Impresje

niedziela, 24 stycznia 2010

TYTUS SAM

Tytuł: Tytus sam
Autor: Mervyn Peake
Pierwsze wydanie: 1959

Wydawnictwo Zysk i S-ka
Tłumaczenie: Jadwiga Piątkowska
ISBN: 83-7298-672-X
Stron: 341

Ocena: 1/5

Powieść "Tytus sam" ("Titus alone") w istotny sposób różni się od  "Tytusa Groana" i "Gormenghast". Tematycznie, objętościowo i, niestety, jakościowo. Żeby zrozumieć ten stan rzeczy, trzeba poznać choćby zarysy genezy tej powieści. Przypomnę, że "Tytus Groan" został po raz pierwszy wydany w 1946 r., "Gormenghast" - w 1950 r., a "Tytus sam" - w 1959 r.
Między publikacją drugiej i trzeciej części "trylogii" w życiu Mervyna Peake'a zaszło wiele zmian. W 1957 r. jego sztuka pt. "The Wit to Woo" okazała się porażką, finansową i artystyczną (otrzymała kiepskie recenzje), a Peake przeżył poważne załamanie nerwowe. Ponadto mniej więcej od połowy lat 50tych cierpiał na chorobę Parkinsona. Był leczony m.in. elektrowstrząsami. Objawy tej choroby (trudności w poruszaniu się i mówieniu, drżenie, kłopoty z koncentracją, być może też halucynacje) musiały być szczególnie uciążliwe dla pisarza i ilustratora.

W 1959 r. ukończył powieść "Tytus sam", ale kiedy wydawca poprosił go o dokonanie pewnych zmian, Peake nie był w stanie skoncentrować się na tyle, żeby tego dokonać. Na stronie Peak studies, polecanej przez Sebastiana Peake'a (syna pisarza), znajduje się informacja, że to żona autora, Maeve Peake, dokonała pewnych przeróbek zgodnie z sugestią wydawcy. Efekt nie był najlepszy i książka, łagodnie mówiąc, nie znalazła uznania u recenzentów.
Peake zdołał jeszcze wykonać ilustracje m.in. w 1962 r. do swojego napisanego dużo wcześniej poematu "The Rhyme of the Flying Bomb". Choroba jednak stale postępowała i w 1968 r. pisarz zmarł.
W 1970 r. Langdon Jones zrekonstruował powieść, posługując się trzema jej wersjami: tekstem pierwotnym (zapisanym ręcznie w różnych notatnikach), maszynopisem początkowo przedstawionym do druku i maszynopisem, który uwzględniał zalecenia redaktora. Starał się usunąć z tekstu wszelkie cudze przeróbki i wprowadził kilka swoich zmian, których wymagała logika wydarzeń. [informacje zawarte w tym akapicie pochodzą z noty wydawcy, dołączonej do "mojego" wydania powieści]

Przytoczone powyżej fakty w dużym stopniu mogą tłumaczyć, dlaczego po spójnych ze sobą dwóch pierwszych powieściach autor stworzył trzecią, tak do tych poprzednich niepodobną. 

Pierwsza różnica jest widoczna już na pierwszy rzut oka - "Tytus Groan" i "Gormanghast" liczyły sobie ponad 500 stron, natomiast "Tytus sam" tylko 341. Owszem, składa się ze 122 rozdziałów, ale niektóre zawierają tylko kilkanaście linijek tekstu; są jakby szkicami tego, czego autor nie zdążył lub nie zdołał napisać.

W "Tytusie Groanie" i w "Gormenghast" Peake wiele miejsca poświęcił opisom miejsca akcji oraz bohaterów, nie tylko ich wyglądu, ale i sfery emocjonalnej. Następstwo wydarzeń było logiczne, działania postaci konsekwentne, a ich motywacja - wyjaśniona i zrozumiała. Oprócz głównych bohaterów istniało też wielu drugo- i trzecioplanowych, ale każdy z nich był interesującym, irracjonalnym indywiduum. W tej powieści jest tylko jeden główny bohater, oczywiście Tytus, ale nawet on nie jest zbyt dobrze scharakteryzowany. Nie dowiadujemy się, dlaczego nagle zachowuje się zupełnie inaczej (zwłaszcza wobec kobiet) niż młodzieniec, który w poprzednim tomie opuścił Gormenghast. Nie ma tu jakiegoś punktu zwrotnego, który by uzasadniał jego przemianę. Pozostałe postaci są tylko stosunkowo lekko zarysowane, niezbyt złożone.

Ale tym, co szczególnie różni ten trzeci tom od dwóch poprzednich, jest zupełnie inne miejsce akcji. Nie jest nim już ogromny, przytłaczający zamek Gormenghast, w którym życie toczy się powoli, mieszkańcy są więźniami rytuału, a realia przypominają średniowieczne. Tu, po długiej wędrówce, Tytus trafia do krainy, w której na porządku dziennym są samochody, samoloty, fabryki, windy, maszyny i, prawdopodobnie, sztuczne satelity. Ale co jest najdziwniejsze - chłopca te wynalazki nie szokują tak, jakbyśmy się tego mogli spodziewać, a w każdym razie autor nas o tym nie informuje. Nie rozumiem tego.

Streszczę fabułę dla osób, które książki nie mogą zdobyć, albo które, zniechęcone, szukać jej nie zechcą, a interesują je dalsze losy Tytusa.
W końcówce "Gormenghast" Tytus opuścił zamek ("połowę serca, połowę siebie") i ruszył w nieznane. Wędrował przez lasy, góry i pustynie, dręczony wyrzutami sumienia i tęsknotą; już nie dziecko, ale jeszcze nie mężczyzna; śledzony przez dwie tajemnicze postaci.

Pewnego dnia rzeka wyrzuciła go na brzeg obcego miasta, w którym bardzo przypadkowo zyskał opiekę dwóch osób: Muzzlehatcha i Juno. Muzzlehatch był zamożny, miał coś w rodzaju prywatnego zoo, a umieszczone w klatkach zwierzęta po prostu kochał. Poza tym był tajemniczym ekscentrykiem, który zawsze chadzał własnymi ścieżkami. Juno była kiedyś jego kochanką i choć od tego czasu minęło już 20 lat, nadal zachowała imponującą urodę.

Nie bardzo wierzono w opowieści Tytusa o jego pochodzeniu i o Gormenghast, podejrzewano, że jest szalony, jednak Juno poręczyła za niego. Tytus zamieszkał w jej domu i został jej kochankiem. Wkrótce postanowił ją opuścić - dawała mu całą siebie, a on nie mógł odwdzięczyć się tym samym. Nie chciał ugrzęznąć w domu Juno na zawsze, potrzebował zmiany, to nie było jego miejsce. Uciekł.

Udał się do Muzzlehatcha, ale po drodze spostrzegł, że leci za nim mała przezroczysta, szklana kula z drucikami w środku. Zniszczył ją za pomocą krzemienia, swojej jedynej pamiątki z Gormenghast, i przestraszył się jej niemal ludzkiego westchnienia. Pobiegł do domu przyjaciela, który poinformował go, że to, co właśnie zniszczył, było niesamowicie zaawansowanym technicznie urządzeniem. Muzzlehatch przypuszczał, że Tytus był śledzony i że właściciele kuli będą chcieli się na nim zemścić, ułatwił więc chłopcu ucieczkę przez miejsce zwane Pod Rzeką.
Były to tunele i korytarze znajdujące się pod ziemią, zamieszkiwane przez żebraków, nieudaczników i przestępców. Przyszło tam stoczyć Tytusowi walkę w obronie nieznanej mu dziewczyny. Przeciwnik pokonałby go, gdyby nie pomoc Muzzlehatcha. On również musiał się ukryć, ponieważ sprawdziły się jego wcześniejsze przewidywania. Co prawda nie złapano ani Tytusa, ani Muzzlehatcha, ale za pomocą jakichś śmiercionośnych promieni zabito wszystkie jego zwierzęta.

Tytus powędrował dalej sam. Juno, po pewnym okresie samotności i żalu, opuściła miasto w towarzystwie nowego przyjaciela, którego nazywała Kotwicą. Muzzlehatch ruszył przed siebie, pogrążając się w tęsknocie za swoimi zwierzętami i (choć nie wiedział czemu) również za Tytusem.

Tytus miał szczęście do pięknych kobiet. Wkrótce zaopiekowała się nim Cheeta, córka bogatego uczonego, właściciela fabryki. Podobała mu się, bo była całkowicie inna niż kobiety, które znał do tej pory. Była n o w o c z e s n a, o czym świadczyła m.in. umiejętność pilotowania samolotu.
Jedyne dowody miłości, jakich Cheeta oczekiwała od mężczyzny, to bycie na każde jej skinienie i zaspokajanie wszystkich jej kaprysów. I było wielu panów, którzy kochali ją w ten sposób. Natomiast Tytusowi była właściwie obojętna, po prostu jej pragnął. Nie chciała zostać jego kochanką, więc postanowił ją opuścić. Nikt nigdy tak z nią nie postąpił, więc postanowiła się zemścić, ale zręcznie ukrywała swą nienawiść. W odległych ruinach Czarnego Domu przygotowywała potajemnie pożegnalne przyjęcie.

Tymczasem Juno i Muzzlehatch (choć dzieliła ich duża odległość) niepokoili się o Tytusa; czuli, że chłopiec potrzebuje ich pomocy i postanowili go odnaleźć. Ten sam cel przyświecał trzem żebrakom, którzy podążali za Tytusem już od tuneli Pod Rzeką.

Cheeta zaprosiła na przyjęcia wielu gości, którzy mieli być świadkami upokorzenia jej nowego wroga. Na początku ich znajomości Tytus był chory i mówił w gorączce. Nieświadomie opowiedział jej wiele o Gormenghast i o swojej przeszłości, a dziewczyna postanowiła to teraz wykorzystać przeciw niemu. Znała jeszcze jeden jego słaby punkt - Tytus, którego w tym obcym świecie podejrzewano o kłamstwo w sprawie pochodzenia, sam zaczynał w nie powoli wątpić.
Główną atrakcją przyjęcia była parada karykatur krewnych Tytusa, która miała doprowadzić go do szaleństwa. Doszłoby do tego, gdyby nie zjawili się Muzzlehatch, Juno, Kotwica i żebracy.

Przed przybyciem do Czarnego Domu Muzzlehatch trafił do fabryki ojca Cheety. Podejrzewał, że to tu powstała broń, którą zabito jego zwierzęta. Pobyt tam pogłębił jeszcze jego szaleństwo. Muzzllehatch oprowadził do zniszczenia tego miejsca, do eksplozji doszło właśnie w trakcie przyjęcia.

Wybuch przeraziła gości. Muzzlehatch został zamordowany. Żebracy ułatwili ucieczkę Tytusowi, Juno i Kotwicy, którzy odlecieli stamtąd samolotem. Celem ich podróży miało być odnalezienie Gormenghast.
Tytus podejrzewał, że przyjaciele robią to tylko dla niego i że nie wierzą w istnienie jego domu. Postanowił odszukać go sam i wyskoczył na spadochronie z lecącego samolotu.

Po długiej wędrówce znalazł górę Gormenghast. Jeszcze nie widział zamku, musiałby wspiąć się trochę wyżej. Usłyszał salwę, która, zgodnie z odwiecznym rytuałem, rozlegała się o świcie na cześć hrabiego Gormenghast, nawet jeśli ten przebywał daleko.
Był szczęśliwy: zamek naprawdę istniał, a on b y ł siedemdziesiątym siódmym hrabią Groanem. Nie chciał zobaczyć swojego domu, odwrócił się na pięcie i odszedł, by już nigdy tam nie wrócić.
***
Czytelnik "Tytusa Groana" i "Gormenghastu" z pewnością nie takiego rozwoju wydarzeń mógł oczekiwać. Ale to nie treść mnie rozczarowała - autor może tak poprowadzić akcję, jak mu się podoba. Tylko że powinno to mieć ręce i nogi, a tu tak nie jest. Mnie ta powieść wydaje się niedokończona i niedopracowana. I nie wydaje mi się wystarczającym usprawiedliwieniem to, że Peake planował stworzyć jeszcze dwie książki o Tytusie ("Titus awakes" i "Gormenghast revisited"), które, być może, wyjaśniłby nieścisłości i wątpliwości z powieści "Tytus sam". Usprawiedliwieniem pisarza może być jego choroba, ale co usprawiedliwia wydawcę, który to opublikował?
Nie twierdzę, że zapiski Peake'a i maszynopisy powieści trzeba było zniszczyć albo ukryć. Nie, ale powinno się czytelnikowi wyraźnie powiedzieć, że to, co bierze do ręki, to w znacznej mierze szkielet książki, a nie gotowe dzieło. Na pewno mogło z tego powstać coś na miarę "Gormenghast", ale okoliczności sprawiły, że tak się nie stało. W każdym razie takie jest moje zdanie. Odmienną, ale ciekawą opinię na ten temat znajdziecie TUTAJ.

Na blogu Eruany znalazłam informację, że wnuczka Mervyna Peake'a odkryła na strychu rękopis "Titus awakes", autorstwa żony pisarza, Maeve, która stworzyła go na podstawie notatek męża. No cóż, w przyszłym roku będzie setna rocznica jego urodzin, więc pewnie znajdzie się wydawca, który to opublikuje. Trylogia stanie się tetralogią, choć ja doradzam poprzestanie na dwóch pierwszych częściach.

3 komentarze:

  1. Ała czuję się zniechęcony. Chyba nie chcę sobie psuć ogólnego wrażenia. Siła Gormenghastów była w czymś co czego, jak wynika z recenzji, nie ma, w opisywanej książce. Przynajmniej istnieje wspomniany przez Ciebie wcześniej film, z całkiem niezłą obsadą.

    OdpowiedzUsuń
  2. Podoba mi się zdanie z recenzji Edelmana:
    "Well, there’s no delicate way to put it: this book is bizarre." Określona jako 'bizarre' część dość ekscentrycznej, bądź co bądź, trylogii jawi się dośc hmm groźnie;)

    OdpowiedzUsuń
  3. Przeczytać można. Niektórych ta powieść nawet inspiruje. W przedmowie do "Dworca Perdido" China Mieville'a wymienia m.in. Mervyna Peake'a. Teraz wiem, że miał na myśli właśnie tę konkretną powieść tego autora. I chyba powinnam jakiś krótki post o tym napisać (udział w wyzwaniu zobowiązuje), ale jakoś mi się nie chce...

    OdpowiedzUsuń

"Błogosławieni, którzy nie mając nic do powiedzenia, nie ubierają tego w słowa". Z drugiej strony lubię meandrujące dyskusje, więc komentarze nie na temat również są tu mile widziane;).

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.