Autor: Jonathan Franzen
Pierwsze wydanie: 2001
Tłumaczenie: Arkadiusz Nakoniecznik, Joanna Grabarek
Wydawnictwo: Świat Książki
ISBN: 9788373114432
Stron: 671
Ocena: 4/5
Trudno streścić fabułę tego typu książki, bo to trochę tak, jakby opisywać intymne sprawy prawdziwych ludzi. Jonathanowi Franzenowi udało się wykreować pełnowymiarowe postaci, takie z krwi i kości, które co prawda nie budzą naszej sympatii, ale których losy śledzimy z zainteresowaniem. Powieść nie ma głównego bohatera lub raczej ma ich pięcioro - wszystkich dorosłych członków rodziny Lambertów.
Nestorem rodu był Alfred, emerytowany inżynier, właściciel kilku patentów z dziedziny metalurgii. Człowiek o nieposzlakowanej uczciwości, dla którego zrobienie sobie przerwy na kawę w czasie pracy było równoznaczne z okradaniem firmy. Perfekcjonista, pedant, który od innych wymagał bardzo dużo, ale jeszcze więcej wymagał od siebie. Ortodoksyjny introwertyk, nie umiał i nie chciał mówić o uczuciach, a często nie potrafił ich też okazać. Ta niemożność raniła przede wszystkim jego żonę, Enid.
Byli małżeństwem od prawie pięćdziesięciu lat. Nie licząc kilku zagranicznych wycieczek i delegacji, spędzili je w St. Jude niewielkim, prowincjonalnym miasteczku na Środkowym Zachodzie. Jonathan Franzen dobrze wybrał nazwę - św. Juda Tadeusz, apostoł, uchodzi za patrona spraw trudnych i beznadziejnych.
Enid była konwencjonalną panią domu, zajmowała się mężem i dziećmi; Alfred nie pozwolił jej się mieszać do innych spraw. Być może miała nadzieję, że kiedy dorosłe dzieci się wyprowadzą, będzie miała trochę czasu tylko dla siebie, wówczas jednak jej mąż zapadł na chorobę Parkinsona i postępującą stopniowo demencję. Enid zapadła na harpagonizm. Miała na głowie Alfreda, trudny w utrzymaniu dom i nieustannie zadręczała się problemami swoich dzieci. Cóż, nie miała swojego życia, więc żyła cudzym.
Najstarszy syn Gary (lat 43) był wiceprezesem banku, był bogaty i odpowiedzialny, miał wredną żonę i trójkę dzieci. Synowa nie znosiła teściów i starała się do minimum ograniczyć ich kontakty z wnukami. Gary przechodził coś w rodzaju kryzysu wielu średniego - obawiał się depresji i próbował uniepodobnić się (chyba nie ma takiego słowa, ale to co) do Alfreda.
Chip (lat 39) był typem amerykańskiego intelektualisty o lewicowych zapatrywaniach. Wykładał w college'u teorię literatury, dopóki nie wyrzucono go stamtąd za romans ze studentką. Poświęcił się wówczas szlifowaniu scenariusza filmowego, który miał mu otworzyć drogę do Hollywood i wydawał mnóstwo pożyczonych pieniędzy na swoją nową przyjaciółkę. Kobiety były jego obsesją i jego zgubą.
Denise (lat 32) była coraz bardziej cenioną szefową kuchni w popularnych restauracjach, ale w życiu osobistym zdecydowanie jej się nie wiodło. Po rozwodzie z mężem zaczęła się angażować w zaskakujące dla niej samej, skomplikowane związki, które ukrywała przed rodziną.
Akcja powieści obejmuje kilka miesięcy, które okażą się okresem przełomowym dla wszystkich bohaterów. Enid dąży do tego, żeby cała rodzina zebrała się w St. Jude na Boże Narodzenie, być może ostatnie święta, które Alfred będzie w miarę świadomie obchodził. Obecność dzieci i wnuków ma jej wynagrodzić życie bez nadziei na osobiste szczęście, lata poświęceń. A wcale nie jest pewne, czy spełnią jej prośbę i przyjadą.
Istotnym wątkiem tej powieści jest zmaganie się ze starością i jej konsekwencjami. Alfred Lambert, zawsze taki odpowiedzialny, silny, niezależny, staje się stopniowo bezradnym i bezbronnym człowiekiem, zdanym na cudzą łaskę. W jego prywatność, którą zawsze tak bardzo sobie cenił i którą chronił nawet przed rodziną, bezceremonialnie wkraczają obcy ludzie - lekarze, pielęgniarki, postronni świadkowie jego upadków. Nie jest to przyjemny obrazek, również dlatego, że na wielu czytelników też coś podobnego czai się w przyszłości.
"Korekty" to bardzo dobra powieść obyczajowa. Co prawda wydaje mi się, że autor mógł sobie spokojnie darować kilka wątków i szczegółowych opisów, ale i tak stosunkowo szybko przebrnęłam przez ponad 600 stron, zaznaczając po drodze kilka fragmentów i zwrotów, które szczególnie mi się spodobały. Jonathan Franzen otrzymał za tę książkę National Book Award.
***
Słońce wisiało nisko na niebie, mała plamka światła, stygnąca gwiazda. [str. 9]
Alfred stał w głównej sypialni, zastanawiając się, dlaczego wszystkie szuflady są wysunięte i kto je powysuwał - może on sam? Winą za swoją dekoncentrację nieodmiennie obarczał Enid. Dlatego, że była jej świadkiem. I dlatego, że w ogóle istniała, a wiec potencjalnie to ona mogła pootwierać szuflady.- Co robisz, Al?Odwrócił się w kierunku drzwi.- Właśnie...Zaczął, lecz natychmiast zawiesił głos, ponieważ zawsze, kiedy ktoś go zaskakiwał, nawet najprostsze zdanie zamieniało się w wędrówkę przez las; jak tylko tracił z oczu jasną polanę, z której rozpoczynał wędrówkę, uświadamiał sobie, że okruszki, które rzucał na ziemię, żeby potem odnaleźć drogę powrotną, zostały już wydziobane przez ptaki - małe, przebiegłe, milczące, zwinne stworzenia prawie niewidoczne w mroku, za to tak liczne i ruchliwe, że same zdawały się go tworzyć, jakby mrok nie był jednolity, nie był negacją jasności, lecz czymś żywym i namacalnym, złożonym z niezliczonych cząsteczek, bo kiedy Alfred we wczesnej młodości zetknął się ze słowem "cząsteczkowy", to potem przez całe dorosłe życie wyobrażał sobie, iż właśnie w mroku gołym okiem najlepiej dostrzega się ową cząsteczkowość, podobną do ziarnistości czułej błony fotograficznej, używanej do robienia zdjęć przy słabym oświetleniu, albo do śladów odstręczającego rozkładu; stąd właśnie brała się panika człowieka zagubionego w lesie wypełnionym ciemnością sprowadzoną przez niezliczone roztrzepotane szpaki przesłaniające zachód słońca albo przez czarne mrówki atakujące martwego oposa, ciemnością, która nie tylko była, lecz aktywnie pochłaniała kierunki, jakie sobie zawczasu wytyczył na wypadek, gdyby stracił orientację; w chwili, gdy uświadomił sobie, że się zgubił, czas w cudowny sposób zwolnił bieg, dzięki czemu Alfred odkrył nieoczekiwane nieskończoności wciśnięte między słowa, a raczej sam wpadł w nie i utknął w nich na dobre, i mógł jedynie śledzić wzrokiem czas płynący naprzód bez jego udziału, a bezmyślnie chłopięca część jego duszy wciąż biegła na oślep przez las, podczas kiedy on, dorosły Al, obserwował z przedziwnie bezosobowym zainteresowaniem tego chłopca, zastanawiając się, czy mimo wszystko zdoła dotrzeć do polany, na której czekała na niego Enid, nieświadoma istnienia lasu.- ...pakuję walizkę - usłyszał swój głos.Brzmiało to całkiem sensownie. Czasownik i rzeczownik. Przed nim rzeczywiście leżała walizka, istotne potwierdzenie jego słów. Niczego nie zdradził.Ale Enid znowu coś powiedziała. Audiolog stwierdził u niego umiarkowane uszkodzenie słuchu. Zmarszczył brwi, nie zrozumiał.- Dzisiaj jest czwartek - powtórzyła głośniej. - Wyjeżdżamy dopiero w sobotę.- W sobotę! - odpowiedział jak echo.Zbeształa go, cząsteczkowe ptaki rozpierzchły się na chwilę, ale na dworze wiatr zdmuchnął już słońce i robiło się coraz zimniej. [str. 18-19]
- Mam wrażenie, że o gustach się nie dyskutuje.- To prawda - odparła Denise - chociaż nie ulega wątpliwości, że bywają lepsze i gorsze. [str. 119]
Noc była zupełnie inna. Wtedy leżał rozbudzony na materacach, które zdawały się być zrobione z tektury, i katalogował wady ludzkości. [str. 291]
Alfred uważał, że rzeczywistość i prawda stanowiły mniejszość, którą świat zamierzał wytępić. [str. 305]
Dobrowolna ignorancja była doskonałą umiejętnością przystosowawczą, może nawet najlepszą ze wszystkich. [str. 316]
Z powodu wiatru musiał porządnie pchnąć drzwi wyjściowe. Wichura była taka, że zimne podmuchy przenikały przez skórzaną kurtkę. Był to wiatr, który nadchodził prosto z Arktyki, niezatrzymany przez żadne nierówności terenu pomiędzy biegunem a St. Jude. [str. 575]
Oooo, widzę, że to coś dla mnie :)
OdpowiedzUsuńIlość stron również zachęcająca, wpisuję na listę!
Ja już gdzieś o tej książce czytałam i pamiętam o niej. :)
OdpowiedzUsuńMnie mignął ten tytuł przy okazji rozwiązywania krzyżówki w Archipelagu - jedno z haseł dotyczyło tej powieści. Kilka dni później zauważyłam tę książkę w bibliotece i wypożyczyłam. Moim zdaniem warto.
OdpowiedzUsuńCzytałam to kilka lat temu, nawet opisałam na starym blogu. Mnie się ona podobała bardzo.
OdpowiedzUsuńjedna z lepszych książek, jakie czytałam. co ciekawe, sam autor powiedział, że za bardzo starał się być błyskotliwy (??) i że pisząc 'freedom' dał sobie spokój z efektami specjalnymi
OdpowiedzUsuńMoże mówiąc o tych efektach specjalnych miał na myśli przygody Chipa w Europie?
OdpowiedzUsuńJak wyżej widać, wynotowałam sobie z "Korekt" kilka cytatów, a to oznacza, że spodobał mi się sposób pisania Franzena. Może kiedyś przeczytam i "Freedom":).