Impresje

czwartek, 23 czerwca 2016

SŁONIMSKI. HERETYK NA AMBONIE

Być może gdybym czytała biografię Słonimskiego kilka lat temu, skupiłabym się na innych aspektach jego życiorysu. Teraz dostrzegam tu przede wszystkim historię człowieka, który świadomie zdecydował się na stosunkowo drobny - w swoim mniemaniu - kompromis, szybko został zmuszony do znacznie większych ustępstw (a właściwie świństw), ale opamiętał się wreszcie i ostatecznie odważył głośno opowiedzieć po właściwej stronie.

Ten pierwszy poważny kompromis to powrót na stałe do kraju w 1951 roku i oficjalne poparcie udzielone ówczesnym władzom. Sporo mu obiecali (mieszkanie, publikacje), a Słonimski się zgodził. Dla rządzących był kimś, o kogo warto było zabiegać. Znany poeta i niezwykle popularny przed wojną felietonista, który przedłożył życie w budującej socjalizm Polsce nad atrakcje kapitalistycznej Anglii, był nie lada gratką dla aparatu propagandy.

Być może Słonimski sądził, że w powojennej Warszawie będzie sobie egzystował mniej więcej tak jak w przedwojennej, z tą tylko różnicą, że od czasu do czasu publicznie pochwali poczynania partii albo sfotografuje się z premierem. Szybko wyprowadzono go z błędu: wrócił w sierpniu, a już na początku listopada w "Trybunie Ludu" ukazał się ohydny artykuł, w którym potępił Miłosza, z którym się wcześniej przyjaźnił, za to, że ten niedawno z Polski uciekł. Niewątpliwie Słonimski został do tego zmuszony i prawdopodobnie był to postępek, którego wstydził się do końca życia, a jednak ta trudna sytuacja nie skłoniła go do odcięcia się od tego wszystkiego i powrotu za granicę, mimo ze okazji ku temu miał jeszcze wiele.

Dlaczego wrócił i dlaczego został? Sięgnęłam po tę książkę głównie po to, żeby znaleźć odpowiedź na te pytania. Joanna Kuciel-Frydryszak nie udziela jednoznacznej, ale podsuwa kilka możliwych.

Słonimski był przyzwyczajony do życia na pewnym poziomie i przed wojną potrafił na nie zarobić. Po wojnie nie było to jednak takie proste, zwłaszcza że nie znał angielskiego na tyle, żeby otrzymać jakąś dobrze płatną i zgodną z jego kwalifikacjami posadę w Londynie. Z tego samego powodu nie mógł też aspirować do zajęcia pozycji towarzyskiej choćby zbliżonej do tej z przeszłości - Anglicy nie mogli go docenić, błyszczeć mógł tylko wśród Polaków, ale z dużą częścią brytyjskiej Polonii było mu zdecydowanie nie po drodze, łagodnie mówiąc.

O wiele lepiej przyjmowany był w kraju, do którego od czasu do czasu na krótko przyjeżdżał, jeszcze przed ostatecznym powrotem. Może dlatego nie dostrzegał albo nie chciał dostrzegać ponurej - zwłaszcza dla intelektualistów - rzeczywistości Polski rządzonej przez komunistów. Z drugiej strony nie wykluczam, że rzeczywiście szczerze popierał niektóre działania władz, zwłaszcza w sferze społecznej - przed wojną było mu znacznie bliżej do socjalistów (co prawda raczej nie tych rosyjskich) niż do konserwatywnych narodowców. Jego ojciec był działaczem PPS.

Być może Słonimski uważał nawet, że jako autorytet będzie mógł wpływać na sytuację w Polsce, przynajmniej w pewnych dziedzinach, np. kultury. Można by się w tym dopatrywać tylko megalomanii, ale chyba nie bez powodu służby zaczęły prowadzić uważną obserwację Słonimskiego, kiedy zaczął zdradzać objawy myślenia niezgodnego z obowiązującą - jakbyśmy to dziś powiedzieli - narracją. Nie poprzestano na doniesieniach różnych TW, ale wykosztowano się na podsłuch w mieszkaniu i posyłano za Słonimskim agentów. Nawet na jego pogrzebie SB pstrykała po kryjomu fotki.

Słonimski zawsze czuł się Polakiem, nierozerwalnie związanym z krajowym życiem kulturalno-polityczno-towarzyskim. Za granicą nie czuł się sobą, więc spróbował znaleźć sobie spokojną niszę w Polsce. Zapłacił za to pewną cenę, ale ostatecznie - jak oceniał po latach - opłaciło się.

Zresztą takim ludziom jak on w tamtych czasach nie wiodło się wcale źle, przynajmniej póki władza zechciała być ich mecenasem. Po wojnie sytuacja mieszkaniowa w Polsce była dramatyczna, zwłaszcza w Warszawie, ale Słonimski po powrocie do kraju otrzymał trzypokojowe siedemdziesięciometrowe mieszkanie w odbudowanej kamienicy na Krakowskim Przedmieściu.
Po latach, robiąc bilans swojego życia, Słonimski napisze, że oparł się wtedy pokusie wygód i przywilejów. "Nie zgodziłem się na pięciopokojowe mieszkanie i samochód. Dostałem to, co mi przysługiwało. Trzy niewielkie pokoiki na Krakowskim Przedmieściu". [str. 206]
Trudno wyobrazić sobie Słonimskiego mieszkającego w hotelu robotniczym, ale jednak myślenie i pisanie o jakichś swoich prawach i zasługach - w dodatku raczej niemierzalnych i może już wtedy nieistotnych - w tamtych czasach w dopiero na wpół odbudowanej Warszawie wydaje mi się co najmniej nie na miejscu. Sześć lat później zamienił te marne siedemdziesiąt metrów na prawie sto w wytwornej alei Róż, gdzie zamieszkał wśród innych prominentów jako prezes zarządu Związku Literatów Polskich. Korzystał z wielu przywilejów niedostępnych dla zwykłych śmiertelników, podobnie zresztą jak wielu innych uznanych przez partię pisarzy tamtego okresu.

Krótka październikowa odwilż nieco Słonimskiego ośmieliła i coraz odważniej, nie tylko przy kawiarnianym stoliku, krytykował poczynania władz, potem związał się z opozycjonistami, a w latach siedemdziesiątych jego sekretarzem został Adam Michnik, który podobno wywierał duży wpływ na swego "pryncypała".

Dlaczego o tym wszystkim piszę? Może żeby przypomnieć, że tego rodzaju nawrócenia są możliwe. I być może niektórzy dziennikarze i artyści drepczący dziś posłusznie u boku autorów "dobrej zmiany" przejrzą kiedyś na oczy tak jak Słonimski. Jest nadzieja nawet dla tych, którzy się sprzedali.

Cenię go za to, że w latach trzydziestych szybko dostrzegł niebezpieczeństwo ideologii głoszonej przez Hitlera i wciąż ostrzegał przed nim czytelników "Kronik". Daleko nie wszyscy Polacy potępiali wtedy ideologię nazizmu, a antysemityzm w międzywojniu wręcz rozkwitał.

Dzisiaj nacjonalizm odradza się w całej Europie. Nigdy nie zniknął, ale długo uchodził za ideologię przebrzmiałą, nienowoczesną, zaściankową. Teraz znowu jest szczególnie niebezpieczny, zwłaszcza że zyskuje popularność wśród młodych ludzi, którzy chyba nie chcą pamiętać, jak to się kiedyś wszystko skończyło. Trwa krzewienie populistycznej i prostackiej wersji patriotyzmu, dzielenie społeczeństwa, wybiórcze traktowanie historii, w której Polacy, oczywiście ci prawdziwi, to wyłącznie frasobliwe Matki Polki i dzielni chłopcy malowani, zawsze jak spod igły, którzy nawet w husarskiej zbroi i w bitewnym zgiełku się nie spocą i przy "Bogurodzicy" nie zafałszują.

W obecnej narracji nie ma miejsca na niuanse: można być albo zdrajcą, albo Polakiem lepszego sortu i nic nigdy nikomu nie zostanie zapomniane, a tym bardziej wybaczone. Zaczyna to też działać w drugą stronę: niedawno powstał portal OKO.press "sprawdzający fakty i prowadzący dziennikarskie śledztwa, medium społecznościowe i archiwum życia publicznego. Chcemy stać się obywatelskim narzędziem kontroli władzy. Obecnej i każdej następnej". Na jaki cytat powołuje się redakcja? Słonimskiego:



No dobrze, ale właściwie nie napisałam jeszcze o książce. Joanna Kuciel-Frydryszak napisała jedną z najlepszych biografii, jakie czytałam. Bardzo rzetelną i konkretną, ale nieprzeładowaną szczegółami. Autorka przytoczyła fakty oraz wypowiedzi osób, które przyjaźniły się Słonimskimi, m.in. Anny Trzeciakowskiej, Julii Hartwig, Adama Michnika. Interpretację pozostawiała przeważnie czytelnikowi. I bardzo dobrze, bo nie lubię, kiedy autor biografii w co drugim akapicie snuje swoje prywatne rozważania o tym, co w danym momencie mógł czuć i myśleć bohater jego książki.

W biografii Słonimskiego nie można było pominąć jego twórczości, ale jednak jest to przede wszystkim książka o nim samym, a nie kompendium wiedzy o poezji jednego ze Skamandrytów. 

Żył w ciekawych czasach i miał ciekawe życie. Warto o tym poczytać.


Tytuł: Słonimski. Heretyk na ambonie
Pierwsze wydanie: 2012
Autorka: Joanna Kuciel-Frydryszak

Wydawnictwo: W.A.B.
Seria: Fortuna i Fatum
ISBN: 978-83-7747-653-6
Stron: 382





I jeszcze cytat ze Słonimskiego, który z kolei mógłby stać się mottem blogerów piszących o kulturze:
Robota recenzenta czy felietonisty polega w znacznej części na utrzymaniu linii demarkacyjnej pomiędzy sztuką a tandetą. [str. 74]

 ***   ***   ***

A poza tym uważam, że wyrok Trybunału Konstytucyjnego z 9 marca 2016 roku powinien zostać opublikowany.


8 komentarzy:

  1. Książkę JK-F też czytało mi się bardzo dobrze, ale żeby Słonimski przejrzał na oczy?! Bez przesady.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wydaje mi się, że między paskudnym artykułem o Miłoszu a listem 34 Słonimski przeszedł niejaką przemianę. Nie twierdzę, że nie było w tym ani odrobiny oportunizmu czy jakiegoś rodzaju interesowności, ale mówił głośno rzeczy, które się władzy nie podobały.

      Usuń
    2. Może i władzom się nie podobało ale chyba nie były to jakieś strasznie wywrotowe rzeczy skoro jego książki ciągle wydawano. A co do niebezpieczeństwa, jakie dostrzegał w ideologii nazizmu - kiepsko musiało być u niego ze wzrokiem, skoro opowiedział się za komunizmem w apogeum jego istnienia w Polsce. I zdaje się, że apanaże jakie otrzymywał od władz przyjmował bez większych wzdragań moralnych. Jak na liberała faktycznie miał bardzo liberalne podejście.

      Usuń
    3. Myślę, że Słonimski – jak wielu innych wtedy - postrzegał komunizm jako jedyną realną przeciwwagę dla nazizmu, a nazizmu bał się chyba najbardziej, czemu – jeśli tak było – trudno byłoby się dziwić, zważywszy choćby na dzieje jego krewnych i przyjaciół, którzy pozostali po wybuchu wojny w Polsce.

      Wrócił do Polski po pieniądze i prestiż, którego gdzie indziej by nie zaznał i brał od władzy pieniądze, póki je dawała. Nie wszystko mu jednak drukowano, np. w 1959 roku zniszczono prawie cały wydrukowany już nakład zbioru przedwojennych recenzji Słonimskiego, warty – bagatela – ponad 400 tysięcy złotych. Chodziło oczywiście o poglądy sprzeczne z ówczesną ideologią.

      To oczywiście nic w porównaniu z represjami, jakie dotknęły tysiące osób, które również sprzeciwiały się tamtemu ustrojowi, ale były może mniej znane niż Słonimski. Z drugiej strony wielu literatów (choć nie wszyscy) żyło sobie wtedy jak pączusie w maśle – współcześni koledzy po piórze mogą im tylko pozazdrościć.

      Wyobrażam sobie, że Słonimski brał pieniądze tłumacząc sobie, że odpłaci się za to społeczeństwu dobrą monetą w swoich felietonach i poezji.

      Usuń
    4. Opowiedział się po stronie systemu, przez który Polska straciła połowę swego terytorium a kilkaset tysięcy ludzi życie. To nawet nie był wybór między dżumą a cholerą, bo przecież nie był zmuszony do dokonania wyboru, to była jego dobrowolna decyzja. Zgadzam się z Tobą, że to był wybór dla geszeftu. Na Zachodzie sam musiał udowadniać ile jest wart, tu był pieszczoszkiem władzy.
      Jeśli chodzi o "Gwałt na Melpomenie" to faktycznie przemielono prawie cały nakład bo chyba 2-3 recenzje jakichś rosyjskich sztuk zostały uznane za nieprawomyślne ale pieniądze, z tego co pamiętam (choć głowy nie daję), za książkę dostał.

      Usuń
    5. A ja na to patrzę trochę inaczej, może dlatego, że niedawno czytałam "Wielką trwogę" Marcina Zaremby i "Skrwawione ziemie" Timothy'ego Snydera. Wydaje mi się, że większość ludzi z ulgą powitała zakończenie tej strasznej, długiej wojny, zwłaszcza ci, którzy przetrwali ją w Polsce. Nawet jeśli wiązało się to z utratą części terytorium, z przesiedleniami. Z rozmiaru zbrodni stalinowskich nie zdawano sobie jeszcze wtedy sprawy, bo machina propagandowa już ruszyła. W Rosji do dziś oficjalnie o tym się nie mówi.

      Po wojnie ludzie mieli wybór: zostać za granicą albo wrócić. Wielu wracało, dobrowolnie, nawet jeśli nie mogło liczyć na żadne hojne oferty ze strony ówczesnych władz. Wracali do rodziny, przyjaciół, swoich miejsc, mimo że panoszyli się tutaj komuniści. Myślę, że gdyby Słonimski tak się w 1951 roku nie targował o to "zasłużone" mieszkanie itd., to łatwiej by nam było tę jego decyzję zrozumieć, jeśli nie zaakceptować.

      Chociaż... sama już nie wiem... Gdyby wrócił tylko z pobudek ideologicznych, miałabym go za głupca, a jeśli kierował się tylko potrzebami finansowymi, to wyszedłby na oportunistę i materialistę. Tak źle i tak też niedobrze.

      Usuń
    6. To u nas ciągle jest "nie przyjęte" o tym mówić ale dla wielu ludzi wkroczenie Niemców w 1941 roku na tereny Polski, które w 1939 były zajęte przez Rosjan zostało potraktowane prawie jak wyzwolenie. W 1951 r., gdy Słonimski wracał, nikt nie mógł się tłumaczyć złudzeniami co do roli Rosji i komunizmu - granice były ustalone, wywózki, Katyń i terror nie były żadną tajemnicą.
      Oczywiście wracali, ci którzy tęsknili do domu, do rodziny itp. ale byli też tacy, którzy nie wracali bo nie mieli gdzie, ponieważ ich domy nie były już w Polsce tylko w Rosji.
      To miłe ze strony Słonimskiego, że po latach się zreflektował ale to wcale nie czyni z niego jeszcze autorytetu moralnego, przynajmniej nie dla mnie.

      Usuń
    7. O, ja wcale nie uważam Słonimskiego za autorytet moralny. Raczej za przykład, że można się widowiskowo zeszmacić (jak to określił Hemar), a potem jednak trochę odbić od dna. I zdaje mi się, że w tamtych czasach nie było to chyba takie rzadkie, wszyscy byli zmuszani do większych lub mniejszych kompromisów, ludzie to rozumieli. Z jakiegoś powodu Słonimski dołączył do grona publikujących w "Tygodniku Powszechnym", mimo że nie był nawet osobą wierzącą.

      Ostatecznie nie znamy powodu, dla którego wrócił, ani nie mamy pewności, co wtedy wiedział, co myślał i czego się spodziewał. W każdym razie musiał mieć coś na swoje usprawiedliwienie, skoro został zaakceptowany przez różne środowiska, również opozycyjne. Może tylko inteligencję i osobowość, któż to dziś może wiedzieć.

      Usuń

"Błogosławieni, którzy nie mając nic do powiedzenia, nie ubierają tego w słowa". Z drugiej strony lubię meandrujące dyskusje, więc komentarze nie na temat również są tu mile widziane;).

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.