Impresje

czwartek, 7 czerwca 2018

PAN WHICHER W WARSZAWIE

Tytuł: Pan Whicher w Warszawie
Pierwsze wydanie: 2012
Autorzy: Agnieszka Chodkowska-Guyrics i Tomasz Bochiński

Wydawnictwo: Instytut Wydawniczy Erica 2012
ISBN: 978-83-62329-68-7
Stron: 494


Powieść "Pan Whicher w Warszawie" była dla mnie swego rodzaju intermedium między pierwszymi i drugimi tomami "Polski stanisławowskiej w oczach cudzoziemców" i "Pod klątwą" Joanny Tokarskiej-Bakir. W bibliotece rozglądałam się właściwie za tak ostatnio chwalonymi kryminałami Wojciecha Chmielarza, oczywiście wszystkie były wypożyczone, więc zgarnęłam z półki to, co było, i co miało - jak mi się wydawało - jakiś potencjał.

Moją uwagę przyciągnął tekst z okładki: "Książę detektywów Scotland Yardu na tropie zbrodni w ogarniętej powstańczą gorączką XIX-wiecznej Warszawie"; z kolei informacja o tym, że książkę napisały dwie osoby, nieco moje zainteresowanie ostudziła, ale tylko na chwilkę - wszak Dehnel i Tarczyński znakomicie sobie poradzili, więc może w przypadku kryminałów retro duety po prostu się sprawdzają?

Akcja powieści rozgrywa się między 3 września a 2 listopada 1862 roku, przede wszystkim w Warszawie, ale wśród bohaterów pierwszoplanowych w ogóle nie ma Polaków. Polacy, jak to Polacy: podzieleni na zwalczające się wzajemnie frakcje (białych i czerwonych) spiskują przeciwko zaborcy. Na tyle skutecznie, że rosyjskie władze zdecydowały się zaangażować dwóch angielskich detektywów do wytropienia buntowników i nauczenia miejscowej policji "światłych metod". Pana Walkera poproszono o pomoc w tworzeniu Wydziału Kryminalnego, natomiast tytułowemu panu Whicherowi powierzono sprawę szczególnie delikatną: odnalezienie żony grafa Dołgorukiego, która dwa tygodnie wcześniej wyszła z domu i słuch po niej zaginął.

Opiekę nad panem Whicherem, który przecież nie znał ani polskiego, ani rosyjskiego, ani miejscowych stosunków, powierzono Rosjaninowi Mikołajowi Borysowiczowi Czernyszewskiemu. Młody inspektor policji magistrackiej nie był tym zachwycony, bo jednocześnie zwierzchnicy wcale nie zwolnili go z obowiązku prowadzenia śledztwa w sprawie seryjnego mordercy. Śledztwa, w którym pojawiać się zaczęła tajemnicza czarna kareta zaprzężona w czwórkę znakomitych czarnych koni, do której wsiadać miały przyszłe ofiary.

Oczywiście spodziewałam się, że dwaj znakomici detektywi rozwiążą obie sprawy prędzej czy później, najdalej w ostatnim rozdziale powieści, ale autorzy całkiem sprawie mylili tropy, więc finał był pewnym zaskoczeniem. Również dlatego, że w sprawie seryjnego mordercy wyjaśnienie było moim zdaniem nieco zbyt wydumane.

Ponieważ jednak główni bohaterowie byli całkiem sympatyczni, to mimo wszystko książkę czytało mi się bardzo przyjemnie. To rzeczywiście udany kryminał retro, a nie tylko współczesna historia z postaciami przebranymi w kostiumy z epoki. O ile ja mogę to ocenić, dobrze oddane są realia stolicy sprzed stu pięćdziesięciu lat, buzowanie nastrojów niemal w przededniu wybuchu kolejnego powstania, dominacja Rosjan w życiu publicznym (zaborcy czują się tu bardzo u siebie), ówczesna biurokracja i tytułomania ("Graf jest bratankiem księcia Wasilija Andriejewicza Dołgorukiego, szefa III Oddziału Kancelarii Osobistej Jego Cesarskiej Mości i Korpusu Żandarmów"). W klimat epoki wprowadzają czytelnika również reprodukcje fotografii przedstawiających np. Rynek Starego Miasta, Dworzec Wiedeński czy samego pana Whichera.

W krótkim posłowiu autorzy informują, że taka postać istniała naprawdę (ma nawet swoje hasło w Wikipedii). Zresztą kilka lat temu wydano u nas "Podejrzenia pana Whichera. Morderstwo w domu na Road Hill", w której Kate Summerscale opisała historię chyba najsłynniejszego śledztwa prowadzonego przez Whichera, które zresztą mocno podkopało jego reputację jako "księcia detektywów". Ciekawa jestem tej lektury, bo - jak wyczytałam w internetowych recenzjach - przybliżono w niej realia pracy ówczesnych detektywów, kiedy był to zawód całkiem jeszcze nowy. W książce Agnieszki Chodkowskiej-Gyurics i Tomasza Bochińskiego również jest mowa o wdrażaniu nowoczesnych technik policyjnych, takich jak fotografowanie ofiar i miejsc zbrodni czy szukanie naukowego sposobu odróżniania krwi zwierzęcej i ludzkiej, ale powieściowy pan Whicher uważał, że najważniejsza jest jednak intuicja.

Mimo że książka opowiada o morderstwach, politycznych spiskach i represjach, nie jest wcale aż tak bardzo ponura - autorzy tu i ówdzie wcisnęli szczyptę humoru, szczególnie na styku odmiennych obyczajów rosyjskich i angielskich, ale nie tylko tam. Spodobała mi się autoironia bohaterów i ich dystans do siebie. Mamy też w powieści wątek romansowy, ale niezbyt subtelny i w moim odczuciu zupełnie zbędny; w ogóle trudno mi było uwierzyć w efektywność Anieli jako współpracownicy spiskowców - przy jej niskiej pozycji towarzyskiej jako byłej służącej i społecznej jako kobiety w połowie XIX wieku?

Myślę, że "Pan Whicher w Warszawie" to udana powieść rozrywkowa, powinna się sprawdzić jako lekka wakacyjna lektura. Nic nie straciłam na tym, że akurat cały Chmielarz był wypożyczony:).

***
A poza tym uważam, że osoby odpowiedzialne za demolowanie polskiego systemu prawnego, politycznego, finansowego i społecznego powinny trafić co najmniej przed Trybunał Stanu. 
 

2 komentarze:

  1. Ale na Chmielarza i tak poluj :). Przy okazji, lektlek książki Summerscale wspominam bardzo dobrze.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Szczerze mówiąc, to zapolowałam wczoraj w Dedalusie przy Grodzkiej i wróciłam do domu m.in. z "Podpalaczem", który kosztuje tam 11 zł (starsze wydanie, ale mnie to wcale nie przeszkadza). Czytałam sporo pozytywnych i nawet bardzo pozytywnych opinii o książkach Chmielarza, ale Bondą też się ludzie zachwycają, a ja wręcz przeciwnie.

      PS. Masz bardzo ciekawy blog - będę zaglądać:).

      Usuń

"Błogosławieni, którzy nie mając nic do powiedzenia, nie ubierają tego w słowa". Z drugiej strony lubię meandrujące dyskusje, więc komentarze nie na temat również są tu mile widziane;).

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.