Impresje

poniedziałek, 19 września 2011

ŻYDÓWEK NIE OBSŁUGUJEMY

Tytuł: Żydówek nie obsługujemy
Pierwsze wydanie: 2005
Autor: Mariusz Sieniewicz

Wydawnictwo: W.A.B.
Seria: Archipelagi
ISBN: 83-7414-076-3
Stron: 248

Ocena: ?


Przerost formy nad treścią. Sporo trafnych obserwacji, ale odbitych w zbyt krzywym, jak na mój gust, zwierciadle - upstrzonym turpistycznymi opisami, zamazanym nużącymi, niezrozumiałymi (dla mnie) groteskowymi fantasmagoriami. Dotyczy to połowy zamieszczonych w zbiorze tekstów. 

Pozostałe, krótsze, to realistyczne, "życiowe" panoramy lub portrety, trochę podretuszowane ironią. Nieudacznicy, którzy po krótkim, pozbawionym sukcesów życiu szukają ukojenia w śmierci. Żenujące polskie zwyczaje weselne. Obrażony na konsumpcyjne i obojętne społeczeństwo były urzędnik. Niepełnosprawny intelektualnie chłopiec, któremu matka oraz współczesna medycyna odebrały jedyne chwile radości w jego życiu. Stary, wierny pies, który jednak nie mógł się równać z popularnym w pewnych kręgach pitbullem. Ten typ prozy rozumiem i lubię. Szkoda, że w tych dłuższych opowiadaniach autor trochę za bardzo dał się ponieść wyobraźni i (chyba) strumieniowi świadomości. 

Ich motywem przewodnim, o ile dobrze rozumiem, jest podporządkowanie jednostki społeczeństwu, które wszystkie przejawy indywidualizmu szybko rozjeżdża walcem uznanych norm i tradycji oraz preferuje mimetyzm. Na szczęście (lub nie) tzw. szary człowiek rzadko zdaje sobie sprawę ze swojej samotności, z jałowości i przygnębiającej regularności swojej egzystencji, ale kiedy już to do niego dotrze, konsekwencją jest autodestrukcja, szaleństwo lub co najmniej głęboka, nieprzemijająca depresja.
Zostanie sam. Zamiast kontynentu samotna wyspa. Znowu sam, w łóżku, w pokoju, oddzielony od świata ścianami i drzwiami, w których łypie judaszowe okno - jedyny łącznik. Kobieta rozrzedzała się powoli, jej dotyk słabł, aż naraz znikła. Szlafrok upadł na podłogę, Piszczajko chwytał jedynie powietrze. Pokój, sufit, tapety, ogromny, rozdęty brzuch. Samotna wyspa. Nikt się nie zjawi, nie zamajaczy żaden kształt. Potrząsnął brzuchem z całych sił i z gardła wydobył się wielki śmiech. Śmiał się więc Piszczajko, śmiał wesoło, szyderczo, aż w końcu dopadł go pusty śmiech. Bo wiedział, że żyć może dalej, że nie zmieni się nic, że w nieskończonej pustce śmieje się ból. On - tubylec, rdzenny mieszkaniec wyspy, żaden cudzoziemiec czy przybysz. Za oknem zwyczajne życie - dla niego przerażająco spokojny step.  Szary zaciek na suficie w kształcie indyczej grdyki, brązowe ramię półki z książkami - śmiech-step. Życie, cholera, nawet nie egzystencjalny dół, lecz śmiech-step. Rodzina, znajomi, nawet cierpiący Bóg i on w łóżku, na ulicy i w pracy - och, jakże pusty śmiech-step. I jeśli nawet kiedyś dziewczyna z warzywniaka włoży specjalnie dla niej kupiony szlafrok, to będzie tylko pusty śmiech, pusty śmiech. ["Ból brzucha od ucha do ucha", str. 133-134]

W opowiadaniu "Żydówek nie obsługujemy" autor podejmuje również temat niechęci zbiorowości wobec Innych - tu reprezentowanych przez kobietę, w dodatku Żydówkę. Zaznacza, że taki potencjalny odmieniec tkwi w każdym człowieku i w każdej chwili, np. kiedy stoi się w kolejce do kasy w hipermarkecie, może dokonać coming outu.

***

Niby moje klimaty, ale jednak fanką prozy Mariusza Sieniewicza raczej nie zostanę. Niewątpliwie ma własny styl i ja to doceniam, ale wydaje mi się, że jego teksty sporo by zyskały, gdyby je nieco skrócić, chodzi mi zwłaszcza o trzy opowiadania: pierwsze ("Posuń się, posuń! Bo cię posunę!"), przedostatnie ("O, kurna! W głowie wujnia!") i ostatnie ("Żydówek nie obsługujemy"). "Złotą akszyn" zakończyłabym w momencie, w którym nowy Mistrz zasypia. 

Szczerze mówiąc wolę prozę uboższą w metafory, bogatszą w treść i lepiej skonstruowaną. Nie rozumiem, dlaczego wielu autorów uważa interesującą fabułę, na którą składa się logiczny ciąg zdarzeń, za zbyt staromodny, a przez to zbędny składnik swoich utworów. Formalne czy stylistyczne wygibasy pomagają zyskać uznanie w oczach krytyków, ale potrzeba czegoś więcej, żeby książka spodobała się zwykłemu czytelnikowi, takiemu jak ja.

środa, 14 września 2011

Różności

Wbrew pozorom nie rezygnuję z prowadzenia blogu. Niektórych (zapewne bardzo nielicznych) ta wiadomość ucieszy, innych być może zmartwi:). Nowe wpisy pojawiają się ostatnio rzadziej, bo w sierpniu "przypominałam" sobie poprzednie tomy cyklu "Pieśń lodu i ognia" George'a R.R. Martina, żeby nie pogubić się w trakcie lektury "A Dance with Dragons". W Polsce książka ta ukaże się - zgodnie z zapowiedziami wydawnictwa Zysk i S-ka - w listopadzie tego roku, więc czytam oryginał, a ponieważ nie posługuję się angielskim biegle, idzie mi to trochę wolniej niż gdybym czytała te tysiąc stron po polsku.

***

Wspomnianą wyżej powieść czytam na telefonie - postanowiłam iść z duchem czasu i wymieniłam moją czteroletnią prawie nokię na samsunga z Androidem. Nie muszę już siedzieć przy komputerze, żeby przeglądać Wasze blogi, choć oczywiście na normalnym monitorze wszystko jest o wiele bardziej przejrzyste. Również dlatego, że większość blogów ma bardzo rozbudowane szablony, które na wyświetlaczu telefonu stają się zupełnie nieczytelne. (Mam nadzieję, że dużo osób weźmie przykład z Mary albo Klaudyny, które ostatnio uprościły swoje strony).

Można jednak w prosty sposób ułatwić życie (no dobra, może nie życie, ale na pewno czytanie blogów) użytkownikom telefonów. Otóż jeśli blog istnieje na blogspocie, należy kliknąć po lewej stronie na Szablon, potem w przycisk pod obrazkiem przedstawiającym wygląd blogu w komórce i zaznaczyć opcję "Tak, pokazuj szablon dla urządzeń przenośnych na urządzeniach przenośnych".


Nie wpływa to na wygląd blogu na zwykłym monitorze, jest to proces odwracalny, a zresztą osoba, która wejdzie na blog za pomocą telefonu, może w każdej chwili zaznaczyć, że chce oglądać stronę w "wersji na komputer". 

Naturalnie "szablon dla urządzeń przenośnych" jest bardzo uproszczony - nie widać żadnych dodatkowych gadżetów, a strony można wyświetlać za pomocą rozwijalnego menu. No ale coś za coś. 

***

No i trzecia sprawa. 
Dawniej mogłam o sobie powiedzieć, że interesuję się polityką i bieżącymi wydarzeniami, ostatnio jednak to się zmienia, ponieważ irytuje mnie sposób, w jaki media (te najbardziej popularne) przekazują informacje. I nawet nie chodzi mi o powierzchowność i płytkość relacji. Najbardziej przeszkadza mi to, że tzw. newsy nie są w żaden sposób przez dziennikarzy filtrowane, wszystko może stać się wiadomością dnia, choć już następnego nikt o niej nie pamięta. 
Ponadto do programów telewizyjnych i radiowych przeważnie nie zaprasza się ludzi kompetentnych, specjalistów w danej dziedzinie. Gości dobiera się tak, żeby się między sobą pokłócili, pokrzyczeli na siebie - niekoniecznie na temat, a potem wyciąga się parę zdań z kontekstu i robi z tego kolejnego newsa. 
Nie jestem w stanie tego oglądać, czytać ani słuchać. Drażni mnie infantylizacja i wulgaryzacja języka tzw. debaty publicznej i postępująca tabloidyzacja większości mediów. Czy znajdzie się wreszcie dziennikarz/dziennikarka, który odważy się w trakcie rozmowy z politykiem powiedzieć wprost: To, co pan/pani mówi, to wierutna bzdura i/lub kłamstwo?