Impresje

niedziela, 30 marca 2014

KOCHANEK WIELKIEJ NIEDŹWIEDZICY

Tytuł: Kochanek Wielkiej Niedźwiedzicy
Pierwsze wydanie: 1937
Autor: Sergiusz Piasecki
Nota biograficzna, edytorska, bibliograficzna, posłowie: Włodzimierz Bolecki

Wydawnictwo: Świat Książki 1994
ISBN: 83-7129-074-8
Stron: 445





Władek Łabrowicz przez trzy sezony był przemytnikiem na pograniczu polsko-białoruskim, po czym stwierdził, że jest to zajęcie bez przyszłości. O tym mniej więcej jest ta książka. Niby nic ciekawego, a jednak okazała się bestsellerem. Na sukces wydawniczy złożyło się kilka przyczyn.


Przede wszystkim - tak chwalony przez krytyków talent narracyjny Sergiusza Piaseckiego (1901-1964). "Kochanek Wielkiej Niedźwiedzicy" nie jest żadnym literackim majstersztykiem, bo też autor wcale profesjonalnym pisarzem nie był, a i amatorsko parał się beletrystyką dopiero od niedawna, ale może właśnie dlatego mógł nie zawracać sobie głowy stylami i prądami i skupił się niemal wyłącznie na fabule, którą wielu współczesnych twórców ma, niestety, w niemal zupełnej pogardzie.

Narracja jest tu pierwszoosobowa i jeśli ma jakiś styl, to jest to w pewnej mierze styl opowieści z celi, snutej nieśpiesznie i z barwnymi szczegółami. Piasecki napisał tę książkę w półtora miesiąca 1935 roku, kiedy odsiadywał wyrok w więzieniu na Świętym Krzyżu. Mogę się założyć, że gdyby wtedy sprawniej posługiwał się językiem polskim, zajęłoby mu to jeszcze mniej czasu, tym bardziej że nie musiał robić żadnego researchu, bo w przeszłości, właśnie w pierwszej połowie lat dwudziestych, kiedy toczy się akcja powieści, sam był przemytnikiem. Oraz agentem polskiego wywiadu, dopóki go nie wywalili - jedni piszą, że z powodu bójek, inni, że przez kokainę. Cóż było robić? Wziął się Piasecki za kradzieże i rozboje, za co w końcu skazano go w 1927 roku na karę śmierci, ale w drodze łaski zmieniono wyrok na 15 lat więzienia z możliwością warunkowego zwolnienia po 10 latach. Wszczynał bunty, więc przenoszono go do kolejnych placówek, aż w końcu trafił do jednego z najcięższych więzień II RP, czyli na Święty Krzyż właśnie. 

Już wcześniej ojciec dopatrzył się u syna talentu literackiego, zachęcał go do pisania i w więzieniu Piasecki pisać zaczął. Jego pierwszym językiem był rosyjski, ale powieści tworzył w języku polskim, który tak na serio zaczął sobie przyswajać dopiero za kratami. Dlaczego nie pisał po rosyjsku? Nie wiem, może dlatego, że jako zdeklarowany antykomunista i uczestnik wojny polsko-radzieckiej (walczył po naszej stronie) na publikacje w ZSRR liczyć nie mógł? A pisać musiał, to była jego - jak twierdził - "potrzeba organiczna, nieodzowna i niezwalczona".


Wróćmy do książki. Piasecki nie tylko sprawie opowiada historię, ale za pomocą niewielu dostępnych mu środków bardzo sugestywnie oddaje niebezpieczeństwo i koloryt pracy przemytników, egzotykę ówczesnego pogranicza. Tej powieści nie trzeba przenosić na ekran, bo w trakcie lektury czytelnik ma to wszystko przed oczami: ciemną od brudu i dymu spelunę rozbrzmiewającą dźwiękami harmonii; cichą, tonącą w poświacie księżycowej, a przecież niebezpieczną granicę; mroczną, odstręczającą podszewkę dużego miasta; bezpieczną kryjówkę pod gałęziami jodły w lesie. Tego świata już nie ma (OKparę jodeł zostało), nie ma ludzi, którzy by go dobrze pamiętali.

I nie ma już takich przemytników. Dziś szmuglem zajmują się wyspecjalizowane międzynarodowe grupy przestępcze, wtedy - przypadkowa zbieranina ludzi, którym się w życiu nie powiodło (choć i pospolitych przestępców wśród nich nie brakowało). Taki Władek - tułał się po Wilnie bez pracy, więc od razu przystał na propozycję dawnego kolegi z wojska i przeniósł się do Rakowa na granicy polsko-białoruskiej, żeby zostać przemytnikiem.
Władek, a wraz z nim czytelnik, poznaje kulisy tego zawodu, który może nie wymagał żadnych kwalifikacji, ale odwaga i/lub desperacja były do jego wykonywania niezbędne. Przemytnicy zarabiali dobrze, a nawet świetnie, ale często jeszcze szybciej wydawali pieniądze - na wódkę i kobiety. Chwytali bieżący dzień, bo następnego mogli zginąć od kuli pograniczników albo osobistych wrogów. Oko za oko, ząb za ząb, ale wobec przyjaciół byli lojalni i oddani.


Wprawdzie "Kochanek Wielkiej Niedźwiedzicy" miejscami (patrz - drugi cytat) przypomina nieco western (z tą różnicą, że tu przestępstwa popełnia się raczej pieszo, a nie konno), ale ponieważ chyba każdy, kto się za tę lekturę zabiera, zna choć trochę biografię Piaseckiego, siłą rzeczy traktuje powieść jak fabularyzowany reportaż albo może pamiętnik

I apoteozę wolności. Zupełnie inaczej odbiera się opisy niebezpiecznych wędrówek Władka po oświetlonym opiekuńczym blaskiem Wielkiej Niedźwiedzicy pograniczu, kiedy się wie, że autor od ośmiu lat mieszka w brudnej, zimnej więziennej celi, prawdopodobnie licho odziany i bardzo głodny. Znalazł się tam co prawda głównie z własnej winy, ale przyczyniły się też do tego takie okoliczności jak niedawne wojny i powszechna bieda. W każdym razie ta diametralna różnica w położeniu Piaseckiego - przemytnika i Piaseckiego - więźnia zjednuje mu jeśli nie od razu sympatię, to co najmniej współczucie czytelnika, a wypływająca z niemal każdej strony tęsknota za utraconą wolnością nadaje powieści charakter uniwersalny. Trudne lata na pograniczu Piasecki wspomina  z takim sentymentem i w tak żywych barwach jak inni ludzie szczęśliwe, ale odległe dzieciństwo.


"Kochanek Wielkiej Niedźwiedzicy" to trzecia powieść napisana przez tego autora. Dwie pierwsze skonfiskowane zostały przez władze więzienia - jedna z powodów politycznych, druga z obyczajowych. Kolejna trafiła po ocenzurowaniu do wydawnictwa "Rój", a konkretnie do Melchiora Wańkowicza, który zachwycił się talentem Piaseckiego i rozpoczął kampanię na rzecz jego ułaskawienia, co rzeczywiście nastąpiło w sierpniu 1937 roku. Przyczynił się do tego z pewnością sukces powieści. W ciągu dwóch lat ukazały się cztery polskie wydania i cztery tłumaczenia (na angielski, szwedzki, duński i czeski, potem następne).

Tu ważna uwaga: istnieje kilka wersji "Kochanka". Już pierwszy polski wydawca dokonał w tekście Piaseckiego wielu niepotrzebnych skrótów i innych zmian, potem sam Piasecki to i owo poprawiał. W każdym razie jedyną wersją w pełni przez niego zaakceptowaną jest ta z 1969 roku (Londyn, Polska Fundacja Kulturalna) i kolejne oparte na tym wydaniu.


Powieść Piaseckiego to właściwie gotowy scenariusz filmu przygodowego i - jak wyczytałam w nocie bibliograficznej - ekranizację czy też adaptację zrobili Włosi w 1972 i w 1983 roku. Z kolei w 1985 roku na motywach tej powieści powstał polski film "Przemytnicy", który jednak - podobno - nie oddaje atmosfery i kolorytu książkowego oryginału.


Piasecki napisał jeszcze sporo innych książek, ale generalnie nie wiodło mu się na odzyskanej w końcu wolności najlepiej. Po drugiej wojnie światowej w Polsce nie był wydawany (komunistów nienawidził) aż do końca lat osiemdziesiątych. W tym roku we wrześniu przypada pięćdziesiąta rocznica śmierci tego autora, więc może znowu będzie o nim głośniej? Na zachętę kilka cytatów:


   Wziąłem czapkę i wyszliśmy z mieszkania na ulicę.
  Znaleźliśmy się na olbrzymim, jak okiem sięgnąć zastawionym wozami, placu. Środek rynku zajmował duży piętrowy prostokąt sklepów. Po brzegach placu były również żydowskie sklepy, herbaciarnie, zajazd i restauracje. W pobliżu sklepów były ustawione stragany wędrownych kramarzy i szewców. Z trudnością torowaliśmy sobie drogę w gęstym tłumie.
   Nad placem można by zawiesić olbrzymią chorągiew Bachusa. Pili wszyscy. Pili wszędzie. Pili stojąc, leżąc, siedząc. Pili na wozach, między wozami i pod wozami. Pili mężczyźni i kobiety. Matki poiły małe dzieci, żeby i one się zabawiły na kiermaszu; poiły i niemowlęta: aby nie płakały. Widziałem nawet, jak pijany chłop zadarł koniowi pysk w górę i wlewał mu do gardła wódkę z butelki. Chciał wracać do domu i zamierzał popisać się przed „światem” szybką jazdą. [str. 25-27]

   Poszedłem ciemnym zaułkiem. W głowie mi szumiało od wiśniaku. W pewnym miejscu zatrzymałem się. Obejrzałem niebo. Znalazłem Wielką Niedźwiedzicę. Wyjąłem z kieszeni nagan i naładowałem go. Było przyjemnie trzymać w dłoni wygiętą, chropowatą rączkę rewolweru. Mrużąc lewe oko celowałem do poszczególnych gwiazd. Potem roześmiałem się. Przyszło mi na myśl, że teraz mam dwoje najlepszych przyjaciół: Wielką Niedźwiedzicę, w skład której wchodzi siedem gwiazd, które nieraz pomagały mi w drodze, wskazując prawdziwy kierunek, i nagan, naładowany siedmioma nabojami, który, w razie potrzeby, może skutecznie mnie obronić.
   Będąc w Doprze słyszałem od przestępców, że cyfra siedem jest złodziejską szczęśliwą liczbą. Może mniemanie to powstało dlatego, że cyfra 7 kształtem swym przypomina wytrych. [str. 171]

   Kluczę wciąż po pograniczu. Trawi mnie smutek. Żre niepokój.
   Wychodzę na trakt. Wiatr pędzi po nim zżółkłe, mokre liście. Słupy telegraficzne stoją smutne, zmokłe, ciemne...
   Zima idzie. Wyczuwam w powietrzu jej oddech. Niedługo legnie biała ścieżka...
   Tę noc spędziłem w głębi leśnej, w pobliżu drugiej linii. Uniosłem w górę olbrzymie, srebrne od starości ciężkie łapy jodły i wlazłem pod nie... Panowała tam cisza. Pachniało żywicą i pleśnią. Miałem posłanie z wieloletniego igliwia. Tam bywa sucho i ciepło w najsroższe zimy.
   Nie spałem prawie całą noc. Widziałem niezwykłe rzeczy. Słyszałem głosy żywych i umarłych... Tej nocy zrozumiałem i przemyślałem wiele rzeczy, których nie umiem wyrazić słowami, lecz które żyją we mnie, a które nigdy nie nachodzą ludzi śpiących w łóżkach. [str. 407] 
 Poszedłem powoli w kierunku Wielkiego Sioła. Wkrótce znalazłem się obok słupów granicznych. Stały ponuro... Wrogo patrzyły na siebie, jak zapaśnicy ważący w skupieniu swe siły...
   Z lewa padł strzał karabinowy. Potem przebrzmiało kilkanaście wystrzałów, budząc echa w pobliskich wąwozach i lasach.
   „Pewnie dzicy przeszli granicę”.
   Obejrzałem się wokoło... Cisza... Pustka...
   Księżyc leje na pograniczu blade, zimne promienie. Gwiazdy lśnią mgławo. Górą ciągną chmury. Przemykają się przez nie znane ludziom kordony. A na północno-zachodzie cudnie lśni klejnotami gwiazd wspaniała Wielka Niedźwiedzica.
   Była to rocznica śmierci Saszki Weblina, nie koronowanego króla granicy.
   Był to koniec mego trzeciego sezonu.
   Była to moja ostatnia noc na pograniczu. [str. 411]

12 komentarzy:

  1. Ja osobiście byłem zachwycony "Kochankiem...". Choć najpierw poznałem twórczość Piaseckiego dzięki "Zapiskom oficera Armii Czerwonej", książka jest świetną i mocną satyrą na sowieckie myślenie. W dodatku bardzo zabawną i napisaną bardzo charakterystycznym językiem idealnie oddającym sposób postrzegania świata człowieka wychowanego w kraju totalnego prania mózgu. Nic więc dziwnego, że nie mógł być wydawany w Polsce Ludowej.

    Chociaż tematyka jego opartych na wątkach autobiograficznych książek (np. "Żywot człowieka rozbrojonego") idealnie pasowałyby do komunistycznej propagandy o złych, sanacyjnych czasach.

    "Kochanka..." odebrałem jako barwną, pulsującą rytmem przemytniczego życia książkę. Styl Piaseckiego pozwolił dać się porwać czarom przygranicznej nocy i przez chwilkę poczuć dreszcz emocji, które wiązały się z tym niebezpiecznym procederem jakim był szmugiel.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jesteśmy skłonni darzyć sympatią nawet notorycznych złodziei i, co tu dużo mówić, bandytów, jeśli łamią prawo w malowniczej scenerii i nie my jesteśmy ich ofiarami. W trakcie lektury ani razu nie byłam po stronie pograniczników. Ot, paradoks.

      "Zapiski". Zakonotuję sobie ten tytuł. (Uważam, że trzeba od czasu do czasu przypominać słowa, o których w przeciwnym razie już niedługo nikt nie będzie pamiętał).

      Usuń
    2. Książkę czytałem już prawie cztery lata temu dlatego wiele szczegółów zatarło się w mej pamięci, ale czy ci pogranicznicy byli, aż tacy źli? Oczywiście Piasecki na pewno ich znacznie wybielił, dodając romantyczny sznyt do poniekąd brudnego i mało uczciwego pod względem prawnym zajęcia.
      Mnie Piasecki urzekł. Nie dlatego, że pragnę stoczyć się na złą drogę, od tego jestem daleki. Urzekł mnie szczerością, która bije z kart powieści. Szczerością i prostotą.

      Zacytuję inny kawałek wstępu, niż ten przytoczony przez Ciebie:

      “Żyliśmy jak królowie. Wódkę piliśmy szklankami. Kochały nas ładne dziewczyny. Chodziliśmy po złotym dnie. Płaciliśmy złotem, srebrem i dolarami. Płaciliśmy za wszystko: za wódkę i za muzykę. Za miłość płaciliśmy miłością, nienawiścią za nienawiść.

      Lubiłem swych kolegów, bo nigdy mnie nie zawodzili. Byli to prości, niewykształceni ludzie. Lecz czasem byli tak wspaniali, że stawałem zdumiony. Wówczas dziękowałem Naturze, że jestem człowiekiem."

      Przyznam się szczerze, że wstęp do powieści ma dla mnie MOC. A na fragment z piciem również zwróciłem uwagę.

      "Zapiski..." polecam gorąco. Tak jak napisał poniżej Zacofany.w.lekturze - i śmieszno i straszno, bardziej jednak straszno.

      Usuń
    3. Pogranicznicy to żołnierze pilnujący granicy, a nie przemytnicy:).

      "Zapiski" przeczytam na pewno. Spodziewam się, że będzie to jeszcze lepsza książka niż "Kochanek" - przypuszczam, że w międzyczasie Piasecki nabył jeszcze trochę wprawy:).

      Usuń
    4. Przepraszam za tych pograniczników. Się jakoś tak napisało (samo się napisało). :)

      Mnie udało się namówić koleżankę z pracy na lekturę "Zapisków..." i jest bardzo zadowolona.

      Aż sam nabrałem ochoty, by sobie odświeżyć.

      Usuń
    5. Ależ nie ma za co przepraszać:).

      Usuń
  2. Piasecki! Zachłysnąłem się nim kiedyś, książki, do których przymiotnik "męskie" sam się ciśnie :) Chociaż tak jak Charlie, zacząłem od Zapisków oficera, czytanych potem parę razy i zdecydowanie chyba jest to najlepszy z jego utworów. Na początku lat 90. doskonale robiła ta książka na otrzeźwienie po podręcznikowych hasłach o polsko-radzieckim braterstwie i takich tam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mnie na całe szczęście nikt o przyjaźni polsko-radzieckiej już nie uczył, więc pewnie nieco inaczej potraktuję tę powieść. Indoktrynowałam się za to z własnej nieprzymuszonej woli - jakoś tak pod koniec lat osiemdziesiątych osobiście fatygowałam się do kiosku po "Kraj Rad", mimo że generalnie byłam nieśmiała i bałam się obcych. Nie chodziło mi wtedy o treść - po prostu w środku zawsze był jakiś plakat, a gazeta drukowana była na takim ładnym papierze;).

      Usuń
    2. To jest książka z kategorii "smieszno i straszno", najpierw się człowiek zaśmiewa, a potem zaczyna mieć zimne dreszcze ze zgrozy. A Kraj Rad pamiętam, chociaż czytałem chyba jeden numer do jakiegoś referatu na rosyjski. A może kupiłem dla obrazków? Papier faktycznie był pierwsza klasa.

      Usuń
  3. Trylogia złodziejska wytrzymała w moich oczach próbę czasu i kolejne czytanie. Swoją drogą coś musi być z tymi filmowymi opisami, bo też o filmach wspominam :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A "Przemytników" oglądałeś? Ja widziałam fragmenty na youtube, ale to jednak zupełnie nie to, czego się spodziewałam po lekturze książki.

      Usuń
    2. Strasznie w plecy jestem ze wszelkimi filmami. O niszowych nie wspominając :P

      Usuń

"Błogosławieni, którzy nie mając nic do powiedzenia, nie ubierają tego w słowa". Z drugiej strony lubię meandrujące dyskusje, więc komentarze nie na temat również są tu mile widziane;).

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.