Impresje

wtorek, 22 czerwca 2010

ZAMKNIĘTE DRZWI

Tytuł: Zamknięte drzwi
Autorka: Magda Szabó
Pierwsze wydanie: 1987
Tłumaczenie: Krystyna Pisarska
Wydawnictwo: Państwowy Instytut Wydawniczy
ISBN: 83-06-02300-5
Stron: 238

Ocena: 5/5

Lektura zbioru opowiadań pt. "Magia" Sándora Márai trochę mnie zniechęciła do literatury węgierskiej, ale blogowe recenzje "Zamkniętych drzwi" (m.in. Joanny Janowicz i Anny) były tak entuzjastyczne, że się jednak skusiłam. I dobrze zrobiłam, bo książka jest świetna.

Fabuła obejmuje mniej więcej dwadzieścia lat (a dokładniej prawdopodobnie lata 60. i 70. XX w.). Rzecz dzieje się głównie w Budapeszcie. Książka zaczyna się trochę jak thriller, ale szybko przeradza się w powieść psychologiczną, w opis relacji między dwiema kobietami: pisarką i Emerenc.

Emerenc Szeredás to tylko jedna z dwóch głównych bohaterek tej książki, ale zdecydowanie zdominowała ona całą opowieść oraz tę drugą postać (która nawet się nam nie przedstawia, choć jest narratorką). Nosiła ubrania ciemne i czarne, głowę niezmiennie okrywała chustką, która zacieniała jej oczy. Nie miała praktycznie żadnego wykształcenia, ale jego brak rekompensowało ogromne doświadczenie życiowe. Od dziesięcioleci była służącą i stała się autorytetem w tej dziedzinie. Potencjalni pracodawcy musieli wykazać się odpowiednimi referencjami, zanim zechciała u nich służyć. Wzbudzała szacunek już od pierwszej chwili; na jej szacunek trzeba było sobie zasłużyć.
Miała tak silną osobowość, że wszystko, co robiła zawsze wydawało się słuszne i uzasadnione; uchodziły jej płazem drobne i większe dziwactwa. Mieszkała sama i prawie nigdy nie wpuszczała  nikogo dalej niż do sieni.  Bywała uparta, zawzięta i despotyczna. Choć była zamożna, żyła bardzo skromnie. Była uosobieniem nonkonformizmu - o wszystkim i o wszystkich wyrabiała sobie własne zdanie, którego nie zmieniała pod żadnym zewnętrznym wpływem czy naciskiem.
Emerenc była jedynym mieszkańcem jednoosobowego mocarstwa, bardziej suwerennym niż papież, jej postawa, doskonała obojętność wobec życia publicznego, doprowadzała niekiedy między nami do ostrych scen, które, gdybyśmy urządzały je przy świadkach, musiałyby na nich robić wrażenie kabaretowych skeczów, ja, z moimi przodkami pamiętającymi czasy Arpadów, niemal płacząc z wściekłości próbowałam przekonać Emerenc o tym, co znaczył dla naszej ojczyzny rozwój, który rozpoczął się po wojnie, co reforma rolna, co nieograniczone możliwości otwierające się przed klasą robotniczą - w końcu nie moją klasą, tylko jej. Emerenc odpowiadała, że zna chłopską mentalność, przecież jej rodzina to chłopi, a im całkiem wszystko jedno, kto kupi jajka czy śmietankę, byle się mogli bogacić, zaś robotnicy walczą o swoje prawa, póki sami nie staną się panami, jej masy proletariackie - nie użyła tego określenia, tylko je opisała - nie interesują, szczególnie zaś nienawidzi zakłamanych darmozjadów. Ksiądz kłamie, lekarz jest niedouczony i łasy na forsę, adwokatowi wszystko jedno, kogo reprezentuje, mordercę czy ofiarę, inżynier już z góry kalkuluje w ten sposób, żeby wygospodarować materiał na własny dom, wielkie przedsiębiorstwa, fabryki, zakłady naukowe to szajki przestępców. [str. 99]
Bardzo rzadko mówiła o sobie, a jeśli już, to nikomu nie mówiła wszystkiego. Nie afiszowała się ze swoimi uczuciami i osobom postronnym (do których Emerenc zaliczała prawie całą ludzkość, z wyjątkiem może kilku osób) dawkowała je bardzo oszczędnie i ostrożnie.
Naprawdę nie było to łatwe, ale niczego nie mogłam zmienić: musiałam przyjąć do wiadomości, że to ona określa nasze stosunki, a termostat nastawia oszczędnie i racjonalnie". [str. 152]
Emerenc również miłość pojmowała na swój sposób - ofiarowywała nie tylko przywiązanie, ale również bezwzględną szczerość. Prawdę, nawet tę bardzo trudną, mówiła prosto w oczy, oznajmiała ją bez łagodzących ozdobników i czczych pocieszeń. Nie wahała się zranić kochanej osoby, jeśli uznała, że to konieczne. Unikała rozmów o uczuciach, wyrażała je czynami.

Emerenc długo pracowała na swoją pozycję i swój wizerunek kobiety niezłomnej i prawej. To jedne z niewielu rzeczy, które należały tylko do niej. Całą siebie ofiarowała innym, ale to chciała pokazywać światu i zachować. Pisarka również ją kochała, ale nie potrafiła jej w tym pomóc. Mimo ponad dwudziestu lat znajomości, nigdy do końca nie rozumiała Emerenc. I w konsekwencji przyczyniła się do jej śmierci (o czym dowiadujemy się już na pierwszych stronach powieści).
Później, znacznie później zrozumiałam, kiedy w końcu przyszła kolej na to, bym zinwentaryzowała zwiastuny odejścia Emerenc z życia, że właściwie nigdy nikt nie liczył się z jej śmiercią, ja sama też myślałam, że zostanie z nami, dopóki nie pomrzemy, że zawsze odrodzi się wiosną wraz z przyrodą, a jej opór dotyczy nie tylko zakazu wstępu do zamkniętego mieszkania, lecz wszystkiego, także przemijania. [str. 51]
***

Powieść została po raz pierwszy wydana w 1987 roku. Autorka miała wówczas 70 lat, ale tego dowiedziałam się z wikipedii, a nie wywnioskowałam na podstawie książki - język i styl "Zamkniętych drzwi" wydał mi się bardzo współczesny, przejrzysty, logiczny. Tak dalece dałam się wciągnąć w tę historię i narrację, że irracjonalność pewnych decyzji Emerenc zauważyłam dopiero kilka dni po przeczytaniu książki. To wyjątkowa lektura. Zdecydowanie warto po nią sięgnąć.

***   ***   ***

(Emerenc lubiła obdarowywać pisarkę znalezionymi na "wystawkach" starociami. Pewnego dnia przyniosła jej gipsową figurkę pieska i umieściła na sekretarzyku pisarki. Przyp - E.)
- Emerenc - odezwałam się niezwykle poważnie. - Niech pani będzie łaskawa wynieść tego psa na ulicę lub, jeśli go pani żal wyrzucić, proszę go postawić tam, gdzie ja go postawiłam. To jest rzecz jarmarczna, wyszczerbiona, w złym guście i nie może stać w pokoju, bo nie tylko gospodarz jej nie ścierpi, ale ja też jej nie potrzebuję. To nie jest dzieło sztuki, tylko kicz.
Zwróciła ku mnie świetliste, niebieskie spojrzenie. Pierwszy raz zobaczyłam w jej oczach nie zainteresowanie, sympatię czy uwagę, lecz pogardę.
- Co to jest kicz? - zapytała. - Co to słowo znaczy? Proszę mi wytłumaczyć.
Łamałam sobie głowę, jak mam jej wytłumaczyć, co jest grzechem tego niewinnego, ale nieproporcjonalnie zbudowanego, jarmarcznego pieska. - Kicz to jest coś, co jest pozbawione smaku, co zrobiono dla zaspokojenia powierzchownej ludzkiej uciechy. Kicz to jest coś sztucznego, fałszywego. Kicz to jest namiastka.
- Ten pies jest fałszywy? - zapytała z oburzeniem. - Oszukany? A czy on nie ma wszystkiego, co trzeba, uszu, nóg albo ogona? Przecież sama pani kazała przybić lwią głowę z mosiądzu do szafy z papierami i uwielbia ją pani, i wszyscy goście ją uwielbiają, i kołaczą nią jak głupi, chociaż ten lew nie ma nawet szyi i w ogóle nic nie ma, tylko łeb. Lew, który nie ma nic poza łbem, nie jest fałszywy, a pies, który ma wszystko jak prawdziwy, to i owszem? Co mi tu pani gada, może pani spokojnie powiedzieć, że niczego ode mnie nie potrzebuje i kropka! Bo to, że ma wyszczerbione ucho, chyba pani nie przeszkadza, przecież pani trzyma za szkłem jakąś skorupę, którą pani grecka przyjaciółka wykopała na jakiejś wyspie, a może ma pani czelność powiedzieć, że ten czarny brudas jest cały? Przynajmniej niech pani siebie nie ołamuje, niech się pani przyzna, że to ze strachu przed gospodarzem, wtedy zrozumiem, i nie kryje swojego tchórzostwa mówiąc: kicz! [str. 75-76]
***
Emerenc, przed którą wbrew podeszłemu wiekowi stały otworem wielkie szanse, przynajmniej w okresie przemian, ironicznymi uwagami kwitowała rozchodzenie się w krąg fal historii i mówiła agitatorom ludowym w oczy, żeby jej o niczym nie deklamowali, bo kazania są dobre w kościele, ją jako dziecko zagnali do garów i nikt nie pytał, czy podoła, w wieku trzynastu lat służyła już w Peszcie, więc niech gość grzecznie idzie sobie, skąd przyszedł, a już zwłaszcza z jej sieni, bo ona żyje z pracy rąk, a nie z gadania jak agitator i nie ma czasu na wysłuchiwanie bzdur. Naprawdę uratował ją chyba cud, że nie została internowana, gdy nadeszły czasy niepokoju, w jej pogardzie zwracającej się przeciwko wszystkiemu było coś groteskowego. Agitatorzy ludowi musieli przeżywać straszne chwile, kiedy Emerenc zapoznała ich ze swoją filozofią państwa, w jej oczach Horthy, Hitler, Rákosi i Karol IV byli całkiem identyczni, jasne, że kto ma władzę, rozkazuje, i zawsze kryje się coś nieuchwytnego w imieniu tego kogoś, kto komukolwiek i kiedykolwiek może cokolwiek rozkazywać. Ten, kto był na szczycie, niezależnie od tego pod jakim znakiem, nawet jeśli znalazł się na tym szczycie w interesie Emerenc, musiał być ciemięzcą, wszyscy oni byli tacy sami. Świat Emerenc rozróżniał dwie kategorie ludzi: zamiatających i nie zamiatających, ten zaś, kto nie zamiata, jest do wszystkiego zdolny i całkiem obojętne wśród jakich haseł i sztandarów obchodzi święta narodowe. Nie było siły, która mogłaby złamać Emerenc, agitatorzy ludowi przerażeni do głębi serca znikli z jej pobliża, Emerenc była nie do pokonania, nie można się z nią było ani pokumać, ani zaprzyjaźnić, ani nawet pogadać, była odważna, cudownie, niegodziwie mądra i wyjątkowo bezczelna. Nikt nie potrafił jej przekonać, że gdyby przyjąć jej niedorzeczny sposób podziału i uzależniać honor od zamiatania bądź nie zamiatania, zależałoby wyłącznie od niej, czy życzy sobie znaleźć się wśród tych, którzy nie zamiatają, lecz każą zamiatać, bo po czterdziestym piątym państwo dało jej szansę. Gdy nie miała już innej karty do przebicia, wyciągała ostatni atut i zgrywała się na biedną staruszkę, która ma już za sobą wszystkie ziemskie sprawy, marzycielsko spogląda przed siebie i dla której już na wszystko za późno. "Gdzież tam za późno - próbował młody agitator. - Wszystkie drogi stoją przed wami otworem, przecież pochodzicie z chłopów, gdzież tam byłoby za późno, wyślą was na naukę, zbadają wasze zapewne niecodzienne zdolności i wkrótce wszystko nadrobicie, zdacie maturę, możecie jeszcze stać się wykształconą osobą." Wykształconą? To była woda na młyn antyinteligenckości Emerenc, bo o ile natychmiast rzucała się w oczy niezwykłość jej umysłu, sama wszystkich informowała o swoim wstręcie do liter, była wielkiego formatu mówcą, z krwi i kości. [str. 100-101]
***
Nie ulega wątpliwości, że trudno było dyskutować z Emerenc.

2 komentarze:

  1. Magdy Szabo mam "Tylko sam siebie możesz ofiarować", próbowałam kiedyś czytać tę książkę i zupełnie mi nie wyszło... po tej recenzji mam jednak ochotę na kolejne podejście do tej autorki. Bardzo mi się ten ostatni cytat podoba: "niegodziwie mądra" - hmm :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Warto dać pani Szabó jeszcze jedną szansę. Przypuszczam, że egzemplarz "Zamkniętych drzwi" znajdziesz bez problemu w bibliotece - mój egzemplarz właśnie stamtąd pochodził i ostatnio był wypożyczony cztery lata temu. Może dzięki blogowym recenzjom twórczość tej autorki stanie się bardziej popularna?

    OdpowiedzUsuń

"Błogosławieni, którzy nie mając nic do powiedzenia, nie ubierają tego w słowa". Z drugiej strony lubię meandrujące dyskusje, więc komentarze nie na temat również są tu mile widziane;).

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.