Impresje

poniedziałek, 17 maja 2010

LONNIEDYN

Tytuł: LonNiedyn (Un Lun Dun)
Autor: China Miéville
Ilustracje: China Miéville
Pierwsze wydanie: 2007
Tłumaczenie: Grzegorz Komerski
Wydawnictwo MAG
ISBN: 978-83-7480-089-1
Cena z okładki: 45 zł (twarda oprawka, 15x22,5 cm)
Stron: 538

Ocena: 3/5

Uświadomiono mi niedawno, że na kartę do biblioteki dla dorosłych mogę też wypożyczać książki z biblioteki dla młodzieży. Udałam się tam niezwłocznie i natychmiast odkryłam, że jako pełnoletnia czytelniczka jestem dyskryminowana - w dziale młodzieżowym jest o wiele więcej fantasy i SF niż w dziale dla dorosłych. No i gdzie jest sprawiedliwość?

Moją uwagę przyciągnęła powieść Miéville'a - jego "Dworzec Perdido" był mimo wszystko całkiem interesującą książką. Z informacji zamieszczonych na obwolucie "LonNiedynu" wynikało co prawda, że jest to raczej powieść dla młodszego czytelnika, no ale przecież książki dzielą się na dobre i złe, a nie te dla dzieci i dla dorosłych. Mnie na przykład "Ania z Zielonego Wzgórza" nadal niezmiennie się podoba i od czasu do czasu do niej wracam.
***
 Zaczyna się bardzo klasycznie - dwie dwunastoletnie przyjaciółki, Zanna i Deeba, mieszkają w Londynie, chodzą do szkoły, aż tu nagle tej pierwszej zaczynają się przytrafiać dziwne rzeczy, niby drobiazgi, ale jednak trudno uznać, że to przypadek, gdy się widzi chmurę o kształcie swojej twarzy lub gdy kłania się komuś lis. Ataki czarnej, śmierdzącej mgły też nie trafiają się codziennie. 
Dziewczynki postanawiają odkryć przyczynę tych niezwykłych zdarzeń, skutkiem czego trafiają do LonNiedynu, niemiasta po drugiej stronie Osobliwości

LonNiedyn zamieszkują zwykli i dość niezwykli autochtoni, oprócz tego przybywają tu czasami Londyńczycy, którzy w swoim rodzinnym mieście poczuli się niepotrzebni (np. konduktorzy autobusowi). Przenikają tu także przedmioty, w Londynie uznane za zbędne - zepsute komputery, przestarzałe pieniądze, maszyny do pisania itd. Z nich powstają przydasiowe budynki - to skrót od "Przyda nam się jeszcze". W niemieście istnieje ogromna biblioteka (poszukiwania niektórych książek trwają czasami tygodniami i są bardzo niebezpieczne), Dzielnica Zjaw, most Jasnodziejów, latające autobusy. 

I Smog, który coraz bardziej zagraża mieszkańcom niemiasta. Powstał w Londynie ze zwykłej, brudnej mgły, w której krążyło coraz więcej substancji chemicznych i z której, pod wpływem oddziaływania różnych zjawisk atmosferycznych, powstał złośliwy chmuroumysł. Z Londynu przegnały go proekologiczne przepisy, przeniknął więc do LonNiedynu i postanowił go opanować. 

Jasnodzieje dysponowali księgą, która przepowiadała, że niemiasto zostanie uratowane przez Szuassi (od franc. choisi - wybrana), czyli Zannę. Ma ona wykonać siedem zadań, dzięki czemu otrzyma siedem starożytnych skarbów i z ich pomocą zdobędzie potężną broń, którą pokona Smoga (taka deklinacja występuje w książce). 
Szybko się jednak okazało, że proroctwa księgi nie sprawdzają się w 100%... 

***

Nasuwa się tu skojarzenie z "Nigdziebądź" Neila Gaimana, któremu Miéville dziękuje za "słowa zachęty i jego niewątpliwy wkład w tworzenie londyńskich fantasmagorii" [str. 534]. Kilka drobiazgów przypomina też "Dworzec Perdido" - dziwne istoty (choć nie ma mowy o drastycznych "prze-tworzeniach"), Dworzec Objawień, z którego można wyruszyć do innych niemiast, ale w tej powieści nie ma aż tak szczegółowych opisów i tylu wątków.

Początek ze względu na swą "klasyczność" był trochę nudny. Zwrot akcji nastąpił około 180 strony i dalej czytałam książkę z pewnym zainteresowaniem. Finał łatwy do przewidzenia, kilka zbyt naciąganych zdarzeń, trochę moralizatorstwa. Książka adresowana jest oczywiście przede wszystkim do rówieśników głównych bohaterek, ale i ja przebrnęłam przez nią dość szybko i bez znużenia.

Autor jeszcze raz udowodnił, że wyobraźnię ma naprawdę bogatą. Sceneria LonNiedynu nie przytłacza aż tak bardzo jak krajobraz Nowego Crobuzon, ale jest równie oryginalna. Nie jest aż tak mrocznie jak w "Dworcu Perdido" (ale trochę jest, co widać choćby na ilustracjach), gdzieniegdzie da się też wyczuć szczyptę humoru i ironii.

W powieści jest sporo słowotwórstwa - tłumacz nie miał łatwo, ale chyba wyszedł z tego obronną ręką (swoją drogą - dziwny zwrot). 

PS. Ilustracje pochodzą ze strony randomhouse.com

***
Do okien podpływała dziwaczna, niezwykła ciemność. Gęstniała wokół niego niecodzienna odmiana ciszy - taka, która jest czymś więcej niż tylko zwykłym brakiem hałasów. Cisza z gatunku tych cisz, w których kryją się drapieżniki. [str. 8]
*** 
Ostrożnie ruszyła do Dzielnicy Zjaw, cały czas obracając się dokoła własnej osi. Tutaj duchami byli nie tylko mieszkańcy. Upiorne były też same budynki.
Każdy dom, hala, sklep, fabryka, kościół i świątynia były zbudowane z ceglanego, drewnianego, betonowego czy innego rdzenia, otoczonego przez ulotną aurę w kształcie swoich poprzednich wersji. Każde skrzydło, które kiedykolwiek zbudowano i rozebrano, każda niewielka przybudówka, każda zmiana w projekcie, wszystko tO istniało w swej eterycznej, widmowej postaci. Bezcielesne, pozbawione barw kształty przenikały jeden przez drugi i migotały, na przemian pojawiając się i znikając. Wszystkie budowle były spowite kokonami uplecionymi ze swych starszych form i postaci.
I z każdego z efemerycznych okien patrzyli na nią mieszkańcy Dzielnicy Zjaw. [str. 213-214]

6 komentarzy:

  1. O matko, już wiem, że to nie książka dla mnie :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Z tego co napisałaś, tworzy mi się wersja prozatorskiej wersji Lustrzanej Maski (Mirrormask), która, notabene, jest niesamowitym filmem właśnie z nurtu fantasmagorycznego :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Mateuszu, przeczytałam na filmwebie opis tego filmu i chyba się z Tobą zgodzę.
    Poza nielicznymi wyjątkami wolę jednak czytać o fantasmagoriach, niż oglądać je w kinie czy na komputerze (nie mam tv).

    OdpowiedzUsuń
  4. Ja również, jednak czasem przyjemnie jest coś obejrzeć, szczególnie, że można to robić w kilka osób. I MirrorMask ma również ten plus (przynajmniej dla mnie), że scenariusz współtworzył Neil Gaiman, którego cenię za niezwykłe pomysły.
    Ponadto niektóre gatunki zdecydowanie wolę w postaci audiowizualnej - choćby fantastykę naukową. Gwiezdne Wojny podobały mi się, niektóre części nawet z przedrostkiem "bardzo", natomiast podobnych, czy nawet znacznie lepszych/ambitniejszych historii w postaci książkowej nie jestem w stanie znieść.
    Zupełnie odwrotnie ma się sytuacja w przypadku fantastyki :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Właśnie wczoraj w tv puszczali chyba najnowszą część "Gwiezdnych wojen" i od czasu do czasu rzucałam okiem. Fabułę można streścić w jednym zdaniu, więc po prostu nie wyobrażam sobie tego w postaci książkowej. Generalnie staram się unikać SF w jakiejkolwiek formie (choć np. podobał mi się "Łowca androidów", poza jedną sceną, i "Obcy").

    OdpowiedzUsuń
  6. Niektórzy sobie to wyobrażają: http://pl.wikipedia.org/wiki/Gwiezdne_wojny#Ksi.C4.85.C5.BCki :D

    OdpowiedzUsuń

"Błogosławieni, którzy nie mając nic do powiedzenia, nie ubierają tego w słowa". Z drugiej strony lubię meandrujące dyskusje, więc komentarze nie na temat również są tu mile widziane;).

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.