Impresje

czwartek, 12 maja 2011

NASZA KLASA

Tytuł: Nasza klasa
Autor: Tadeusz Słobodzianek
Posłowie: Leopold Neuger
Pierwsze wydanie: 2009

Wydawnictwo: słowo/obraz terytoria
ISBN: 978-83-7453-956-2
Stron: 108

Ocena: 2+/5


Dramat Tadeusza Słobodzianka to próba pokazania na scenie tragedii, która wydarzyła się w Jedwabnem (choć nazwa miejscowości nigdzie nie pada) oraz tego, co było wcześniej, i tego, co nastąpiło potem. Autorowi udało się dość zgrabnie streścić mniej więcej siedemdziesiąt lat polskiej historii (cudzoziemcy niewiele z tego zrozumieją), przy czym raczej ją relacjonuje niż wyjaśnia.

Nie spodobał mi się ten utwór. Uważam, że jeśli już pisze się o faktach, które wszyscy dobrze znają, to po to, żeby powiedzieć o nich coś nowego, pokazać je z jakiejś oryginalnej, ciekawej perspektywy, jak nikt przedtem, albo po to, żeby się wykazać artystycznie. Moim zdaniem Tadeusz Słobodzianek nie zrobił ani jednego, ani drugiego.
Lektura jego dramatu właściwie nie wywarła na mnie żadnego wrażenia, nie skłoniła do refleksji czy zweryfikowania jakichś moich poglądów. Nie dowiedziałam się niczego, o czym bym wcześniej nie przeczytała w gazetach.

Profesor Grażyna Borkowska, przewodnicząca jury, podkreśliła, że o przyznaniu Tadeuszowi Słobodziankowi Nagrody Nike zadecydowała nie tematyka dramatu, ale jego forma, to, że "w sposób wstrząsająco prosty, a jednocześnie niesłychanie przemyślany, kreśli historię katów i ofiar, morderców i mordowanych".

Trudno mi ocenić, na ile ta forma jest nowatorska, ponieważ po dramaty, zwłaszcza współczesne, sięgam rzadko. Chyba nie chodzi o to, że zamiast scen mamy tu lekcje (niektóre jakieś takie bez morału...) i dziecięce wierszyki? A może jury zadziwiło to, że wszystkie postaci są już martwe - opowiadają o wydarzeniach z mniej lub bardziej odległej przeszłości, odgrywają je dla widzów na scenie i jednocześnie komentują. Pod koniec lat dwudziestych chodziły do tej samej szkoły, a może nawet klasy. Dzieci polskie i żydowskie bawiły się wtedy razem, o czym niektóre z nich nie chciały potem pamiętać.
Nie rozumiem, dlaczego autor skupił się na stereotypach, a nie na psychologii - miałby szerokie pole do popisu. Tymczasem są tu przykłady typowych postaw i losów, ale brakuje ich genezy, a chyba właśnie ona wypadłaby (również na scenie) najciekawiej. Być może lepiej byłoby się skupić na kilku tylko postaciach albo na mniejszym wycinku historii?

Tak, wszystko tu jest "proste" (a może powinnam napisać: schematyczne), ale ja wcale nie uważam tego za zaletę, którą warto nagrodzić. Znużyła mnie ta lektura, tak jak nużyły mnie kiedyś lekcje historii, na których nawet ciekawe i dramatyczne wydarzeniach nauczycielka omawiała w sposób sztampowy i nudny.


Oczywiście oceniałam tutaj utwór "Nasza klasa", a nie przedstawienie teatralne, którego nie widziałam. Być może na scenie ta sztuka wypada lepiej (odsyłam do recenzji snoopy'ego).

wtorek, 10 maja 2011

Emily Brontë o homeopatii

Rodzeństwo Brontë nigdy nie cieszyło się dobrym zdrowiem, do czego przyczyniły się zapewne trudne warunki mieszkaniowe (w ich listach często przewija się informacja o przenikliwym zimowym wietrze, który dawał im się we znaki). 
Maria i Elżbieta zmarły wkrótce po powrocie ze szkoły w Cowan Bridge (straszne warunki, jakie tam panowały, Charlotta opisała potem w "Jane Eyre"), Anna od urodzenia chorowała na astmę, Branwell być może miał jakieś problemy psychiczne (a potem dobił się alkoholem i opium), Charlotta była niezwykle nerwowa, a stres objawiał się u niej migreną i kłopotami żołądkowymi. 

Emilia była z nich wszystkich najzdrowsza, ale nawet ona nie poradziła sobie z przeziębieniem, jakiego nabawiła się wracając z pogrzebu Branwella 28 września 1848 roku. Przeszła dwie grypy w ciągu kilku tygodni i czuła się coraz gorzej, ale zdawała się ignorować swój stan. Nie chciała mówić o swojej chorobie ani przyjmować żadnych lekarstw, starała się wykonywać wszystkie spoczywające na niej obowiązki domowe.
Informowany stale o stanie zdrowia już nie Ellisa Bella, ale ukochanej siostry, Emilii, pan Williams proponuje zasięgnięcie porady doktora Eppsa, homeopaty. "Włożyłam Pański najżyczliwszy list w ręce Emilii natychmiast po przeczytaniu, starając się usilnie ani jednym słowem nie wyrazić mego poparcia dla homeopatii - byłoby to nieskuteczne. Na ogół najlepiej jest pozwolić jej samej formułować własny sąd, a zwłaszcza nie opowiadać się po stronie, ku której chciałoby się ją skłonić, gdyż wtedy z pewnością przychyli się do opinii przeciwnej i w dziewięciu przypadkach na dziesięć utwierdzi się rozumowo w przekonaniu, że nie powinna ustąpić. Dotychczas odmawia brania lekarstw, odrzuca pomoc medyczną, Po przeczytaniu listy Pana powiedziała: <<Intencje pana Williamsa są zacne i dobre, ale on ulega złudzeniu. Homeopatia to tylko inna forma szarlatanerii >>". [Anna Przedpełska-Trzeciakowska, "Na plebanii w Haworth", fragment listu Charlotty do Williama Smitha Williamsa, z 22 listopada 1848 roku]
Córka prowincjonalnego pastora podejrzewała to ponad 150 lat temu. Mamy wiek XXI, a leki homeopatyczne nadal świetnie się sprzedają. 

Emilia zgodziła się, aby posłano po doktora, dopiero 19 grudnia, ale umarła zanim przyszedł.

Anna zmarła 28 maja 1849 roku. W ciągu mniej więcej siedmiu miesięcy odeszło troje dzieci Patricka i Marii Brontë. Pastor oglądał również śmierć swego ostatniego dziecka, Charlotty - zmarła 31 marca 1855 roku, miała niecałe 39 lat.

poniedziałek, 9 maja 2011

Wyobraźcie sobie, że włamano się na moje konto, którego używam do blogowania i spraw z tym głównie związanych, a do którego podpięte są blog, poczta, czytnik RSS, picasa i inne usługi. Nie zauważyłam żadnych szkód, ale mogło się zdarzyć tak, że do osób, z którymi za jego pomocą koresponduję, został wysłany jakiś spam. Mam nadzieję, że nie wysłano z mojego konta żadnych komentarzy. Z góry przepraszam za ewentualne niedogodności
Teraz muszę pozmieniać wszystkie swoje hasła do różnych serwisów:(.

sobota, 7 maja 2011

NA PLEBANII W HAWORTH

Tytuł: Na plebanii w Haworth. Dzieje rodziny Brontë
Autorka: Anna Przedpełska-Trzeciakowska
Pierwsze wydanie: 1990

Wydawnictwo: Prószyński i S-ka
ISBN: 83-7180-233-1
Stron: 512

Ocena: 5-/5



Sobotni poranek 8 lipca 1848 roku George Smith spędzał, jak zwykle, w pracy. Stosunkowo niedawno odziedziczył po ojcu wydawnictwo, którego siedziba mieściła się w Londynie i którego sytuacja finansowa nie była najlepsza, musiał więc poświęcić mnóstwo czasu i energii, by ten stan zmienić. Dopingował go zapewne fakt, że był jedynym żywicielem rodziny - na utrzymaniu miał matkę, trzy siostry i młodszego brata, który jeszcze się uczył. Firma Smith i Elder złapała wiatr w żagle dzięki wydaniu w październiku 1847 roku powieści "Jane Eyre". 

Jej autor, Currer Bell, miał jeszcze dwóch kuzynów parających się piórem: Ellisa i Actona. Ta trójka w maju 1846 roku wydała własnym sumptem tomik poezji, który okazał się artystyczną i finansową porażką. Lepiej powiodło im się z prozą - w lipcu 1847 roku Tomasz Cautley Newby, właściciel niewielkiej firmy wydawniczej w Londynie, postanowił opublikować powieść "Agnes Grey" Actona Bella i "Wichrowe wzgórza" Ellisa Bella. Zrobił to jednak dopiero w grudniu, gdy "Jane Eyre" odniosła sukces, a na nazwisku Bell można było zarobić. 
Umowa między panami Bell i panem Newby była tak skonstruowana, że autorzy ponosili całe ryzyko, a do wydawcy trafiał praktycznie cały zysk. "Agnes Grey" i "Wichrowe wzgórza" sprzedawały się dobrze, ale Acton i Ellis nie zarobili nawet pensa. Mimo to ten pierwszy zdecydował się wydać u Newby'ego kolejną powieść pt. "Dzierżawca dworu Wildfell". Również ta książka spotkała się z uznaniem czytelników. 

Trzeba przyznać, że pan Newby robił wszystko, aby sprzedaż książek obu panów Bellów była jak najlepsza - posuwał się nawet do sugerowania, że "Agnes Grey", "Wichrowe wzgórza" oraz "Dzierżawca dworu Wildfell" wyszły spod jednego pióra - pióra autora "Jane Eyre", a nawet więcej - że to on, pan Newby, tego autora reprezentuje. Taką właśnie informację przekazał przedstawicielom amerykańskiego wydawnictwa Harper Brothers, z którymi negocjował wydanie w Stanach Zjednoczonych "Dzierżawcy".
Sęk w tym, że jednocześnie George Smith przedstawiał się Amerykanom jako reprezentant autora "Jane Eyre", ci poprosili go zatem o wyjaśnienia. 
George Smith zaczynał podejrzewać, że wszystkie książki napisała jedna osoba, która część swej twórczości powierzyła jemu, a część innemu wydawcy, każdego z nich zapewniając o wyłączności. Nigdy nie spotkał się osobiście z Curerrem Bellem, bo wszystkie sprawy związane z publikacją "Jane Eyre" załatwiali korespondencyjnie.
Kupiecka renoma George'a Smitha była zagrożona, napisał więc do Currera Bella list, w którym prosił o dostarczenie dowodu, który potwierdziłby nieprawdziwość informacji podanych przez Newby'ego.

Kilka dni później, właśnie w ów sobotni poranek, wszystko się wyjaśniło. George Smith mozolił się właśnie w swoim kantorze, kiedy kancelista powiadomił go, że jakieś dwie damy pragną z nim pomówić w prywatnej sprawie. Po latach tak opisał to spotkanie:

Od lewej: Anna, Emilia,
Branwell (zamazany), Charlotta Brontë
Autor: Branwell Brontë


"Do kantoru weszły dwie osobliwie odziane drobne damy, blade i niespokojne; jedna podeszła bliżej i wręczyła mi list adresowany moim własnym pismem do pana Currera Bella. Zauważyłem, że list był otwarty, więc spytałem dość ostro: <<Skąd to pani wzięła?>> <<Z poczty - odpowiedziała - to list adresowany do mnie. Przyjechałyśmy tu obie, aby pan mógł się przekonać na własne oczy, że jest nas co najmniej dwie>>. A więc stał przede mną Currer Bell we własnej osobie. Nie muszę mówić, że ogarnęła mnie natychmiast gwałtowna ciekawość i podniecenie. Poprosiłem panie do siebie i przedstawiłem im pana Williamsa, po czym zacząłem robić projekty, jak by tu najdogodniej podjąć naszych gości". [str. 331-332]

Wprawdzie George Smith podejrzewał - jak sam twierdził - od początku, że "Jane Eyre" napisała kobieta, ale chyba się nie spodziewał, że okaże się ona ubogą, nieładną, niemodnie ubraną i zupełnie pozbawioną uroku 32-letnią starą panną, córką pastora z Haworth - niewielkiej miejscowości gdzieś w barbarzyńskim Yorkshire. A jednak.
Charlotta Brontë przybyła do Londynu, by bronić swego dobrego imienia. Towarzyszyła jej Anna Brontë alias Acton Bell, natomiast Emilia Brontë alias Ellis Bell została w domu. Charlotta i Anna odwiedziły również pana Newby'ego, ale nie zachował się żaden opis tej wizyty.

Z czasem George Smith lepiej poznał Charlottę, ale jego pierwsze spotkanie z Anną było zarazem ostatnim, a Emilii nie widział nigdy.

***

Nie mogłam sobie odmówić przyjemności przytoczenia tej anegdoty oraz całego jej kontekstu; teraz przejdę do omówienia książki Anny Przedpełskiej-Trzeciakowskiej. Muszę przyznać, że czytałam ją z ogromnym i stale rosnącym zainteresowaniem, bo o rodzinie Brontë nie wiedziałam dotąd prawie nic.

Autorka przybliża jej dzieje, skupiając się przede wszystkim na losach Charlotty, Branwella, Emilii i Anny. Opisuje ich dzieciństwo, młodość oraz - w mniejszym stopniu - twórczość, podkreśla te wydarzenia z ich krótkiego życia, które mogły stać się genezą poszczególnych utworów czy scen.
Najwięcej miejsca poświęca Charlotcie, zapewne dlatego, że to ona żyła najdłużej, ona zawarła najwięcej znajomości i ona prowadziła najobfitszą korespondencję, która stała się potem podstawowym materiałem źródłowym dla biografów.

Szczególnie zaskoczyły mnie informacje o dzieciństwie rodzeństwa Brontë, zwłaszcza opisy ich zabaw i rozrywek. Cała czwórka czytywała gazety, interesowała się polityką, poza tym - latami snuła i zapisywała historie o wymyślonych przez siebie krainach, zamieszkiwanych przez przedziwnych bohaterów, a wydarzenia w nich się rozgrywające traktowała z taką samą powagą jak te, które miały miejsce w prawdziwym życiu. Co jak co, ale wyobraźnię miały te dzieciaki niepospolitą.

Anna Przedpełska-Trzeciakowska przedstawia czytelnikom również kontekst wydarzeń: sytuację i stosunki panujące wówczas na angielskiej prowincji, podziały wewnątrz kościoła anglikańskiego, przemiany gospodarcze.

Wszystko to autorka czyni w wybornym stylu, znanym choćby z przekładów powieści Jane Austen. Często cytuje listy czy wspomnienia rodziny Brontë i osób z nią związanych, przytacza również recenzje powieści Charlotty, Anny i Emilii, a na końcu książki znajdziemy spis wybranych pozycji bibliograficznych. Anna Przedpełska-Trzeciakowska korzystała m.in. z materiałów zgromadzonych w Muzeum Rodziny Brontë w Haworth, spacerowała po tamtejszych wrzosowiskach, a zdjęcia ze swojej wyprawy zamieściła - jak wynika z informacji wewnątrz książki - w swoim dziele, ktoś jednak ograbił mój biblioteczny egzemplarz ze wszystkich fotografii; w takich chwilach google i internet bardzo  się przydają.

Podsumowując: "Na plebanii w Haworth" polecam wszystkim, a zwłaszcza miłośnikom twórczości sióstr Brontë. Warto, by sięgnęli po tę książkę również wydawcy i redaktorzy - można się z niej dowiedzieć, jak wygląda wzorowa współpraca między wydawnictwem i autorem. Pozycja ta pocieszy niewątpliwie debiutantów, których pierwsza powieść spotkała się z miażdżącą krytyką - "Wichrowe wzgórza" Emily Brontë doceniono dopiero po latach. Hmm... właściwie to jej przypadek chyba jednak nie doda im otuchy...

***

Pozwolę sobie przytoczyć jeszcze jedno wydarzenie, które postronnemu obserwatorowi może się wydać zabawne, ale Charlotcie Brontë i Williamowi Thackerayowi nie było wtedy do śmiechu.
Pan William Smith Williams, lektor i recenzent wydawnictwa Smith i Elder, który pierwszy dostrzegł talent Charlotty, wysłał kilka egzemplarzy pierwszego wydania "Jane Eyre" do kilku wybitnych pisarzy i krytyków. Jednym z nich był Thackeray. Powieść Currera Bella (wszystko to wydarzyło się jeszcze przed autodemaskacją Charlotty) bardzo mu się spodobała, o czym poinformował wydawnictwo w liście. Pan Williams przesłał go do Haworth. Pochwały Thackeraya ogromnie pochlebiały Charlotcie, bo uważała go za najwybitniejszego z ówczesnych angielskich pisarzy. Postanowiła mu się odwdzięczyć dołączając do drugiego wydania "Jane Eyre" następującą dedykację:
Wielmożnemu panu W.M. Thackerayowi książkę tę z szacunkiem dedykuje - autor.
Nieoczekiwanie to niewinne zdanie wywołało w odległym Londynie wielki skandal. Pogrzebana na prowincji Charlotta nie mogła wiedzieć tego, co było doskonale znane towarzystwu ze stolicy. Okazało się, że Thackeray, podobnie jak bohater "Jane Eyre" - pan Rochester, miał chorą psychicznie żonę. Jej leczenie nie przyniosło rezultatów, zamieszkała zatem na prowincji, pod opieką pielęgniarki.
W wytwornym, a zapewne i w mniej wytwornym towarzystwie londyńskim rozeszła się plotka, że autorką "Jane Eyre" jest była guwernantka córek Thackeraya, którą wziął za model swojej Becky Sharp w "Targowisku próżności", a z którą łączył go romantyczny związek. Po zerwaniu tego związku nieszczęsna guwernantka, wiedziona czy to miłością, czy chęcią zemsty, napisała "Jane Eyre", a Thackeray przedstawiony został jako Rochester. [str. 321]
Oczywiście nie było w tym słowa prawdy, ale plotki mają długi żywot i cała ta historia latami wlokła się za Thackerayem.