Przedostatni wpis był o filmie, a dzisiaj mam ochotę napisać o serialu "Penny Dreadful", który może nie jest produkcją wybitną, ale na pewno wartą uwagi. Z kilku powodów. Po pierwsze: zdjęcia, scenografia i kostiumy. Po drugie: Eva Green. Po trzecie: Rory Kinnear. Po czwarte: nastrój.
Twórcy serialu połączyli wątki znane z literatury (m.n. "Dracula", "Portret Doriana Graya", "Frankenstein") i tanich ("penny") powieści grozy publikowanych w odcinkach. Miejscem akcji uczynili wiktoriańską Anglię pod koniec dziewiętnastego wieku.
Wśród zalet "Penny Dreadful" nie wymieniłam scenariusza, bo wydaje mi się, że poszczególne historie można było połączyć jednak nieco zgrabniej.
Osią fabuły jest poszukiwanie Miny Harker, córki znanego podróżnika i odkrywcy sir Malcolma Murraya, nie dowiadujemy się jednak, w jakich okolicznościach zniknęła, co się stało z jej mężem ani skąd wzięło się podejrzenie, że w grę wchodzić może działanie sił, powiedzmy, nadprzyrodzonych. Nie chcę zdradzać zbyt wiele, więc ujmę to tak: fizyczni reprezentanci owych sił, czyli przeciwnicy głównych bohaterów, może i są straszni, ale jednocześnie bezosobowi i trudno powiedzieć, co nimi kieruje, do czego zmierzają, bo pojawiają się na chwilę, w epizodach. Śledzimy losy tylko jednej strony konfliktu, co trochę obniża napięcie.
Seans spirytystyczny |
Akcja serialu rozpoczyna się, kiedy poszukiwania Miny trwają już od pewnego czasu, poznajemy tę historię od środka i dopiero po obejrzeniu kolejnych odcinków można się zorientować, co działo się wcześniej i o co właściwie tutaj chodzi. Niektóre odcinki skupiają się w szczególny sposób na konkretnej postaci, inne są bardziej ogólne. Jest makabrycznie i wyzywająco - to zdecydowanie nie jest serial dla dzieci.
Wątków jest, jak wspomniałam, kilka, ale ja mam dwa ulubione: historię Vanessy Ives i historię Kalibana, jednego z tworów doktora Frankensteina.
Eva Green jako Vanessa Ives |
Tajemniczą Miss Ives rewelacyjnie zagrała Eva Green, aktorka miała zresztą duże pole do popisu, bo jej bohaterka jest niejednoznaczna, a jej losy są naprawdę pokręcone. Napisałabym o niej szerzej, ale nie chcę zdradzać zbyt wiele. W każdym razie serial warto obejrzeć choćby tylko dla tej postaci.
Rory Kinnear jako Kaliban |
Z kolei w roli Kalibana wystąpił przekonujący Rory Kinnear. Jego bohater pojawia się znienacka w końcówce drugiego odcinka - i to jest dopiero mocne wejście. Ten wątek jest najbardziej spójny, poprowadzony najbardziej liniowo. Potworność Kalibana wyklucza go z ludzkiej społeczności, brzydzi się nim nawet jego stwórca, doktor Frankenstein, i porzuca go. Jakimś cudem Kaliban trafia do jedynego miejsca, gdzie jego powierzchowność nie razi aż tak bardzo - do teatru Grand Guignol (ale nie tego paryskiego), na którego scenie na każdym przedstawieniu przelewają się hektolitry sztucznej krwi. Właściwie obu tym postaciom powinnam chyba poświęcić osobny wpis, pasowałby (w części dotyczącej Kalibana) do ciekawego wyzwania organizowanego niedawno przez Rusty Angel. Tylko musiałabym najpierw przeczytać powieść Mary Shelley.
Harry Treadaway jako Victor Frankenstein |
Pozostali aktorzy również zasługują na duże uznanie. Docenić też trzeba osoby współtworzące stronę wizualną: scenografów, oświetleniowców, specjalistów od kostiumów, charakteryzacji i od efektów specjalnych: efekt ich pracy jest fantastyczny. Świetna jest zwłaszcza scena seansu spirytystycznego i wspomniany teatr Grand Guignol, ta część za kulisami, z maszynerią itd. Muzyka skomponowana przez Abla Korzeniowskiego podkreśla klimat serialu.
Akcja "Penny Dreadful" rozpoczyna się w 1891 roku i tę dziewiętnastowieczność widać w każdej scenie. Seanse spirytystyczne, odkrycia geograficzne, postęp naukowy, dekadenckie rozrywki. Ludzie są otwarci na nowe idee - to, co nieprawdopodobne, wcale nie wydaje im się niemożliwe.
Pierwszy sezon składa się z ośmiu odcinków, planowany jest następny. Rozwój niektórych wątków można z grubsza przewidzieć, pojawią się pewnie też nowe. W każdym razie zamierzam oglądać.
Zapowiedź sezonu pierwszego:
Może kiedyś, kiedy znowu będę nie w sosie, napiszę jeszcze o dwóch świetnych serialach: "True Detective" i "Most nad Sundem". Może po następnej morfologii?
Uwiódł mnie ten serial. Po raz pierwszy od naprawdę dawna, dramat był dramatem, a nie:
OdpowiedzUsuńjak byłam mała widziałam martwego gołębia, do teraz mam koszmary senne.
Fantastycznie zagrany serial, wciągająca fabuła, kostiumy też są świetne. Podoba mi się mrok w serialu i to, że ma klimat. Jestem cała na tak :)
Na początku maja ma być podobno premiera pierwszego odcinka kolejnego sezonu - czekam. A jeszcze bardziej czekam na ekranizację "Jonathana Strange'a i pana Norella" - powieść miała swój klimat, jeśli twórcom serialu uda się go oddać, to będzie świetnie.
Usuń