Impresje

środa, 30 grudnia 2009

Avatar

Nie zamierzam pisać żadnych rocznych podsumować, bo w sumie po co. Jeśli kogoś interesuje to, które z recenzowanych książek podobały mi się najbardziej, niech sobie wejdzie w zakładkę Indeksy i posortuje według ocen.


Zamiast tego napiszę o "Avatarze", który właśnie dziś obejrzałam. Naprawdę było warto! Oczywiście istnieją malkontenci, którzy mówią, że to tylko smerfy w kosmosie i czepiają się szczegółów. Pewnie to kwestia nastawienia, z którym wchodzi się do sali kinowej. Ja chciałam zobaczyć efekty specjalne i technikę 3D i się nie zawiodłam.


Fabuła jak na tego typu filmy nie była przecież taka zła (zwłaszcza w porównaniu np. z "2012", który to film stanowczo wszystkim odradzam). Na Pandorze, księżycu odległej planety, ludzie wydobywają jakiś cenny kruszec czy minerał. Problem polega na tym, że najbogatsze złoża znajdują się pod terenem zamieszkanym przez autochtonów, Na'vi. Tubylcy są niebiescy, dwa razy wyżsi niż ludzie i mają ogony; tacy odrobinę "kotowaci". Na'vi to doskonali myśliwi, dzieci lasu, żyją w zgodzie z naturą, latają na hmm... swego rodzaju małych smokach (nie pamiętam, jak to się tam nazywało). Ludzie próbowali się do nich trochę zbliżyć - uczyli ich angielskiego, zakładali szkoły, ale wyszło im tak jak Amerykanom w Afganistanie czy w Iraku. Naukowcy, którzy chcieli poznać kulturę i zwyczaje Na'vi, mieli swoje niebieskie odpowiedniki - awatary (choć naprawdę nie wiem, po co). Zamykano ich w specjalnej kapsule, zasypiali i budzili się w ciele Na'vi. I odwrotnie.
Przełom w stosunkach między ludźmi i niebieskimi nastąpił, gdy do grona naukowców dołączył Jake Sully, były marine, obecnie sparaliżowany od pasa w dół (ale nie wtedy, gdy budził się w ciele Na'vi). Poza tym jest proekologicznie, niekiedy romantycznie, są dziwne zwierzęta i bitwa. Fabuła jest naiwna i schematyczna, ale przecież chodzi głównie o wrażenia wzrokowe.


Najważniejsze w tym filmie są efekty. Technika 3D nie objawiła się nagle w tym akurat obrazie, po prostu nigdy wcześniej nie była wykorzystywana w kinie na taką skalę. Ja tylko raz byłam w Imaxie, kilka lat temu, na jakimś filmiku o lotach w kosmos, ot tak, żeby zobaczyć, jak to wygląda. "Avatar" to jednak zupełnie inna klasa. Oczywiście niektóre sceny są bardziej 3D, inne mniej, czasami miałam wrażenie, jakbym wpatrywała się w modne niegdyś trójwymiarowe obrazki. Ale niektóre robią naprawdę niesamowite wrażenie - loty Na'vi na tym czymś smokopodobnym wyglądają bardzo realistycznie, a tropikalny las, w którym mieszkają zachwyca kolorami i kształtami. Mam ogromną ochotę wybrać się na ten film jeszcze raz, żeby to zobaczyć. Bardzo podobały mi się też postaci samych Na'vi: wysokie, smukłe, poruszające się z gracją, ze świetną mimiką twarzy; wyglądały równie prawdziwie jak postaci ludzi. 2 lata trwała postprodukcja i to zdecydowanie widać.


W ten film trzeba się po prostu wczuć - komu się to uda, po seansie opuści kino zachwycony i będzie się zastanawiał, kiedy iść na to drugi raz.

Oglądałam film w krakowskim kinie "Kijów", w Digital 3D (chyba, nie znam się na tym z bardzo - chodzi o to, że projektor jest cyfrowy, a film wyświetlany jest z dysku twardego, a nie z taśmy). 

Oto trailer, ale raczej nie oddaje wrażeń, jakie mamy w kinie:

3 komentarze:

  1. Średnio obeznany z filmami widz już na samym początku będzie wiedział, co będzie dalej - fabuła to zdecydowanie najsłabszy element filmu. Jest prosta, schematyczna, jednowarstwowa, banalna... Ale co z tego? Co z tego, że widz będzie wiedział co się stanie, skoro w tej produkcji ważne jest przede wszystkim jak to się stanie, a zwłaszcza jak zostanie pokazane to, co się stanie? :)
    Przyłączam się do rekomendacji - dwie i pół godziny (wizualnej) przyjemności. :D

    OdpowiedzUsuń
  2. Po filmie tym spodziewałem się (zapowiadanej szumnie) rewolucji, ale niestety zobaczyłem tylko kolejny, dobry film z efektownymi (nie zarzeczam) efektami specjalnymi i poprawną, działającą na emocje fabułką.
    Naprawdę doceniam ogrom wysiłku ludzi, którzy włożyli w powstanie tego filmu swoje pasje, zdolności i pomysłowość, ale… bez przesady, ta wykreowana przez nich filmowa rzeczywistość (wirtualna) nadal wygląda na świat sztuczny. Dla mnie, prawdziwie rewolucyjnym osiągnięciem byłoby to, gdybyśmy tej sztuczności nie byli w stanie dostrzec – gdyby te dwa światy (wirtualny i rzeczywisty) były dla nas na ekranie nierozróżnialne.

    Podsumowując, "Avatar" jest po prostu jeszcze jednym (wyrastającym jednak ponad przeciętność swoimi ambicjami i rozmachem) wytworem kina popularnego, skrojonym na miarę masowego widza, prostym myślowo, aczkolwiek rozbuchanym w warstwie wizualnej.
    Uważam, że pod względem technicznym jest to niewątpliwie znaczące osiągnięcie współczesnego kina, choć sama fabuła jest jednak "amerykańskim banałem".

    OdpowiedzUsuń
  3. Uważam, że nie ma niczego złego w dobrej rozrywce, nawet masowej. Nie chodzę do kina na polskie komedie romantyczne (choć niektóre brytyjskie bardzo lubię), "normalne" filmy oglądam w krakowskim Arsie, ale na "efekty" wybieram się do Multikina albo do Kijowa. Lubię malowniczość i w górach i w kinie, koniecznie na dużym ekranie.
    I dlatego chociaż fabuła w "Avatarze" była raczej marna, zaliczam go do najciekawszych (choć może nie do najlepszych) filmów, jakie widziałam. Najlepsze wymieniłam w moim googlowym profilu.

    OdpowiedzUsuń

"Błogosławieni, którzy nie mając nic do powiedzenia, nie ubierają tego w słowa". Z drugiej strony lubię meandrujące dyskusje, więc komentarze nie na temat również są tu mile widziane;).

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.