Tytuł: Zdobywam zamek (I Capture the Castle)
Pierwsze wydanie: 1948
Autorka: Dodie Smith
Tłumaczenie: Magdalena Mierowska
Wydawnictwo: Świat Książki
ISBN: 978-83-7943-006-2
Stron: 351
Agnieszka Tatera i Padma opisały tę książkę w samych superlatywach. Ponadto wyczytałam, że choć wydana została stosunkowo niedawno (1948 r.), jest już zaliczana do klasyki literatury angielskiej. A ja tę literaturę bardzo lubię. Kiedy niedawno reorganizowałam układ książek na półkach, zauważyłam, że zdecydowana większość posiadanych przez nas powieści została napisana właśnie w języku angielskim (z czego część, oczywiście, w Ameryce).
Postanowiłam kupić "Zdobywam zamek", a przy okazji jeszcze "Na szafocie" Hilary Mantel. Po jedną książę nie opłacało mi się przecież jechać z Nowej Huty aż do Bronowic:)). A właśnie tam można odebrać książki kupione w księgarni literacka.pl, którą zupełnie bezinteresownie polecam ze względu na całkiem przystępne ceny. Zamówiłam obie powieści w poniedziałek, a we wtorek mogłam je już odebrać (choć można też zamówić wysyłkę). Najpierw jednak musiałam przebrnąć (tramwajami) przez straszne korki w centrum Krakowa, do których powstania przyczyniły się lejący przez cały dzień deszcz i pogrzeb Mrożka.
Po powrocie do domu zabrałam się do cieplutkich jeszcze drożdżówek, które były dziełem mojego P., i do lektury. Bułeczki okazały się, jak zwykle, smaczne, a książka lekkostrawna, przynajmniej w dwóch trzecich.
Spodobało mi się pierwsze, podobno słynne, zdanie: "Piszę, siedząc na kuchennym zlewie", bo zapowiadało niekonwencjonalną narratorkę, a może i takąż fabułę. Siedemnastoletnia Cassandra Mortmain nie wydała mi się jednak w końcu jakoś szczególnie oryginalna, niezwykłe było za to miejsce, w którym mieszkała wraz ze swoją nietypową rodziną: siedemnastowieczny dom, który przylegał do ruin czternastowiecznego zamku.
Ojciec dziewczyny był autorem jednej, cieszącej się kiedyś uznaniem książki, która swego czasu przynosiła mu niezłe dochody, wystarczające na wynajęcie i doprowadzenie do stanu używalności wspomnianego domostwa. Lata mijały, żona pana Mortmaina zmarła, oszczędności się skończyły, trzeba było sprzedać prawie wszystkie mające jakąś wartość rzeczy. Cassandra, jej siostra Rose i brat Thomas często wręcz głodowali, ale pan Mortmain nadal nie robił nic, może poza czytaniem kryminałów, za co niestety nikt mu nie płacił. W naszych czasach już dawno straciłby prawa rodzicielskie, ale to był okres międzywojenny, zdaje się, że wczesne lata trzydzieste. Sytuację ratowała nieco jego druga żona, Topaz, i Stephen, syn dawnej służącej Mortmainów. Pani Mortmain zarabiała pozując od czasu do czasu znanym malarzom, a Stephen pracował na pobliskiej farmie i dzielił się z Mortmainami swoim bardzo skromnym dochodem.
Cassandra i Rose, wielbicielki twórczości Jane Austen i sióstr Brontë, ratunku upatrywały w jakimś korzystnym mariażu, ale sęk w tym, że jedynym niespokrewnionym z nimi mężczyzną, z którym utrzymywały znajomość, był pięćdziesięcioletni pastor. W końcu los się jednak do nich uśmiechnął i zesłał im dwóch młodych, zamożnych i przystojnych Amerykanów. Starszy z nich okazał się spadkobiercą pobliskiego majątku, więc Rose postanowiła poślubić go za wszelką cenę, a Cassandra zamierzała jej w tym pomóc. Analogie do "Dumy i uprzedzenia" nasuwają się same, nasuwały się również obu heroinom. Co prawda nie wydaje mi się, żeby Jane Bennet mogła pomyśleć o braku zapasowych ręczników, kiedy Bingley jej się oświadczał.
Bohaterki Dodie Smith są z konieczności realistkami, więc mimo że fabuła obraca się wokół zdobywania bogatych mężów, książka jest raczej zabawną obyczajówką niż romansem. Przynajmniej do pewnego momentu. Nie chcę zdradzać zbyt wielu szczegółów, napiszę więc tylko, że powieść przestała mi się podobać, kiedy Cassandra się zakochała, bo z rezolutnej dziewczyny zmieniła się nagle w egzaltowaną płaczkę. "Zdobywam zamek" nie kończy się klasycznym happy endem, ale te zaskakujące zmiany obiektów uczuć nie wydały mi się szczególnie wiarygodne.
Zastanawiające jest to, że do polubienia nadają się, moim zdaniem, tylko bohaterowie drugo- i trzecioplanowi (panna Marcy, pastor, Stephen, ewentualnie pani Cotton), natomiast pierwszoplanowi (Cassandra, Rose, Simon, Neil, pan Mortmain i Topaz) nie wzbudzili we mnie szczególnej sympatii. Zamierzam obejrzeć ekranizację sprzed dekady i być może Romola Garai zmieni moją opinię o Cassandrze, tak jak sprawiła, że nieco przychylniejszym okiem spojrzałam na Emmę Woodhouse.
"Zdobywam zamek" może się bardziej spodobać młodzieży, nawet na okładce porównano tę powieść do "blogu nastolatki z epoki przedkomputerowej". Mnie trochę irytował miejscami zbyt "rozmyślnie naiwny" styl wypowiedzi Cassandry, może to dlatego, że siedemnaście lat skończyłam dawno temu; na szczęście rekompensowały to wartka akcja i obrazowe oddanie atmosfery tamtej epoki. Dzięki temu powieść czytało mi się całkiem przyjemnie. Stanowiła miły dodatek do drożdżówek. Będzie się też nieźle prezentowała na półkach i w stosach - jest bardzo ładnie wydana.