Impresje

wtorek, 24 lutego 2015

LEGION

Tytuł: Legion
Pierwsze wydanie: 2013
Autorka: Elżbieta Cherezińska

Wydawnictwo: Zysk i S-ka
ISBN: 978-83-7785-221-7
Stron: 800




Jak to nie zachwyca mnie "Legion" Cherezińskiej, jeśli tysiąc razy czytałam, że innych zachwyca? A tak to. Może dlatego, że spodziewałam się powieści o wojnie, a dostałam ośmiusetstronicowy scenariusz serialu. Też o wojnie, co prawda, ale gdybym preferowała takie ujęcie tego tematu, to obejrzałabym "Czas honoru", a nie wypożyczała grubą książkę z biblioteki. Nie twierdzę, że "Legion" nie ma żadnych zalet, bo ma, i to sporo, ale nie mogę przecież nie wspomnieć o tych kilku sprawach, które mnie uwierały w trakcie czytania.


Istotną zaletą tej książki jest fabuła, w dużej mierze oparta na faktach. Cherezińska opowiedziała historię Brygady Świętokrzyskiej, oddziału partyzantów, którzy pod koniec wojny przebili się na Zachód, brawurowo lawirując między wycofującymi się, ale wciąż groźnymi Niemcami, i między prącą na Berlin Armią Czerwoną. Nie obyło się bez strat, nie udało się im dotrzeć do Armii Andersa, nie zaatakowali razem z zachodnimi aliantami ZSRR, ale ocalili życie i nie zostali pokonani w walce - to był sukces oddziału, a przede wszystkim jego dowódców.

Cherezińska nie poszła na łatwiznę i nie poprzestała na opisaniu tylko tych bardziej efektownych (dla czytelnika) działań Brygady. Oddział zaistniał pod tą nazwą dopiero w sierpniu 1944 roku. Jego członkowie działali i walczyli wcześniej w formacjach noszących inne nazwy - żeby przybliżyć ich historię, autorka cofnęła się aż do sierpnia 1939 roku. Pokazała, jak bardzo podzielony ideologicznie i politycznie, a więc i organizacyjnie był polski ruch oporu; jak bardzo poszczególne frakcje różniły się w ocenie sytuacji w kraju i za granicą; jak różna była perspektywa generalicji w Londynie i szeregowego partyzanta, który nie dojadał, a dobre buty miał tylko wtedy, gdy zdarł je z nóg zabitego wroga. Ten partyzant nie przejmował się specjalnie wojnami na górze i polityką, bo o wiele bardziej realne były zagrożenia, z którymi mierzył się codziennie.

Brygada Świętokrzyska wywodziła się - tak w skrócie - z Narodowych Sił Zbrojnych, które były współtworzone i dowodzone przez narodowców. Cherezińska przedstawiła ich jako ludzi bardzo pragmatycznych i dalekowzrocznych, którzy już na początku wojny przejrzeli plany Stalina wobec naszego państwa. Ich formacje zbrojne walczyły więc nie tylko z Niemcami, ale i z komunistami, bez względu na ich narodowość. I tak Polacy z NSZ zabijali Polaków z AL (którzy eneszetowców uważali za faszystów), i na odwrót. Muszę przyznać, że nie zdawałam sobie wcześniej sprawy ze skali tego zjawiska.

Mój dziadek był partyzantem, właśnie na Kielecczyźnie, ale zmarł, kiedy byłam mała, więc o wojnie z nim nie rozmawiałam. Nie wiem, w jakiej formacji walczył wcześniej, ale pod koniec wojny był w Armii Ludowej, która w tej powieści została pokazana jako - głównie - chaotyczne zbiorowisko bandytów, komunistów, prostaków, którzy ochoczo współpracowali z Armią Czerwoną. Być może autorka ma tu rację, dopiero zaczynam się interesować tym tematem, więc nie wyrobiłam sobie jeszcze własnego zdania. Mam w domu kilka pożyczonych od wujka książek o AL, ale jeszcze do nich nie zaglądałam. Może lektura Cherezińskiej sprawi, że w końcu się za nie wezmę, chociaż zdaję sobie sprawę z tego, że do ich treści trzeba podchodzić bardzo, bardzo ostrożnie - zostały wydane w głębokim PRL-u, chyba nawet przez MON. Mogę mieć tylko nadzieję, że takie przedstawienie AL to zbytnie uproszczenie albo, być może, przyjęcie perspektywy głównych bohaterów "Legionu".

Zresztą ich obraz też wydaje mi się nieco zbyt uproszczony i wygładzony, przynajmniej pod pewnymi względami. Mam tu na myśli przede wszystkim stosunki z ludnością cywilną i z Żydami.
Kielecczyzna była biedna przed wojną i po wojnie, a tym bardziej w jej trakcie, stąd sceptycznie trochę podchodzę do opowieści, jak to miejscowi chłopi ochoczo dzielili się z partyzantami tą resztką jedzenia, która im została po niemieckich rekwizycjach. To po pierwsze.
Po drugie wydaje mi się, że Cherezińska trochę prześlizgnęła się po temacie antysemityzmu narodowców (po ich nacjonalizmie zresztą też). Nienawiść, jaką żywią niektórzy bohaterowie "Legionu" do Żydów, jest zupełnie bierna, właściwie to nawet nie jest nienawiść, ot, element ideologii, w dodatku zawieszony na czas wojny. 
   Od początku wojny Organizacja zdecydowanie potępiała działania Niemców wobec Żydów. Ani tajny Obóz Polski, ani on w Związku Jaszczurczym nie brali pod uwagę najmniejszego choćby wspierania okupanta w jego antysemickich wystąpieniach. Wobec okropności wojny aspekt oczyszczenia życia politycznego z elementów obcych zszedł na plan dalszy. [str. 120]
- (...) Nie taki narodowiec straszny, jak go malują. (...) Jeśli ktoś z nas zabił Żyda, to nie dlatego, że pejsaty. Ale że kapuś niemiecki albo sowiecki. Co ja poradzę na to, że wielu pana pobratymców pokochało nauki Stalina? Jeśli dostają w łeb, to za działanie na szkodę Ojczyzny, innej filozofii tu nie ma. Jasne? [str. 463]
Jasne. Zastanawiam się tylko, która filozofia przed wojną kazała im brutalnie domagać się gett ławkowych na uniwersytetach i ograniczenia liczby żydowskich studentów, krytykować elementarz Falskiego za to, że zawiera utwory "Żyda Tuwima", publikować antysemickie artykuły w swojej prasie? Ilekroć bohaterowie Cherezińskiej polerowali swoje ryngrafy, przypominało mi się, że ich celem była Polska wolna i katolicka, w której nie byłoby miejsca dla przedstawicieli innych wyznań czy ateistów.

W powieści ci ideologiczni antysemici co rusz pomagają Żydom, ba, nawet z nimi współpracują, posuwają się czasami tak daleko, że przyjmują ich do swoich oddziałów. Oczywiście, tak mogło być i pewnie często było, bo łatwiej pewne rzeczy napisać w nienawistnym artykule niż wykrzyczeć konkretnemu człowiekowi prosto w oczy, ale zdarzało się też zupełnie inaczej, o czym w książce się nie wspomina. A może pragmatyczni narodowcy doszli do wniosku, że lepiej najpierw wspólnie z Żydami pozbyć się Niemców i bolszewików, a dopiero potem wyrzucić z Polski wszelkie "elementy obce"?

Oenerowska proweniencja dotyczyła raczej dowódców, niektórych oficerów, większość szeregowych partyzantów na pewno nie należała wcześniej do żadnej organizacji politycznej, ale ich filosemityzm jest bardzo mało prawdopodobny. Pogrom kielecki w 1946 roku (i inne tego rodzaju wydarzenia) nie wziął się ot tak, z niczego.


Wymienione uproszczenia nie są wynikiem osobistych poglądów Cherezińskiej (tak przynajmniej wnoszę z jej wywiadu w "Książkach"), ale konsekwencją serialowej konwencji tej powieści, na którą się zdecydowała. Postanowiła opowiedzieć - dla odmiany - o sukcesie polskich żołnierzy w taki sposób, żeby książka była czytalna dla każdego, i to się chyba udało. Zdaję sobie jednak sprawę z tego, że gdyby chciała napisać całą tę historię w tradycyjny sposób, "Legion" liczyłby nie osiemset stron, a z tysiąc osiemset.

Opisów jest stosunkowo niewiele i przypominają często didaskalia dla potencjalnego scenografa i reżysera; dominują dialogi, które jednak niekiedy brzmią bardzo sztucznie (czyżby partyzanci wcale nie przeklinali?) Wiemy, co bohaterowie robią i mówią, ale rzadko dowiadujemy się, co myślą i czują - dlatego jakoś nie mogłam tak na poważnie przejąć się ich losami, bo preferuję jednak trochę inny typ narracji. I poczucia humoru.

Główni bohaterowie to prawdziwi ludzie, niektórzy zostawili po sobie wspomnienia albo zostali opisani w cudzych, natomiast postaci drugo- i trzecioplanowe autorka musiała w dużej mierze wymyślić i skorzystała przy tym ze zbyt wielu stereotypów. Ziemiaństwo jest ziemiańskie do kwadratu (ojciec rodziny jest odpowiednio władczy i pański, jego żona jest damą nawet w znoszonym ubraniu, a jedna z córek to wypisz, wymaluj Baśka z "Pana Wołodyjowskiego"), maszerujący Niemcy śpiewają oczywiście "Heidi, heido", Rosjanie piją i kradną zegarki, a chłopi są ciemni i niezbyt rozgarnięci, ale - jak wspomniałam - partyzantom, przynajmniej tym z Brygady, chętnie pomagają.


Mimo że "Legion" podobał mi się bardziej niż "Saga Sigrun" i że nie mogę odmówić Elżbiecie Cherezińskiej umiejętności snucia ciekawych opowieści, wielbicielką jej stylu raczej nie zostanę. W tych historiach inaczej rozłożyłabym akcenty. Autorka we wspomnianym wywiadzie mówi:
Nawet jeśli ktoś odbiera „Legion” jako białą legendę, to uważam, że ze zwykłej sprawiedliwości dziejowej ta biała legenda chłopakom z Brygady Świętokrzyskiej się należy.
Istnienie literatury pisanej "ku pokrzepieniu serc" było może uzasadnione w czasach Sienkiewicza, ale dzisiaj?


6 komentarzy:

  1. A czemu nie? Myśle, ze lepiej taka historia, niż żadna - dla mnie to był zupełnie nowy temat, bo o brygadzie swietokrzyskiej sie nie mówi, wiec nie chciałabym krytykować detali. Ten "filmowy" styl Cherezinskiej bardziej mi przeszkadza w Koronie

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wydaje mi się, że nasze społeczeństwo dopiero zaczyna "przerabiać" historię tego okresu (dwudziestolecie, wojnę, stalinizm) i jeszcze nie takie rzeczy czekają na przebicie się do powszechnej świadomości.

      Nie domagam się wcale od pisarzy, żeby w powieściach ściśle trzymali się faktów, napisałam tylko o własnych wrażeniach z lektury "Legionu". A że czytałam niedawno trochę o okresie międzywojennym, to nie mogłam nagle zapomnieć o napastliwym nacjonalizmie i antysemityzmie narodowców, nawet jeśli poza tym cechowałaby ich odwaga i religijność.

      Powieści Cherezińskiej o Piastach jeszcze nie znam, ale może kiedyś się wezmę;).

      Usuń
  2. Masz rację ta książka jest inna niż "Północna droga", inna jest niż inne książki Autorki. Czy potrzebne są powieści ku pokrzepieniu serc? Nie odbieram jej tak, to opowieść o tym, o czym do niedawna nie wolno było mówić. Cieszę się, że Cherezińska sięgnęła po ten temat. Osobiście z tą książką jestem związana, bo jadąc do Lublina, przejeżdżam przez te lasy, widzę krzyże, wzdycham w stronę tych którzy odeszli, bez chwały, glorii, długo bez pamięci i wspomnienia

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tego rodzaju pogląd wyraziła Cherezińska w wywiadzie w "Książkach": "Nie chcę zabrzmieć patetycznie, ale tak – zależy mi, żeby wzmocnić nasze poczucie tożsamości i wartości narodowej, pozbawić kompleksów wobec innych". Myślę, że wielu ludzi tego potrzebuje, stąd moda na te wszystkie, kiczowate najczęściej, "rekonstrukcje". Mnie samej bliższe jest pojęcie "społeczeństwa" niż "narodu'.

      Lubię poznawać historię, ale z różnych punktów widzenia, z tłem i kontekstem. Kiedy czytam o odwadze i bohaterstwie jakiegoś działacza ONR-u, to jednocześnie pamiętam, jak kilka lat wcześniej kastetem albo laską okładał żydowskiego studenta, który ośmielił się studiować na polskim uniwersytecie. Bohaterstwo nie unieważnia wcześniejszej głupoty i okrucieństwa. Czasami je co najwyżej wyrównuje.

      Nie każdy pochowany pod krzyżem był święty. Na swój sposób doceniam dzialałność polskiego ruchu oporu, ale partyzanci z różnych formacji mieli też to i owo na sumieniu. Zresztą nie tylko partyzanci: wojna to straszny czas.

      Usuń
    2. Nie czytałam jeszcze tego wywiadu. Moim zdaniem patrzysz bardzo czarno-biało. W takim ujęciu jak proponujesz, chyba żaden kraj nie będzie miał żadnego bohatera, bo wszyscy byli tylko ludźmi ze wszystkimi wadami.

      Masz rację wojna, to straszny czas, a dzięki takim książkom jak "Legion" można lepiej poznać tragizm tych wydarzeń

      Usuń
    3. Czarno-biało, czyli realnie. Oglądałam niedawno krótki dokument o niedawno zmarłym Romanie Fristerze, który w trakcie wojny przez pewien czas przebywał w obozie w Starachowicach (moje rodzinne miasto). Opowiadał, jak udało mu się dołączyć do grupki więźniów, którzy uciekli do lasu, ale z tej grupki przeżył - przypadkiem - tylko on jeden, a resztę zaraz zabili partyzanci. Tego rodzaju historie pojawiły się też w książce Christophera R. Browninga.

      Usuń

"Błogosławieni, którzy nie mając nic do powiedzenia, nie ubierają tego w słowa". Z drugiej strony lubię meandrujące dyskusje, więc komentarze nie na temat również są tu mile widziane;).

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.