Impresje

czwartek, 18 września 2014

ZAPISKI OFICERA ARMII CZERWONEJ

Tytuł: Zapiski oficera Armii Czerwonej
Pierwsze wydanie: 1957 (w Londynie)
Autor: Sergiusz Piasecki

Wydawnictwo LTW, 2013
ISBN: 978-88736-301-4
Stron:174




Tak się jakoś złożyło, że "Zapiski oficera Armii Czerwonej" przeczytałam dokładnie w dniu, w którym minęło siedemdziesiąt pięć lat od wkroczenia wojsk ZSRR na teren dawnej Polski. To ostra satyra na zniewolony umysł człowieka radzieckiego. 
Taka konwencja jest mi bliska, ale moim zdaniem smakuje lepiej w mniejszych dawkach - rozciągnięta na całą (wprawdzie dość krótką) powieść chwilami nieco nuży. Nie chcę jednak przez to powiedzieć, że książka mi się nie podobała, wręcz przeciwnie, a niektóre frazy czy pomysły Piaseckiego uważam za rewelacyjne. Ot, choćby początek:
Noc była czarna jak sumienie faszysty, jak zamiary polskiego pana, jak polityka angielskiego ministra. Lecz nie ma siły na świecie, która by powstrzymała żołnierzy niezwyciężonej Armii Czerwonej, idących dumnie i radośnie wyzwalać z burżuazyjnego jarzma swych braci: chłopów i robotników całego świata. [str. 5]
Przy czym świetnie wychodziło im wyzwalanie owych braci z zegarków i innych przedmiotów mających jakąkolwiek wartość. 
Piasecki przedstawił czerwonoarmistów jako prymitywnych, okrutnych chamów, oślizgłych oportunistów, niewdzięczników, oszustów, morderców i złodziei, którzy na każdym kroku okazywali pogardę polskim burżujom, a jednocześnie nieudolnie naśladowali niektóre ich zwyczaje, co miało nadać młodym komsomolcom szlif ludzi cywilizowanych i światowych. Z kolei pojawiający się w "Zapiskach" Polacy to na ogół ludzie dobrze wychowani, inteligentni, gościnni, pracowici, świadomi sytuacji politycznej, patrioci. Pewne zniuansowanie postaw po obu stronach byłoby wskazane, ale na miejscu Piaseckiego też bym się na nie chyba nie zdobyła. 

Narratorem, a zarazem autorem tytułowych zapisków, jest młody oficer Michaił Zubow, który we wrześniu 1939 roku przybywa do Wilna z bratnią pomocą i postanawia notować ważne wydarzenia, żeby zebrać "ważny materiał historyczny, a tak samo filozoficzny", który w przyszłości zamierza przerobić na "bardzo wielką powieść". 

Polska wygląda zupełnie inaczej niż mu to wcześniej wmawiała radziecka propaganda, ale długo uważa to za jakiś chytry podstęp polskich faszystów. Jako homo sovieticus szybko dostosowuje się do wciąż zmieniającej się sytuacji politycznej, tak jak ją rozumie, czemu daje wyraz dedykując swoje zapiski kolejno: towarzyszowi Stalinowi, towarzyszowi A. Hitlerowi, towarzyszowi W. Churchillowi, znowu Stalinowi, towarzyszom: generałowi Sikorskiemu i prezydentowi Raczkiewiczowi, ponownie Stalinowi. Świetnie sobie radzi z postrzeganiem faktów przez wskazany odgórnie pryzmat, natomiast samodzielne myślenie zdecydowanie nie jest jego mocną stroną. Nie szkodzi, siła tkwi przecież w kolektywie. Czyż nie?

Są w tej powieści momenty, sceny naprawdę zabawne (np. akcja z termosem albo partyzancka dywersja na tyłach wycofujących się już Niemców) i czyta się ją - mimo poruszonej w niej problematyki - jednak lekko, ale gdzieś z tyłu głowy czai się nieprzyjemna myśl, że wiele z opisanych tu wydarzeń naprawdę miało miejsce, a co więcej - że jest to książka wciąż aktualna. 

Nie tylko dosłownie (wszak Rosjanie znów chcą walczyć z rzekomym faszyzmem na tych terenach), ale i metaforycznie: istnieją państwa, religie i organizacje, które swoim (nie zawsze dobrowolnym) członkom od małego fundują takie pranie mózgu, że ci nawet jako już dorośli ludzie będą przekonani, że białe jest czarne i na odwrót, a reszta świata myli się albo kłamie. 
Nastroje, nawet w Europie, radykalizują się, jak to w czasach kryzysu. Polacy kłócą się póki co między sobą, bo jesteśmy jeszcze za biedni, żeby mieć u siebie zbyt wielu ubogich emigrantów, a wśród nich muzułmanów, więc lokalni fanatyczni katolicy najeżdżają na tych mniej radykalnych, a ateistów, "liberałów" i "lewaków" zwyczajnie nienawidzą. I nie można niestety tych ortodoksów ignorować, bo mają swoich przedstawicieli wśród prominentnych polityków, urzędników, nawet lekarzy. Oby nie zaczęli u nas budować Państwa Katolickiego na wzór Islamskiego...

Wracając do książki Piaseckiego. "Kochanek Wielkiej Niedźwiedzicy" jako powieść, pod względem literackim, podobał mi się jednak bardziej, natomiast "Zapiski" są książką innego rodzaju - właśnie satyrą, i to niezłą. Może też sposobem na częściowe odreagowanie przeżyć wojennych autora? 
W trakcie lektury nasuwały mi się pewne skojarzenia z "Mechaniczną pomarańczą" - Michaił Zubow jest tak samo wyzbyty choćby śladów empatii jak Alex, a poza tym Piasecki wystylizował wspomnienia swojego bohatera - przynajmniej pod względem składni - na wypowiedź osoby posługującej się na co dzień językiem rosyjskim (sam tak pewnie kiedyś mówił). 

Dziwi mnie prawie zupełna nieobecność twórczości tego autora na blogach książkowych. Ludzie - naprawdę warto! 


13 komentarzy:

  1. Ludzie, przynajmniej niektórzy, czytali Piaseckiego, zanim założyli sobie bloga:) Zapiski robią się bardziej przerażające niż śmieszne, kiedy się je skonfrontuje z dowolnymi wspomnieniami z tamtego okresu. Za wiele Piasecki satyrycznie wykrzywiać nie musiał.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No nie wiem, ja odnoszę wrażenie, że teraz o Piaseckim stosunkowo mało się mówi i stosunkowo rzadko się go czyta. Piszę to też z własnego doświadczenia:).
      Pamiętam, że "Kochanek" był bardzo popularny w pierwszej połowie lat dziewięćdziesiątych, może częściowo na fali czytania książek pisarzy zakazanych w PRL-u. W każdym razie przeglądam sporo blogów, ale na wpisy o twórczości tego autora trafiam niezwykle rzadko. Starsi blogerzy pewnie czytali, ale młodsi jakoś nie sięgają, choć już życiorys tego człowieka jest niezwykle ciekawy i muszę sobie kiedyś wypożyczyć jego biografię.

      Akcję z termosem określiłam jako zabawną tylko dlatego, że potraktowałam ją jednak jako sytuację całkowicie zmyśloną i niemożliwą, jako jeszcze jeden powieściowy dowód na to, że Zubow był kompletnym idiotą, a ZSRR cywilizacyjnie stał na poziomie neolitu - choć nasi odlegli przodkowie myli się pewnie częściej niż wymyśleni przez Piaseckiego czerwonoarmiści.

      Usuń
    2. Czytelnicze mody przemijają. Dla nas to było nadrabianie półwiekowych zaległości, teraz Piasecki to żaden rarytas - a faktycznie szkoda. Bazyl niedawno o nim pisał chyba, poza tym rzeczywiście cisza, chociaż jest wznawiany.
      Co do higieny czerwonoarmistów, to mam jednak podejrzenia, że niewiele musiał Piasecki wymyślać.

      Usuń
    3. Teraz trudno chyba ocenić, co jest modne, bo nowości jest naprawdę mnóstwo. Ja ostatnio też uległam reklamie i nabyłam książkę, o której ciągle słyszałam w radiu, ale następne zakupy to chyba dopiero na targach książki w październiku w Krakowie. Właściwie to już za miesiąc:).

      Usuń
    4. Modne jest wszystko i nic. W sumie można więc wprowadzić modę na Piaseckiego :) Mnie się wydawało, że ograniczyłem zakupy, ale po podliczeniu okazało się, że wciąż za dużo :(

      Usuń
    5. Ja wcale dużo nie kupuję, ale i tak mam czasami wyrzuty sumienia, bo nie przeczytałam jeszcze wszystkich książek, które już mam na półkach. Kupuję, bo wiem, że kiedyś przeczytam, a pewne książki najlepiej nabyć niedługo po premierze, bo są wtedy tańsze (oferuje je więcej sklepów), no a potem mogą nie być dostępne. Żebym ja jeszcze miała czas, żeby o nich pisać...

      Usuń
    6. Jakże świetnie Cię rozumiem. Na wyrzuty sumienia pomaga nieco przerzucenie się na ebooki, przynajmniej hałdy papieru nie rosną:)

      Usuń
    7. Dla mnie ebook jest rzeczą zbyt ulotną:). Pod pewnymi względami jestem bardzo konserwatywna.

      Usuń
  2. Pisał, pisał :) i zwraca uwagę na fajny komentarz pod wpisem. Bardzo ciekawa postać. Miałem okazję zwiedzać celę na Św. Krzyżu, w której odsiadywał wyrok

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja pamiętam, że pisałeś, ale chyba wcale nie tak "niedawno";). Tak, Piasecki może być niezłą odtrutką na te wszystkie życia elit takich i owakich. Do Grzesiuka też się już od dawna przymierzam, tylko jakoś nie trafiam w bibliotece. Nic jeszcze tego autora nie czytałam, ale nęcą mnie teksty tych paru jego utworów, które gdzieś tam kiedyś słyszałam.

      Kiedy ja byłam ostatnio na św. Krzyżu, trwały tam jakieś remonty i właściwie w środku prawie nic nie widziałam. Zresztą ja nie jestem entuzjastką oglądania pisarzy na własne oczy, zwiedzania miejsc z nimi związanych, zbierania autografów. Czasami to nawet lepiej za wiele o nich nie wiedzieć, bo się potem można bardzo zrazić do ich twórczości:).

      Usuń
    2. Grzesiuka wspominam dobrze, bo choć zarzuca mu się mitomanię i konfabulacje, to jednak jego pisarstwo miało w sobie coś co sprawiało, że połykałem tom po tomie. Ale to za młodego, a teraz to nie wiem, jakbym podszedł.
      Co do tego tropienia pisarskich losów, to jest dwie szkoły. Jedni twierdzą, że nie można rozpatrywać dzieła w oderwaniu od twórcy i jego życia, inni, że to co nawywijał autor nie ma wpływu na wartość literacką tego co stworzył. Mnie bliżej do tych drugich :)

      Usuń
    3. U Grzesiuka spodziewam się folkloru, lokalnego kolorytu, gwary, oryginalności. Nie potraktuję jego prozy jak literatury faktu:).

      Owszem, postępowanie, osobowość pisarza nie ma - moim zdaniem - wpływu na wartość literacką jego twórczości, natomiast znajomość jego biografii i przekonań znacząco wpływa na interpretację i w ogóle odbiór jego tekstów. Jest na przykład kilku takich współczesnych pisarzy albo szerzej: autorów książek, którzy zbierają dobre opinie, ale ja z zasady po ich "dzieła" nie sięgam:).

      Usuń
    4. Z tą gwarą to różnie bywa vide Wiech, ale kolorytu i oryginalności na pewno nie trzeba będzie u Grzesiuka ze świecą szukać :)

      Usuń

"Błogosławieni, którzy nie mając nic do powiedzenia, nie ubierają tego w słowa". Z drugiej strony lubię meandrujące dyskusje, więc komentarze nie na temat również są tu mile widziane;).

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.