Impresje

czwartek, 24 września 2009

NEUROMANCER

TYTUŁ: Neuromancer
AUTOR: William Gibson
PIERWSZE WYDANIE: 1984

WYDAWNICTWO: Zysk i S-ka
ROK: 1996
STRON: 254

OCENA: 4/5

Nie lubię science fiction, ani w filmach, ani tym bardziej w książkach. Toteż staram się omijać te pozycje szerokim łukiem. Nie zawsze mi się udaje, no i właściwie to bardzo dobrze, bo "Łowca androidów" albo "Matrix" (widziałam tylko pierwszą część) były całkiem interesujące. Głównie ze względu na warstwę wizualną.
Warstwy tej nie ma w książkach sf, w zamian za to zawierają one mnóstwo pojęć, których laik taki jak ja nie rozumie.

"Neuromancer" trafił w moje ręce raczej przypadkowo. Krążyłam między bibliotecznymi półkami w poszukiwaniu czegoś ciekawego do poczytania, tytuł z czymś mi się kojarzył, więc wypożyczyłam tę książkę. Dopiero w domu zauważyłam dopisek, zamieszczony na okładce pod tytułem i nazwiskiem autora: "Kultowa powieść cyberpunkowa". Co prawda bardziej orientowałam się, czym jest steampunk, naturalnie tylko ze słyszenia. Książka jest stosunkowo cienka, więc pomyślałam sobie, że spróbuję.

Na początku czytanie szło mi jak po grudzie. Musiałam się skonsultować co do kilku pojęć, jak dek czy matryca. Po czym stwierdziłam, że nie ma co się trudzić, i tak nie pojmę całej tej terminologii. Prześlizgując się po co poniektórych zwrotach o wiele łatwiej śledzi się fabułę. Teraz trochę ją przybliżę, nie unikając przy tym spoilerów.

Naturalnie akcja rozgrywa się w przyszłości, naturalnie bardzo mrocznej (dziwnym trafem wszyscy pisarze sf to wyjątkowi pesymiści). Środowisko jest zniszczone, coś takiego jak społeczeństwo nie istnieje, zaawansowana technologia jest wszechobecna, a zatem ten, kto ma patenty ma też władzę. Nie należy ona przeważnie do jednostek, ale do korporacji. To one rządzą światem.

Case ma 24 lata i do niedawna był jednym z lepszych kowbojów (czyli hakerów) w Ciągu (wschodnie wybrzeże USA). Na zlecenie kradł oprogramowanie, które pozwalało włamywać się do systemów korporacji. Jednego ze zleceniodawców próbował oszukać, za co ten odwdzięczył się uszkodzeniem systemu nerwowego Case'a poprzez mykotoksynę, aby nie mógł wchodzić do cyberprzestrzeni.
Tak dziś niektórzy określają internet, ale w powieści to raczej globalna sieć systemów komputerowych, baz danych, do której nie każdy miał dostęp. Dostęp nie polegał na podpisaniu umowy z dostawcą, zapłaceniu rachunku, otrzymaniu IP i podpięciu kabla - potrzebne były umiejętności i sprzęt.

Założył na czoło czarną, frotową opaskę, bardzo ostrożnie, by nie poruszyć płaskich dermatrod Sendai. Patrzył na leżących na kolanach dek. (...)
Odnalazł karbowany przycisk zasilania. (...)
Krąg zawirował coraz szybciej, stał się sferą jaśniejszej szarości. Powiększał się...
I płynął, rozkwitał przed nim jak origami z płynnego neonu, odkrywał dom nie znający odległości, jego ojczyznę, trójwymiarową, przezroczystą szachownicę sięgającą nieskończoności. Wewntęrzne oko otworzyło się na schodkową piramidę szkarłatu Agencji Energii Atomowej Wschodniego Wybrzeża płonącą poza zielonymi sześcianami amerykańskiej filii banku Mitsubishi. Wysoko i bardzo daleko widział spiralne ramiona systemów wojskowych, na zawsze poza jego zasięgiem. [strona 54]

Tak to mniej więcej wyglądało, kiedy Case w końcu znowu mógł się tam dostać. Wcześniej szukał pomocy medycznej w Japonii, w Chiba City, gdzie neurochirurgia stała na bardzo wysokim poziomie (wszczepiano np. szkła okularowe, będące jednocześnie czymś w rodzaju wyświetlacza albo wysuwane ostrza w dłonie, manipulowano DNA itd.), ale nikt nie potrafił mu pomóc. Potem kradł i coraz bardziej uzależniał się od narkotyków, wyniszczając sobie organizm.

Komuś jednak potrzebne były jego umiejętności. Zleceniodawcę, Armitage'a, stać było na opłacenie jego leczenia, naprawienie układu nerwowego, wymianę trzustki i ... wszczepienie do organizmu woreczków z mykotoksyną, które stopniowo miały się rozpuszczać. Po wywiązaniu się z zadania Case miał otrzymać coś w rodzaju odtrutki. Armitage zatrudnił również Molly, uliczną samurajkę, Kroczącą Brzytwę.
Ich pierwszym wspólnym celem było wykradzenie z siedziby Sense/Net (medialnego koncernu) konstruktu (coś jakby zapis zawartości umysłu) nieżyjącego już utalentowanego cyberkowboja, zwanego Dixie Płaszczakiem. Potem w Istambule Armitage zatrudnił jeszcze Petera Rivierę - też narkomana, który miał jednak niezwykłe umiejętności - potrafił tworzyć realistyczne iluzje, hologramy. Razem wyruszyli na stację kosmiczną Freeside, a Molly i Case próbowali się dowiedzieć, kto tak naprawdę stał za ich szefem. Okazało się, że wszystkim kierował (kierowało?) Wintermute, SI (sztuczna inteligencja), stworzona i należąca do rodziny Tessier-Ashpool, aby zarządzać rodzinną korporacją, pozostając w symbiozie z jej członkami. Wintermute dążył do połączenia się z drugą SI tego klanu, Neuromancerem, a Case, Molly i Riviera mieli mu w tym pomóc. Do tego przede wszystkim zostali wynajęci.
Choć nie było to proste, udało się.
Wintermute/Neuromancer stał się "sumą wszelkich działań, całym przedstawieniem", superinteligencją, zdolną odczytywać przekazy z układu Centauri.


Powieść została po raz pierwszy wydana w 1984 r. i stała się podwaliną pod nowy rodzaj sf - cyberpunk. Stanowi pierwszy tom "Trylogii Ciągu". Od tego czasu minęło już 25 lat, nastąpił niesamowity postęp technologiczny i pewne pojęcia i przedmioty występujące w tej książce są dziś anachronizmami. Przetrwało i zostało spopularyzowane pojęcie "cyberprzestrzeni", stworzone właśnie przez Williama Gibsona. Dziś używa się go na określenie szeroko rozumianej "rzeczywistości wirtualnej". Gibson w "Neuromancerze" opisywał ją tak:
To jest cyberprzestrzeń. Konsensualna halucynajcja, doświadczana każdego dnia przez miliardy uprawnionych użytkowników we wszystkich krajach, przez dzieci nauczane pojęc matematycznych... Graficzne odwzorowanie danych pobieranych z banków wszystkich komputerów świata. Niewyobrażalna złożoność... [str. 53]
Inny znany cytat z tej powieści to jej pierwsze zdanie:
Niebo nad portem miało barwę ekranu monitora nastrojonego na nie istniejący kanał. [str. 5]
Kiedy czytałam opis Ninsei (przestępczej enklawy Chiba City) przypominało mi się miasto z "Blade Runnera". A jeśli już jesteśmy przy filmach - podobno bracia Wachowscy inspirowali się również "Neuromancerem" przy kręceniu "Matrixa", który też jest zaliczany do nurtu cyberpunku, a na 2011 r. planowana jest też ekranizacja powieści Gibsona.

Polecam tę książkę nawet tym, którzy za sf, tak jak ja, nie przepadają. Miłośnicy tego gatunku na pewno dawno to już czytali.

3 komentarze:

  1. Do filmów SF się przekonałam i oglądam często gęsto. Natomiast do książek nie mogę się zmusić. Tak samo jest z horrorami. Uwielbiam horrory filmy, ale do książek też się nie mogę zmusić. Ciekawi mnie, od czego to zależy? :) Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  2. "W epoce niezbyt kosztownego piękna, jego brzydota miała w sobie coś z symbolu". Czytałem tę książkę z 10 lat temu i poza szczątkami akcji i przyzwoitym klimatem pamiętam tylko to zdanie. Coś w tym jest:)

    OdpowiedzUsuń
  3. Jeżeli ktoś wystawia tej książce ocenę inną niż najwyższą to tak naprawdę jej nie zrozumiał, albo usilnie stara się oceniać według kryteriów własnego gustu. W odróżnieniu od innych dzieł Gibsona, Neuromancer jest idealny. Nie psuje go nawet przewidywalne zakończenie, tak często powielane w gatunku cyberpunk.

    OdpowiedzUsuń

"Błogosławieni, którzy nie mając nic do powiedzenia, nie ubierają tego w słowa". Z drugiej strony lubię meandrujące dyskusje, więc komentarze nie na temat również są tu mile widziane;).

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.