Impresje

piątek, 1 stycznia 2010

MAUD Z WYSPY KSIĘCIA EDWARDA

Tytuł: Maud z Wyspy Księcia Edwarda
Autorka: Mollie Gillen
Pierwsze wydanie: 1975

Wydawnictwo: Wydawnictwo Literackie
Rok: 2008
Stron: 404

Ocena: 3/5

Lucy Maud Montgomery (1874 - 1942) przez większość swojego życia żyła w bardzo niewielkich społecznościach, gdzie wszyscy wiedzieli o sobie wszystko, a przez niemal połowę - była żoną pastora, co wówczas bardzo zobowiązywało. Jak pisze Mollie Gillen - jedna z parafii pozbyła się swojego duchownego tylko dlatego, że jego żona przyozdobiła kapelusz różą. A zatem tego, kto szukałby w biografii pisarki jakichś pikantnych szczegółów, spotka spore rozczarowanie. Jest to jednak pozycja, którą koniecznie powinien przeczytać każdy, kto wychował się na powieściach Maud Montgomery. 
Nie będę tu streszczać całej biografii, przytoczę tylko kilka faktów, które mnie szczególnie zainteresowały albo zaskoczyły.

Pamiętamy oburzenie Ani, kiedy Diana przerobiła nieco jej sentymentalną nowelkę "Pokuta Averyli" tak, żeby nadawała się do reklamowania proszku do pieczenia ("Ania na uniwersytecie"). Tymczasem sama Maud nie odczuwała żadnych skrupułów z powodu pisania raczej kiepskich sensacyjnych powieści w odcinkach dla pieniędzy. Miała świadomość, że to "straszne szmiry", pełne "tanich chwytów", ale była przy tym realistką.

Uważała "Anię z Zielonego Wzgórza" za książkę dla dzieci, zwłaszcza dziewcząt, za co najwyżej lekturę do biblioteczki szkółki niedzielnej. Nie mogła się nadziwić, że powieść podoba się również dorosłym. Początkowo wcale nie zamierzała też pisać kontynuacji, ale wobec sukcesu pierwszej części wydawca nalegał na napisanie kolejnych. Robiła to bardzo niechętnie, w wolnych chwilach, których (jako obowiązkowa wnuczka, a potem żona, matka i pastorowa) miała bardzo niewiele. Z czasem miała serdecznie dość stworzonej przez siebie bohaterki. Nie utożsamiała się z nią, jak sama twierdziła - więcej rysów autobiograficznych zawarła w "Emilce".

Wychowywali ją dziadkowie, ludzie surowi i bardzo religijni, wobec czego i Maud wyrosła na obowiązkową, głęboko wierzącą kobietę za zasadami. Ale nie była dewotką - zawsze bardzo dużo czytała, również książki naukowe, umiała myśleć samodzielnie, wyrabiała sobie swoje własne poglądy, również na tematy religijne. Nie wierzyła w niektóre dogmaty, jej wyobrażenie o świecie pozagrobowym bardzo odbiegało od tego, co głoszono w kościołach, nie widziała sensu w publicznych modlitwach. Interesowała się reinkarnacją, okultyzmem, wierzyła w przeczucia i prorocze sny. Ale miała dość zdrowego rozsądku, żeby się z tym nie afiszować.
"Zgodnie z wyznawaną zasadą staram się zachowywać poprawnie i być w miarę konwencjonalna wtedy, gdy przenikliwość i oryginalność nie są w cenie. [...] Nauczyłam się ukrywać swoje myśli i uczucia, szczególnie takie, które w drapieżnym świecie nie mają racji bytu" [str. 124]
Cieszyła się opinią konserwatystki, szanowanej, statecznej, zaradnej pastorowej, która potrafiła doskonale organizować życie parafii. Nawet, kiedy towarzystwo, w którym się znalazła, śmiertelnie ją  nudziło, nigdy nie pozwoliła sobie na okazywanie znużenia czy niechęci. O wiele bardziej szczera bywała wobec swoich korespondencyjnych przyjaciół (co ciekawe byli to mężczyźni).

W pewnych sprawach rzeczywiście była konserwatywna - uważała, że większość kobiet najlepiej sprawdza się w roli pani domu (sama była zawsze przykładną żoną i matką, w milczeniu znosiła wciąż powracające, głębokie depresje swego męża), choć od tej reguły są wyjątki.
"Co do ruchu feministycznego, nie interesują się nim zbytnio - przyznaje, choć po chwili sobie zaprzecza: - ale uważam, że kobieta, jako istota niezależna, powinna mieć udział w tworzeniu prawa. Czy jestem gorsza i głupsza od francuskiego drwala rąbiącego drwa na opał, który z trudem potrafi odróżnić prawą rękę od lewej i jest analfabetą, a pomimo tego ma prawo głosu i może wpływać na losy mojego kraju?" [str. 180]

Lubiła piękne stroje, koty, kwiaty, gotowanie, ale nie przepadała za sprzątaniem.
"Przez ostatnie cztery dni szorowałam i pastowałam podłogi, czyściłam kąty i mam wrażenie, jakby cały ten kurz, który zeskrobałam, wymiotłam i zmyłam, osiadł w mej duszy, by pozostać tam na zawsze, czyniąc wszystko beznadziejnym, ponurym i niezdrowym. Wiem oczywiście, że to nieprawda, ale co innego jest w i e d z i e ć, a co innego c z u ć.
Zastanawiam się, czy sprzątanie w ogóle jest potrzebne. Zastanawiam się, czy dziewięć dziesiątych tego wszystkiego, co uważamy za niezbędne, nie jest zbyteczne! Ale i tak, rozmyślając o tym wszystkim, będę musiała sprzątać! Przestałam wierzyć w przeznaczenie, wolny wybór i Niepokalane Poczęcie, a l e nie popełnię nigdy herezji, mówiąc, że coroczne generalne porządki nie są podstawą życia rodzinnego!" [str. 149]
Kogo z nas nie opadły nigdy takie ponure myśli, zwłaszcza w okresie przedświątecznych porządków?:)


Mollie Gillen ukończyła tę książkę w 1975 r. Autorka przytoczyła sporo ciekawostek o pisarce, choć czasami zrobiła to nieco chaotycznie, zapędzając się w szczegóły dotyczące innych osób.

W Polsce biografia ta pojawiła się w latach 90tych, ale w ubiegłym roku ukazała się ponownie nakładem Wydawnictwa Literackiego, pewnie z okazji setnej rocznicy opublikowania "Ani z Zielonego Wzgórza". Książka jest bardzo ładnie wydana, choć mam wątpliwości co do tego, czy tak duże marginesy były naprawdę konieczne. Stron jest niby 400, ale czyta się to bardzo szybko.

2 komentarze:

  1. Tak i pewnie cena odpowiednia? Ja uwielbiałam Anię z Zielonego Wzgórza, utożsamiałam się z nią bardzo jako początkująca nastolatka, teraz już nie bardzo mogę serię czytać, filmy za to bardzo lubię. Widać różnicę w podejściu autorki do Ani i Emilki, pierwsza jest naiwna i zabawna, Emilka to seria ambitniejsza i prawdziwsza, pamiętam, że nie chciałam tego czytać, mając te 10 czy 11 lat, bo sporo tam było smutku.

    OdpowiedzUsuń
  2. Cena z okładki to 34,90 zł, a wydanie z lat 90tych można kupić na allegro za kilkanaście zł. Ja sobie tę książkę wypożyczyłam z biblioteki.
    Mnie ekranizacje "Ani" nigdy się jakoś nie podobały - wyobrażałam sobie to wszystko inaczej niż ich twórcy. Nadal czasami wracam do tych powieści, nie tyle ze względu na główną bohaterkę, co na panią Linde, pana Harrisona, Zuzannę Baker, jej kuzynkę - Zofię, Rebekę Dew, pannę Minerwę Tomgallon, kuzynkę cioci Kasi - Ernestynę, Tadzia, panią Gibson, ciotkę Wywąchiwacz i pannę Kornelię Bryant. Pewne typy postaci powtarzały się w kolejnych książkach, ale są tak zabawne, że nigdy mi się nie znudzą.

    OdpowiedzUsuń

"Błogosławieni, którzy nie mając nic do powiedzenia, nie ubierają tego w słowa". Z drugiej strony lubię meandrujące dyskusje, więc komentarze nie na temat również są tu mile widziane;).

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.