Impresje

sobota, 26 kwietnia 2014

MCDUSIA

Tytuł: McDusia
Pierwsze wydanie: 2012
Autorka: Małgorzata Musierowicz
Cykl: Jeżycjada
Wydawnictwo: Akapit Press
ISBN: 978-83-62199-93-8
Stron: 292

SPOILERY


Kolejne tomy Jeżycjady tracą, niestety, na oryginalności, subtelności, realizmie. Robi się coraz mniej zabawnie, za to bardziej religijnie, moralizatorsko i przewidywalnie. Nowe postaci nie mają już tej charyzmy, stare właściwie się nie zmieniają, a jeśli już, to zdecydowanie na gorsze. Borejkowie pozostają crème de la crème całej ludzkości, podczas gdy reszta człekokształtnych zatrzymała się na znacznie niższym niż oni poziomie ewolucji.


Zdecydowanie coś nie tak jest z Kreską, skoro porządkowanie rzeczy zmarłego dziadka, czyli profesora Dmuchawca, powierzyła swojej siedemnastoletniej córce Magdzie, której z pradziadkiem nie łączyło niemal nic. Dawna Kreska, ta z "Opium w rosole", na pewno by tak nie postąpiła, nie zrzuciłaby tego obowiązku na kogokolwiek innego, zasłaniając się w dodatku ilością wspomnień, ale Kreska współczesna od dawna przebywa daleko od Borejków - to pewnie dlatego.
Niestety, przyjazd Magdy do Poznania jest punktem wyjścia i szkieletem fabuły, a ponieważ jest kompletnie bez sensu, źle nastawia do całości.


Drugi wątek "McDusi" to przygotowania do ślubu Laury i Adama. Tu autorce udało się wznieść na niespotykany w poprzednich częściach cyklu poziom absurdu. Laurze zupełnie stępiła Tygrysie pazurki i kazała wpatrywać się w narzeczonego jak w święty obrazek. Laura Pyziak z maślanymi oczyma! Z anielskim uśmiechem! Wzdychająca "Aaaadamm..." Stale przypominająca o swojej spowiedzi przedślubnej! Grubo uszminkowana! Przecież to nie do pomyślenia!

Właściwie nie wiadomo, na czym opiera się związek Laury i genialnego polonisty, mniejsza z tym, ale nie rozumiem, po co Musierowicz wałkuje ten temat i robi z tego taki kicz. Weźmy taką scenę: jeszcze przed ślubem, po tradycyjnej wieczerzy wigilijnej u Borejków Laura i Aaaadamm jadą do Kostrzyna. Mają tylko pół godziny, żeby zdążyć na Wigilię u jego rodziców, ale romantyczny Aaaadamm właśnie wtedy postanowił pokazać narzeczonej "stuletni jodłowy las". Siedzą sobie przytuleni w samochodzie, przez otworzone okno wdychają zapach kniei, "ciemność była tu ta sama, co w kosmosie", zobaczyli kilka saren, którym rano Aaaadamm zaniósł siano i opłatek.
- Sarny się ciebie nie boją - szeptała Laura. - Dzieci się ciebie nie boją. Ja też się ciebie nie boję.
- Bo ty jesteś trochę dziecko, a trochę sarna. [str. 173]
Genialny, podobno, naszpan polonista wyskakuje z takim pokracznym porównaniem... Smutne, ale, o dziwo, Laury wcale to do niego nie zraziło i ślubu nie odwołała. 
Miała własną wizję tej uroczystości, jednak wpływ Borejków okazał się tak przemożny, że ostatecznie pojawiła się na niej wianku z róż (a kolce?), niosąc bukiet wybrany przez babcię (!) i w kostiumie, w którym Mila jakieś pół wieku (!!!) wcześniej wyszła za mąż za Ignacego. Następnie młoda para udała się na parę dni do Wilna, żeby zobaczyć Ostrą Bramę, Uniwersytet i "skąd Jan Sobolewski w "Dziadach" patrzył na ratusz". Wszak to najbardziej oczywisty kierunek i cel podróży poślubnej. Alternatywą dla nieco gorzej sytuowanych prawdziwych z dziada pradziada Polaków może być Biskupin.


Musierowicz zniszczyła w tej powieści całkiem fajną do tej pory postać Laury, ale to jej nie wystarczyło, postanowiła więc ostatecznie zohydzić czytelnikom Idę i Pyziaka.

Ida jest chamska i wrzaskliwa, co u Borejków uchodzi za przejaw spontaniczności. W starszego syna, który się nieco wstawił, rzuca słoikiem musztardy, ale na szczęście nie trafia, natomiast jakieś protesty młodszego tłumi "ręcznie" (str. 161), cokolwiek to znaczy. Przemoc w porządnej poznańskiej rodzinie?! Gdzie się podziała Ida Sierpniowa?

Pyziak został zgnojony już we wcześniejszych tomach, natomiast w "McDusi" Musierowicz nieco niuansuje tę postać, to znaczy zmusza czytelnika do zastanowienia się, czy człowiek ten jest kłamliwym łajdakiem, czy może tylko idiotą. Autorka ustami Ignacego Borejki sugeruje, dlaczego Janusz, który zdobył przed laty serce istoty tak wspaniałej jak Gabrysia, przepoczwarzył się potem w kanalię, przestępcę i alkoholika: za dużo telewizji! Borejkowie pozbyli się tej "idiotycznej tuby", bo nie lubią, "jak się im robi kisielek z mózgu".
- (...) A gdyby nam jakoś nieodparcie zależało na informacjach, zawsze możemy sobie zajrzeć do "Kongresu futurologicznego" Lema.
- Albo do Huxleya - dorzuciła babcia, a dziadek dał jej bezgłośnie brawko. [str. 198]
Dlaczego Borejkowie są tu tacy niesympatyczni i ciągle się moralnie i intelektualnie wywyższają? I jeszcze ta irytująca Łusia, której nikt nie wytłumaczył, bo któż by to miał zrobić, że w pewnych sytuacjach i wobec obcych osób wymądrzanie się jest nie na miejscu, a wymyślny styl wypowiedzi bywa co najmniej niepotrzebny. "Poniekąd świta mi zbliżony imperatyw moralny" - powiedziało to dziwaczne dziecko, żeby oznajmić, że chce iść z Magdą i Ignacym Grzegorzem do mieszkania profesora Dmuchawca. Bardzo śmieszne.


Nie mogę nie wspomnieć o słynnej scenie, w której Magda podstępnie całuje Józefa Pałysa w same usta, na co on reaguje cokolwiek gwałtownie. 
Starałam się rozważyć tę sytuację w miarę obiektywnie. Bądźmy szczerzy: gdyby role się odwróciły, to znaczy gdyby to Józef naruszył nietykalność osobistą Magdy wbrew jej woli, nie zdziwilibyśmy się, gdyby go zwyzywała od najgorszych albo nawet spoliczkowała. 
A jednak zachowanie Józefa razi, bo on tę niewysoką dziewczynę łapie "za cienki kark", "potrząsa nią jak szczurem" i grozi: "Więcej nie próbuj, bo cię walnę!" Czyżby brał przykład ze "spontanicznej" matki? Czy tak się rozwiązuje problemy w tej "wspaniałej" rodzinie? Poprzez przemoc? No i przede wszystkim: jak się potrząsa szczurem? 



Nie oczekiwałam, że dziewiętnasty tom serii będzie dokładnie taki sam, jak pierwszy, ale nie spodziewałam się, że może być aż tak źle.

Zastanawiam się, czy cokolwiek mi się w "McDusi" podobało. Przecież nie fabuła, bo jej prawie nie ma. I nie styl, bo zgrzytało mi nawet pierwsze zdanie: "Pokazało się już kilka gwiazd, ale księżyc świecił jedynie absencją". No rzeczywiście. 

A jednak dostrzegłam w tej powieści coś pozytywnego: po pięćdziesięciu latach małżeństwa Mila Borejko pozwala sobie wreszcie na bardzo dyskretne podkpiwanie z męża. 
Tyko to, li i jedynie.

5 komentarzy:

  1. Spotkałam się już opiniami twierdzącymi, że Jeżycjada jest znośna tylko do pewnego tomu.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Późniejsze kiepskie części nie dyskredytują wcale początkowych tomów cyklu, które do dzisiaj bardzo lubię, choć nie jestem wobec nich bezkrytyczna. Te nowsze powieści czytam już raczej z przyzwyczajenia czy sentymentu i, jak widać, nie rzucam się na nie zaraz po premierze. W bibliotece szukałam właściwie "Frywolitek" tej autorki, ale nie było, więc zdecydowałam się na "McDusię".

      Usuń
  2. Skończyłam z "Jeżycjadą" tom wcześniej. Było coraz gorzej i coraz gorzej, nie chciałam sobie psuć wspomnień. Być może teraz, o kilka lat starsza zabiorę się za cykl raz jeszcze i odważę się, ale wiele nie oczekuję.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Inaczej odbierałam Jeżycjadę jako nastolatka, a inaczej jako osoba dorosła. Zresztą mój światopogląd znacznie się w tym czasie zmienił. Za to Musierowicz pozostaje tradycyjnie antyfeministyczna.

      Usuń
  3. Ojej, 19 tom. Jezycjadę czytałam dawno temu, nastolatką będąc, więc znam chyba tylko to, co stare i dobre. Pewnie gdybym teraz sięgnęła po antyfeministyczną Musierowicz, nieźle bym się zjeżyła.

    OdpowiedzUsuń

"Błogosławieni, którzy nie mając nic do powiedzenia, nie ubierają tego w słowa". Z drugiej strony lubię meandrujące dyskusje, więc komentarze nie na temat również są tu mile widziane;).

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.