Impresje

sobota, 3 lutego 2018

GOTOWI NA PRZEMOC

Tytuł: Gotowi na przemoc. Mord, antysemityzm i demokracja w międzywojennej Polsce (Primed for Violence: Murder, Antisemitism, and Democratic Politics in Interwar Poland)

Pierwsze wydanie: 2017
Autor: Paweł Brykczyński
Tłumaczenie: Michał Sutowski

Wydawnictwo Krytyki Politycznej
Seria Historyczna
                                       ISBN: 978-83-65853-20-2
                                       Stron: 278

Odnoszę wrażenie, że opinia publiczna za bardzo skupiła się w ostatnich dniach na grupce neonazistów, którzy uczcili urodziny Hitlera tortem ze swastyką ułożoną z wafelków. Uważam, że realnym problemem jest znaczący wzrost nastrojów nacjonalistycznych i ksenofobicznych oraz promowanie takich postaw przez obecną władzę i partyjne media.

Dominuje w nich narracja, w której stawia się znak równości między nacjonalizmem i patriotyzmem, czemu towarzyszy wybielanie lub wręcz fałszowanie historii naszego państwa. Minister MSWiA Joachim Brudziński wiele razy powtórzył ostatnio, że "Polska jest narodem ofiar, a nie sprawców". To nieprawda. Oczywiście trudno spekulować o dokładnych proporcjach, ale wśród Polaków zdarzali się i zbrodniarze, i bohaterowie. Nie ponosimy odpowiedzialności za czyny tych pierwszych i nie mamy prawa uważać się kogoś lepszego z powodu etnicznego pokrewieństwa z tymi drugimi.
Polskie społeczeństwo nadal bardzo łatwo ulega demagogii i wierzy w miraże prostych rozwiązań. Nie w całości, ale sondaże dotyczące poparcia dla partii politycznych dowodzą, że na pewno w dużej części. Pisowska propaganda jest tak skuteczna, bo mimo wszystko większość Polaków to ignoranci i wtórni analfabeci, a przecież ani politykom, ani kościołowi nie zależy na tym, żeby "ciemny lud" uczyć krytycznego myślenia.

Dziś postprawdę czy fake news rozpowszechnia się przede wszystkim przez internet i rządową telewizję, natomiast w okresie międzywojennym taką opiniotwórczą rolę pełniła prasa, znacznie bardziej niż obecnie zróżnicowana. Wiele ważnych debat publicznych odbywało się wtedy właśnie na łamach gazet, a każde ugrupowanie polityczne miało co najmniej jeden "swój" tytuł, w którym mogło propagować praktycznie dowolne poglądy, bo choć istniała wówczas cenzura, która niektóre teksty zatrzymywała, to nikt nie oczekiwał od dziennikarzy poprawności politycznej.

Szczególnie ostre debaty miały miejsce w okresie kampanii wyborczych, np. w 1922 roku, kiedy to w listopadzie odbywały się wybory parlamentarne, a potem 9 grudnia Zgromadzenie Narodowe wyłaniało prezydenta. Został nim - wskutek splotu różnych okoliczności - Gabriel Narutowicz, ale pełnił ten urząd zaledwie kilka dni, bo już 16 grudnia został zastrzelony przez Eligiusza Niewiadomskiego. Właśnie te wydarzenia stały się dla Pawła Brykczyńskiego punktem wyjścia do rozważań o ówczesnej demokracji parlamentarnej w naszym kraju, o różnicach w rozumieniu pojęcia narodu przez lewicę i prawicę, o sterowanym przez endecję nasileniu antysemityzmu w Polsce i - co zainteresowało mnie chyba najbardziej - o sile populistycznej narracji. 

Szczerze mówiąc przed lekturą tej książki niewiele wiedziałam o zamachu na Narutowicza, może poza nazwiskiem mordercy i miejscem zbrodni. Paweł Brykczyński pokazuje to wydarzenie w szerszym kontekście, pisze o jego genezie oraz krótko- i długofalowych konsekwencjach. W swojej pracy wykorzystał - oczywiście poza opracowaniami naukowymi - również archiwa prasowe, a także relacje i wspomnienia, przede wszystkim - polityków.

I prawica, i lewica spodziewały się takiej wygranej w wyborach parlamentarnych, która pozwoliłaby im rządzić samodzielnie. Miały w tym pomóc manipulacje w ordynacji wyborczej i przy tworzeniu okręgów wyborczych, które premiowały większe ugrupowania kosztem mniejszych. Stronnictwa reprezentujące mniejszości narodowe (Żydów, Ukraińców,  Białorusinów i Niemców) wystartowały wobec tego w luźnej koalicji, jako Blok Mniejszości Narodowych RP i zdobyły całkiem sporo mandatów: 66 (na 444) w sejmie i 20 (na 100) w senacie. 

Najwięcej posłów i senatorów zyskała prawica (216 i 39), ale bez koalicjanta nie mogła rządzić. Na poparcie Bloku Mniejszości liczyć oczywiście nie mogła, więc trzeba było próbować układać się z PSL "Piast", do czego "Piast" za bardzo się nie palił, bo reprezentował głównie chłopów domagających się reformy rolnej i parcelacji wielkich majątków, której z kolei prawicowi konserwatyści (wśród których było wielu posiadaczy ziemskich) byli przeciwni. 

Do pewnych układów doszło, ale na prawicowego kandydata na prezydenta "Piast" głosować nie mógł, jeśli chciał pozostać wiarygodny w oczach swoich wyborców (ów kandydat, hrabia Maurycy Zamoyski, był jednym z największych posiadaczy ziemskich w II RP). 

W tej sytuacji gdyby lewica sprzymierzyła się z "Piastem" i Blokiem Mniejszości, to taka koalicja mogłaby rządzić samodzielnie i jeszcze wybrać sobie swojego prezydenta. Żeby powstrzymać lewicę i "Piasta" przed szukaniem sojuszu z Blokiem, prawica postanowiła zadziałać propagandowo i spróbować "naznaczyć współpracę w Blokiem jako zdradziecki układ w żydowskim spisku prowadzącym do zniszczenia narodu (...). Obawa, by nie zostać okrzykniętym ≫żydowskimi pachołkami≪, miała zatem pomóc w wymuszeniu na posłach "Piasta" dogadania się z prawicą [str. 149]. Cytat z "Gazety Porannej 2 Grosze" z 17.11.1922 r.:
Od wyborów żydzi zmienili się nie do poznania [...]. O przyszłym rządzie i o polityce polskiej w ogóle, żydzi rozprawiają z taką swobodą i pewnością, jakby Polska cała była już ich kahalnym podwórkiem, na którym wszystko musi dziać się wedle woli żydowskiej [...]. Oni w nowym sejmie chcą rozpocząć nową przebudowę Polski z państwa narodowo polskiego na narodowościową Judeo-Polskę. Oni są bezczelni i nachalni. łatwo przedzierzgają się na "internacjonalistów", postępowców "neutralnych" - nie przestając być nigdy żydami. Wiemy o tym od dawna. Czy jednak wśród stronnictw polskich może się znaleźć choć jedno, które by miało odwagę dzielić rządy Polską - z żydami? [str. 149-150]
Mimo wszystko mając do wyboru Zamoyskiego i Gabriela Narutowicza, PSL "Piast" zagłosował na tego drugiego, podobnie jak Blok Mniejszości. W Warszawie doszło do demonstracji i wystąpień antysemickich (bito Żydów i ludzi za Żydów uważanych), których kulminacja miała miejsce w dniu formalnego przejęcia władzy przez nowego prezydenta. Tłum próbował uniemożliwić Narutowiczowi dotarcie do sejmu, gdzie miał złożyć przysięgę, policja w większości była nieudolna, bierna albo wręcz przyłączała się do protestujących prawicowych bojówek.

Co zarzucano nowemu prezydentowi? Przede wszystkim to, że został wybrany przez Żydów (czyli Blok), co naruszało sformułowaną już wcześniej przez prawicę doktrynę polskiej większości, zgodnie z którą wszyscy uznani przez nią za nie-Polaków powinni być wykluczeni z odgrywania jakiejkolwiek roli politycznej w II RP.

Eligiusz Niewiadomski nie był formalnie związany z endecją, ale na procesie głosił dokładnie takie same poglądy. Początkowo prawicowa prasa opisywała zamach jako czyn szaleńca, kiedy jednak okazało się, że lewica (i Piłsudski) nie podjęła żadnych działań odwetowych, zaczęła przedstawiać tę zbrodnię jako naturalną i nieuniknioną reakcję znieważonego narodu polskiego na próbę przejęcia władzy przez Żydów i ich popleczników, a Niewiadomskiego okrzyknięto bohaterem i męczennikiem. Adolf Nowaczyński pisał o nim tak:
I dziś [...] żal bierze nie tego co padł ofiarą przypadku, nie tego przechodnia-prezydenta, z którym uczuciowo Polska nie była właściwie związana, nie tego, który stał się tylko jednym z symbolów tytanicznego zmagania się świata chrześcijańskiego z żydostwem, ale żal [...] Niewiadomskiego. [str. 203]
Jak widać Naród Polski zawsze był tolerancyjny. Antysemityzm? Przemoc? Zbrodnia? No skąd, to nie u nas.

Lewica, przynajmniej do 1922 roku, potępiała antysemityzm jako nieetyczny i prostacki, nie odmawiała przedstawicielom innych grup etnicznych prawa do działalności politycznej, a Piłsudski chciał z II RP zrobić federację narodów. A jednak, może z obawy przed częścią opinii publicznej i destabilizacją młodego państwa, nie wyciągnęła wobec nikogo konsekwencji, świadomie unikała mówienia wprost o faktycznych przyczynach zamachu na Narutowicza, a na łamach lewicowej prasy przestały się ukazywać artykuły popierające udział mniejszości narodowych w polskiej polityce. Lewica milcząco pogodziła się z obowiązywaniem doktryny polskiej większości. To druga najsmutniejsza konsekwencja morderstwa w "Zachęcie".


Kiedy zaczynałam czytać książkę Pawła Brykczyńskiego, w telewizji pokazywano jako kuriozum małą grupkę heilujących w lesie idiotów, a kiedy kończę ten wpis, mamy w Polsce chyba największy kryzys dyplomatyczny po 1989 roku, wywołany niepotrzebną nowelizacją ustawy o IPN, Ziemkiewicz i Wolski w TVP Info żartują sobie na temat obozów koncentracyjnych, w tej samej stacji upublicznia się antysemickie komentarze widzów. W dodatku przedwczoraj na Polsacie ni z tego, ni z owego przerwano na kilka minut emisję filmu "Diabeł ubiera się u Prady" i znienacka zamiast Meryl Streep na ekranie telewizora zobaczyłam premiera Morawieckiego wygłaszającego w swoim drewnianym stylu przemówienie, które właściwie nic nie wniosło do sprawy, a wręcz ją pogorszyło, bo ktoś nie dopilnował poprawnego tłumaczenia na angielski. Co za dysonans poznawczy! Haute couture, Morawiecki, haute couture... Głupiutka historia Andrei Sachs naprawdę miała więcej sensu i była mniej naiwna niż tekst tego orędzia.

Ten wpis może wydawać się nieco chaotyczny, ale jest tyle analogii między 1922 i 2018 rokiem... Z tą różnicą, że sto lat temu wydarzenia w Polsce wpisywały się mniej więcej w to, co działo się w całej Europie, a teraz całemu światu jawimy się jako skansen ciemnoty, nacjonalizmu, ksenofobii i megalomanii. Współczesne polskie partie nie mają wprawdzie swoich bojówek, ale PiS chyba nie bez powodu podlizuje się kibolom i tym wszystkim oenerowcom i wszechpolakom. W sejmie procedowana jest ustawa, zgodnie z którą stowarzyszenia strzeleckie i proobronne będą się mogły starać o dostęp do broni automatycznej. Duma i Nowoczesność ma w swoich celach statutowych m.in. "utrzymanie porządku i bezpieczeństwa publicznego oraz działania wspierające obronność państwa". Takich organizacji jest na pewno w Polsce więcej. Czy należy je uzbrajać?! To musiałoby się skończyć bardzo źle.

Premier może sobie opowiadać bajki o samochodach elektrycznych, roztaczać wizje świetlanej przyszłości i potęgi, ale tak naprawdę my wciąż babrzemy się w mniej lub bardziej odległej przeszłości. Polska właśnie "wstaje z kolan" z wdziękiem i koordynacją pijaczka w delirium.


Podsumowując: praca Pawła Brykczyńskiego jest bardzo interesująca, logicznie skonstruowana i dobrze udokumentowana. W trakcie lektury musiałam od czasu do czasu poszukać jakichś informacji (np. o tym, jaka była różnica między PSL "Piast" i PSL "Wyzwolenie"), no ale ja nie jestem historykiem. Warto czytać takie książki zwłaszcza dziś, kiedy niektórzy politycy próbują przedstawiać fałszywy obraz przeszłości naszego kraju, wykazując brak szacunku dla ofiar i dla inteligencji współobywateli. Nie, nie odpowiadamy za zbrodnie z przeszłości, ale musimy o nich pamiętać i robić wszystko, żeby się nie powtórzyły.



***

A poza tym uważam, że osoby odpowiedzialne za demolowanie polskiego systemu prawnego, politycznego, finansowego i społecznego powinny trafić co najmniej przed Trybunał Stanu. 
 

7 komentarzy:

  1. Mam tę książkę w planach, ciesze się, że dobrze o niej piszesz.
    A co do obecnej sytuacji - jestem bardzo ciekawa, kiedy wreszcie pobłażliwość dla narodowców zacznie się obecnej władzy odbijać czkawką.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Czytało mi się dobrze, książka naprawdę skłania do myślenia. Gdybym chciała napisać o wszystkim, co mi się nasuwało w trakcie lektury i już po, to ten wpis musiałby być co najmniej dwa razy dłuższy i jeszcze bardziej chaotyczny:). Z ciekawostek: Iłłakowiczówna, o której niedawno pisałaś, trzymała na swych kolanach głowę zaatakowanego Narutowicza do przyjazdu policji, to ona zamknęła mu oczy. Ale może czytałaś o tym w jej biografii.

      O, na opamiętanie się obecnej władzy ja bym nie liczyła. Nawet jeśli wydarzy się tragedia, to się wykpią i wytłumaczą, dlaczego to była wina PO.

      Usuń
    2. O śmierci Narutowicza czytałam w zbiorze reportaży Iłłakowiczówny, opisała całe zdarzenie.

      Masz rację, na pewno zwalą to na poprzednią ekipę.;(

      Usuń
    3. A jak to zdarzenie potraktowała? Jako odosobniony czyn szaleńca, czy pisała może o jakimś szerszym kontekście?

      Usuń
  2. Ciekawe, czy przeczyta:
    http://krytykapolityczna.pl/kraj/list-do-prezydenta-andrzeja-dudy/

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wątpię, a nawet gdyby jednak, to bez zrozumienia. Napisałabym o tym szerzej, ale niestety za publiczne znieważanie prezydenta można spędzić trzy lata w więzieniu. Zresztą ten człowiek kompromituje się sam, każdego dnia.

      Usuń
    2. Myślę, że zrozumiałby, ale nic więcej.

      Usuń

"Błogosławieni, którzy nie mając nic do powiedzenia, nie ubierają tego w słowa". Z drugiej strony lubię meandrujące dyskusje, więc komentarze nie na temat również są tu mile widziane;).

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.