Impresje

sobota, 30 czerwca 2018

Dziewięć

Przy okazji ósmej rocznicy pisałam, że o kolejnej prawdopodobnie zapomnę, tak się jednak nie stało, chyba dzięki refleksjom, które spłynęły na mnie po obejrzeniu relacji z Okrągłego stołu blogerów i wydawców na Big Book Festivalu. Winę za opóźnienie, z jakim pojawia się ten wpis, ponosi FIFA, ale mecze 1/8 finału dopiero w sobotę, a zatem...

Dziewiąty rok istnienia Impresji postanowiłam "uświetnić" fotografią tytułów, które w tym okresie pojawiły się w naszym mieszkaniu i zdążyły już rozproszyć się na różnych półkach. Przy okazji zyskałam jakieś pojęcie o tempie, w jakim powiększa się kubatura naszych zbiorów, co jest o tyle istotne, że wkrótce będę musiała podjąć pewne decyzje co do zakupu nowych szafek.



U większości blogerów piszących o literaturze fotografia ta wzbudzi co najwyżej uśmiech politowania, ewentualnie - u tych bardziej empatycznych - odruch współczucia, bo takie stosiki mogliby prezentować co miesiąc albo co dwa. Nie o ilość jednak chodzi, choć rzeczywiście należę do osób, które lubią otaczać się półkami wypełnionymi, a nawet przepełnionymi książkami. Niektóre z nich to pozycje wyczekiwane i kupione zaraz po premierze, na inne decydowałam się ze względu na naprawdę okazyjne ceny. Nigdy nie wybieram książek z założeniem, że pozbędę się ich zaraz po przeczytaniu.

P. uzupełnił w tym roku swoją kolekcję książek Lema o kolejne tomy, kupił też biografię tego pisarza autorstwa Orlińskiego. Ja wyszperałam w bibliotece "Staropolską miłość" za 1 zł, która wraz z tekstami Sajkowskiego powinna być dobrym źródłem cytatów do cyklu Kobieta w literaturze, podobnie jak "Życie prywatne Polaków w XIX wieku. Tom VI. Moda i styl życia", które nabyłam na targach w Krakowie. Doszłam zresztą do wniosku, że na takich imprezach warto zaglądać przede wszystkim na stoiska wydawnictw, których oferta jest dla nas na co dzień trudniej dostępna, i dlatego nie omijam alejek, w których prezentują się np. wydawnictwa uniwersyteckie - tłoku tam nie ma i można znaleźć naprawdę ciekawe rzeczy.

Dwie następne książki - "Siostry" i "Lepiej przemilczeć" - zamówiłam sobie po wycieczce na Dolny Śląsk, a konkretnie do zamku Książ, który bardzo promuje się księżną Daisy. Cztery kolejne pozycje dotyczą ogólnie mówiąc stosunków polsko-żydowskich. O "Sendlerowej" i o "Gotowych na przemoc" już pisałam, a drugi tom "Pod klątwą" jeszcze czytam (pod względem językowym ta część jest niesamowicie interesująca, można w niej trafić na takie fragmenty: "rozkołysany tłum obywateli chodził i obserwował pojawienie się sylwetki ludzkiej pochodzenia żydowskiego" (str. 395)).

Książki Boleckiej polecano mi sześć (!) lat temu jako przeciwwagę dla grafomańskich osiągnięć autorek pokroju Lingas-Łoniewskiej. Jej powieści znalazłam w katalogu bibliotecznym, ale na półce nigdy ich nie widziałam (może cieszą się dużym wzięciem?), więc kiedy niedawno w Dedalusie zobaczyłam "Concerto d'amore" za 7 zł, nie wahałam się ani chwili. Z księgarni wyszłam jeszcze z "Podpalaczem" Chmielarza (wkrótce wpis). "Zimowe królestwo" i dwie powieści Franzena kupiłam na wyprzedaży w upadającej sieci Matras. Niestety informacja o naprawdę dużych rabatach, które wtedy oferowano, dotarła do mnie ze sporym opóźnieniem, i kiedy się tam wreszcie wybrałam, na półkach niewiele zostało, ale nie mogłam wyjść z pustymi rękami, tym bardziej że "Zimowe królestwo" i tak już wcześniej zamierzałam kupić.

"Córki Wawelu" nabyłam i z przyjemnością przeczytałam zaraz po premierze - skusiła mnie tematyka: Kraków, Wawel, losy kobiet, natomiast po pracę profesora Urbańczyka sięgnęłam pod wpływem audycji w TOK FM, w której opowiadał m.in. o prapoczątkach naszego państwa. Wspomnienia o Wyspiańskim to kolejne książki kupione za grosze (a właściwie za 2 złote) w bibliotece, natomiast biografię Gombrowicza musiałam mieć, bo jego "Ferdydurke" to jedna z najważniejszych dla mnie książek. Zbiór fragmentów autobiografii Koestlera kupiłam ze względu na naprawdę niewielką cenę, i dlatego, że kojarzyłam autora z eseju Orwella, a Zapolską zawsze podziwiałam za "Moralność pani Dulskiej" i chciałam dowiedzieć się o niej czegoś więcej.

"Upadek człowieka publicznego" kupiłam licząc na to, że okaże się książką równie interesującą jak inna pozycja z serii Spectrum, o której nie tak dawno tutaj pisałam. O'Briana nabył P. w Dedalusie; czytał już wcześniej trochę tych marynistycznych powieści i dzięki temu potrafi odpowiedzieć na pytania o różne żagle i liny, kiedy oglądamy razem "Jednego z dziesięciu"; ja pozostaję w tych sprawach zupełną ignorantką. "Skoruń" i "Imperium konieczności" Grandina trafiły do mnie w ubiegłym tygodniu dzięki wyprzedaży w empiku - troszkę przybrudzone, ale po naprawdę okazyjnej cenie. Obie książki zebrały dobre recenzje, mam nadzieję, że się nie zawiodę. "Porwanie Edgara Mortary" kupił P., ale myślę, że i mnie jako zdeklarowaną antyklerykalistkę ta pozycja zainteresuje. Ciekawa jestem książki Sidesa o Martinie Lutherze Kingu, koresponduje mi ona trochę z dokumentem o Ninie Simone, który niedawno oglądałam na Netfliksie; jeśli napiszę tutaj o tej pozycji, to na pewno zilustruję post jej piosenkami. "Sprzedawczyka" kupiłam, bo to podobno satyra na Amerykę. Oby moje poczucie humoru było zbliżone do poczucia humoru autora...

"Polskę stanisławowską" początkowo wypożyczyłam z biblioteki, ale szybko doszłam do wniosku, że chcę mieć ją na własność, na szczęście P. do dziś nie wie, ile musiałam za to zapłacić w antykwariacie:)). Kolejna książka w stosie również dotyczy epoki króla Stasia. Mam taki zwyczaj, że kiedy w jakiejś księgarni internetowej są duże wyprzedaże, przeglądam ofertę w poszukiwaniu właśnie jakichś nietypowych pozycji, których po cenie okładkowej pewnie bym nie kupiła, ale kilkanaście złotych jestem w stanie zaryzykować. W ten sposób trafiła do mnie książka o intrygującym tytule "Kraj jest nieszczęśliwy, że ma ludzi próżnujących", która traktować ma o walce z ubóstwem "w dyskursie publicystycznym drugiej połowy XVIII wieku". Zapowiada się interesująco:).

Książkę o Berlinie nabył P., natomiast cracoviana należą do mnie. Ta niewielka książeczka na samej górze po prawej to "Z zimną krwią" Trumana Capote wydana w serii Nike w 1968 roku. Oczywiście są wznowienia, ale byłam akurat po raz pierwszy w antykwariacie w Starachowicach, chciałam w związku z tym coś tam kupić, a tylko ta pozycja mnie zainteresowała.

Pięć kolejnych książek kupiłam w bibliotece za 1 lub 2 zł, trochę sfatygowane, ale jakie to ma znaczenie. Od dawna planuję przeczytanie "Zaklętych rewirów" Worcella, niestety jakoś nie mogę trafić na to w bibliotece, więc może najpierw zdecyduję się na opowiadania jego autorstwa, skoro mam je już teraz na półce.

"Karola Szalonego" i trzy tomy "Wspomnień" Berlinga (!) P. otrzymał w podstawówce "za bardzo dobre wyniki w nauce i wzorowe zachowanie". Dlaczego w mojej szkole takiego systemu nagród nie było??? Zaczęłam coś dostawać dopiero w liceum i to tylko dlatego, że byłam w sekcji strzeleckiej. W każdym razie te książki oraz antologię SF i "Okrutny biegun" przywieźliśmy ostatnio od rodziców P., żeby się nie zapodziały przy okazji wymiany mebli i opróżniania piwnicy.

"Księgę dziwnych nowych rzeczy" kupiliśmy po okazyjnej cenie w Dedalusie, bo bardzo podobał mi się swego czasu (ponad osiem lat temu! ależ ten czas leci!) "Szkarłatny płatek i biały" Fabera. I na samym dole dwa ostatnie tomy "Opowieści z meekhańskiego pogranicza". Dwa pierwsze kupiłam już wcześniej i chyba właśnie one podobały mi się najbardziej z całego cyklu. Czwarty tom muszę kiedyś przeczytać jeszcze raz, bo miałam trochę mieszane uczucia.

I taka jest cała nasza biblioteczka: odrobina nowości, więcej staroci, trochę dziwnych książek. Szczerze mówiąc nieco podejrzliwie traktuję cudze zbiory złożone z samych pięknie wydanych tomów, które wyglądają tak, jakby właśnie opuściły drukarnię.


***


Na początku wpisu wspomniałam o refleksjach po obejrzeniu Okrągłego stołu blogerów i wydawców. Pierwsza dotyczy nazwy tego spotkania - zastanawiam, się, czy nawiązuje ona do wydarzeń z 1989 roku, czy może do legendy arturiańskiej. W pierwszym przypadku można by snuć ciekawe analogie o tym, kto zajął krzesła opozycji, a kto usiadł na miejscach przedstawicieli komunistycznych władz, ale wydaje mi się, że uczestnicy przypominają raczej rycerzy króla Artura zjednoczonych w poszukiwaniu świętego Graala, czyli skutecznego sposobu na promowanie dobrej literatury i czytelnictwa. Oni wszyscy czują, że mają jakąś misję...

A tak serio, to wydarzenie wydaje mi się całkiem interesujące, choć przypuszczam, że najciekawsze wypowiedzi padły dopiero po wyłączeniu mikrofonów i kamer:). 

Szczerze mówiąc, to nie bardzo rozumiem, dlaczego tak się wszyscy święcie oburzają już na samą myśl, że można dawać i że można brać pieniądze za pisanie o książkach. Jeśli przyjmujemy, że literatura to produkt, to dlaczego nie? Może niekoniecznie powinno to mieć formę wynagrodzenia za pojedynczą recenzję, ale może za umieszczenie na blogu logo firmy czy linku do sklepu wydawnictwa. Nie wyobrażam sobie sytuacji, że na czas i za darmo (albo za egzemplarz książki) piszę recenzję, udostępniam ją w milionie miejsc w internecie i jeszcze robię sesję fotograficzną dla tego tytułu, czyli wykonuję zadania, którymi powinien się zająć dział marketingu wydawcy. Nic z tego.

Owszem, zdarzyło mi się parę razy przyjąć książkę i o niej napisać, ale tekst publikowałam tylko na moim blogu i w takim terminie, w jakim się wyrobiłam. Ostatnio takich propozycji nie dostaję (szkoda, zaoszczędziłabym trochę pieniędzy), czemu się jednak wcale nie dziwię, bo popularność Impresji jest żadna. Również dlatego, że o nią nie zabiegam - nie mam na to czasu ani ochoty.

Nigdy nie ukrywałam, że piszę przede wszystkim dla siebie. Komentarze są mile widziane, ale nie są niezbędne. Nie jestem krytyczką literacką ani dziennikarką. Unikam nazywania moich testów recenzjami, bo wydaje mi się, że to by mnie ograniczało. Teraz pisząc na przykład o biografii Sendlerowej, mogę płynnie przejść do skomentowania wydarzeń na naszej scenie politycznej, ba, publikuję tutaj czasami teksty w ogóle niezwiązane z literaturą.

Na wspomnianym spotkaniu padł zarzut, że niektórzy blogerzy "gwiazdorzą" i że ich recenzje czasami w większym stopniu dotyczą nich samych niż książek. Nie wiem, kogo konkretnie autorka tego komentarza miała na myśli, ale ja od dawna uważam, że bloger powinien regularnie przemycać w tekstach swoje poglądy i osobowość, choćby po to, żeby teksty te odróżniały się jakoś od setek pozornie obiektywnych recenzji autorstwa innych osób.

Mówiono tam jeszcze - o ile dobrze zapamiętałam - o potrzebie wzajemnej życzliwości i o poszanowania cudzych wyborów czytelniczych. Cóż, ja uważam, że wszystko ma swoje granice i kiedy ktoś napisze na przykład, że Katarzyna Michalak jest dobrą pisarką, to każdy będzie miał prawo zaprotestować i skrytykować gust takiej osoby. Jeśli w tej części blogosfery będzie zbyt miło, to będzie po prostu nudno. Właściwie już jest. Żywsze dyskusje dotyczą zwykle blogowania, a bardzo rzadko literatury.

***
A poza tym uważam, że osoby odpowiedzialne za demolowanie polskiego systemu prawnego, politycznego, finansowego i społecznego powinny trafić co najmniej przed Trybunał Stanu. 


24 komentarze:

  1. Więc tak:
    po pierwsze primo rocznicowe gratulacje;
    po drugie primo jako osobnik ściągający zdecydowanie więcej książek, niż jest w stanie przeczytać, podziwiam i umiar, i nieoczywistość wyborów. Zaklęte rewiry co prawda są nierówne, ale przynajmniej część jest znakomita i na pewno warto. Byle nie po filmie. Film potem.
    A po trzecie primo te wszystkie debaty już były wielokrotnie i nie miałem nadziei, że cokolwiek nowego padnie. I po debatach w necie sądząc, faktycznie nie padło.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki:).

      Mnie się wydaje, że tych książek kupiłam bardzo dużo, zwłaszcza że w domu mam sporo takich, których jeszcze nie przeczytałam, a do tego dochodzą jeszcze te z biblioteki. Tytuły oczywiste prędzej czy później będzie można wypożyczyć, dlatego czasami celuję w pozycje mniej popularne, z niskim nakładem, które może nigdy nie będą wznowione.

      Film oglądałam już dawno temu, nawet dwa razy, i właśnie dlatego chcę przeczytać oryginał. Może się tak całkiem nie rozczaruję:).

      Debaty już były, ale "młodsi" blogerzy nie zdążyli w nich wziąć udziału, więc nie dziwię się, że angażują się teraz w te dyskusje. Nie śledzę ich jakoś szczególnie intensywnie, ale czasami sprawdzam, co tam w trawie piszczy. Nowością jest może to, że blogerzy są teraz mniej anonimowi, większość na swoich stronach pokazuje swoje zdjęcie, podpisują się imieniem i nazwiskiem. Na to drugie zresztą i ja się zdecydowałam, bo nick wymyślony kilkanaście lat temu przestał już chyba do mnie pasować;).

      Usuń
    2. Nie ma czegoś takiego jak za dużo książek :D Jak patrzę, ile mi przybywa, to podziwiam umiar, naprawdę.
      Film genialnie wybrał samo mięcho z powieści, ale może akurat spodoba Ci się to, co pominięto w filmie.
      Co do debat, to pełna zgoda, my sobie możemy poziewać, że odgrzewane kotlety, a młodzi się jarają. Szkoda tylko, że i tak stan jest bez zmian od lat.

      Usuń
    3. Zgadzam się w pełni z pierwszym zdaniem:). Gdybym miała nieograniczony budżet, a więc i warunki lokalowe, to inaczej by to wyglądało:)).

      Lubię obyczajowe smaczki, a u Worcella mogą się trafić jeszcze krakowskie, więc może jednak coś mnie zaskoczy.

      Rzeczywiście, w blogosferze książkowej rewolucje się nie zdarzają. Gdyby tu były jakieś pieniądze do zdobycia, to kto wie....;)

      Usuń
    4. Na Kraków nie licz, akcja dzieje się w Polsce, czyli nigdzie, niestety. A może na szczęście, bo tu całym światem jest restauracja.
      Wszyscy krzyczą, że pieniądze są, tylko dziwnym trafem nikt ich nie widział :D

      Usuń
    5. Czytałam, że Worcell pisał "Zaklęte rewiry" opierając się m.in. na swoich własnych doświadczeniach z okresu, w którym pracował w jednym z krakowskich hoteli. Może spodziewał się skandalu i dlatego nie umiejscowił akcji w żadnym konkretnym mieście;). Ja od obejrzenia ekranizacji staram się, jeśli tylko mogę, unikać w restauracjach czy barach dań zawierających mięso, szczególnie mielone. Serio.

      Może w kraju o wyższym poziomie czytelnictwa z opowiadania w sieci o książkach dałoby się utrzymać, ale w Polsce chyba nie. Ewentualnie blog może być dla niektórych rozgrzewką przed rozpoczęciem pracy w branży wydawniczej, jak w przypadku Agnieszki Tatery. Niektórzy blogerzy/vlogerzy zarabiają podobno na prowadzeniu spotkań autorskich. Zdecydowana większość dokłada chyba do tego biznesu - płacą za domenę, szablon i te wszystkie ładne drobiazgi towarzyszące książkom na fotografiach na Instagramie...

      Usuń
    6. Owszem, to autobiograficzne, skandal chyba i tak był, chociaż ponoć, o dziwo, kelnerzy byli mu wdzięczni za realistyczne opisanie ich pracy. Mielonego w knajpach też unikam, wiadomo, że to przegląd tygodnia :D
      Dyskusja zatacza drugi krąg, ale już mi się nie chce tego czytać. Ja należę do tych, co dopłacają - tyle mojego że za drobiazgi na instagram nie płacę, bo nie kupuję i nie uznaję tej estetyki :)

      Usuń
    7. A mnie się podobają ładnie skomponowane zdjęcia, ja nie umiałabym na pewno takich robić, na pierwszym miejscu stawiam jednak zawsze tekst.

      Usuń
  2. Z okazji okrągłej dziewiątej rocznicy życzę sto lat! A co do fotografii, to sądzę, że u większości blogerów piszących o książkach mogłaby wywołać zdziwienie doborem tytułów :-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję:).

      Niektóre z tych książek przewijały się przez wiele blogów, np. biografia Sendlerowej, Lema, książka o Martinie Lutherze Kingu albo "Córki Wawelu", że o Chmielarzu nie wspomnę, więc aż tak bardzo od głównego nurtu nie odstaję:).

      Usuń
    2. Spoko, spoko - na szczęście to książkoblogowego mainstreamu jeszcze Ci trochę brakuje :-), tych nowości trochę mało a i ich dobór nie odpowiada na zapotrzebowanie ludności i wydawców, nie zauważyłem też zdjęć z zakładkami, kubkami i czym tam jeszcze ani wpisów o niczym. Chyba, że coś przegapiłem?! :-)

      Usuń
    3. mmm:). Przegapiłeś. Jedną zakładkę ustawiłam na stosiku koło wspomnień o Wyspiańskim, bo zawiera ona reprodukcję fragmentu projektu polichromii jego autorstwa. Potem doszłam do wniosku, że to trochę kiczowato wygląda, ale nie chciało mi się robić nowego zdjęcia i ściągać tych książek z półek jeszcze raz:))). I fajne kubki też lubię, mam ich w domu aż za dużo, ale i tak dziś z wielkim żalem wyszłam z Home & You bez przeuroczego kubeczka z kotkami - zdrowy rozsądek zwyciężył. Więc sam widzisz - nurzam się w mainstreamie, ale zręcznie to ukrywam;).

      Usuń
    4. Cóż za przeoczenie z mojej strony! ale cóż lata lecą - w każdym razie, proszę uprzedź, gdybyś zamierzała bardziej włączyć się do głównego nurtu :-)

      Usuń
    5. OK, jeśli postanowię kiedyś opublikować wpis pt. TOP 100 najlepszych książek na wakacje, to zawiadomię Cię co najmniej tydzień wcześniej drogą mailową:).

      Usuń
  3. Gratulacje! Też w tym roku będę mieć 9 lat, ale u mnie takiej bardziej teoretyczne, bo rzadko zaglądam na własnego bloga ;)

    Życzę udanej lektury "Z zimną krwią", mocno mnie szturchnęła ta książka.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję:).

      Ja też piszę znacznie rzadziej niż kilka lat temu - mam teraz mniej czasu, i nie uważam już za konieczne ocenianie tutaj każdej przeczytanej książki. Szkoda by mi było całkiem opuścić to miejsce...

      "Z zimną krwią" czytałam, ale dobre książki lubię mieć na własność, żeby w każdej chwili móc do nich wrócić:).

      Usuń
  4. Wszystkiego dobrego i kolejnych owocnych lektur!

    Co do zdjęcia - gdybym miała większe mieszkanie, chętnie przygarnęłabym 80% zaprezentowanych przez Ciebie książek. Pozostają biblioteki i wzdychanie.;)

    I że się wetnę - o Worcellu można trochę poczytać w biografii Kurtyki, ciekawe to było.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję i wzajemnie:).

      Nasze mieszkanko też jest niewielkie, co prawda muszę kupić dodatkowe półki, ale miejsca jeszcze trochę mamy. Kiedy będzie już bardzo źle (może za kilkanaście lat?), część zbiorów przeniosę do siostry. Ona książek ma niewiele, rzadko coś sobie kupuje, bo wie, że zawsze może ode mnie coś ciekawego sobie pożyczyć:).

      Nigdy nie czytałam biografii żadnego alpinisty czy himalaisty, bo ja góry bardzo lubię, owszem, ale już Orla Perć jest poza moim zasięgiem, a co dopiero szlaki w naprawdę wysokich górach...

      Usuń
    2. U mnie odwrotnie - chodzić po górach nie lubię, wolę podziwiać szczyty z oddali.;) Ale o Kukuczce i Kurtyce czytałam z zainteresowaniem.

      Dobrze mieć taką siostrę.;)

      Usuń
    3. A ja właśnie chodzić, nie tylko po górach zresztą, bardzo lubię, również dlatego, że mam bardzo siedzący tryb pracy. Właśnie tak staram się spędzać urlopy - spacerując, zwiedzając, dlatego pod koniec "wypoczynku" jestem zwykle o wiele bardziej zmęczona (oczywiście fizycznie) niż na początku:). Podziwiam stosy książek przeczytanych przez innych w czasie urlopu, bo ja wtedy praktycznie nie mam czasu na czytanie, poza opisem tras czy zabytków, które zamierzam obejrzeć następnego dnia:). Wczoraj wieczorem wróciliśmy z kilkudniowej wycieczki do Czech i właśnie zbieram siły...

      Usuń
  5. Brawka za wytrwałość. Co do książek, to jestem dziwnym typem niegromadzącym. To znaczy mam tam jakąś strząskę na półkach, takie książkowe od Sasa do Lasa, bo nie mogę się zdecydować na jakieś usystematyzowane zakupy, ale żeby pasjami i w nadmiarze, to nie. Pisuj, pisuj, bo lubię Cię czytać :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A ja mentalnie jestem chomikiem:). Albo produktem PRL-u;). I nie dotyczy to tylko książek, po prostu nie lubię niczego wyrzucać, jeśli nie jest to naprawdę konieczne, zwłaszcza jeśli sporo za to swego czasu zapłaciłam. Nigdy nie wiadomo, co się jeszcze może przydać:).

      Usuń
  6. Pozdrawiam serdecznie i gratuluję 9 lat. Masz wiele racji w tym co piszesz, bardzo lubię Cię czytać i choć rzadko się odzywam to zaglądam, wspominając fajne meandrujace komentarze sprzed kilku lat, które się tu pojawiały. Czasy się zmieniają, a blogi trwają ;)))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki:).

      Zastanawiam się, jak długo jeszcze ktokolwiek będzie zaglądał na blogi o literaturze, poza innymi nielicznymi blogerami, rzecz jasna:). Wydaje mi się, że facebook i vlogi zupełnie nas niedługo zdominują. Ja w tej chwili mimo wszystko nie wyobrażam sobie zmiany medium - na ekran się nie nadaję, a facebook z wielu powodów mnie irytuje. Dlatego nawet mimo braku komentarzy zostaję tutaj:).

      Usuń

"Błogosławieni, którzy nie mając nic do powiedzenia, nie ubierają tego w słowa". Z drugiej strony lubię meandrujące dyskusje, więc komentarze nie na temat również są tu mile widziane;).

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.