Impresje

niedziela, 4 stycznia 2015

WYPRAWA W DWUDZIESTOLECIE

Tytuł: Wyprawa w Dwudziestolecie
Pierwsze wydanie: 1999
Autor: Czesław Miłosz

Wydawnictwo Literackie 2011
ISBN: 978-83-08-04531-2
Stron: 611



Przeczytanie "Wyprawy w Dwudziestolecie" utwierdza mnie w przekonaniu, że Andrzej Leder ma naprawdę dużo racji, kiedy pisze o "prześnionej rewolucji", która zupełnie zmieniła stosunki społeczne i majątkowe w naszym kraju. Prześnionej i zapomnianej lub zignorowanej, w świadomości przeciętnego Polaka przesłoniętej przez popularne ostatnio publikacje o elitach II RP i - z drugiej strony - przez komedie Barei. Wielu osobom okres międzywojenny kojarzy się z rautami, dworkami, kawiarniami, Kresowymi mitami i może jeszcze bitwą warszawską, ale jeśli spojrzy się głębiej, to robi się bardzo nieprzyjemnie.

Miłosz, który urodził się w 1911 roku, został - jak pisze - przez tę epokę ukształtowany, więc jego perspektywa jest zupełnie inna.
(...) tamta Polska  nie odpowiadała wcale idealnemu obrazowi, jaki nowe pokolenie może sobie tworzyć. Dość było zjawisk budzących przerażenie, litość i gniew. Przecie te właśnie silne uczucia przesądzały o tym, czym stałem się jako poeta, i ślady tych uczuć można znaleźć w moich utworach.
   Nie wątpię, że zapoznanie się z tamtą Polską będzie dla wielu czytelników trudnym przeżyciem, być może wstrząsem, i że będą zapytywali: "Jak to możliwe?" Ale było możliwe, jak wskazują zebrane przeze mnie materiały, prawie wszystkie drukowane przed rokiem 1939. [str. 6]
Miłosz określa tę książkę jako "ogród wycinków", bo składa się ona przede wszystkim z cytatów pochodzących z różnego rodzaju tekstów z tamtego okresu: artykułów prasowych, felietonów, reportaży, ulotek propagandowych, fragmentów powieści, pamiętników, listów, memoriałów, przemówień, odezw itd. Cytaty te pochodzą z publikacji wyszukanych pod kierunkiem Miłosza przez doktoranta polonistyki UJ Kamila Kasperka. Miłosz opatrzył je swoimi komentarzami, niezbyt obszernymi - do wyobraźni czytelnika mają przemówić same teksty.

Nie jest to lektura łatwa, zwłaszcza na początku, kiedy dotyczy niezwykle skomplikowanych stosunków polsko-litewskich, polsko-ukraińskich i polsko-białoruskich. Przynajmniej mnie się one takie wydają, no ale może to dlatego, że nie za wiele jeszcze o nich wiem. I choć wszystkim tym stronom można wiele zarzucić, to najwięcej chyba polskiej administracji, która wobec tych narodów postępowała ze zdumiewającą krótkowzrocznością, nieuzasadnioną wyższością, a często z bezmyślnym okrucieństwem. Zresztą podobny stosunek miały "elity" do Polaków z uboższych warstw: robotników, chłopów, wyrobników, czyli do zdecydowanej większości obywateli. Z kolei wielu Polaków ze wszystkich klas prezentowało co najmniej niechętny stosunek do Żydów, zwłaszcza w czasach Wielkiego Kryzysu, a potęgowała to jeszcze postawa kościoła.
Polski nacjonalizm nie osiągnął tak monstrualnych rozmiarów, jak niemiecki, ale wynikało to raczej z braku środków niż z braku ambicji i zaangażowania. Takie nastroje dominowały wtedy w całej chyba Europie. Zawsze trzeba przecież kogoś obwinić za to, że nie ma co do garnka włożyć, a najłatwiej obwinić obcego, innego.

Sytuacja tzw. prostych ludzi była okropna, tragiczna, a co najgorsze - nie było absolutnie żadnych nadziei na jej poprawę. Ziemi rolnej było za mało, a chłopów za dużo. Światowy krach gospodarczy zatrzymał rozwój przemysłu, który mógłby zaabsorbować ten nadmiar. W miastach wcale nie było lepiej - robotnicy cieszyli się, jeśli znaleźli pracę, nawet jeśli pensja była dosłownie głodowa.

Członkowie rodziny Żeberkiewiczów przed swoim prowizorycznym mieszkaniem, 1935 r. (Źródło: NAC)

Życie kulturalne, owszem, kwitło, ale dostęp do niego był bardzo ograniczony. Zresztą ten temat Miłosz tu pomija, nie pisze też o literaturze, m.in. dlatego, że akurat ona zostawiła przecież trwały stosunkowo trwały ślad, łatwiej ją dziś uchwycić niż nastroje i temperaturę debat z tamtych lat.

Ogromną rolę odgrywała wtedy prasa - wśród tych, których było na nią stać. Podejmowała bardzo różne tematy, często w sposób dogłębny i radykalny - artykuły były wtedy dłuższe, a prawo prasowe chyba mniej restrykcyjne (polemiki - o czym dowiedziałam się już wcześniej od Boya - bywały naprawdę ostre). Nabrałam ochoty na lekturę reportaży Ksawerego Pruszyńskiego, mimo że był, jak się zdaje, konserwatystą. Może też przeczytam wreszcie jakąś powieść Dołęgi-Mostowicza (tu cytowany jest utwór pt. "Doktor Murek zredukowany").


Obok tekstów łatwo przyswajalnych (mam tu na myśli zwłaszcza reportaże lub wspomnienia) są fragmenty trudniejsze w odbiorze (np. odezwy różnych komitetów), ale całość stanowi świetne wprowadzenie w atmosferę międzywojnia, może też stanowić uzupełnienie już posiadanej wiedzy. Miłosz w swoich komentarzach świadomie nie jest obiektywny, ale chyba nie można nie pisać subiektywnie o czasach dorastania i młodości.

Cytaty zebrane są w bloki tematyczne, np. "Traktat ryski", "Stolica", "Robotnicy" itd. Szkoda tylko, że wydawnictwo nie zamieściło na końcu spisu cytowanych publikacji - łatwiej byłoby znaleźć konkretny fragment.


***

Tradycyjnie na koniec kilka cytatów:

Dla tych, dla których nie buduje się szkół, będzie się budowało więzienia. [str. 348, Maria Milkiewiczowa, Wieś polska ginie, "Wiadomości Literackie" 1936, 10. V, nr 20]

Z tego samego źródła fragment o odwiecznej pazerności kościoła katolickiego, który podobno udziela sakramentów za "co łaska":

W czasach, w których nie stać na budowanie domów mieszkalnych i szkół, poświęca się olbrzymie sumy na budowanie kościołów. W jednym powiecie rzeszowskim  - pisze Michałowski - wykończono w ostatnich latach siedem kościołów. Najtańszy w Bartkowicach kosztował 25 tysięcy złotych, osiągniętych z opodatkowania się po pięć złotych z morgi i - ze składek. Kościół w Rudnej pochłonął 210 tysięcy złotych, a jeszcze nie jest wykończony. Na budowę kościoła w Lubeni poszło półtora miliona cegieł. Opoką,na której te kościoły zostały zbudowane, jest niewątpliwie lud.
   Żaden poborca podatkowy nie potrafi tak zręcznie wydobyć od chłopa ostatnich paru groszy, jak umie to zrobić ksiądz. (...)
   Drobnorolny gospodarz z powiatu dąbrowskiego opowiada, że proboszcz jego parafii umyślnie zwlekał z daniem mu ślubu aż do adwentu, a potem zażądał dodatkowej opłaty w wysokości 50 złotych za dyspensę. (...)
   Jednakże kryzys na wsi jest już tak wielki, że czasami nawet księżom nie udaje się już nic od chłopa wyciągnąć. Gospodarz dwumorgowy z powiatu skierniewickiego wyznaje, że nie bierze ślubu, bo nie ma 30 złotych, których ksiądz wymaga za pobłogosławienie związku małżeńskiego. Autor 8. pamiętnika również ze ślubu zrezygnował, tylko - w sposób znacznie mniej spokojny. Od niego ksiądz zażądał 60 złotych po zainkasowaniu 10 złotych danych na zapowiedzi. Chłop zaproponował 20 złotych. Ksiądz nawymyślał mu od chamów i parobasów i chciał go wyrzucić za drzwi. Chłop się zdenerwował i rozbił krzesło na "konsekrowanej głowie". Naturalnie - ślubu nie dostał. Żyje ze swoją kobietą "na wiarę". Dzieci nie chrzci, bo nie ma i na to. "Trzeba chyba iść kraść - powiada inny chłop - by kupić te wiare, to zbawienie". (...)
   Największe kłopoty sprawiają chłopom pogrzeby. Ostatecznie chłop godzi się nie brać ślubu ze swoją kobietą i nie chrzcić swoich dzieci, ale nie może zdobyć się na grzebanie swoich zmarłych w nie poświęconej ziemi. Kler doskonale o tym wie i odpowiednio wyzyskuje to najbardziej niezawodne źródło dochodów. Właściciel trzymorgowego gospodarstwa w powiecie radomszczańskim zapłacił za pochowanie matki sumę, której równowartość stanowił zarobek czterdziestodniowy, a nie należy zapominać, że małorolnemu rzadko kiedy udaje się przepracować tyle dni w ciągu całego roku. Żeby grzebać swoich zmarłych w poświęconej ziemi, chłopi najczęściej są zmuszeni zaciągać nowe długi i płacić od nich procenty. [str. 348-350]


Rozbawił mnie fragment pochodzący z pisma "Zadruga", wydawanego przez skrajnie nacjonalistyczną Grupę "Zadruga":
Jesteśmy nacjonalistami, to znaczy, że siłę duchową, która sprawi Wielkość Narodu, znajdziemy w niezmierzonych głębinach Polskiego Biosu, dotychczas sponiewieranego tragicznie w pętach wrażych mocy. [str. 485, Kim jesteśmy?, "Zadruga" 1937, XI, nr 1]


Maria Dąbrowska o oporze ziemiaństwa wobec planowanej reformie rolnej:
Żądza sprawowania hegemonii nad całym życiem narodu opętuje dziś każde środowisko zorganizowane i posiadające władzę, wpływy lub uczucie posłannictwa i jakiejś prawdy absolutnej, domagającej się powszechnego uznania. W moim rozumieniu nawet uczucie posiadanie prawdy absolutnej nie upoważnia do jej wdrażania gwałtem czy bodaj pewnego rodzaju moralnym terrorem. Jeśli taka prawda istnieje, miarą jej siły i wartości byłaby chyba jej samorzutna zdolność do masowego jednania sobie zwolenników i wyznawców. Ale ponieważ jest kilka prawd, podawanych za jedyne i absolutne, w życiu więc musimy sobie ustępować. Przynajmniej o tyle, by podporządkowując jednemu despotycznemu rygorowi wszystko, nie niszczyć wielu pięknych i twórczych możliwości, zdolnych wyniknąć z odmiennej postawy ducha. [str. 352, Maria Dąbrowska, Rozdroże. Studium na temat zagadnień wiejskich, Warszawa - Kraków 1937]

10 komentarzy:

  1. Sam od dawna już przeglądam prasę międzywojenną, zarówno z racji zawodu jak i z zamiłowania. I dopiero kontakt z wydarzeniami, na bieżąco relacjonowanymi pozwolił mi trochę inaczej spojrzeć na II RP. A książka Miłosza trafia na listę tegorocznych czytelniczych wyzwań.

    Jak widać kler (lub jego część) chyba od zawsze i do dzisiaj za nic ma uczynki miłosierdzia względem ciała, które wszak wpisane są do Katechizmu Kościoła Katolickiego: "Głodnych nakarmić, spragnionych napoić..." i tak dalej.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie mogę powiedzieć, że mój pogląd na dwudziestolecie zmieniła jakaś książka, bo wcześniej takiego poglądu po prostu nie miałam:). Zaczęłam sobie wyrabiać zdanie o tym okresie pod wpływem felietonów Boya. Orientuję się już trochę w ówczesnych sprawach obyczajowych i gospodarczych, ale warstwy politycznej jeszcze sobie do końca nie przyswoiłam. Na wszystko przyjdzie czas:).

      Ciekawa jestem, jakie tytuły z prasy międzywojennej przeglądasz. W "Wyprawie w Dwudziestolecie" sporo jest ciekawych artykułów z "Wiadomości Literackich" - warto przeglądać stare numery?

      Co do kościoła, to ja podejrzewam istnienie tajnego katechizmu, w którym punkt pierwszy brzmi: "Luksusową plebanię postawić" za pieniądze podatników, nawet tych "nie-wiernych", a może właśnie zwłaszcza tych.

      Usuń
    2. "Wiadomości Literackie" przeglądam regularnie. Oczywiście wiele rzeczy praktycznie już jest zupełnie odstających od naszej rzeczywistości, ale jeśli ma się trochę cierpliwości to naprawdę można natrafić na prawdziwe perełki. U siebie na blogu od czasu do czasu wrzucam różnego rodzaju ciekawostki. Mam nawet podstronę "Stara Prasa". Jest jeszcze "Ilustrowany Kuryer Codzienny", " Czas" krakowski, tygodniki wszelakie. A wszystko to znaleźć można w bibliotekach cyfrowych na wyciągnięcie myszki. Polecam.

      Usuń
    3. Wiem, że sporo rzeczy jest już zeskanowanych i parę razy zdarzyło mi się w sieci stare czasopisma przeglądać, ale zawsze wtedy szukałam czegoś konkretnego i nie czytałam całego numeru. Na to potrzeba mnóstwo czasu, którego ja ostatnio nie mam:(.

      Usuń
  2. Faktycznie panowie Miłosz z Kasperkiem odwalili za nas mnóstwo roboty. Przeczytam na pewno i dziękuję za recenzję. Na nakastliku męża czeka grzecznie na swoją kolej "REWOLUCJA 1905. PRZEWODNIK KRYTYKI POLITYCZNEJ". Jak piszą na stronie KP "To właśnie wtedy na ziemiach Kongresówki narodziła się nowoczesna, masowa polityka i kształtowały się ideowe podziały determinujące polskie życie publiczne w kolejnych dekadach." Pewnie dobrze będzie przeczytać najpierw przewodnik KP, a potem wyprawę CM.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, to może być niezły wstęp. A po "Wyprawie" polecam "Prześnioną rewolucję" Ledera, też wydaną przez KP. Jako kontynuację tematów poruszanych w tej drugiej książce można potraktować "Wielką trwogę" Zaremby, do której zakupu się właśnie przymierzam. "Polityka" opublikowała właśnie pomocnik historyczny o Kresach - myślę, że i z tym warto się zapoznać.
      Ja czytam obecnie reportaże Ksawerego Pruszyńskiego z okresu dwudziestolecia. To się wszystko ze sobą splata: bez pewnej wiedzy o okresie międzywojennym nie da się zrozumieć zrozumieć sytuacji Polaków pod koniec wojny i w czasach stalinizmu. Dzieje socjalizmu i komunizmu w Polsce też mogą być ciekawe, kiedy już można pisać o tym obiektywnie.

      PS. Musiałam sprawdzić w słowniku, co to jest nakastlik:).

      Usuń
  3. Do PS. - Serio? Przecież z Krakowa jesteś ;-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mieszkam w Krakowie dopiero od kilkunastu lat, a pochodzę ze Starachowic, a więc z Kielecczyzny. Podobno słychać, że nie jestem z Małopolski:).

      Usuń
    2. Kilkanaście? To tak powolutku będzie cię można zacząć wpisać na listę oczekujący na tytuł krakowianki. Na pocieche napiszę, że to nie tylko krakowska specyfika. Gdy się przeprowadziłam na wieś, spytałam jednej kobiety, jak się nazywają moi najbliżsi sąsiedzi. - "A, nie wiem. Oni są nowi." Ja na to - "Jak to nowi? To ile oni tu mieszkają?" - "A, jakieś 20 lat będzie."

      Usuń
    3. Ale ja się wcale o ten tytuł nie ubiegam:). Dla mnie sprawa jest jasna: pochodzę ze Starachowic, mieszkam w Krakowie. I choćbym tu spędziła nie kilkanaście, ale kilkadziesiąt lat, nigdy nie przestawię się na małopolsko-podkarpackie zwroty w rodzaju "na polu jest zimno" albo "idę na nogach";).

      Usuń

"Błogosławieni, którzy nie mając nic do powiedzenia, nie ubierają tego w słowa". Z drugiej strony lubię meandrujące dyskusje, więc komentarze nie na temat również są tu mile widziane;).

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.