Impresje

niedziela, 3 sierpnia 2014

PIĘKNI DWUDZIESTOLETNI

Tytuł: Piękni dwudziestoletni
Pierwsze wydanie: 1966
Autor: Marek Hłasko

Wydawnictwo: Polityka Spółdzielnia Pracy, 2008
Seria: Polska literatura Współczesna (tom I)
ISBN: 978-83-61174-73-8
Stron: 158



   Ci wszyscy chłopcy, z którymi ja zaczynałem, wiedzieli, że jest fatalnie, ale czekali przez lata, aby móc napisać jeden wiersz, jedno opowiadanie; aby móc namalować jeden surrealistyczny obraz czy też wystawić rzeźbę niepodobną do niczego. Ale byli to ludzie, którzy wbrew faktom i wbrew wszystkiemu, co działo się dokoła, usiłowali zachować wiarę, że nadejdzie chwila, w której wolno będzie powiedzieć: nie. My, łysiejący już, i nie piękni, i nie dwudziestoletni, mieliśmy tych parę kroków w słońcu; jedni z nas zrobili to gorzej, drudzy lepiej; nie powstały w tym czasie dzieła o wielkiej wartości, ale być może przydadzą się one przyszłym kronikarzom jako dowody nędzy i nieudolności i jako dowody niemocy człowieka żyjącego w koszmarze, nie znajdującego w sobie siły, aby to wyznać. Ale jak powiedziałem: byli to ludzie, którzy wierzyli, że wolno im będzie powiedzieć tylko to jedno najważniejsze w życiu każdego człowieka słowo: nie.
   Kiedy dzisiaj spotykam ludzi pięknych, dwudziestoletnich i rozmawiam z nimi, przeraża mnie jedno: wszyscy oni wiedzą, że w Polsce jest źle; wszyscy nie mają złudzeń co do tego, że Polska jest krajem okupowanym; natomiast nikogo z nich to specjalnie nie interesuje. Jedna z najładniejszych dziewczyn, jaką ostatnio spotkałem, chce zostać inżynierem od mózgów elektronowych; inny piękny dwudziestoletni studiuje archeologię śródziemnomorską; jeszcze inny jest inżynierem-metalowcem. Żaden z nich nie chciał być ani pisarzem, ani malarzem, ani rzeźbiarzem; żaden z nich nie czeka już na dzień, w którym wolno będzie mu powiedzieć: nie. Jeśli urywa się na Zachód malarz, pisarz czy reżyser, czekają go lata udręki i dorywczych prac; noce spędzone w brudnych hotelach; kobiety, które płacą; i właściwie nie znam wypadku - poza Miłoszem - aby proces deklasacji społecznej nie towarzyszył zawsze artyście uciekającemu spoza Żelaznej Kurtyny. Ci nowi piękni dwudziestoletni nie będą już mieć tych problemów: po wybraniu azylu dalej będą lekarzami, inżynierami czy Bóg wie zresztą czym. Nie grozi im ani nędza, ani głód, ani tęsknota za krajem, który zostawili, i który nie sprawiał im cierpienia. I to są ci nowi piękni dwudziestoletni. [str. 114-115]

Za to Marek Hłasko wierzył i buntował się nieustannie, zwłaszcza kiedy był agentem milicji i korespondentem "Trybuny Ludu", a już na pewno kiedy wprowadzał się do służbowego mieszkania, które przydzieliła mu ta okrutna władza. Jego wiara świadczyła o naiwności i ignorancji, które zresztą u dwudziestolatka czy dwudziestokilkulatka były (i są) czymś naturalnym. Zwłaszcza w tamtych czasach: przecież po II wojnie światowej zasadne było oczekiwanie, że może być już tylko lepiej, a nowy ustrój oferował młodym ludziom względną stabilizację albo możliwość poważnego awansu społecznego - dopóki byli posłuszni, z wewnętrznego przekonania lub wskutek chłodnej kalkulacji. Skąd następne pokolenia miały brać złudzenia?

Hłasko rozczarował się najpierw Polską, a potem, jeszcze szybciej, Zachodem. Tu był niekwestionowaną gwiazdą literatury i środowiska. Tam postrzegano go jako jednego z bardzo wielu początkujących pisarzy, którzy zwiali zza żelaznej kurtyny i którzy mieli do opowiedzenia te same historie. Z goryczą porównywał swoją sytuację z położeniem byłych komunistycznych aparatczyków, których traktowano zupełnie inaczej, bo ich wiedza przydawała się służbom państw, do których uciekali. W jednym z rozdziałów zaproponował zdesperowanym artystom kilka sposobów przetrwania: udawanie obłędu, publiczne potępianie komunizmu, sutenerstwo, pobyt w więzieniu i wreszcie uczciwa praca, przy czym ta ostatnia opcja dostępna była tylko teoretycznie. Małżeństwo z zamożną niemiecką aktorką również stanowiło jakieś wyjście. Skuteczność większości wymienionych metod przetestował na własnej skórze.

O tym wszystkim (i o jeszcze wielu innych rzeczach) Hłasko pisał szczegółowo i sugestywnie, przeplatając fakty z "prawdziwymi zmyśleniami", więc nawet swojej zrozpaczonej matce musiał potem w liście tłumaczyć, że "Piękni dwudziestoletni" to parodia, a nie autobiografia. Wydaje mi się jednak, że nawet jeśli zmyślał w mniejszym lub większym stopniu szczegóły, to autobiograficznej, gorzkiej prawdy i tak w tych tekstach jest sporo.

Zresztą Hłasko zawarł w tych zapiskach nie tylko opowieść o sobie - swoim dzieciństwie, problemach z nauką, pracy fizycznej w państwowych przedsiębiorstwach, wymuszonej współpracy z milicją, początkach pisania, współpracy z "Trybuną Ludu" i "Po prostu", pobycie w Izraelu itd. - obok tego wszystkiego są tu fragmenty bardziej zbliżone do felietonu niż do autobiografii. Autor ocenił polską literaturę powojenną, omówił wizerunek Polaków literaturze amerykańskiej i postrzeganie Ameryki w peerelowskiej Polsce, barwnie opisał modne lokale i zwykłe mordownie - warszawskie, paryskie, izraelskie, wplótł trochę anegdot o znajomych pisarzach (m.in. Broniewski) i filmowcach (m.in. Polański).

Hłasko poruszył też kwestię własnej twórczości, oczywiście, jak to on, autoironicznie i prowokująco. Stwierdził mianowicie, że zwięzłości i rzeczowości nauczył się pisząc donosy dla policji.
Dzisiaj, kiedy myślę o nich, zaczynam czuć coś w rodzaju wdzięczności: zjawili się wtedy, kiedy nie pomyślałem nawet jeszcze o tym, aby bawić się w życiu piórem, i gdyby nie ich proste a pełne zachęty słowa obiecujące mi przykry okres abstynencji - miast pisania traciłbym zapewne zdrowie w restauracjach, opowiadając moim przygodnym towarzyszom i towarzyszkom historię mego złamanego życia. Myślę, iż w tym to właśnie okresie, z konieczności, która stała się potem upodobaniem, nabrałem miłości do formy krótkiej i zwięzłej. To jedyne, co w tej zabawie liczy się dla mnie naprawdę. Tysiąc policjantów można zmienić jednego dnia i tysiąc więźniów można pognać jednego dnia przez tysiąc kilometrów. Ale nie to jest ważne. Ważne jest tylko to, że w twoim życiu może nadejść tysiąc dni, w ciągu których nie zdołasz napisać ani jednej strony. Gdyby mój dorobek pisarski upoważniał mnie do dawania rad młodym, powiedziałbym im: Każdy z was powinien przez jakiś czas popracować dla tajnej policji, aby wyrobić sobie styl i jasność myślenia. Książki trzeba pisać tak jak donosy, pamiętając przy tym, że głupio napisany donos może zniszczyć przede wszystkim ciebie. [str. 34]
"Pięknych dwudziestoletnich" pisał na przełomie 1965 i 1966 roku w Maisons-Laffitte i w Paryżu, a książka ukazała się w maju 1966 roku w serii Biblioteka "Kultury". W znalezionym w sieci 168 "Zeszycie Historycznym" znalazłam cytat z listu Hłaski do Jerzego Stempowskiego (ciekawe, dlaczego nie ma tej korespondencji w "Listach" wydanych przez Agorę), w którym nadawca wyjaśniał, że napisał "Pięknych dwudziestoletnich", żeby "rozśmieszyć Giedroycia". Być może to jeden z adresatów tych tekstów, może ta podrasowana historia trudnego dzieciństwa i równie trudnej młodości miała Hłaskę trochę usprawiedliwić w oczach pana Jerzego, który po tej lekturze powinien dojść do wniosku, że zachowanie Hłaski jest wprawdzie nie do przyjęcia na dłuższą metę, ale winić za to trzeba okoliczności, w których dorastał. W każdym razie wydaje mi się, że "Piękni dwudziestoletni" to opowieść skierowana głównie do ludzi, którzy po wojnie nie wrócili do Polski, do emigrantów z długim stażem. Polakom w kraju nie trzeba było przypominać, że pracują za głodowe pensje albo że wszyscy i wszędzie kradną, bo inaczej się nie da.
Zresztą oni oficjalnie nie mogli czytać książek wydawanych przez "Kulturę", twórczość Hłaski przestała być w kraju publikowana po 1956 roku, wznawiano ją dopiero w latach osiemdziesiątych i to tylko w drugim obiegu. Być może zatem książki Hłaski były w PRL-u równie poszukiwane, jak utwory Gombrowicza na początku lat pięćdziesiątych:
Wreszcie dano mi Gombrowicza do czytania i wtedy już oszalałem zupełnie.
   Nieprawdą jest to, co sam Gombrowicz pisze o sobie w którymś ze swoich Dzienników, że oceniono jego pisarstwo zbyt późno - zdaje się, że to miało jakiś związek z artykułem Sandauera. Nie wiem, co powiedział, czy też napisał, Sandauer; wiem natomiast, że Gombrowicz był uwielbiany przez młodych i starych. Ja sam pożyczyłem Ferdydurke - ale musiałem zastawić za to swój zegarek, gdyż właściciel nie miał do mnie zaufania; i słusznie. Egzemplarz Ferdydurke, który ja czytałem w roku tysiąc dziewięćset pięćdziesiątym trzecim, przeszedł już przez setki rąk; kartki były posklejane, pobrudzone. To samo z Pamiętnikiem z okresu dojrzewania. Tych książek nie można było kupić; pożyczało się je na dni; czasem na pół dnia. Tego oczywiście Gombrowicz wiedzieć nie może; a ja tam byłem i widziałem. [str. 22-23]
Hłasko zaczął od opowieści o swoim dzieciństwie, zakończył opisem pobytu w Izraelu, więc teoretycznie chronologia wydarzeń jest zachowana, ale tylko teoretycznie, bo autor skakał z tematu na temat, a anegdota goni dygresję. 
Ja, pisząc te wspomnienia, staram się im nadać jakąś - jak by to powiedzieć - kompozycję stylistyczną raczej, a nie strukturę budowaną na faktach, gdyż, jak już mówiłem, jestem zbyt młody i zbyt mało znaczę, aby pisać pamiętniki w stylu Witosa. [fragment listu Hłaski do Giedroycia z 25.11.1965 roku]
Nawet jeśli Witos napisał jakieś pamiętniki, to prawdopodobnie dziś nie sięgają po nie nawet najzagorzalsi członkowie PSL-u, natomiast Hłaskę nadal czyta się zaskakująco dobrze. Jest autentyczny nawet kiedy zmyśla. Co prawda jego stosunek do kobiet nie może mi się podobać, ale wspaniałomyślnie składam to karb ówczesnej kinematografii, a zwłaszcza Humphreya Bogarta.

Na koniec cytat, który może niekoniecznie tu pasuje, ale szkoda by było go pominąć:
(...) rozumu nie można zastąpić wiedzą o tym, jak należy myśleć. [str. 28]


5 komentarzy:

  1. "Pięknych dwudziestoletnich" nie brałabym na serio - Hłasko od zawsze ubarwiał swoje życie, w zależności od okoliczności przybierał stosowny ton.
    O co chodzi z byciem agentem milicji?

    OdpowiedzUsuń
  2. Hłasko został w pewnym momencie - jak sam pisze - konfidentem policji pracującym pod kryptonimem "Wanda" (str. 18), konfidentem à rebours, bo donosił na komunistów, a wrogów ustroju prezentował w pozytywnym świetle. To się zaczęło, kiedy był jeszcze bardzo młody; skończyło się też dość szybko i bezboleśnie dzięki wstawiennictwu znajomego. No cóż, takie to były czasy.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Czyli sam o tym pisał?;) Pewnie połowa to konfabulacja, jak to u niego, szczególnie w świetle tego, jak władze "umilały" mu po latach życie.;( Ale i tak nadal lubię.

      Usuń
    2. Miało być: Ale i tak nadal go lubię.;)

      Usuń
    3. Czy konfabulacja - nie wiem, ale pewnie jacyś niezłomni dziennikarze dokopią się w końcu do jego teczki i "prawda wyjdzie na jaw".

      Usuń

"Błogosławieni, którzy nie mając nic do powiedzenia, nie ubierają tego w słowa". Z drugiej strony lubię meandrujące dyskusje, więc komentarze nie na temat również są tu mile widziane;).

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.