Impresje

środa, 10 sierpnia 2016

DZIENNIK

Tytuł: Dziennik
Pierwsze wydanie: 2012
Autor: Jerzy Pilch

Wydawnictwo: Wielka Litera
ISBN: 978-83-64142-85-7
Stron: 464

 
"Dziennik" zawiera teksty napisane między grudniem 2009 i listopadem 2011 roku, które na bieżąco były publikowane w "Przekroju". Wydaje mi się, że te zapiski były dla Pilcha formą rehabilitacji - w znaczeniu zupełnie dosłownym. Właśnie tak, moim zdaniem, trzeba interpretować każdą linijkę tej książki: jako próbę odtwarzania samego siebie. Sukces możliwy jest tylko na stosunkowo krótkich odcinkach, porażka - jeszcze przed metą - jest właściwie nieuchronna. Chodzi o to, żeby jak najpóźniej się poddać.
Mam za sobą rok nie najgorszej formy i zupełnie koszmarnego - dzień w dzień - samopoczucia. Plus ryzykowną wiedzę, jak jednym ruchem, tracąc formę, poprawić samopoczucie. Plus proste przeświadczenie, że minimalny wysiłek - najlepiej umysłowy - warto zrobić. Całkiem w sobie samym jeszcze się nie uplasowałem, ale kto wie. Sporo odzyskując, nie mam częstego u współbraci złudzenia, że uzyskałem życie wieczne. Skąd! Poczucie jego biegu teraz dopiero jest tragiczne. Ale zwycięża - cóż z tego, że nieco zgrana - kwestia smaku. Od frazy: "Zapił się na śmierć", znacznie przecież bardziej wyrafinowana, znacznie dowcipniejsza i znacznie radośniejsza jest fraza: "Przestał pić i umarł". [21 stycznia 2011, str. 282]
Jak widać autoironii i dystansu nadal Pilchowi nie brakuje, choć to wszystko jest zapewne podszyte zupełnie naturalnym w tej sytuacji lękiem - przed samym sobą, a właściwie przed sobą zmienionym przez chorobę w zupełnie obcego człowieka. I nawet kiedy autor porusza swoje "tradycyjne" tematy - Wisła, luteranizm, antenaci, piłka nożna, krakowski światek literacki, warszawskie spacery - to robi to stąpając po grani wiodącej prosto ku "krawędzi czeluści".
Zapisać mijający dzień można najprędzej wieczorem, lepiej nazajutrz, pełniej po paru tygodniach, najdoskonalej – w całym splendorze zmyślenia i prawdy – po latach. Piszę przedpołudniami i stawiam bieżące daty niczym skrupulatny urzędnik. Pora zamieszać. Nie ustępuję ze stanowiska sekretarza własnego umysłu. Przeciwnie – trwam na nim desperacko i spazmatycznie; tym bardziej desperacko i tym bardziej spazmatycznie, im bardziej chaos naciera. Jaki dzień dzisiaj mamy? Niewinne roztargnienie może znaczyć: krawędź czeluści niedaleko. Jeszcze nie pod stopami, jeszcze nie za rogiem, może jeszcze nawet nie na horyzoncie, ale pierwsze podmuchy znać. Podobno do pierwszych podmuchów jako tako, potem galopada i z górki. Jak nie wiadomo, co dziś, to co wczoraj? Albo mozolna rekonstrukcja, albo studnia jeszcze głębsza. Skończyły się żarty, zaczęły się studnie. [5 lipca 2010, str. 142-143]
Natknęłam się w sieci na różne opinie o "Dzienniku", prawie wszystkie błędne lub - powiedzmy - co najmniej powierzchowne. Autor jednej z nich (źródło: osławiony portal lubimyczytac.pl) określił go jako "jedną z lepszych książek na weekend. Świetnie poprawia humor". Może skazańcowi tuż przed egzekucją. To smutna książka, nawet kiedy jest zabawna.

Oczywiście Pilch nie koncentruje się wyłącznie na sobie. Wiele fragmentów "Dziennika", szczególnie te, w których autor komentuje bieżące wydarzenia polityczne (katastrofa smoleńska i te wszystkie akcje pod krzyżem) czy sportowe, to raczej felietony niż memuary. 
 
O ogromnej przenikliwości pisarza świadczy niewątpliwie fakt, że objawiony tu przez niego (i to już w 2010 roku!) "dekalog prawdziwego Europejczyka" w siedmiu punktach jest dziś najwyraźniej wyznawany przez lokalną tzw. prawicę, mimo że prawica ta książki Pilcha (kacerza!) na pewno nie czytała.
 
Pilch ostro skrytykował kloaczność internetu, z którego sam - o ile dobrze zrozumiałam - generalnie nie korzysta. Oczywiście ja jako osoba z nieco innego już pokolenia (ale bez trudu sięgająca pamięcią do czasów, kiedy nie tylko internetu, ale i komputera nikt z rodziny czy znajomych nie tylko nie miał, ale i na własne oczy nie oglądał), nie jestem w stanie tak zupełnie zdyskredytować użyteczności sieci. Zresztą dzisiaj to rzeczy w stylu dawnych "komentarzy na Onecie" można sobie w TVP Kultura obejrzeć - mam na myśli "występ" Jana Pietrzaka (niesmaczne cytaty np. tutaj). Telewizor pisarz posiada, zdaje się nawet, że dwa.

Poza tym autor pisał o swoich ulubionych pisarzach i znajomych pisarzach, o tym, jak trudno jest sfinalizować podryw na targach książki, polemizował z Januszem Rudnickim, który - jak pamiętamy - w pierwszym numerze "Książek" palił lektury, i przytoczył anegdotę o tym, jak łatwo pomylić znanego autora z konduktorem.

Natmiast stylu Pilcha z żadnym innym pomylić się nie da, bez względu na to, czy pisze o śmierci, czy o indolencji Cracovii, dwóch kwestiach niby odległych, a jednak - zdaje się - równie ostatecznych.

***

Kilka cytatów:
   Parę kryzysów miałem solidnych, euforii mniej, ale były; w sumie pół biedy - i tak w zasadzie jest już po zawodach. Z każdym otoczeniem, w którym byłem, czyli najczęściej z samym sobą, toczyłem zajadłą walkę, by do szesnastej mieć święty spokój. Udawało się rzadko - najwyraźniej jako taki słabnę, jako swój wróg krzepnę. [21 grudnia 2009, str. 8-9]
   Żyć i pisać, a to znaczy ledwo żyć i ostro pisać - w sumie żyć w jedynie możliwy sposób. [8 stycznia 2010, str. 23]
    ABC dobrego wychowania, i to w wersji szkolnej, jako etyczny fundament twórczości polskiej, daje całą jej infantylność i wywołuje emocje, w najlepszym razie, stadionowe. Publika gwiżdże i macha szalikami, nożem wszakże nie dźgnie, bo wysoko stoi etycznie. [9 marca 2010, str. 56]
Daję przykład pierwszy z brzegu, zarazem jeden z najdokuczliwszych: jeszcze do niedawna przedpołudniami pracowałem, teraz przedpołudnia przetrzymuję.
   I to jak pracowałem! Jak o dziewiątej siadałem za biurkiem, to z wściekłością, że tak późno, jak o trzeciej kończyłem, to z potwornymi wyrzutami sumienia, że przerywam, ledwo się rozkręciwszy; jakieś dzienne (nie zawrotne, choć mniej niż trzy tysiące nie było nigdy) normy znaków miałem na ekranie wykarbowane, egzekwowałem je z patologiczną sumiennością, był ruch, rytm i płynność. Było zdrowie. Były poranki i były wieczory. I jedne, i drugie obiecujące. Dziś i jedne, i drugie pełne lęku. Nawet jak wieczór jaki taki. to podszyty lękiem o poranną makabrę. Ona pewna. [12 lipca 2011, str. 371]

***

A poza tym uważam, że wyrok Trybunału Konstytucyjnego z 9 marca 2016 roku powinien zostać opublikowany.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

"Błogosławieni, którzy nie mając nic do powiedzenia, nie ubierają tego w słowa". Z drugiej strony lubię meandrujące dyskusje, więc komentarze nie na temat również są tu mile widziane;).

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.