Autor: China Mieville
Pierwsze wydanie: 2000
Wydawnictwo: Zysk i S-ka
Rok: 2003
Stron: 648
Ocena: 3/5
Nie jestem znawczynią fantastyki, choć to i owo z tego gatunku przeczytałam, więc siłą rzeczy nie będę porównywała tej powieści z innymi (i pisała o przełomie czy też jak wypada na ich tle), ale potraktuję ją jako coś odrębnego, może i wyrwanego z kontekstu, no ale trudno, bo kontekstu nie znam, więc inaczej się nie da.
Tzw. miejscem akcji jest Nowe Crobuzon, ponure, industrialne miasto-państwo, w którym slamsy sąsiadują z zamożnymi dzielnicami, fabrykami, wysypiskami śmieci, przy czym slamsów jest chyba najwięcej. W panoramie miasta dominują: potężna bryła Dworca Perdido, wieże milicyjne, linie kolei nadziemnej i milicyjnej kolejki linowej, tzw. Żebra (pozostałe po jakiejś dawno wymarłej istocie) i Szklarnia (zamieszkiwana przez ludzi-kaktusy). W powietrzu dominuje smród, a w niemal każdym innym miejscu bród. Rzeki, Smoła i Egzema, to właściwie ścieki.
Nowe Crobuzon było miastem nie tyle wielokulturowym, ale raczej wielogatunkowym. Wśród jego mieszkańców najwięcej było oczywiście ludzi, ale swoje dzielnice mieli też ludzie-kaktusy, kephri (kobiety z owadami zamiast głów; samce tej rasy były tylko przerośniętymi robalami), vodyanoi (potrafiły "rzeźbić" w wodzie) i inne jeszcze dziwadła (np. prze-tworzeni). I wszyscy musieli walczyć o przetrwanie, w mniej lub bardziej dosłownym sensie.
Miastem rządził aktualnie burmistrz Rudgutter, a jego władzy praktycznie nic nie ograniczało. Politycy i urzędnicy byli skorumpowani i współpracowali z przestępcami. Milicja korzystała z usług donosicieli, często zmuszała do tego ludzi, na których miała jakiegoś haka.
Napisałam już o tle, na jakim rozgrywały się wydarzenia, teraz może przedstawię pokrótce bohaterów i fabułę. Kamyczkiem, który wywołał lawinę przedziwnych zdarzeń było przybycie do miasta Yaghareka, garudy - czyli człowieka-ptaka. Za zbrodnię, o której nie chciał mówić, obcięto mu skrzydła. W Nowym Crobuzon poszukiwał naukowca, który przywróciłby mu zdolność latania. Znalazł kogoś, kto podjął się tego zadania - był to Isaac Dan der Grimnebulin, który porzucił stanowisko uniwersyteckiego wykładowcy, aby poświęcić się "alternatywnej" dziedzinie wiedzy: energii kryzysowej. Dla pieniędzy i z ciekawości postanowił pomóc garudzie. Isaac chciał najpierw dogłębnie poznać technikę lotu, więc kupował różne latające stworzenia w różnych fazach rozwoju. Nabył też pewną tajemniczą gąsienicę, z której wyrosła groźna, potworna ćma. Wkrótce odnalazła swoje cztery siostry i razem zapanowały nad nocnym Corbuzon. Mniej więcej w tym samym czasie również partnerka Isaaca otrzymała intratne zlecenie. Lin była artystką, rzeźbiarką, posługującą się specyficzną metodą właściwą tylko kephri (zamiast głowy miała skarabeusza), którą to metodę jej nowy pracodawca uznał za najwłaściwszą do stworzenia swojego wizerunku.
Isaac bardzo bolał na tym, że przyczynił się do uwolnienia ciem, postanowił zatem spróbować uwolnić od nich miasto. Nie miał zresztą innego wyjścia, bo ćmy polowały i na niego. Wspierali go przyjaciele, Yagharek, pewien przestępca, konstrukty (myślące roboty) i najemnicy.
Napisałam powyżej, że Nowe Crobuzon stanowiło tło wydarzeń. Tak naprawdę pełni w powieści tak samo ważną rolę, jak bohaterowie - po prostu nigdzie indziej to wszystko nie mogłoby się tak właśnie potoczyć. Autor bardzo dokładnie przedstawia jego topografię (zamieszcza również niewielką mapkę), rządzące nim układy, opisuje ważniejsze budynki czy dzielnice, ich mieszkańców, klimat, mikroklimaty dzielnic... Wydaje mi się, że niekiedy zbyt dokładnie - niektóre fragmenty naprawdę można było sobie darować i książka nic by na tym nie straciła. Tymczasem miejsce każdego wydarzenia jest dokładnie wskazane i opisane, zawsze wiemy, gdzie konkretnie (niemal co do ulicy) znajdują się bohaterowie i co znajduje się w zasięgu ich wzroku. Jeśli książka zostanie kiedyś zekranizowana, to nie trzeba będzie wymyślać scenografii - wystarczy tylko przeczytać te wszystkie opisy.
Bohaterowie są interesujący. Ci, którzy mają budzić sympatię - budzą; tych, którzy mają być groźni i źli - nie lubimy. Mnie najbardziej przypadła do gustu postać Yaghareka (przynajmniej dopóki nie dowiedziałam się, za co został ukarany) - tajemniczego, groźnego myśliwego z dalekich stron, który w jakiś sposób pogwałcił prawa swojej społeczności, utracił szacunek w oczach swoich i cudzych, wycierpiał to, co musiał, ale nie poddał się, nadal chce żyć i cieszyć się wolnością, jaką daje latanie. Bardzo dobry wydał mi się monolog Yaghareka, stanowiący prolog powieści.
Potem autor skupia się na przedstawieniu nam bohaterów i miasta, a akcja na początku nie jest zbyt wartka. To sprawiło, że przerwałam lekturę po 100 stronach i wróciłam do niej dopiero po 3 tygodniach, kiedy zbliżał się koniec miesiąca i termin napisania recenzji. Potem jest trochę lepiej, a przez pewien czas (od "wyklucia się" ćmy w laboratorium Isaaca), kolejne wydarzenia pędzą na złamanie karku i tu naprawdę nie mogłam oderwać się od tej powieści. Końcówka była za to trochę wydumana - rozumiem, że musiało być tyle podejść do zabicia tych ciem, bo autor musiał powiązać i wyjaśnić wcześniejsze wątki, ale w pewnym momencie zaczęłam być tym już lekko znudzona. Poza tym zachowanie Isaaca wobec garudy wydało mi się bardzo niekonsekwentne. Wiedział od początku, że Yagharek popełnił jakieś przestępstwo, ale nie pytał o nic, zgodził się mu pomóc i przyjął od niego sowitą zapłatę, a potem również pomoc w walce z ćmami. A na końcu, po pewnych wahaniach, ale jednak go zostawił. To nie było fair. Szkoda też, że autor tak po prostu pozbył się Lemuela Pigeona - to była drugoplanowa, ale ciekawa postać, łącznik między zwykłymi ludźmi i przestępczym światkiem, który umiał załatwić niemal wszystko i który wiedział, komu wyświadczać przysługi. Tu znowu Mieville'a ograniczało wymyślone wcześniej zakończenie powieści - gdyby Lemuel przeżył, musiałoby być zupełnie inne. Mam wrażenie, że autor czasami nie bardzo wiedział, co zrobić z niektórymi bohaterami.
O zaliczeniu tej powieści do nurtu steampunkowego zadecydował pewnie rodzaj techniki, obecnej w wykreowanym przez autora świecie - maszyny parowe, oświetlenie gazowe itd. Ale z drugiej strony mamy tu też powstającą w banalny sposób SI, magię, maszyny analityczne tak zaawansowane, że bardziej przypominające komputery, a w którymś miejscu pojawiły się nawet kamery! I skąd w tym wszystkim wzięły się nagle demony?
Mieville sygnalizuje nam również swoje polityczne przekonania, ale nie robi tego nachalnie. Jest socjalistą z gatunku tych, co to nigdy w socjalizmie nie żyli, ale dużo na ten temat czytali i myśleli i im wyszło, że to ustrój najlepszy z możliwych. No cóż, wolno im. Wizja Nowego Crobuzon to jakby ostrzeżenie, do czego może doprowadzić morderczy i bezwzględny kapitalizm, który rozwija się po trupach zwykłych robotników, niszcząc przy okazji środowisko naturalne. Obrywa się też troszkę chrześcijaństwu za to, jaką rolę wyznaczyło kobietom w społeczeństwie (wspomnienia Lin o relacjach między kobietami i samcami kephri).
Podsumowując: książka interesująca, momentami nawet bardzo, doceniam rozmach i szczegółowość wizji Nowego Crobuzon, ale prawie wszystkiego jest w niej trochę za dużo: za dużo opisów (jednak), za dużo wątków, za dużo zwrotów akcji skumulowanych w końcówce powieści. Za to za mało inwencji w kreowaniu niektórych bohaterów. Książka tylko dla miłośników szeroko rozumianej fantastyki.
No to ja, jako miłośniczka wielości wszystkiego w powieściach, chętnie przeczytam tę.
OdpowiedzUsuńPrzeczytałam tę książkę w ramach wyzwania, a więcej recenzji można znaleźć na tej stronie.
OdpowiedzUsuń