Impresje

wtorek, 29 czerwca 2010

Rocznica

Nie przywiązuję szczególnie dużej wagi do tego typu rocznic, dlatego z pewnym opóźnieniem zorientowałam się, że pierwszy wpis na Impresjach opublikowałam już ponad rok temu. Niektórzy przy takich okazjach rozdają swoim czytelnikom książki, ale ode mnie proszę tego nie oczekiwać - odczuwam ogromną awersję do rozstawania się z literaturą:) Lubię czytać książki i prawie tak samo lubię je mieć.

Staram się wspomnieć tutaj o każdej przeczytanej przeze mnie pozycji (choć pomijam na ogół te, które czytam powtórnie). Parę razy udało mi się nawet napisać coś w rodzaju recenzji, choć ostatnio doszłam do wniosku, że powinnam publikować raczej swoje wrażenia z lektury - taka forma usprawiedliwi brak profesjonalizmu;) Nie oznacza to oczywiście, że przestanę przybliżać fabuły lub treść omawianych książek - uważam to za niezbędny składnik moich wpisów. Podobnie jak cytaty i zwroty, które wydały mi się szczególnie oryginalne, frapujące lub, z innych jeszcze względów, znaczące. Dawniej notowałam je sobie w zeszycie, potem w wordzie, a teraz tutaj.

Piszę właściwie głównie dla siebie - zobowiązuje mnie to do trochę uważniejszego czytania książek, sprawia, że z każdej lektury coś pozostaje, choćby tylko wpis; z drugiej strony miło mi oczywiście, gdy ktoś te moje posty czyta, a zwłaszcza gdy konstruktywnie się na ich temat wypowiada:)
Poza tym musi istnieć w internecie jakaś przeciwwaga do "komenatrzy na onecie" - im więcej miejsc w sieci, w których ludzie piszą w miarę poprawnie, tym lepiej. (Staram się nie popełniać błędów, ale nie zawsze mi się to udaje).

W ciągu tego roku miałam okazję przekonać się, jak dużo osób prowadzi "książkowe" blogi (oczywiście są lepsze i gorsze) i niekiedy, choć właściwie nie za często, sięgałam po rekomendowane tam lektury. Być może i pod wpływem mojej pisaniny ktoś przeczytał coś fajnego?

wtorek, 22 czerwca 2010

ZAMKNIĘTE DRZWI

Tytuł: Zamknięte drzwi
Autorka: Magda Szabó
Pierwsze wydanie: 1987
Tłumaczenie: Krystyna Pisarska
Wydawnictwo: Państwowy Instytut Wydawniczy
ISBN: 83-06-02300-5
Stron: 238

Ocena: 5/5

Lektura zbioru opowiadań pt. "Magia" Sándora Márai trochę mnie zniechęciła do literatury węgierskiej, ale blogowe recenzje "Zamkniętych drzwi" (m.in. Joanny Janowicz i Anny) były tak entuzjastyczne, że się jednak skusiłam. I dobrze zrobiłam, bo książka jest świetna.

Fabuła obejmuje mniej więcej dwadzieścia lat (a dokładniej prawdopodobnie lata 60. i 70. XX w.). Rzecz dzieje się głównie w Budapeszcie. Książka zaczyna się trochę jak thriller, ale szybko przeradza się w powieść psychologiczną, w opis relacji między dwiema kobietami: pisarką i Emerenc.

Emerenc Szeredás to tylko jedna z dwóch głównych bohaterek tej książki, ale zdecydowanie zdominowała ona całą opowieść oraz tę drugą postać (która nawet się nam nie przedstawia, choć jest narratorką). Nosiła ubrania ciemne i czarne, głowę niezmiennie okrywała chustką, która zacieniała jej oczy. Nie miała praktycznie żadnego wykształcenia, ale jego brak rekompensowało ogromne doświadczenie życiowe. Od dziesięcioleci była służącą i stała się autorytetem w tej dziedzinie. Potencjalni pracodawcy musieli wykazać się odpowiednimi referencjami, zanim zechciała u nich służyć. Wzbudzała szacunek już od pierwszej chwili; na jej szacunek trzeba było sobie zasłużyć.

piątek, 18 czerwca 2010

KOBIETA W PODRÓŻY

Tytuł: Kobieta w podróży (Ein Lächeln, eine Rose)
Autorka: Roma Ligocka
Pierwsze wydanie: 2001
Tłumaczenie: Sława Lisiecka
Wydawnictwo Literackie
ISBN: 83-08-03285-0
Stron: 180

Ocena: 2/5



To zbiór 26 króciutkich utworów. W niektórych Roma Ligocka przytacza po prostu rodzinne opowieści i anegdoty z okresu międzywojennego i wojennego, przeważnie posępne - autorka wywodzi się z żydowskiej rodziny z Krakowa. Pozostałe historyjki to opis autobiograficznych epizodów z życia na emigracji, w różnych miastach Europy, nigdy naprawdę u siebie, zawsze tymczasowo.

W tym miejscu muszę się do czegoś przyznać - łatwo się uprzedzam do pewnego typu osób, czy może raczej ich zachowań, choć oczywiście nie nieodwracalnie. W przypadku pani Romy Ligockiej stało się to już podczas lektury drugiego opowiadania pt. "Pięć korków", w którym autorka wyznaje, że należy do ludzi, którzy parasol mają przy sobie tylko w pogodne dni, a kiedy pada - nigdy. Ale to jeszcze nic, bo już w następnym akapicie zwierza się czytelnikom, że " nie dorosła do technicznego wyrafinowania" małych, składanych parasolek, które mieszczą się w torebce - nie jest w stanie ich otworzyć.
No rzeczywiście jest się czym chwalić. Nie znoszę osób, które uważają się za zbyt wysublimowane i delikatne, by dostrzegać prozę życia i jakoś sobie z nią radzić. Taki sposób bycia uważam za wyjątkowo pretensjonalny.

Wydaje mi się jednak, że nawet gdyby tego wyznania o parasolach nie było, nie oceniłabym tej książki wyżej. Opowiastki o przedwojennych krakowskich żydach były całkiem interesujące, przede wszystkim dlatego, że akurat w Krakowie teraz mieszkam i trochę interesuję się przeszłością tego miasta, ale tematy pozostałych utworów były przeważnie po prostu zbyt banalne, nadające się może na felieton w piśmie kobiecym, ale do książki to już niekoniecznie. Mąż pani Ligockiej malował łazienkę i przy tej okazji niechcący oblał sobie różową farbą najlepszy garnitur. Cóż, można się z tego pośmiać w rodzinnym gronie, ale chyba niewiele postronnych osób to zainteresuje?

Również język tych opowiadań nie jest najlepszy, niestety. Gdybym określiła go jako "oszczędny", to byłyby to eufemizm. Jest zbyt prosty i miejscami pretensjonalny, choć niektórzy pewnie nazwaliby go "poetyckim" (ale nie ja). Nie razi to tak bardzo w przypadku historii rodzinnych, bo stylistyczne braki rekompensuje w dużym stopniu tematyka, ale pisanie o sobie wychodzi pani Ligockiej znacznie gorzej.

Przyczepię się do jeszcze jednej rzeczy. Nie ma ludzi zupełnie pozbawionych wad i słabości, dlatego idealizowanie kogokolwiek, a już zwłaszcza siebie w autobiografii, no cóż, nie spotka się nigdy z moim uznaniem. Tymczasem z tych opowiadań dowiadujemy się, że pani Ligocka bywała często zagubiona czy bezradna, ale zwykle znalazł się obcy człowiek, który jej jakoś pomógł albo obdarował pięknym kwiatem; że kiedy opowiadała o swoich wojennych losach, to wszyscy słuchacze zawsze płakali; że w jej rodzinie byli sami dobrzy i porządni ludzie itd. Czy naprawdę nigdy się nie pomyliła i nie zrobiła niczego złego?

Chcę podkreślić, że nie oceniam tutaj samej pani Ligockiej czy jej losów, a tylko te opowiadania. Nie podobały mi się, nie polecam ich i nie zaliczam do dobrej literatury, choć prawdopodobnie jestem dość odosobniona w tej opinii.

niedziela, 13 czerwca 2010

Wavin' flag

Bardzo sympatyczna piosenka somalijsko-kanadyjskiego twórcy K'naana pt. "Wavin' flag". Pewna znana firma produkująca napoje korzysta z tego utworu w swoich reklamach puszczanych w czasie mundialu. Usłyszałam to w radiu i bardzo mi się spodobało.

sobota, 12 czerwca 2010

Mundial


Dość powszechnie uważa się, że kobiety nie znają się na piłce nożnej. Że jeśli już oglądają mecz, to tylko po to, żeby popatrzeć na co przystojniejszych piłkarzy. Że dla wielu pań najbliższy mundialowy miesiąc to istna katorga. 


Istnieje jeszcze inny, tak samo bezpodstawny i niepotrzebny stereotyp, według którego piłka nożna to sport dla szarych mas, a ludzie na pewnym poziomie gardzą widowiskami, polegającymi na tym, że dwadzieścia dwie osoby biegają po trawie w tę i we w tę i od czasu do czasu pakują piłkę do bramki.

Pierwsze stwierdzenie jest oczywiście zupełnie fałszywe, ponieważ jest zbyt uogólniające. Owszem, niektóre kobiety mecze oglądają tylko dlatego, że oglądają je bliscy im mężczyźni albo z powodu np. Cristiano Ronaldo. Ale są i takie (wiem, bo się do nich zaliczam), które potrafią zauważyć i docenić dobry drybling, inteligentne rozegranie, dokładne podania, piękne gole. Nie interesują się wyglądem czy życiem prywatnym piłkarzy, ale ich grą. Szkoda, że panie nigdy nie są dopuszczane do komentowania żadnych rozgrywek. Dlaczego do studia zaprasza się tylko wciąż tę samą wąską i "męską" grupę "ekspertów", których większość żadnych sukcesów w tym sporcie nie odniosła? Czy specjalistą w tej dziedzinie może być tylko były kiepski piłkarz albo były równie kiepski selekcjoner?

Przejdę teraz do tej drugiej kwestii. Oglądanie piłki nożnej (i większości dyscyplin sportowych zresztą) nie wymaga ze strony widza szczególnego wysiłku intelektualnego. Uważam jednak, że może stanowić całkiem niezłą rozrywkę dla każdego, kto poświęci odrobinę czasu na zapoznanie się z tematem. To oczywiste, że osoba, która nie zna (bardzo prostych przecież) zasad tej dyscypliny, nie jest w stanie czerpać przyjemności z jej oglądania. 
Każdy mecz jest inny. Każda drużyna reprezentuje inną myśl szkoleniową, inną tradycję, inny sposób gry, inny zestaw piłkarzy. Taktyka zawsze jest inna - zależy od przeciwnika i np. od sytuacji w tabeli rozgrywek. Nie zawsze piłkarze trafiają z formą na ważny mecz; czasami sędzia jest stronniczy albo popełnia błędy; różna bywa atmosfera na trybunach, różna pogoda. W każdej sekundzie meczu może zdarzyć się coś nieoczekiwanego. Bywa, że faworyci ponoszą klęskę, a zespół skazany przez bukmacherów na porażkę odnosi oszałamiający sukces, czasami dzięki jednej udanej akcji. Dziesiątki kamer śledzą cały czas emocje piłkarzy, które częściowo udzielają się i nam, zwłaszcza w przypadku meczów reprezentacji. 
Większości zawodników nie zaliczylibyśmy raczej do grona wybitnych intelektualistów, ale nie można nie doceniać lat treningów i przygotowań, poświęcenia dla drużyny, finezyjnej i/lub skutecznej gry. 
Oczywiście wszystko to można zobaczyć dopiero w rozgrywkach toczonych na pewnym poziomie. Bynajmniej nie w polskiej lidze. Ja jej meczów oraz spotkań naszej reprezentacji nie oglądam. Ale jeśli mam okazję, to chętnie śledzę Ligę Mistrzów, zwłaszcza tak od ćwierćfinałów, no i oczywiście Mistrzostwa Świata. Mundial chyba nawet z większym zainteresowaniem, bo w LM chodzi głównie o kasę, a tu dochodzą jeszcze międzynarodowe sympatie i antypatie. Nie mam ulubionego klubu czy reprezentacji, zwykle kibicuję słabszej drużynie. Szczególnie lubię grę Hiszpanów, Portugalczyków, Brazylijczyków i Anglików. 

Zastanawiam się, czy wśród osób piszących i czytających blogi książkowe rzeczywiście nie ma kibiców piłki nożnej, czy po prostu się tym nie chwalą?:) Śledzę ich całkiem sporo i nigdzie nie natknęłam się na żadną wzmiankę o tegorocznym mundialu.

***   ***   ***

Polacy na szczęście w tych mistrzostwach nie grają. No i bardzo dobrze. Fajnie podsumował ich występ w tych zawodach w Korei Południowej i Japonii w 2002 roku Maleńczuk w następującym utworze:

piątek, 4 czerwca 2010

MIĘDZY NAMI DOBRZE JEST

Tytuł: Między nami dobrze jest
Autorka: Dorota Masłowska
Pierwsze wydanie: 2008
Ilustracje: Marcin Nowak
Wydawnictwo: Lampa i Iskra Boża
ISBN: 978-83-89603-61-6
Cena z okładki: 26 zł
Stron: 88

Ocena: 4/5

Do biblioteki wybrałam się właściwie po kolejne "Patrole" Łukjanienki, ale był tylko "Nocny", toteż musiałam wyszukać sobie coś innego. Zastanawiałam się nad "Historynką" Lucy Maud Montgomery, ale to może za moją następną wizytą; w końcu zdecydowałam się na "Między nami dobrze jest" i "Kobietę w podróży" Romy Ligockiej.

Długo udawało mi się nie przeczytać żadnej książki Doroty Masłowskiej. Nie miałam na to ochoty, również dlatego, że wszyscy to robili. Od jej debiutu minęło już jednak wystarczająco dużo czasu, abym nie mogła być posądzona o konformizm z powodu tej lektury [autoironia].

Krótko: podobała mi się, nawet bardzo. Dłużej poniżej. Będą spoilery.

Sztuka składa się z trzech aktów, podzielonych na sceny. Fabuły prawie nie ma, jakichś skomplikowanych relacji między postaciami - też nie, dominuje publicystyka i szyderstwo, i kpina, i szyderstwo. I publicystyka.

Głównymi bohaterkami są trzy kobiety w bardzo różnym wieku, których nie łączy absolutnie nic poza więzami krwi i gnieżdżeniem się w tym samym jednopokojowym mieszkaniu. Babcia - Osowiała Staruszka na wózku inwalidzkim - żyje tylko wspomnieniami sprzed wojny, bo wtedy była młoda, a potem już nic dobrego czy ciekawego w jej życiu się nie wydarzyło. Córka - Halina (51 l.) - pracuje jako "specjalistka przemieszczeń palet towarowych w przestrzeni sklepowej klasyczną metodą fizyczną". Wnuczka - Mała Metalowa Dziewczynka - w niczym nie przypomina swoich antenatek. O ile babcia żyje przeszłością, o tyle ją obchodzi tylko tu i teraz. Uważa się za Europejkę, wypiera się polskości, przy czym uzasadnione jest podejrzenie, że to raczej postawa zapożyczona z internetu, a nie jej własna. Oprócz nich w sztuce pojawiają się także:
- wielkogabarytowa Bożena, która stara się nie "szwędać innym ludziom po ich polu widzenia, mają prawo wyboru powodów, dla których rzygają";
- Edyta, która odczuwa "wdzięczność do Boga, że inni mają jednak gorzej, a życie jest takie prawdziwe";
- Mężczyzna, autor scenariusza do filmu "Koń, który jeździł konno", "o którym było bardzo głośno i zebrał wszystkie nagrody", koneser "stylowych rodowych obrazów z Ikei";
- Prezenterka, która przeprowadza wywiad 
                    z Aktorem: "Codziennie wypijam litr prawdziwej regularnej wody płynnej, jem też owoce i warzywa z naturalnych owoców i warzyw". (...) Mam samochód jeden zwykły do jeżdżenia samochodem i jeden terenowy, do jeżdżenia po terenie, i mam mieszkanie i żonę, z którą połączyła nas oboje wielka miłość do mnie (...);
           oraz z Moniką, która "jeszcze przed chwilą grzebała w pikselach na hołdzie, dziś jest wielką gwiazdą. Sprzedała spróchniały gołębnik, postawiła wszystko na jedną kartę, dziś szczerze przedstawia nam zawartość swojej torebki". 

Jak widać pogarda goni tu szyderstwo i odwrotnie, posługując się przy tym bardzo przerysowanymi stereotypami. Ale dopiero w ostatniej scenie okazuje się, kto i z czego tak naprawdę szydzi
Osowiała Staruszka, Halina, Mała Metalowa Dziewczynka, Bożena i Edyta są postaciami ze scenariusza autorstwa Mężczyzny. To właśnie ten "artysta" stworzył karykaturę starej, sentymentalnej, nikomu niepotrzebnej kobiety, wyśmiał codzienność i przyziemność (a może raczej praktyczność?) ludzi niewykształconych i mniej zamożnych, maksymalnie spłaszczył pojęcie Generacji Nic. Między nim i nimi jest przepaść, a strona, której się udało, nie ma zamiaru jej zasypywać - musi istnieć jakieś tło, na którym zawsze wypadnie lepiej. 
Z kolei z takiej postawy drwi Dorota Masłowska (czyli szyderstwo w szyderstwie). Nie oszczędza też pseudogwiazdek telewizyjnych, pseudoaktorów, pseudodziennikarzy, prasy tzw. kobiecej, głupich reklam, nacjonalistycznych mediów. Między nami wcale nie jest dobrze.

Sztuka powstała na zamówienie TR Warszawa i Schaubühne am Lehniner Platz w Berlinie, gdzie pokazywano ją na Międzynarodowym Festiwalu Dramatopisarzy "Digging Deep and Getting Dirty". Dlatego zastanawiam się, czy autorka przy tej okazji nie zakpiła też trochę z Zachodnich wyobrażeń na temat Polski i Polaków. Przecież nadal zdarza się, że tamtejsze artykuły o polskim rolnictwie ilustruje się zdjęciami chłopa z furmanką...

Dorota Masłowska nie mówi tu właściwie niczego nowego, ale przypadł mi do gustu sposób, w jaki to robi. Baaardzo lubię takie eksperymenty językowe. Każda postać ma odrębny styl wypowiedzi - Osowiała Staruszka jakby cytowała przedwojenne romansidła, Halina posługuje się językiem gazetek hipermarketowych i tanich tygodników dla pań, jej córka częściowo też, ale dokłada do tego frazesy zaczerpnięte z internetu, podwórka i czegoś w rodzaju Radia Maryja, pozostałe postaci - patrz cytaty podane przy ich omawianiu. 
Na pewno bardzo trudno dobrze przetłumaczyć tekst tego utworu.

***
Książka została bardzo ładnie wydana: ma nietypowy format (kwadrat), szycie, twardą okładkę, przejrzysty układ tekstu i kolorowe ilustracje.

Ciekawy wywiad z Dorotą Masłowską: Przekrój.


***   ***   ***
[Halina czyta magazyn "Nie dla Ciebie", z kwietnia zeszłego roku, wygrzebany ze śmietnika - przyp. E.]
HALINA: Już zakwitły pierwiosnki i pełną parą nadeszła wiosna, kusząc nas swoją piękną aurą.
Chętniej wybierasz się na dotleniający spacer, do łask wraca też rower. Chętniej nie wybierasz się na dotleniający spacer, do łask nie wraca też rower, którego nie posiadasz. Słoneczne popołudnia sprzyjają aktywności fizycznej i spotkaniom z przyjaciółmi, z którymi się nie spotykasz, bo ich nie masz i wspólny wyjazd z miasta i wypad z restauracji, if you know what I mean. Najwyższy czas na porządki w wiosennej garderobie!
Na wieszak nie wędrują szarości, brązy, grube rajstopy, ciężkie swetry, palta i jesionki.
Chętniej nie wkładasz też tych lekkich sukienek, których nie masz i cienkich rajstop, których również nie masz. Na pewno nie masz też lżejszych żakietów, ale na ten jeden co masz, to na pewno jesteś zbyt gruba. Nie szkodzi. Oto nasze zeszłoroczne propozycje, które nie pozwolą ci zlądować twardo na marginesie wszystkiego z ręką w nocniku wiosennych trendów. [str. 20-21]
***
MAŁA METALOWA DZIEWCZYNKA (do Staruszki, udając, że też czyta): W kwietniu zeszłego roku wszystko będzie jak było. Otrzymasz tajemniczy list, to może być upomnienie z gazowni! Dni znaczące: piętnasty. Wysypią ci się kulki na mole. Dni nieznaczące: wszystkie pozostałe. Twój szczęśliwy kolor: przezroczysty. Twój szczęśliwy kamień: nerkowy. [str. 23]
***
BOŻENA: Ja od kiedy właściwie od zawsze obejmuję to stanowisko specjalisty usuwania zanieczyszczeń sanitarnych w przestrzeniach prywatnych własnych, kompletnie nie mam czasu na takie rzeczy. Praca niewymagająca, ale męcząca i niesatysfakcjonująca.

HALINA: Doskonale to rozumiem. Ja jako specjalistka przemieszczeń palet towarowych w przestrzeni sklepowej klasyczną metodą fizyczną, muszę wstawać wcześniej niż się położę i wracam z pracy dużo później niż znowu do niej wstałam. W braku przyszłości mają mnie jednak awansować na menedżerkę do spraw elektronicznego ustalania wagi realnej obiektów sektoru owoców i warzyw i myślę: a dlaczego właściwie nie spróbować?

BOŻENA: A pewnie, a kto jak nie ty? Języki - obce, doświadczenie jako dyspozytorka materiałów reklamowych w kolportażu bezpośrednim ręcznym, ambasadorka zapachu "Stara Baba" w Polsce w promocji bezpośredniej w autobusach i tramwajach z dominującą nutą potu i delikatnie sekundującymi jej echami piżma, naftaliny i starej zupy... [str. 28-29]
***
[Mężczyzna jest scenarzystą filmowym - przyp. E.]
MĘŻCZYZNA: Przedostatnia scena: mieszkanie rodziców Jaśka, zaduch, typowa polska ciasnota i ciemnota. Matka Jaśka myje nogi w zlewie, nieletnie siostrzyczka, jeszcze niemowlę, bawi się szkieletem od ryby zawiniętym w zatłuszczoną polską flagę. Kamera mija wstrząsanego delirium ojca, który leży na tapczanie przeciągnąwszy sobie szlauch z gąsiorka, pije z niego brudny płyn hamulcowy i jak najęty wymiotuje krwią wprost na wyliniałą wykładzinę, przejazd do okna. Na brudnej, niezmienionej na PCV szybie drga samotny, zagubiony promień światła słonecznego. Komputerowy przejazd kamery przez szybę. W osiedlowym kuble z makulaturą przesympatyczny kundelek - młode szczenię - figluje z wyrzuconym przez kogoś magazynem, przykładowo "Dla Ciebie", z którego okładki uśmiecha się śliczna, młoda, kobieca twarz. Już mi jeden z drugim krytyk z koziej pałki nie powie, że zostawiam widza bez żadnej nadziei. [str. 44]
***
EDYTA: Boże, jak ja się bałam, patrząc dzisiaj na kasjerkę w Tesco, Boże jak ja się bałam, że można się było tak zaniedbać, Boże, jak ja się bałam, że przecież wystarczyłoby tylko parę drobnych zmian, dobry fryzjer, dyskretny makijaż i przynajmniej pięć godzin snu zamiast dwóch, i wyglądałaby zupełnie jak normalny człowiek. Boże, jak ja się bałam, że to by jednak może nie wystarczyło, Boże, jak ja się bałam, że niezbędny byłby jednak przeszczep włosów i może jeszcze twarzy, względnie całego ciała i całej osoby, wymiana wszystkich przodków do czwartego pokolenia wstecz i całej garderoby, zmiana daty, a przede wszystkim kraju urodzenia na inny, a wyglądałaby zupełnie jak normalny człowiek. Więcej to się bałam tylko na Freddim Krugerze i roller-coasterze, więcej to się bałam tylko na Crittersach. [str. 55-56]
***
RADIO: W dawnych czasach, gdy świat rządził się jeszcze prawem boskim, wszyscy ludzie na świecie byli Polakami. Każdy był Polakiem, Niemiec był Polakiem, Szwed był Polakiem, Hiszpan był Polakiem, Polakiem był każdy, po prostu każdy każdy każdy. Pięknym krajem była podówczas Polska; mieliśmy wspaniałe morza, wyspy, oceany, flotę, która po nich pływała i odkrywała wciąż nowe, również przynależące do Polski kontynenty, był między innymi znany polski odkrywca Krzysztof Kolumb, którego potem oczywiście przechrzczono na Christophera czy innego Chrisa czy Isaaka. Byliśmy wielkim mocarstwem, oazą tolerancji i multikulturowości, a każdy nieprzybywający tu z innego kraju, bo ówcześnie jak już wspominaliśmy ich nie było, był tu gościnnie witany chlebem... (...)

RADIO: ...i solą... Ale skończyły się dobre czasy dla naszego państwa. Najpierw odebrano nam Amerykę, Afrykę, Azję i Australię. Niszczono polskie flagi i domalowywano na nich inne paski, gwiazdki i inne esy-floresy, język polski urzędowo pozmieniano na frymuśne obce języki, których nikt nie umie i nie zna, a jedynie ludzie, którzy nimi mówią tylko po to, żebyśmy my Polacy go nie znali i nie rozumieli, i czuli się jak ostatnie szmaty... [str. 70-71]
***

Inne zwroty do zapamiętania lub "wręcz" użycia: "gdy aż tu nagle", "za darmo, więc mówię: a kupię, a co, a stać mnie", "wysiłek żaden, a i efekt proporcjonalnie nie większy", "i tak jest lepiej dla nich wszystkich, a zwłaszcza dla wszystkich innych wszystkich", "przedrażać", "zjadłam, bo nie wyrzucę", "wyrwać się z braku perspektyw".