i nabyłam "Książki. Magazyn do czytania", czyli najnowszy kwartalnik Agory. Nie przebrnęłam jeszcze przez całość, ale jak na razie wrażenia mam raczej pozytywne, czego się raczej nie spodziewałam po przeczytaniu pełnego dętego patosu wstępu redaktora Pawła Goźlińskiego.
Po ukazaniu się owego magazynu w blogowym światku pojawiło się mnóstwo ochów i achów, w związku z czym czuję się zobowiązana dołożyć do tego przysłowiową łyżkę dziegciu. Zajmę się dwoma artykułami, o których krytycznie wypowiedział się również cedroo.
***
Autorem pierwszego z nich jest pisarz Janusz Rudnicki, który "pali lektury", czyli rozprawia się z kanonem nudziarstw, za pomocą których nauczyciele gwałcą nieletnie i bezbronne umysły.
Temat ciekawy, ale wykonanie kiepskie. Rudnicki sili się na kontrowersyjność, tymczasem to wszystko już było, w znacznie lepszych (lepiej uargumentowanych) wydaniach. Wymienia książki, które swego czasu mu się nie spodobały, i nawołuje do zastąpienia tych ramot ciekawszymi, bardziej współczesnymi utworami, które zamiast zniechęcać, zachęcałyby dzieci i młodzież do zainteresowania się literaturą. Wydaje mi się jednak, że w nauczaniu języka polskiego chodzi chyba o coś innego, o dostarczenie pewnych podstawowych wiadomości, które są niezbędne, żeby świadomie uczestniczyć w życiu kulturalnym naszego kraju. Zresztą nie tylko kulturalnym. Rudnicki zjechał np. "Dziady" Mickiewicza, na przykładzie których można wyjaśnić, na czym polegał mesjanizm - wciąż przecież obecny w niektórych odłamach polskiej polityki, wspomnieć o wydarzeniach marcowych i o przenikaniu się chrześcijaństwa z dawnymi słowiańskimi wierzeniami. OK, są tam fragmenty trudno już dziś zrozumiałe, śmieszne idee itd., ale są też fragmenty fantastyczne, choćby "Wielka improwizacja".
Książki, choćby nie wiem jak uznane, nie są po to, żeby przed nimi klękać, ale krytyka powinna posługiwać się jakimiś konkretnymi argumentami, tymczasem o "Ferdydurke" Rudnicki pisze tak:
"Ferdydurke" jako lektura obowiązkowa? Sucha burza. Zapowiada się, pogrzmiewa, zanosi się i zanosi, i koniec. I ten jej zalecający się, wyleniały już nieco wdzięk. Lepsze byłyby fragmenty "Dzienników". Proste, klarowne. Nie tak pokrętne.
No cóż, ja tam się akurat cieszę, że w liceum przerabialiśmy "Ferdydurke" - wtedy powieść ta była dla mnie objawieniem. Zresztą, czy pokrętność zawsze jest wadą, a klarowność zaletą? Ja tak nie uważam.
Rudnicki pisze o lekturach z punktu widzenia człowieka dorosłego i dojrzałego i zapomina, że dzieciakom mogą się podobać "Kajtkowe przygody" albo "Czarne stopy". Mnie się podobały, nawet do nich wracałam.
Z drugiej strony styl Rudnickiego na tyle mnie zainteresował, że kiedy następnym razem zobaczę jakąś jego powieść na bibliotecznej półce, zabiorę ją ze sobą do domu.
***
Lekturę kwartalnika zaczęłam od artykułu "Ateizm urojony" prof. Zbigniewa Mikołejki, filozofa i historyka religii, o ile dobrze rozumiem - agnostyka. Bardzo mnie ten tekst rozczarował. Składa się głównie z cytatów z książek innych autorów i z dziwnych ogólników.
Mikołejko uważa, że showmani "nowego ateizmu" (np. Richard Dawkins, Daniel Clement Dennett czy Stephen Hawking), chcą z nauki uczynić nową, dogmatyczną religię. Doprawdy? Czyżby wspominali coś o swojej nieomylności, straszyli ekskomunikami albo, o zgrozo, domagali się pieniędzy i hołdów?
Pisze również o "ateistycznej wierze, która pragnie 'sprawić łomot Istocie Boskiej'". Tak jakby ateizm oznaczał tylko antyklerykalizm. W ogóle ateizm traktuje jako bardzo jednorodny nurt, w dodatku schyłkowy. Jego zdaniem żyjemy w "erze postateistycznej", w której dominuje raczej obojętność i antyklerykalizm, a nie negacja wiary czy boga/bogów. Ludzie żyjący w kulturze zachodniej próbują zapełnić pustkę wiarą w naukę. W niej szukają sposobów obrony przeciwko radykalizującym się wschodnim religiom. Tymczasem zdaniem Mikołejki proste przeciwstawianie wiary i wiedzy oraz religii i racjonalności są w obecnych czasach przeżytkiem. Dlaczego - tego już autor nie wyjaśnia.
Artykuł jest bardzo niespójny i trudno w nim znaleźć jakąś przewodnią myśl. Prof. Mikołejko nie tyle prezentuje swoje poglądy, co raczej przytacza co bardziej interesujące (jego zdaniem) cytaty z kilku książek. Miałam wrażenie, że czytam o tym, co się komuś po prostu wydaje, że cytowane tezy i wnioski nie mają żadnego poparcia w konkretnych badaniach, choćby sondażowych.
Może się mylę, ale tekst wydaje mi się nieco pocięty, skrócony, nieumiejętnie przeredagowany. Następujące po sobie akapity (niekiedy nawet kolejne zdania) nie są w żaden sposób ze sobą powiązane.
Podsumowując: z nudów nie umrą chyba tylko pasjonaci teologii. Tekst pasuje bardziej do "Tygodnika Powszechnego" niż do kwartalnika o książkach.