Dostrzeżono chyba wreszcie, że duża część naszego społeczeństwa to wtórni analfabeci. W latach 2014-2020 na "stworzenie warunków do wzrostu czytelnictwa w Polsce" przeznaczony zostanie
miliard złotych w ramach
Narodowego Programu Rozwoju Czytelnictwa. 650 milionów wydamy na to za pośrednictwem Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego, resztę mają wyłożyć samorządy i instytucje.
W 2014 roku biblioteki publiczne otrzymają 23 mln zł na zakup nowości wydawniczych, co ma się przełożyć na zakup 1150000 "jednostek inwentarzowych" oraz wzrost czynnych czytelników i wypożyczeń o 5%.
O ile dobrze rozumiem urzędniczą nowomowę, żeby biblioteka otrzymała dofinansowanie, musi wykazać się wkładem własnym pochodzącym od lokalnego samorządu. Zastanawiam się, czy samorząd będzie do takiego wydatku zobligowany, a jeśli tak, to w jakim stopniu, czy też wszystko będzie zależało od możliwości i dobrej woli. W tym drugim przypadku cała akcja okaże się porażką (podświetlane fontanny są zdecydowanie bardziej medialne), tym bardziej że "kwota
przeznaczona na zakup nowości
dla bibliotek będzie z roku na
rok podnoszona (podnoszony
będzie również wkład własny
wnioskodawców)".
30 mln zostanie przeznaczone na "przekształcenie
bibliotek publicznych w mniejszych
miejscowościach w lokalne centra
dostępu do kultury, wiedzy i ośrodki
życia społecznego poprzez finansowe
wsparcie modernizacji, budowy lub
przebudowy placówek bibliotecznych". Biblioteki w moim rodzinnym mieście się nie załapią, bo - o ile informacje w Wikipedii są aktualne - Starachowice liczą nieco ponad 50 tys. mieszkańców, co je niestety dyskwalifikuje. Może kryterium rozdzielania tych środków powinno być jednak inne, np. poziom bezrobocia albo średnia wysokości dochodu w regionie?
Na "wspieranie wartościowych form
promowania czytelnictwa" (np. kampanii społecznych, festiwali literackich, cyklicznych audycji telewizyjnych, radiowych i internetowych) przeznaczono w tym roku 5 mln. Od razu uprzedzam, że zwykli blogerzy się na tę kasę nie załapią, bo "uprawnionymi wnioskodawcami" mogą być tylko samorządowe instytucje kultury, firmy (np. wydawcy, księgarze) i organizacje pozarządowe.
3,5 mln zostanie wydane na "podnoszenie
poziomu świadomości literackiej
i wspieranie rynku wydawniczego
poprzez dofinansowywanie
wartościowych, niekomercyjnych
publikacji literatury polskiej i światowej". Ciekawa jestem niezmiernie, kto będzie decydował, co jest literaturą wartościową i niekomercyjną.
Taka sama kwota trafi do "uprawnionych wnioskodawców", którzy wydają "wartościowe czasopisma kulturalne". Nasuwa się to samo pytanie, co powyżej.
Nie zapomniano też o bibliotekarzach: za 500 tys. zł część z nich już w tym roku zyska "nowe kompetencje osobiste i zawodowe służące aktywizacji społeczności
lokalnej oraz rozwijaniu kompetencji
kulturowych przez książkę, a także
wzmocnienie kompetencji zawodowych
w zakresie tożsamości cyfrowej". (Nauczą się tworzyć awatary i zdobywać lajki?)
Wzrosnąć ma prestiż bibliotek, mają też być lepiej postrzegane przez społeczeństwo. Hm. Droga do tego daleka. Niedawno słyszałam, że okolice jednej z filii
NHBP lokalne społeczeństwo opuszczające pobliski monopolowy traktuje jak publiczny szalet.
O środki (również 500 tys. zł) może się też ubiegać stu księgarzy, ale tylko tych z "księgarń niezależnych" (czyli jakich?), i "przedstawicieli punktów sprzedaży książki i prasy" (??). Celem programu ma być m.in. wzmocnienie pozycji księgarń i uświadomienie księgarzom ich roli kulturotwórczej. Przypuszczam, że woleliby się raczej dowiedzieć, jak zarobić na czynsz i ZUS.
Jednocześnie
konieczna jest zmiana percepcji relacji
z odwiedzającymi księgarnie, z typowo
handlowej „sprzedający - klient” w
relację „rekomendujący - czytelnik,
odbiorca kultury”. (...)
Księgarnie do zadań dla siebie
podstawowych powinny dołączyć
również funkcje kulturotwórcze,
edukacyjne oraz wspierające
budowanie i rozwój kapitału
społecznego skierowane
do użytkowników w różnym wieku.
Za późno już na to. O wiele za późno. Ludzie, którzy rzeczywiście kupują sporo książek, od dawna robią to tam, gdzie jest taniej, czyli przede wszystkim w internecie.
Ciekawym elementem NPRC jest zakup praw do utworów literackich (2 mln zł).
Celem programu jest wspieranie
dostępu do ważnych dzieł polskiego
i światowego piśmiennictwa
poprzez udostępnienie i nieodpłatne
przekazanie użytkownikom praw do ich
wykorzystania w możliwie najszerszym
zakresie przez udostępnianie
ważnych dzieł polskiego i światowego
piśmiennictwa poprzez zakup praw
do utworów literackich.
Kto to napisał i co wcześniej pił?
Wszystkie utwory, do których zostaną
nabyte majątkowe prawa autorskie
lub odpowiednie licencje zostaną
udostępnione w formie elektronicznej.
Zapewni to możliwie najszerszą
dostępność tych utworów dla
potencjalnego czytelnika.
O ile dobrze zrozumiałam, "wydawcy, pisarze, odbiorcy literatury
w Internecie, czytelnicy za
pośrednictwem specjalnej strony
internetowej, organizacje pozarządowe,
pracownicy naukowych instytucji
literackich, pracownicy IK i recenzenci" będą mogli zgłaszać tytułu, które uważają za warte nabycia, a zespół ekspertów wybierze spośród nich te "najważniejsze".
Dofinansowane zostaną też Dyskusyjne Kluby Książki - w tym roku kwotą 1,7 mln zł. Kampania "Ojczysty - dodaj do ulubionych" promująca język polski, zostanie wsparta milionem zł. I mam nadzieję, że dotrze ona do pracowników ministerstwa, którzy już nigdy więcej nie napiszą niczego w rodzaju "patforma szkoleniowa DEDYKOWANA szkoleniom dla księgarzy"!!! Nie znoszę tego zwrotu.
Oczywiście NPRC składa się z jeszcze innych elementów, o czym można przeczytać na stronie ministerstwa. Cieszę się, że wreszcie konkretne kwoty zostaną przeznaczone na rozwój czytelnictwa. Czytanie sprzyja wzrostowi wyobraźni, tolerancji i empatii, czego w naszym społeczeństwie często brakuje. Nie spodziewam się cudów, ale może coś drgnie?
Miałabym do osób odpowiedzialnych za kształt i realizację tego przedsięwzięcia jeszcze jedną propozycję: ujednolicenie systemu informatycznego bibliotek.
Ogromnym zaskoczeniem był dla mnie fakt, że biblioteki dwóch krakowskich dzielnic (Krowodrzy i Nowej Huty) mają zupełnie inny system informatyczny i nieco odmienne zasady wypożyczania książek. Dlaczego w bibliotece krowoderskiej mogłam sama online przedłużyć sobie wypożyczenie książki (do 3 razy), a w nowohuckiej takiej możliwości nie ma? I dlaczego np. biblioteka starachowicka w ogóle nie udostępnia swojego katalogu w sieci (można go przeglądać tylko na miejscu)?
Czy nie bardziej opłacałoby się jedno wspólne oprogramowanie dla wszystkich bibliotek publicznych? Może dałoby się też wtedy uniknąć konieczności posiadania osobnej karty czytelnika do każdej biblioteki, zapamiętywania kolejnych loginów i haseł. Mamy drugą dekadę XXI wieku, to na pewno jest wykonalne.
A skoro już jestem przy Ministerstwie Kultury i Dziedzictwa Narodowego, to odniosę się jeszcze do planów tej instytucji dotyczących
opłaty audiowizualnej. Można zmusić ludzi do płacenia, doliczając abonament np. do rachunków za prąd. Jakoś by się z tym pogodzili, gdyby media publiczne rzeczywiście dostarczały rzetelnych informacji i analiz i zapewniały rozrywkę na odpowiednim poziomie. Bez reklam, bez kierowania się oglądalnością, bez taniego populizmu i kiczu. Ale mało kto chętnie wysupła nawet te 10 zł, żeby móc oglądać "Jaka to melodia?", kulisy serialu "M jak miłość" albo gale kabaretowe, które śmieszne wydawać się mogą chyba tylko właśnie wtórnym analfabetom.