Przez protekcję szlafkameradów z Berlina* udawało się czasem dostać coś całkiem extra,
jak na przykład mycie okien lub trzepanie dywanów. Wprawdzie z zarobku oddawało się połowę cieciowi, czyli dozorcy domu, który robotę nastręczał, ale najczęściej otrzymywało się
napiwek lub obiad w kuchni. Zawiązanie zaś bliższych stosunków z kucharką było zawsze
wysoce pożyteczne i dobijali się o to najwytrawniejsi lokatorzy Berlina, Cyrku czy Kamczatki.
– Kuchta, czyli garkotłuk, ona czułom serdeczność ma – mówił doświadczony „berlińczyk” zwany Cipakiem – nie bez tego, żeby na swoje państwo nie uważała, jak mąż rodzonom
żonę względem małżeńskiego przysposobienia użytkuje. A o wiele, jeżeli swojom potrzebe poczuje, bo jej także samo i kuchnia przygrzewa, tak i usiedzieć nie może, tylko patrzy
za chłopem, któren by odpowiedzialny w tejże samej funkcji był, podstawny i fason znający.
Takiem prawem i opchnąć zawsze będzie miał co i ankoholem się podszprycować, i wiadomo
fizykalnej miłości zazna. A jeśli karkulasję pojmie, to oświadczy się tej to damie serca i takiem
sposobem może z kuferka albo i z PKO co ruszyć, albo i garniturek dwurzędowy i lakiery
w charakterze prezentu otrzymać.