Tytuł: Obywatelki. Kobiety w przestrzeni publicznej we Francji przełomu wieków XVIII i XIX
Autor: Tomasz Wysłobocki
Wydawnictwo: Universitas
ISBN: 978-83-242-2391-6
Stron: 379
Autor: Tomasz Wysłobocki
Wydawnictwo: Universitas
ISBN: 978-83-242-2391-6
Stron: 379
Zaniedbuję ostatnio ten blog przeokropnie, uznałam jednak, że nie mogę nie napisać, choćby krótko, o książce Tomasza Wysłobockiego, którą właśnie dziś skończyłam czytać. Oczywiście tematyka tej pracy sama w sobie jest niezwykle interesująca, ale autorowi należy się duże uznanie również za logiczną i przejrzystą konstrukcję wywodu, co wcale nie jest aż tak znowu często spotykane w tego rodzaju publikacjach.
Książka traktuje przede wszystkim o - bardzo szeroko rozumianej - "kwestii kobiecej" w okresie rewolucji francuskiej i krótko po jej zakończeniu, aż do 1804 roku, kiedy to uchwalono "Kodeks cywilny", w którym ową "kwestię" jednoznacznie uregulowano.
Nie jest to przy tym praca tylko dla osób, które bez trudu odróżniają żyrondystów od jakobinów i na wyrywki znają kalendarz rewolucyjny, bynajmniej. Autor uzupełnia główny wywód prezentacją szerokiego kontekstu opisywanych wydarzeń, zaczynając od tego, jak oświeceniowi intelektualiści postrzegali, właściwie - jak definiowali kobiety i ich miejsce w społeczeństwie. Znajomość tych poglądów jest konieczna, okazuje się bowiem, że zwłaszcza przekonania J.J. Rousseau miały - niestety - naprawdę przemożny wpływ na ówczesną publicystykę i prawodawstwo. I nie tylko we Francji; zapatrywania Rousseau na temat kobiet krytykowała m.in. Mary Wollstonecraft, o czym przeczytałam niedawno w "Buntowniczkach" Charlotte Gordon.
[A skoro już przy kontekście jesteśmy... od wpływem "Buntowniczek" i "Obywatelek" zaczęłam oglądać na HBO
serial "Gentleman Jack", oparty na pamiętnikach Anne Lister, angielskiej
właścicielki ziemskiej o bardzo kontrowersyjnym jak na tamte czasy
sposobie bycia].
Tomasz Wysłobocki opisał również (krótko) sytuację francuskich kobiet z różnych warstw społecznych przed wybuchem rewolucji, a potem (już znacznie szerzej) ich udział w kluczowych wydarzeniach, a także zmieniające się w ciągu tych kilkunastu lat, o których traktuje książka, poglądy na obecność pań w przestrzeni publicznej. Autor bardzo często sięga po cytaty m.in. z ówczesnej prasy, prywatnej korespondencji, fragmenty dokumentów urzędowych, co umożliwia czytelnikowi lepsze wyczucie klimatu epoki.
A była to epoka zdominowana przez mężczyzn, którzy ustrój patriarchalny, prawne i społeczne ubezwłasnowolnienie kobiet tłumaczyli ich mniejszą siłą fizyczną i rzekomą niższością intelektualną, a więc prawami Natury, która paniom wyznaczyła role posłusznych córek, troskliwych żon i zapobiegliwych matek. Ich miejsce było więc w domu, a ewentualna edukacja bardzo ograniczona i dostosowana do zadań z tym związanych.
Feminizm (to oczywiście skrót myślowy, wtedy chodziło raczej o postawę zdecydowanie prokobiecą) nie był wówczas szczególnie popularny, również wśród samych kobiet (czy dziś jest inaczej?). Zresztą nawet te, które dostrzegały niesprawiedliwość patriarchatu i domagały się zmian (np. dostępu do edukacji czy praw cywilnych i - znacznie rzadziej - wyborczych), podkreślały też na ogół, że nowe przywileje nie wpłyną negatywnie na ich obowiązki jako matek i żon, przeciwnie - np. edukacja umożliwi im lepsze wychowanie dzieci. Kobiety nie walczyły wtedy o pełnie równouprawnienie, takie, jak je dzisiaj rozumiemy; to było wtedy niewyobrażalne i niewykonalne.
"Kwestia kobieca" rozgrywała się tylko na marginesie rewolucji, nie była szeroko dyskutowana, nie stanowiła głównego tematu debat politycznych. Do tego stopnia, że kiedy uchwalono "Deklarację praw człowieka i obywatela", nie zaznaczono w niej nawet, że kiedy mowa o równouprawnieniu "wszystkich obywateli", ustawodawcy mają na myśli tylko mężczyzn, bo to wtedy wydawało się oczywiste.
Natychmiast po upublicznieniu treści Deklaracji, jeszcze w 1789 r., jeden z jej głównych pomysłodawców i redaktorów - Sieyès - tak pisał w Preliminarzu do konstytucji francuskiej: "kobiety, przynajmniej w obecnym stanie rzeczy, dzieci i obcokrajowcy (...) nie powinni mieć wpływu na sprawy publiczne". [str. 141]
Kobiety, dzieci i obcokrajowcy... Obywatelkami pozostawały tylko w teorii.
Owszem, wkrótce złagodzono prawo w pewnych kwestiach dotyczących pań (wprowadzono instytucję rozwodu, zmieniono prawo spadkowe na ich korzyść), ale jednocześnie dyskredytowano te kobiety, które odważyły się głosić radykalne (wtedy) poglądy w przestrzeni publicznej, i te, które ośmieliły się próbować wdrażać je w praktyce. Maria Antonina nie była jedyną kobietą ściętą na gilotynie.
Smutne jest to, że teraz, ponad dwa wieki później, istnieją państwa i społeczeństwa, w których pozycja kobiet bardzo przypomina tę opisaną w "Obywatelkach" albo jest nawet jeszcze gorsza. Zresztą, nawet w Polsce niektóre przepisy prawa i niektóre środowiska polityczne (również to aktualnie rządzące) i religijne traktują kobiety przede wszystkim jako reproduktorki nowych potencjalnych podatników i wyznawców, a ich osobiste szczęście i wręcz zdrowie uważają za sprawy zdecydowanie drugorzędne.
Niestety, prawa raz wywalczone nie są wieczne. Rewolucja nie zawsze oznacza postęp. Dlatego należy bardzo uważnie wybierać tych, którym powierzymy władzę ustawodawczą i wykonawczą. Bo możemy się niedługo obudzić w jakimś nowym wspaniałym świecie. Somę plus już zaczęli rozprowadzać...
***
A poza tym uważam, że osoby odpowiedzialne za demolowanie polskiego
systemu prawnego, politycznego, finansowego i społecznego powinny trafić co najmniej przed Trybunał Stanu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
"Błogosławieni, którzy nie mając nic do powiedzenia, nie ubierają tego w słowa". Z drugiej strony lubię meandrujące dyskusje, więc komentarze nie na temat również są tu mile widziane;).
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.