Impresje

niedziela, 15 grudnia 2019

Kobieta w literaturze LXVIII

Źródło cytatu: "Życie średniowiecznej kobiety" Frances Gies i Josepha Gies, tłumaczenie Grzegorz Siwek, Znak Horyzont 2019, str. 55-58

   Feudalizm, który ukształtował się we Francji w IX wieku, w następnych stuleciach rozprzestrzenił się w całej Europie, a wprowadzony w Anglii po podboju normańskim przyniósł reakcyjne zmiany w statusie kobiet. System, w którym suweren nadawał ziemię wasalowi w zamian za służbę, miał charakter zasadniczo militarny i wytworzył społeczeństwo zorganizowane na modłę wojenną - świat z gruntu męski. Społeczeństwa przedfeudalne także były już zdominowane przez mężczyzn i sprawy wojskowe, lecz połączenie dzierżawienia ziemi ze służbą militarną oznaczało w warunkach feudalizmu dalsze ograniczenie praw kobiet. Feudalne włości zazwyczaj przechodziły wraz z wojskowymi powinnościami w spadku na męskiego dziedzica. Tylko w razie braku męskich spadkobierców dziedziczyć mogła kobieta.
   Nawet nie będąc dziedziczką, kobieta epoki feudalnej spędzała większość życia pod nadzorem mężczyzny - swojego ojca do czasu ślubu albo też jego władcy, gdy ojciec umierał, oraz męża, póki nie owdowiała. Pan i władca ściągał daniny z majątku osób, nad którymi miał pieczę, aż po dzień ślubu, a kobiety musiały wychodzić za mąż za tych, których on wybierał, gdyż w przeciwnym razie traciły należny im spadek. Taka praktyka była powszechna i przetrwała do późnego średniowiecza.
   (...) Podobnie król Francji Filip August II obwarował istotnym warunkiem obietnicę złożoną ludności normańskich miast Falaise i Caen: "Nie poślubimy wdów ni cór wbrew ich woli, o ile nie jesteśmy u nich, całkiem lub po części, fief de haubert", to jest w lennie wymagającym służby w rycerskiej zbroi.
   Feudalny pan mógł także "sprzedać" swoją podopieczną, żądając od pretendenta do ręki kobiety opłaty za przywilej przejęcia kontroli nad majątkiem dziedziczki i tytułem rekompensaty za utratę źródła części własnych dochodów. W istocie prawo do opieki nad kobietami uznawano powszechnie za rodzaj kapitału i odsprzedawano je oraz nabywano niby polisy ubezpieczeniowe. W 1214 roku królowi Anglii Janowi bez Ziemi udało się odstąpić swoją pierwszą żonę, Avisę (znaną także jako Izabelę) z Gloucester, unieważniając małżeństwo z nią w 1200 roku, Geoffreyowi FitzGeoffreyowi, hrabiemu Essex, za kolosalną kwotę dwudziestu tysięcy marek. Hrabia ten zginął podczas turnieju rycerskiego w 1216 roku, zanim zdążył zapłacić królowi, pozostawiając swojemu sukcesorowi nieuregulowany dług. Nieco skromniejszy jest wpis w księgach rachunkowych Jana, odnotowujący w 1207 roku zapłacenie przez pewnego człowieka "stu marek i dwóch stępaków" za małżeństwo z wdową, "z jej dziedzictwem, częścią wiana i posagiem", oraz "tysiąca dwustu marek i dwóch stępaków", przekazanego przez innego mężczyznę za dziedziczkę.
   Póki Magna Charta Libertatum (Wielka Karta Swobód) nie powściągnęła uprawnień króla do sprzedaży wdów, Jan robił świetne interesy na opłatach za uszanowanie przywileju wdów do pozostania w stanie bezżennym lub też zgodę na powtórny ich ożenek z wybrankami oraz za przyzwolenie na zachowanie nadzoru nad życiem i fortunami ich młodocianych dzieci. Wspomniana księga z 1207 roku zawiera też wpis o zapłacie dwudziestu marek przez wdowę, "aby nie mogła być zmuszona do tego, by znów wyjść za mąż". Samotne kobiety także płaciły za prawo wyboru współmałżonka: "Quenilda, córka Richarda FitzRogera, dłużna jest dwadzieścia marek i dwa stępaki za to, iż wolno jej poślubić, kogo tylko zapragnie, za radą przyjaciół swoich, jeżeli nie poślubi nikogo, kto jest wrogiem króla".

środa, 19 czerwca 2019

Kobieta w literaturze LXVII

Źródło cytatu: "Aleja Włókniarek" Marty Madejskiej, Wydawnictwo Czarne 2019, str. 75-77.



Fabrykant Kessler z Ziemi obiecanej wybierał sam, spacerując po halach przędzalniczych. W powieści Izraela Joszuy Singera Bracia Aszkenazy to służący Melchior "znał się na smacznych kąskach i guście dyrektora". Pośród fabrycznych dziewcząt wyszukiwał odpowiednią, odprawiał ją od warsztatu do sprzątania dyrektorskich pokoi, "wracały potem do fabryk z siniakami na szyjach i ramionach, w nowej taniej sukience i z rublem w kieszeni". Na podobne fragmenty trafiam w literaturze faktu i fikcji, w prasie i biuletynach politycznych. Ich ilość jest przytłaczająca. Dzisiaj powiedzielibyśmy: mobbing, molestowanie, wykorzystywanie seksualne w miejscu pracy. Fabrykanci, dyrektorzy, kierownicy, majstrowie, buchalterzy. W ogromnych, wielotysięcznych zakładach, w średnich manufakturach, w małych tymczasowych fabryczkach. W upale hal produkcyjnych swobodnie snuli erotyczne fantazje nad odsłoniętymi ramionami robotnic. Gliszczyński i Mieszkowski (ci, którzy porównywali Łódź do brzydkiej, ale posażnej panny) pisali w 1894 roku: "w wielu fabrykach praktykowany jest »haracz ze wstydu«, płacony majstrowi za przyjęcie dziewczyny do pracy". Publicysta podpisany "Janek" w kronice tygodniowej "Rozwoju" w 1898 roku wskazywał majstrów jako głównych sprawców wykorzystywania.

Nie nowina to wcale, a wiarygodność jej stwierdzają listy otrzymywane przez redakcyę "Rozwoju", iż w niektórych fabrykach łódzkich są majstrowie lub ich zastępcy, którzy korzystając ze swego położenia, zmuszają biedne dziewczęta fabryczne, aby były im... powolne, pod grozą pozbawienia zarobku lub szykan rozlicznych, które zatrują życie biednej robotnicy i dalszy jej pobyt w fabryce niemożliwym uczynią. 

   W maju 1905 roku z łamów tego pisma apelowano bezpośrednio do członków Stowarzyszenia Majstrów. Na fali wydarzeń rewolucyjnych robotnicy nagminnie wyrzucali wtedy za bramy fabryczne najbardziej opresyjnych nadzorców pracy.

[...] należałoby, aby Stowarzyszenie Majstrów Fabrycznych w Łodzi postarało się o wszczepienie w każdego ze swych członków następujących przykazań:
1. Pamiętaj, abyś w robotnicy swej młodej nie widział nic więcej, jeno pracownicę, zasługującą na szacunek za to już samo, że pracą zarabia na utrzymanie swoje, a niekiedy i rodziny.
2. Pamiętaj, że fabryka to nie harem, robotnica nie odaliska, a ty nie jesteś sołtanem i że cześć kobiety dla każdego uczciwego człowieka powinna być nietykalną.
3. Pamiętaj, że kto chce, aby go szanowano, powinien uszanować innych bez względu na stanowisko, jakie zajmują; oceniać sumiennie i sprawiedliwie ich pracę, być wyrozumiałym i względnym o ile tylko można, a przede wszystkim sprawiedliwym i grzecznym.

   W wielu fabrykach spośród poszukujących pracy dziewcząt przyjmowano raczej te ładne. Żeby było przyjemnie, żeby cieszyły oko, żeby, jak w Reymontowskiej scenie z Kesslerem, "było z czego wybierać". Niespełna pół wieku po Kesslerze całkiem realny, nieliteracki, dyrektor żyrardowskich zakładów lniarskich w reportażu Pawła Hulki-Laskowskiego z 1932 roku krzyczy:

Cóż za nogi bilardowe?! Wyrzucić! Wyrzucono oczywiście nie tylko nogi nie dość zgrabne, ale i ich właścicielkę. Pan dyrektor rozejrzał się jeszcze tu i ówdzie i wskazał palcem. Tamta ma za duże brzucho, ta w ogóle za tłusta. Wyrzucić! Przyjmować należy tylko ładne, smukłe, rosłe dziewczyny. Selekcja! Dla kogo? Między innymi dla racjonalizatorów. Cenią wdzięki swoich ładnych robotnic i umieją uprzystępnić je swoim sentymentom.

   Brak uległości oznaczał "stempel" w książeczce zatrudnienia, czyli utratę pracy. Szczególnie w czasie recesji i masowych zwolnień, kiedy konkurencja o miejsce pracy była jeszcze większa. Autor pamiętnika nr 23 z anonimowych Pamiętników bezrobotnych zbieranych przez Instytut Gospodarstwa Społecznego w latach trzydziestych XX wieku wspominał historię siedemnastoletniej sieroty pracującej w łódzkiej tkalni:

[...] mocno zabiedzona, jednakże o pięknych lśniących czarnych włosach i ciągle załzawionych oczach. Pracowała spokojnie dopóty, dopóki pan majster, 60-letni starzec, nie zauważył jej piękności. Odtąd ustawicznie ją nachodził, w końcu kategorycznie powiedział, że od dziś nie reperuje jej krosna. Pracowała jeszcze parę tygodni, ciągle jej przeskakiwały czółenka, wyrywając każdorazowo moc nici. Płakała, rwała sobie włosy, w końcu kierownik wypędził ją, ponieważ "przestała umieć robić".

   Dziewczyna z nieładnymi nogami z reportażu Hulki-Laskowskiego też płacze "i kupuje za sześćdziesiąt groszy esencji octowej. Trzy odwieczne etapy dziewczyn niepodobających się Coeurom [właścicielom - przyp. M.M.]: fabryka, szpital, cmentarz. Panie, świeć nad duszą służebnicy twojej, której dałeś nogi bilardowe, jako się wyraził Mr. le directeur général!".

czwartek, 16 maja 2019

Kobieta w literaturze LXVI

Źródło: "Moda kobieca na rower (przełom XIX i XX wieku)", Anna Czajka, w: "Życie prywatne Polaków w XIX wieku", tom VI "Moda i styl życia", Wydawnictwo Uniwersytetu Łódzkiego 2017, str. 220-226, pisownia i interpunkcja oryginalne...

źródło
Jeszcze na początku XX wieku, pojawienie się kobiety jadącej na rowerze po ulicy miasta zwracało uwagę przechodniów. Magdalena Samozwaniec w swojej autobiograficznej książce Maria i Magdalena zanotowała reakcję starszego przechodnia na wyłaniające się zza rogu młode cyklistki: "Bezwstydnice! - darł się - Ja wam dam! Przyjdzie na was kara boska, zobaczycie!". Elementem trudnym do pokonania była odzież kobieca na rower. Na ten temat toczyła się polemika  na łamach prasy, którą świetnie obrazuje humorystyczna rymowanka skierowana przeciwko konserwatywnym przeciwnikom roweru:
I nie dbam, że gorszą
Moralne indyczki,
Mój rower, swoboda
i krótkie spódniczki.

Cyklistkom pośpieszył również z "wierszowaną" pomocą poeta Warszawy Artur Oppman ("Or-Ot"):

Tobie to, wieku dziewiętnasty,
Składam swą pieśń w ofierze,
Dałeś nam obraz wprzód nieznany - 
Anioła na rowerze. 

czwartek, 9 maja 2019

Kobieta w literaturze LXV

Źródło cytatu: "Obywatelki. Kobiety w przestrzeni publicznej we Francji przełomu wieków XVIII i XIX" Tomasza Wysłobockiego, Universitas 2014, str. 285-288

Marsz kobiet na Wersal, 1789 r
   Następnego dnia, 30 października 1793 r., do sali posiedzeń Konwentu przybywa wysłannik wspomnianego wyżej Komitetu [Bezpieczeństwa Powszechnego - przyp. AM] - Jean Amar (ten sam, który przesłuchiwał Marię Antoninę), by przedstawić oficjalny raport na temat wybryków części paryżanek oraz - co ważniejsze - wnioski i zalecenia ustawodawcze względem płci żeńskiej na przyszłość. Intelektualna debata doby oświecenia na temat społecznego statusu kobiet odbywająca się niegdyś na łamach listów i traktatów filozoficznych swoją rewolucyjną kontynuację znajdzie na nowego rodzaju forum publicznym, w Konwencie Narodowym, i podejmowana będzie przez polityków - mężczyzn. Komitet Bezpieczeństwa Powszechnego, zastanawiając się nad tą kwestią, zadał sobie dwa pytania wyznaczające zarazem główne osie, wokół których koncentrowała się dyskusja: "Po pierwsze - czy kobiety winny mieć prawa polityczne i wpływać na sprawy rządu? (...) Po drugie - czy kobiety winny organizować się w stowarzyszenia polityczne?".

niedziela, 5 maja 2019

OBYWATELKI. KOBIETY W PRZESTRZENI PUBLICZNEJ WE FRANCJI PRZEŁOMU WIEKÓW XVIII I XIX


Tytuł: Obywatelki. Kobiety w przestrzeni publicznej we Francji przełomu wieków XVIII i XIX
Autor: Tomasz Wysłobocki
Wydawnictwo: Universitas
ISBN: 978-83-242-2391-6
Stron: 379


Zaniedbuję ostatnio ten blog przeokropnie, uznałam jednak, że nie mogę nie napisać, choćby krótko, o książce Tomasza Wysłobockiego, którą właśnie dziś skończyłam czytać. Oczywiście tematyka tej pracy sama w sobie jest niezwykle interesująca, ale autorowi należy się duże uznanie również za logiczną i przejrzystą konstrukcję wywodu, co wcale nie jest aż tak znowu często spotykane w tego rodzaju publikacjach.

Książka traktuje przede wszystkim o - bardzo szeroko rozumianej - "kwestii kobiecej" w okresie rewolucji francuskiej i krótko po jej zakończeniu, aż do 1804 roku, kiedy to uchwalono "Kodeks cywilny", w którym ową "kwestię" jednoznacznie uregulowano.

Nie jest to przy tym praca tylko dla osób, które bez trudu odróżniają żyrondystów od jakobinów i na wyrywki znają kalendarz rewolucyjny, bynajmniej. Autor uzupełnia główny wywód prezentacją szerokiego kontekstu opisywanych wydarzeń, zaczynając od tego, jak oświeceniowi intelektualiści postrzegali, właściwie - jak definiowali kobiety i ich miejsce w społeczeństwie. Znajomość tych poglądów jest konieczna, okazuje się bowiem, że zwłaszcza przekonania J.J. Rousseau miały - niestety - naprawdę przemożny wpływ na ówczesną publicystykę i prawodawstwo. I nie tylko we Francji; zapatrywania Rousseau na temat kobiet krytykowała m.in. Mary Wollstonecraft, o czym przeczytałam niedawno w "Buntowniczkach" Charlotte Gordon.

sobota, 4 maja 2019

Kobieta w literaturze LXIV

Źródło cytatu: "Silva rerum" Kristiny Sabaliauskaitė, tłumaczenie Izabeli Korybut-Daszkiewicz, Znak 2015, str. 172-176 


The Dream, Gustave Jean Jackuet
A drugi niepokój, jaki dręczył Elżbietę, kiedy szła do bernardynek, dotyczył jej samej - niech Bóg jej wybaczy takie myśli, ale może jest znacznie więcej kobiet, niżby się mogło wydawać, którym bardziej odpowiada powołanie zakonne od małżeńskiego, i nie wiadomo, jak by się ułożył jej los i czy przypadkiem nie byłaby szczęśliwsza, gdyby onegdaj, w młodości postanowiła wstąpić do klasztoru, bo chociaż nigdy w życiu, nawet na mękach, nie przyznałaby się do tego głośno, to w duchu, sama przed sobą musiała przecież wyznać, że ani bycie żoną, ani nawet bycie - wybacz jeszcze raz, Boże - matką swych dzieci, nie dało jej, Elżbiecie z Siedleszczyńskich Narwojszowej, jeśli już ma być zupełnie szczera, żadnego szczęścia. Przez te świętokradcze myśli Elżbieta czuła się teraz najgorszą zbrodniarką, kobietą grzeszną i niewdzięczną, ale nic nie mogła na to poradzić, bo chociaż Jan Maciej był wspaniałym człowiekiem zasługującym pod każdym względem na szacunek, choć kochał ją prawdziwie, całym sercem, chociaż udało im się, po wielu poronieniach i po śmierci malutkiej Anny Magdaleny, wychować dwoje bliźniąt, które nie są, Bogu dzięki, najgorszymi dziećmi, i jeśli wszystko się powiedzie, wyrosną na dobrych i godnych ludzi, to jednak gdyby miała z ręką na sercu wyznać prawdę jak na Sądzie Ostatecznym, bycie matką zawsze sprawiało jej więcej bólu niż radości.

piątek, 26 kwietnia 2019

Don't DIY

- Tak coś czasem kombinuję... Jak tak siądę i myślę...
- To, prawda, głupieje na starość, ja wiem. 
Dialog pochodzi oczywiście ze skeczu kabaretu Tey, ale to też jakby o mnie. Otóż jesienią doszłam do wniosku, że nadszedł już chyba czas, żeby wymienić meble w jednym z aż dwóch pokojów, które posiadam, co prawda tylko częściowo, bo mieszkanie należy też do męża (i do banku, który jednak nie dokłada się do czynszu). Deweloperzy i media wnętrzarskie nazywają tego rodzaju pomieszczenia "salonem z aneksem kuchennym", nieco na wyrost, bo chodzi na ogół o klitkę z funkcją oglądania TV i przyrządzania herbaty.

Niestety, nawet takie "apartamenty" słono kosztują, więc kiedy kupowaliśmy nasz prawie siedem lat temu, urządziliśmy go - jak to się mówi - po kosztach. W listopadzie stwierdziłam, że czas wymienić meblościankę w "salonie" na ładniejszą i bardziej pojemną. Po kilku dniach doszłam do wniosku, że w tej sytuacji trzeba też będzie coś zrobić z szafkami w aneksie, które nijak nie będą pasowały do nowego regału w "salonie". Ta zmiana pociągnie za sobą konieczność wymiany płytek podłogowych w aneksie (a więc i w przedpokoju), które nie są jakoś specjalnie zniszczone, ale przy białych frontach wyglądałyby nieszczególnie. W toku dalszych prac koncepcyjnych naszła mnie refleksja, że trzeba będzie jeszcze usunąć płytki ze ścian aneksu. I pomalować ściany i sufity. I jeszcze... o, pomysłów miałam sporo, ale wszystkie oznaczały wydawanie pieniędzy, więc się samoograniczyłam.

Zaczęliśmy od szafek w "salonie". Zamówiliśmy je w Ikei, z dostawą i montażem. Cieszę się, że zdecydowaliśmy się na tę usługę, bo skoro fachowcom zajęło to osiem godzin, to my ślęczelibyśmy nad tym co najmniej tydzień. Do montażu przydzielono nam dwóch panów z Ukrainy, z których jeden trochę mówił po polsku, a drugi wcale:). Do dziś nie wiem, co dokładnie mieli na myśli, mówiąc o "armaturze" w ścianie, która to "armatura" uniemożliwiła przykręcenie półki w wybranym przez nas miejscu. Jedną z półek zamontowali troszkę krzywo, a drugą do góry nogami, ale nie jesteśmy drobiazgowi:).

W listopadzie zamówiliśmy również meble do aneksu i umówiliśmy się na montaż w połowie stycznia, więc do tego czasu musieliśmy załatwić nowe płytki podłogowe, usunąć stare ze ściany i przenieść niektóre gniazdka. Wzięłam na początku stycznia kilka dni urlopu, a jeszcze wypadło mi L4, bo miałam takie ataki kaszlu, że pomogły mi dopiero wziewy ze sterydami, przepisywane zwykle astmatykom. Siedziałam więc w domu, kasłałam, jadłam jakieś ohydne zupki chińskie (nie mieliśmy przecież kuchni) i wsłuchiwałam się w odgłosy remontu oraz historie z życia pana wykończeniowca: ile zapłacił za swoje mieszkanie, jak przerobił sobie szafkę z okapem kuchennym (pokazał mi zdjęcia) i jakimi samochodami jeździł, odkąd zrobił sobie prawo jazdy.

Po montażu mebli kuchennych postanowiliśmy trochę odpocząć od remontów, przynajmniej tych poważniejszych, ale w tak zwanym międzyczasie zdecydowałam się na przemalowanie szafki, bo na milionie blogów opisano to jako czynność wręcz banalną, nawet dla amatorów. Nie dla wszystkich, jak się okazało. Mnie cały proces zajął prawie miesiąc...

Szafka jest dość duża (64x54x230 cm), dwustronna, wykonana na wymiar i stoi na niej dwieście czy trzysta książek (nigdy nie liczyłam dokładnie). Koleżanka z pracy poleciła mi farbę V33, którą sama przetestowała, ale chyba na czymś mniejszym... Kupiłam farbę, folię i taśmę malarską, kuwetkę, benzynę ekstrakcyjną i wałek, bo wyczytałam, że w tym przypadku pędzel się nie sprawdzi. Wszystko to kosztowało ok. 200 zł. W sklepie okazało się oczywiście, że nie wiem, który wałek należy wybrać, bo są produkowane z różnych materiałów i w różnych rozmiarach, musiałam więc jeszcze pogrzebać w internecie, ale o takich detalach informacji znalazłam bardzo niewiele.

W domu zaczęłam dokładnie czytać instrukcję na opakowaniu i na stronie producenta. Okazało się, że między nakładaniem kolejnych warstw powinno się odczekać 12 godzin, a "pełne właściwości i odporność powłoka uzyskuje po 20 dniach". Blogerzy i youtuberzy, których wskazówki czytałam/oglądałam, jakoś pomijali te szczegóły, nieistotne może z punktu widzenia kogoś, kto na czas remontu ma do dyspozycji przestronną piwnicę, garaż albo cały pokój w w dużym domu, ale kluczowe dla osoby, która cały swój dobytek, w tym tę nieszczęsną szafkę, przechowuje na 42 metrach kwadratowych.

Książki z biblioteczki porozkładałam, gdzie się tylko dało: na parapetach, koło telewizora, w szafie w przedpokoju, na stoliku, na krześle, w jakichś pudłach, wszędzie. Umyłam szafkę, wyjęłam z niej cztery półki (trzy pozostałe wmontowane są na stałe) i zaczęłam malować. 

Nakładanie farby wałkiem na płaską, poziomą powierzchnię okazało się całkiem łatwe, ale pomalowane cztery półki musiałam rozłożyć do wyschnięcia na jakichś prowizorycznych podstawkach na podłodze w "salonie" i czekać 12 godzin z nałożeniem kolejnej warstwy, a warstw takich potrzeba minimum pięć, jeśli chcemy z półki w kolorze wenge zrobić białą. (Producent pisze o dwóch warstwach i być może sprawdza się to przy mniej radykalnej różnicy w kolorach "przed" i "po"). Oczywiście kiedy półki wyschły z jednej strony, cały proces trzeba było powtórzyć dla strony drugiej... 

Malowanie stojącej szafki jest zdecydowanie bardziej kłopotliwe, zwłaszcza malowanie spodów półek wmontowanych na stałe. Gąbka od wałka, szczególnie na początku, ciągle spadała mi z uchwytu i lądowała na podłodze, na półce niżej albo na mnie samej. Podłogę trzeba to było zaraz ścierać, żeby nie zostały ślady (na włosach miałam białe smugi przez ponad tydzień, no ale przecież nie mogłam ich sobie wyrwać z czubka głowy...). Przekonałam się przy tej okazji, że benzyna może usuwać farbę z listwy przypodłogowej razem z jej oryginalnym wzorem i kolorem... Jeśli gąbka spadła na półkę niżej, to czasami uszkadzała warstwę farby, a jak mi rączka wałka zjechała na ścianę szafki, to w tym miejscu widać było znowu kolor wenge. 

Nie za bardzo wiedziałam, jak pomalować kąty między półkami i ściankami, więc po prostu wciskałam tam wałek nasączony farbą. Dopiero przy ostatniej warstwie machnęłam ręką na cudze instrukcje i poprawiłam te miejsca zwykłym pędzlem. 
Szafka stoi między ścianą i słupkiem i jest dokładnie w tę wnękę wpasowana, więc uznałam, że nie ma sensu jej wysuwać i malować zewnętrznych boków, skoro i tak ich nie widać. W bardzo wąskich szczelinach między szafką a ścianami nakleiłam taśmę malarską. Niestety, kiedy po wszystkim zaczęłam ją usuwać, to w niektórych miejscach odłaziła z farbą ze ściany i z szafki, bo to się wszystko jakoś posklejało, więc musiałam te miejsca malować ponownie.

Przy wkładaniu do szafki wyjętych wcześniej półek znowu zrobiła mi się rysa aż do koloru wenge, mimo pięciu warstw farby i odpowiedniego czasu ich schnięcia, postanowiłam więc tym bardziej przestrzegać zalecenia producenta, żeby poczekać na pełne utwardzenie się powierzchni przez 20 dni. I tak te dziesiątki tytułów walały mi się po całym mieszkaniu i byłam tym wszystkim już taka zmęczona, że kiedy te 20 dni wreszcie minęło, ustawiłam książki na półkach byle jak, choć do tej pory zawsze układałam je tematycznie/geograficznie/chronologicznie. "Hellada królów" sąsiaduje teraz z biografią Andersena, "Duma i uprzedzenie" z "Czarodziejską górą", a "Gepard" Lampedusy z "Dawcą przysięgi" Brandona Sandersona. Dawny porządek przywrócę dopiero po malowaniu, które może uda się przeprowadzić w maju. Na razie kupiłam kilka próbek farb i pomazałam nimi ściany w kilku miejscach, ale nadal nie mogę się zdecydować: ulotna szarość, aksamitny agat czy może jakiś inny kolor o jeszcze dziwniejszej nazwie? Przekonałam się zresztą, że odcień i intensywność koloru zupełnie inaczej wygląda na próbce w sklepie i potem na ścianie w mieszkaniu...

Biblioteczka prezentuje się teraz całkiem ładnie, zwłaszcza z pewnej odległości, z której trudniej dostrzec nierówności i zacieki, odczuwam też pewną satysfakcję, bo zrobiłam to wszystko prawie sama (mąż pomalował jedną warstwę na półkach) i przetworzyłam mebel, który w innym przypadku musiałabym wyrzucić (ewentualnie komuś oddać czy sprzedać), ale gdybym mogła cofnąć czas, zamówiłabym jednak nową szafkę. DIY najwyraźniej nie jest dla mnie. Może nie trzeba było zabierać się od razu za malowanie mebli, tylko zacząć od czegoś mniejszego?

Remont i urządzanie mieszkania to prawie same problemy do rozwiązania i przemyślenia. Myślę, że gdyby np. ktoś napisał praktyczny poradnik, jakie dokładnie wymiary trzeba podać krawcowej/krawcowi, do którego zanosimy firankę do uszycia, zarobiłby na tym znaczną sumę. Oczywiście autor musiałby uwzględnić mnóstwo rzeczy: rodzaj karnisza/szyny, sposób zawieszenia firanki: szelki, żabki, przelotki czy fleksy, marszczenie: 1:1,5, 1:2, 1:2,5, rodzaj materiału: żakard, markizeta, woal, muślin, kresz... Głowiłam się nad tym wszystkim pół dnia, a efekt i tak jest niezupełnie taki, jakiego oczekiwałam. Również dlatego, że kiedy już odebrałam firankę i próbowałam zmarszczyć taśmę 1:2, to jakimś cudem źle ściągnęłam sznureczki, obcięłam je nie tam, gdzie trzeba, i musiałam je potem ręcznie wszywać. Wczoraj z kolei przez pomyłkę wyrzuciłam jakieś małe śrubeczki mocujące do ramki na plakat i musieliśmy poszukać jakichś zastępczych. 

A skoro już o plakatach mowa, to długo szukałam czegoś ciekawego do powieszenia na ścianie, co nie byłoby bardzo drogie, nie przedstawiałoby żadnej wariacji na temat jelenia (dlaczego to taki modny motyw?) ani inspirujących napisów. Wreszcie trafiłam na stronę wall-being.com (to nie jest wpis sponsorowany) i zamówiłam trzy plakaty, a dwa z nich wyglądają tak:


Po prawej stronie biblioteczka, o której pisałam:). Ramki są z Ikei. Pół godziny chodziłam po dziale z obrazkami i ramkami i zastanawiałam się, które wybrać, aż sprzedawca zaczął się na mnie dziwnie patrzeć, a przynajmniej tak mi się wydawało. W sklepach jest po prostu za dużo rzeczy...


No, ponarzekałam sobie:).


poniedziałek, 8 kwietnia 2019

Kobieta w literaturze LXIII

Źródło cytatu: "Buntowniczki. Niezwykłe życie Mary Wollstonecraft i jej córki Mary Shelley" Charlotte Gordon, tłum. Paulina Surniak, Wydawnictwo Poznańskie 2019, str. 175-178 


Johann Heinrich Füssli (bardzo bliski znajomy Mary): The Nightmare
W styczniu 1792 do księgarń i bibliotek trafiło Wołanie o prawa kobiety.
   Ktoś, kto zaczyna lekturę tej książki, od razu spotyka Mary [Wollstonecraft - przyp. A.M], która wkracza na scenę i przemawia czysto i wyraźnie. Jest zabawna, bystra i drażliwa - taka zapewne była w rzeczywistości. Wypowiada się przy tym z nieubłaganą logiką, a Wołanie o prawa kobiety jest napisane z talentem i wirtuozerią godną dialogów sokratejskich.
   Podobnie jak w Wołaniu o prawa człowieka, Mary zagrała na emocjach czytelnika, jednocześnie świadomie stawiając się w pozycji filozofki. Oznajmiła, że jej książka jest kluczowa dla przyszłości ludzkości, ponieważ wskazuje na to, jak zły jest obecny stan rzeczy, i przedstawia rozwiązania, które będą korzystne zarówno dla mężczyzn, jak i dla kobiet.
   Tak, dla mężczyzn.
   Od pierwszej do ostatniej strony Mary podkreślała, że wolność kobiet powinna dotyczyć wszystkich. Zresztą napisała Wołanie o prawa kobiety z myślą o wykształconych czytelnikach, którzy znają się na teorii politycznej, czyli, zważywszy, że był to rok 1791, głównie dla mężczyzn. [...] Kim byłby człowiek bez pułapek cywilizacji? - pytała. Jakich praw potrzebujemy, by sobą rządzić? Czy mężczyźni i kobiety różnią się z natury?

niedziela, 17 marca 2019

Kobieta w literaturze LXII

Źródło: "Żona modna" Ignacego Krasickiego (wolnelektury.pl)

   "A ponieważ dostałeś, coś tak drogo cenił,
Winszuję, panie Pietrze, żeś się już ożenił".
- "Bóg zapłać". - "Cóż to znaczy? Ozięble dziękujesz,
Alboż to szczęścia swego jeszcze nie pojmujesz?
Czyliż się już sprzykrzyły małżeńskie ogniwa?"
- "Nie ze wszystkim; luboć to zazwyczaj tak bywa,
Pierwsze czasy cukrowe". - "Toś pewnie w goryczy?"
- "Jeszczeć!" - "Bracie, trzymaj więc, coś dostał w zdobyczy!
Trzymaj skromnie, cierpliwie, a milcz tak jak drudzy,
Co to swoich małżonek uniżeni słudzy,
Z tytułu ichmościowie, dla oka dobrani,
A jejmość tylko w domu rządczyna i pani,
Pewnie może i twoja?" - "Ma talenta śliczne:
Wziąłem po niej w posagu cztery wsie dziedziczne,
Piękna, grzeczna, rozumna". - "Tym lepiej". - "Tym gorzej.
Wszystko to na złe wyszło i zgubi mnie sporzej;
Piękność, talent wielkie są zaszczyty niewieście,
Cóż po tym, kiedy była wychowana w mieście".
 - "Alboż to miasto psuje?" - "A któż wątpić może?
Bogdaj to żonka ze wsi!" - "A z miasta?" - "Broń Boże!
   Źlem tuszył, skorom moją pierwszy raz obaczył,
Ale, żem to, co postrzegł, na dobre tłumaczył,
Wdawszy się już, a nie chcąc dla damy ohydy,
Wiejski Tyrsys, wzdychałem do mojej Filidy.
   Dziwne były jej gesta i misterne wdzięki,
A nim przyszło do szlubu i dania mi ręki,
Szliśmy drogą romansów, a czym się uśmiechał,
Czym się skarżył, czy milczał, czy mówił, czy wzdychał,
Wiedziałem, żem niedobrze udawał aktora,
Modna Filis gardziła sercem domatora.
I ja byłbym nią wzgardził; ale punkt honoru,
A czego mi najbardziej żal, ponęta zbioru,
Owe wioski, co z mymi graniczą, dziedziczne,
Te mnie zwiodły, wprawiły w te okowy śliczne.
Przyszło do intercyzy. Punkt pierwszy: że w mieście
Jejmość przy doskonałej francuskiej niewieście,
Co lepiej (bo Francuzka) potrafi ratować,
Będzie mieszkać, ilekroć trafi się chorować.
Punkt drugi: chociaż zdrowa, czas na wsi przesiedzi,
Co zima jednak miasto stołeczne odwiedzi.
Punkt trzeci: będzie miała swój ekwipaż własny.
Punkt czwarty: dom się najmie wygodny, nieciasny,
To jest apartamenta paradne dla gości,
Jeden z tyłu dla męża, z przodu dla jejmości.
Punkt piąty: a broń Boże! - Zląkłem się. A czego?
"Trafia się - rzekli krewni - że z zdania wspólnego
Albo się węzeł przerwie, albo się rozłączy!"
 "Jaki węzeł?" "Małżeński". Rzekłem: "Ten śmierć kończy".
Rozśmieli się z wieśniackiej przytomni prostoty.
A tak płacąc wolnością niewczesne zaloty,
Po zwyczajnych obrządkach rzecz poprzedzających
Jestem wpisany w bractwo braci żałujących.
(...)

Thomas Gainsborough: Georgiana, księżna Devonshire

piątek, 1 marca 2019

Seriale o czarownicach

Doszły mnie niedawno słuchy, że ma powstać jakiś rodzaj kontynuacji serialu "Penny Dreadful", o którym pisałam tutaj kilka lat temu. Twórcą tej nowej produkcji również będzie John Logan, ale poza tym - przynajmniej na pierwszy rzut oka - nic chyba tych seriali nie będzie łączyło. No nie wiem, może nastrój? Akcja przeniesie się z początku ostatniej dekady XIX wieku i z Londynu do roku 1938 w Los Angeles, inne będą postaci, inni aktorzy, kult Santa Muerte zamiast wiedźm i wampirów. Raczej nikt tu nie będzie cytował dziewiętnastowiecznej poezji angielskiej:). Oczywiście zamierzam obejrzeć, ale w tej chwili nie potrafię sobie wyobrazić, że jakikolwiek sequel mógłby dorównać trzem pierwszym sezonom.

Powtórzyłam je sobie niedawno na Netfliksie i muszę przyznać, że za drugim razem serial spodobał mi się jeszcze bardziej! Na blogu pisałam tylko o pierwszym sezonie, ale dwa kolejne są naprawdę świetne. Ciekawych wątków jest tu wiele, ale chyba najbardziej zaintrygowała mnie kwestia potrzeby i prawa jednostki do bycia sobą, nawet jeśli - tak się złożyło - jest się potworem.

Serial jest świetnie zagrany (bez Evy Green i Rory'ego Kinneara to już na pewno nie będzie to samo...), muzykę napisał Abel Korzeniowski, a cytowane wiersze są melancholijne i dołujące. Czegóż chcieć więcej?:)



piątek, 18 stycznia 2019

Kobieta w literaturze LXI

Źródło cytatu: "Kobiecy świat w czasach Augusta II. Studia nad mentalnością kobiet z kręgów szlacheckich" Bożeny Popiołek, Wydawnictwo Naukowe Uniwersytetu Pedagogicznego w Krakowie 2018

   Leczenie większości chorób polegało na puszczaniu krwi, stosowaniu środków przeczyszczających (purgensu), przykładaniu rozmaitych plastrów, maści, pijawek, piciu wód egerskich oraz kąpielach w wodzie źródlanej i wiślanej. Popularne było zażywanie wódek ziołowych - gdańskiej, paulińskiej, cynamonowej i "żywiącej", nalewek, w których rozpuszczano złoto lub minerały, syropów i innych mikstur. Receptury leków skrzętnie przechowywano w rodzinnych sylwach i notatkach, przekazywano z wielką pieczołowitością z matki na córkę lub trzymano w ścisłej tajemnicy. (...) Prawie każda kobieta posiadała w domu własny "zestaw aptekarski" - rozmaite naczynia, alembiki, wazki, tłuczki, proszki i zioła, co potwierdzają inwentarze i testamenty. Ważną rolę w leczeniu i zapobieganiu niektórym chorobom - głównie przeziębieniom i niestrawności - pełniły obficie stosowane przyprawy, zwłaszcza pieprz, imbir, majeranek, laur, czarny bez.
   Stosowane kuracje w większości budzą dziś jednak przerażenie. Środki napotne i przeczyszczające podawano nawet położnicom, aplikując im przy okazji pijawki lub puszczanie krwi. Zabiegowi temu poddawały się raz do roku - zwykle wiosną - nawet zakonnice, gdyż miał on służyć oczyszczeniu krwi, usunięciu "waporów" i nieczystych myśli. Puszczanie krwi mogło poprawiać samopoczucie, obniżyć gorączkę i wysokie ciśnienie, ale stosowane zbyt często osłabiało i wycieńczało organizm, prowadziło do anemii i braku odporności. Kiedy Konstancja Mniszchowa, marszałkowa wielka koronna, martwiła się o zdrowie przyjaciółki, Anna Myszkowska pocieszała ją, że nie może "szkodliwie chorować", bo po połogu "krew wyczyszczona, nie będzie miała co wyrzucać, a do tego wiem, że lekarstwo purgujące musiała brać i to [...] jest prezerwatywą zdrowia i urody JMci". Przy tak niskim poziomie medycyny każda, nawet najbardziej niewiarygodna, rada wydawała się zbawienna i rodziła nadzieję przyniesienia ulgi w cierpieniu. Trudno się więc dziwić, że nawet światłe kobiety wierzyły w gusła i cudowne ozdrowienia. Teofila Lubomirska, marszałkowa nadworna koronna, polecała przyjaciółce Annie Katarzynie Radziwiłłowej, która po porodzie miała poważne kłopoty z cerą, by zachowała pępowinę, "to jej nie zepsuje twarzy, [gdyż] zwyczajna to jest przy połogach afekcyja, która choć osypie, nie miewa takiej wirulencyi". Zalecane kuracje przypominały bardziej wstrząsające opisy barbarzyńskich tortur, niż mające przynieść ulgę leczenie. Opis leczenia, jaki przepisano Zofii Sieniawskiej, kasztelance krakowskiej, budzi dzisiaj zdumienie. Nieszczęsnej dziewczyny omal nie pozbawiono życia. Jakaś "uczona białogłowa" - Borgoltowa, w towarzystwie lekarza Jakuba Thwila, zaaplikowała jej kolejno środki przeczyszczające, gorące kąpiele i trzydzieści pijawek. Zupełnie wyczerpaną dziewczynę ledwie docucono i na wyraźne żądanie matki przerwano kurację.
   Wysoko ceniono "plastry majeranowe", które stosowano na przeziębienia, bóle głowy i gorączkę popołogową. Zalecano też dietę jarzynową, picie umiarkowanych ilości dobrego wina, a nawet dbałość o higienę psychiczną. W cierpieniach  psychicznych, nerwicach i melancholii zalecano odpoczynek na świeżym powietrzu, kąpiele rzeczne, przejażdżki i spacery. (...)
   Kobiety często zapadały na gorączki o nieustalonym pochodzeniu, bóle głowy i zębów, bóle reumatyczne. Dokuczały im stłuczenia i złamania oraz typowo kobiece przypadłości - dolegliwości menstruacyjne, poronienia i komplikacje poporodowe. W korespondencji znajdujemy mnóstwo informacji na temat chorób kobiecych, o których panie pisały bez pruderii i skrępowania. Karolina z Radziwiłłów Sapieżyna zawiadomiła matkę, że chętnie przyjechałaby do Grodna, gdyby "nie czasy moje, które mi przyszli na czwartek w pięć niedziel tak, jak zwyczajnie miewałam". Czas menstruacji uważały za szczególny, pozostawały zwykle w domu i przerywały nawet zalecone kuracje. Nie wydaje się jednak, by uważały go za jakieś tabu. Elżbieta Sieniawska zwierzała się mężowi - "ja likarstwa do wczoraj brałam, trzeba ich było purgensem zakończyć, ale co inszego przeszkodziło, co się nie godzi brać w tym [terminie], jednak jako się zakończą przepurguję się". Jako zabezpieczenia używały w tym czasie prawdopodobnie szarpi i chust płóciennych, które stanowiły podstawowe wyposażenie każdej panny idącej za mąż. Stosy białych chust wyliczały inwentarze nawet ubogich mieszczanek i zakonnic. [str. 183-185]

czwartek, 10 stycznia 2019

Książki, których nie opisałam

W ubiegłym roku czytałam przede wszystkim literaturę faktu i popularnonaukową, znacznie rzadziej sięgałam po literaturę piękną albo czysto rozrywkową. Fabuły jakoś mnie nie przyciągały, może to kwestia przesytu. Chciałabym jednak krótko wspomnieć o kilku książkach, o których na blogu nie napisałam, bo bezpośrednio po lekturze nie mogłam się zdobyć na dłuższy tekst, z różnych względów.


Tytuł: Pod klątwą. Społeczny portret pogromu kieleckiego
Autorka: Joanna Tokarska-Bakir
Wydawnictwo: Czarna Owca
ISBN: tom I 978-83-7554-936-2, tom II 978-83-8015-851-1
Stron: tom I 768, tom II 808

Największe wrażenie wywarła na mnie praca Joanny Tokarskiej-Bakir pt. "Pod klątwą. Społeczny portret pogromu kieleckiego". Oczywiście o pogromie kieleckim przed tą lekturą słyszałam to i owo, ale teraz znam szeroki kontekst tych wydarzeń. Opowieść autorki jest bardzo szczegółowa, to nie tylko relacja z tamtych lipcowych dni, ale również sylwetki uczestników wydarzeń (ofiar, sprawców, świadków, urzędników), a tym samym portret ówczesnych Kielc. Tym cenniejszy, że często społeczeństwo powojenne przedstawia się w czarno-białych barwach: komuniści vs uciśniony naród, a tu dzięki detalom otrzymujemy portret bardziej zniuansowany.