Impresje

czwartek, 6 maja 2010

Kobieta w literaturze II

LIST LXXXI
Markiza de Merteuil do wicehrabiego de Valmont
   Ach, jakąż litość budzą we mnie twoje obawy! Jakże mi one dowodzą wyższości mej nad tobą! I ty mnie chcesz pouczać, mną kierować! Nie, cała pycha twojej płci nie starczyłaby, aby zapełnić przepaść, która nas dzieli. Że ty nie umiałbyś przeprowadzić moich zamiarów, uważasz je tym samym za niemożebne! Istoto pyszna a słaba, tobież to przystało obliczać moje zasoby i sądzić o mej sile! Doprawdy, wicehrabio, nauki twoje zirytowały mnie po prostu, nie umiem tego zataić.
   Że aby zasłonić własną nieprawdopodobną niezdarność wobec prezydentowej, roztaczasz mi jako tryumf to, żeś zdołał na chwilę zmieszać nieśmiałą i zakochaną kobietę, zgoda; że chełpisz się uzyskanym spojrzeniem, wyraźnie jednym spojrzeniem, uśmiecha się i to ci też darowuję. Że czując mimo woli całą swą nędzę, pragniesz odwrócić mą uwagę i puszysz się szczytnym dziełem zbliżenia dwojga dzieci, które oboje rwą się do tego, aby się zobaczyć, i które nawiasem mówiąc, mnie właśnie zawdzięczają zapał tego pragnienia, i na to się godzę. Że wreszcie stroisz się w te świetne czyny, aby mi powiedzieć profesorskim tonem, że lepiej obracać czas na wykonanie zamysłów niż na opowiadanie o nich - ta próżnostka nic mi nie szkodzi i również ci ją przebaczam. Ale że możesz przypuszczać, iż ja potrzebuję twej opieki, że zeszłabym na manowce nie postępując ślad w ślad za twymi przestrogami, że mam im poświęcić swoją przyjemność, kaprys! Doprawdy, wicehrabio, nadto wbiło cię w pychę zaufanie, które ci okazuję!
   I cóżeś ty uczynił, czego bym ja nie przewyższała tysiąc razy! Uwiodłeś, zgubiłeś wiele kobiet, ale jakie miałeś trudności! Jakie przeszkody! Gdzież w tym twoja, naprawdę twoja zasługa? Ujmująca postać, czysty dar przypadku; wdzięk, którego trudno nie nabyć, ocierając się w świecie; dowcip, zamiast którego zresztą wygadanie starczyłoby w zupełności; śmiałość dość chlubna, ale płynąca może jedynie z łatwości przyszłych zdobyczy; co do sławy, w jaką się stroisz, nie będziesz wymagał, sądzę, abym liczyła za wielką zasługę sztukę wywołania skandalu.
   Co do przezorności, sprytu, nie mówię już o sobie, ale któraż kobieta nie ma ich więcej? Ech, nawet prezydentowa prowadzi cię jak dziecko na pasku! 
   Wierz mi, wicehrabio, rzadko człowiek nabywa przymiotów, bez których może się obejść. Walcząc bez niebezpieczeństwa, nie potrzebowałeś silić się na przezorność. Wszak dla was, mężczyzn, niepowodzenie jest tylko jednym powodzeniem mniej. W tej tak nierównej partii dla nas jest szczęściem nie przegrać, dla was nieszczęściem nie wygrać. Gdybym ci nawet przyznała tyle wrodzonych zdolności, ile my ich mamy, o ileż musiałybyśmy cię przewyższyć przez to, iż nieustannie trzeba nam z nich czynić użytek!
   Przypuśćmy, godzę się, że wy rozwijacie tyleż zręczności w tym, aby nas zwyciężyć, co my, aby się bronić albo też ulec; przyznasz bodaj, że z chwilą dojścia do celu staje się wam ona zupełnie zbyteczna. Zajęci nowym kaprysem, biegniecie za nim bez obawy, bez najmniejszych względów; nie wam zależy przecie na jego trwałości. 
   Tak, więzy łączące dwoje istot - aby mówić utartym słownikiem miłości - możecie wedle ochoty zacieśniać lub zrywać; my możemy się czuć szczęśliwe, jeżeli zmieniając uczucia, przełożycie tajemnicę nad rozgłos i zadowolicie się upokarzającym zerwaniem, nie czyniąc z wczorajszego bóstwa jutrzejszej ofiary!
   Ale skoro nieszczęśliwa kobieta pierwsza uczuje ciężar swego łańcucha, na jakież naraża się niebezpieczeństwa, jeśli próbuje uwolnić się, jeśli stara się bodaj go uchylić? Drżąc cała z przestrachu ledwie waży się oddalić mężczyznę, którego serce jej odpycha całą siłą. Jeśli ona upiera się wytrwać, wówczas to, co niegdyś poświęciła miłości, teraz jej trzeba poświęcać obawie. 
   Ramiona tulą jeszcze, choć serce odtrąca...
   Z wytężeniem całej przebiegłości musi rozplątywać więzy, które wy byście zerwali po prostu. Zdana na łaskę nieprzyjaciela, nie ma żadnych środków obrony, o ile on sam nie okaże się wspaniałomyślny; a jak spodziewać się tego po mężczyźnie, skoro o ile czasem świat chwali go za to, iż posiada tę cnotę, nigdy go nie potępia za to, iż mu jej zbywa? 
   Nie zaprzeczysz chyba prawdom, które aż pospolitymi się stały przez swą oczywistość. Jeżeli mimo to patrzyłeś, jak kieruję do woli wypadkami i opinią, jak owych mężczyzn, tak niebezpiecznych, zmieniam w zabawkę mego zachcenia lub fantazji; jak odbieram jednym chęć, drugim zaś siłę szkodzenia mi; jeśli umiałam, na przemian, stosownie do mych kaprysów, to ściągać do swoich stóp, to odtrącać 
   tych tyranów, przygiętych do jarzma niewoli...
   jeżeli śród częstych odmian mych uczuć dobra sława moja została nietknięta - czyż nie powinieneś był wywnioskować, iż przyszedłszy na świat po to, aby pomścić moją płeć, a ujarzmić twoją, umiałam snadź stworzyć sobie środki nie znane światu przede mną? 
   Och, zachowaj przestrogi i obawy dla tych szalonych kobiet, które same mienią się uczuciowymi, których rozszalała wyobraźnia kazałaby przypuszczać, że natura umieściła ich zmysły w głowie! W obłędzie swoim mieszają wciąż Miłość i Kochanka; mniemają w swym złudzeniu, iż ten właśnie, z którym szukały chwilowej rozkoszy, jest jej jedynym rozdawcą; pełne zabobonu, chowają dla kapłana tę cześć i wiarę, jaką winniśmy jedynie Bóstwu. 
   Lękaj się również o te, w których próżność bierze górę nad rozwagą i które nie umieją w potrzebie pozwolić się porzucić.
   Drżyj zwłaszcza o kobiety tzw. sercowe, wiecznie zajęte w swej bezczynności, które miłość zagarnia tak łatwo i z taką potęgą. Te czują potrzebę zaprzątania się nią jeszcze, nawet gdy minęła już chwila użycia; oddając się bez zastrzeżeń kipieniu wyobraźni, płodzą one listy tak słodkie, ale tak niebezpieczne; co więcej, nie lękają się powierzać dowodów swej słabości temu, kto jest ich przyczyną; głupiątka, które w dzisiejszym kochanku nie umieją widzieć jutrzejszego wroga.
   Ale cóż ja mam wspólnego z tymi niepoczytalnymi istotami? Kiedyż to widziałeś, bym oddaliła się od prawideł, jakie sobie zakreśliłam, i uchybiła mym zasadom? Mówię: "zasadom", i mówię to z rozmysłem, nie są one bowiem, jak u innych kobiet, nabyte przypadkiem, przyjęte bez rozbioru i przestrzegane z nałogu; nie, są owocem głębokich rozmyślań: stworzyłam je i mogę powiedzieć, że jestem swoim własnym dziełem.
   Wszedłszy w świat w czasie, kiedy jako młoda dziewczyna z urzędu niejako byłam skazana na milczenie i martwotę, umiałam skorzystać z tego, aby przyglądać się i zastanawiać. Gdy świat uważał mnie za roztrzepaną lub tępą, ja, w istocie niewiele słuchając tego, co do mnie mówiono, tym skwapliwiej chłonęłam to, co przede mną ukrywano.
   Ta zbawienna ciekawość, bogacąc doświadczenie, nauczyła mnie zarazem sztuki udawania. Zmuszona niejednokrotnie ukrywać przedmiot uwagi przed otoczeniem, starałam się władać oczami wedle mej woli; nauczyłam się przybierać, kiedy zechcę, ten wyraz roztargnienia, który tak często podniosłeś z uznaniem. Zachęcona tą pierwszą zdobyczą, starałam się opanować grę fizjonomii. Gdy doznawałam przykrości, uczyłam się przybierać wyraz słodyczy, nawet uciechy; posunęłam gorliwość tak daleko, iż zadawałam sobie rozmyślne cierpienia, siląc się równocześnie zachować pogodne i zadowolone oblicze. Z tą samą wytrwałością i z większym jeszcze trudem pracowałam nad tym, by tłumić w sobie objawy niespodzianej radości. W ten sposób zdobyłam nad mą fizjonomią władzę, którą niejednokrotnie tak podziwiałeś. 
   Byłam wówczas bardzo młoda, jeszcze nie żyłam niemal, ale jedyną mą własnością była moja myśl, i oburzało mnie, aby mi ją ktoś miał wydrzeć lub podchwycić wbrew mej woli. Uzbrojona tym pierwszym orężem, spróbowałam jego użytku: nie poprzestając na tym, aby się nie dać przeniknąć, bawiłam się tym, aby przybierać różnorodne postacie. Pewna swoich ruchów i fizjonomii, zwracałam uwagę na słowa; kierowałam mym wzięciem stosownie do okoliczności lub nawet zachcenia; od tej chwili wnętrze moje było otwarte wyłącznie dla mnie samej, pokazywałam zeń jedynie to, co chciałam.
   Ta praca nad sobą skierowała mą uwagę na grę twarzy i charakter fizjonomii w ogólności; zyskałam ten przenikliwy rzut oka, któremu, jak przekonałam się z doświadczenia, nie można ufać bezwzględnie, ale który na ogół nieczęsto mnie zawodził.
   Nie miałam piętnastu lat, a już posiadałam owe talenty, którym większość polityków zawdzięcza reputację; a były to dopiero podstawy umiejętności, którą pragnąłem sobie przyswoić. 
   Wyobrażasz sobie, że jak wszystkie dziewczęta, starałam się przeniknąć tajemnice miłości i jej uciech; ale nie będąc nigdy w klasztorze, nie mając bliskiej przyjaciółki i strzeżona przez czujną matkę, miałam jedynie pojęcia mgliste i niepewne; natura nawet, na którą później, to pewna, skarżyć się nie miałam powodu, nie dawała mi żadnej w tym względzie wskazówki. Można rzec, iż pracowała w milczeniu nad wydoskonaleniem swego dzieła. Głowa jedynie kipiała; nie pragnęłam używać, ale chciałam wiedzieć; żądza uświadomienia się podsunęła mi środki.
   Czułam, że jedynym człowiekiem, z którym mogę mówić o tym przedmiocie bez narażenia się, był mój spowiednik. Natychmiast powzięłam decyzję; przezwyciężyłam odrobinę wstydu i uzurpując sobie błąd, którego nie popełniłam, obwiniłam się, że czyniłam wszystko to, co robią kobiety. Tego wyrażenia użyłam; ale mówiąc tak, nie miałam pojęcia, co ono w istocie oznacza. Nadzieja moja nie ziściła się wprawdzie w zupełności; obawa zdradzenia się stanęła mi na przeszkodzie; ale poczciwy ojciec przedstawił mi winę w tak surowym świetle, że wyciągnęłam stąd wniosek, iż rozkosz musi być olbrzymia: do żądzy wiedzy dołączyła się chęć pokosztowania.
   Nie wiem, dokąd ta chęć byłaby mnie zawiodła; przy zupełnym braku doświadczenia jedna sposobność wystarczyłaby, aby mnie zgubić; na szczęście, niedługo potem matka oznajmiła mi, iż wychodzę za mąż. Pewność poznania ugasiła natychmiast mą ciekawość: weszłam jako dziewica do sypialni pana de Merteuil.
   Oczekiwałam spokojnie chwili, która miała mi odsłonić wielką tajemnicę; umiałam zdobyć się na ten wysiłek, aby okazać pomieszanie i obawę. Ta pierwsza noc, o której mamy zazwyczaj tak straszne lub tak słodkie pojęcia, dla mnie przedstawiła się jedynie ze strony doświadczalnej. Bacznie śledziłam zarówno ból, jak przyjemność, ze wszystkiego starałam się zdać sobie sprawę, widząc w tych różnych wrażeniach materiał dla spostrzeżeń i refleksji. 
   Wkrótce poczęłam znajdować w tym studium dość żywe upodobanie, ale wierna zasadom i czując, może instynktownie, że nikt nie powinien być równie dalekim od mej ufności jak mąż, postanowiłam dlatego właśnie, iż byłam wrażliwa, uchodzić za zupełnie nieczułą w jego oczach. Ten pozorny chłód stał się podstawą jego ślepego zaufania. Dołączyłam do tego, również z głębokiego namysłu, pozory roztrzepania, usprawiedliwione zresztą wiekiem. Słowem, nigdy mąż nie patrzył na mnie bardziej jak na dziecko niż wówczas, gdy najśmielej wyprowadziłam go w pole.
   Zresztą, wyznaję, zrazu porwał mnie wir świata: oddałam się całkowicie jego błahym rozrywkom. Ale gdy po kilku miesiącach pan de Merteuil wywiózł mnie gdzieś na odludzie, obawa przed nudą obudziła we mnie na nowo zamiłowania do studiów. Znajdują dokoła jedynie ludzi, których podrzędność chroniła mnie od wszelkich podejrzeń, skorzystałam z tego, aby na szerszym polu przeprowadzić doświadczenia. Tam to przede wszystkim upewniłam się, że miłość, którą wielbią jako źródło rozkoszy, w rzeczywistości jest najwyżej jej pretekstem.                           
   Choroba pana de Merteuil przerwała te miłe ćwiczenia; trzeba było przenieść się do miasta, gdzie pospieszył szukać pomocy. Umarł, jak ci wiadomo, wkrótce. Jakkolwiek, razem wziąwszy, nie miałam przyczyn nań się użalać, niemniej odczułam żywo wartość swobody i postanowiłam z niej dobrze skorzystać.
   Matka spodziewała się, iż osiądę w klasztorze lub zamieszkam z nią razem. Uchyliłam się od obu projektów; dla przyzwoitości uczyniłam jedynie tyle, iż wróciłam na jakiś czas na wieś, gdzie mi zostało zresztą nieco jeszcze spostrzeżeń do zebrania. 
   Dałam im silniejsze podstawy przy pomocy książek; ale nie sądź, że były wszystkie takie, jak by można przypuszczać. Zgłębiałam obyczaje w romansach, poglądy w dziejach filozofów; badałam nawet najnowszych moralistów i ich postulaty i w ten sposób zyskałam świadomość, co można czynić, co powinno się myśleć, a jak należy się ludziom przedstawiać. Raz wiedząc, czego się trzymać w tym troistym przedmiocie, co do ostatniego jedynie punktu widziałam niejakie trudności; miałam nadzieję, że uda mi się je zwyciężyć i obmyślałam środki. 
   Niebawem zaczęły mi się przykrzyć sielskie uciechy zbyt jednostajne dla mej niespokojnej głowy; czułam potrzebę zalotności, która by mnie pogodziła z miłością; nie, abym pragnęła czuć ją w istocie, lecz aby natchnąć się sztuką udawania jej. Próżno mi mówiono i sama czytałam, że nie da się grać tego uczucia; wiedziałam, że aby to osiągnąć wystarczy połączyć talent aktora i inwencję komediopisarza. Ćwiczyłam się więc w obu tych rodzajach, może nie bez powodzenia, ale zamiast na scenie szukać czczych oklasków, postanowiłam obrócić dla własnego szczęścia to, co tylu innych poświęca próżności.
   Rok upłynął na tych zajęciach. Koniec żałoby pozwala mi zjawić się w świecie, wróciłam tedy do miasta pełna najśmielszych zamysłów. Nie spodziewałam się pierwszej przeszkody! 
   Owa długa samotność, cnotliwe odcięcie od świata, wszystko to powlokło mnie pokostem surowości, który przerażał naszych zdobywców; trzymali się na uboczu, wydając mnie na pastwę tłumowi nudziarzy, z których każdy ubiegał się o mą rękę. Nie było mi wprawdzie trudno uwolnić się od konkurentów, ale rekuzy te nie podobały się nieraz mej rodzinie: traciłam na drobnych utarczkach i przykrościach czas, który obiecywałam sobie spędzić tak rozkosznie. Byłam tedy zmuszona, aby ściągnąć ku sobie jedynych, a oddalić drugich, dopuszczając się paru jawnych lekkomyślności i użyć na skompromitowanie swej reputacji starań, które miałam obrócić na jej pielęgnowanie. Udało mi się, jak pojmujesz, łatwo. Ale ponieważ nie wchodziło w grę żadne uczucie, zrobiłam tylko to, co uważałam za potrzebne i odmierzyłam z całą rozwagą dawki nierozwagi.
   Skoro tylko osiągnęłam zamierzony skutek, natychmiast wykonałam odwrót i powierzyłam zaszczyt mego nawrócenia owej kliczce kobiet, które, niezdolne już szukać tryumfów w swych powabach, nadrabiają te braki wartością wewnętrzną i cnotą. Sztuczka udała się lepiej, niż mogłam się spodziewać. Wdzięczne matrony stały się mymi gorliwymi obrończyniami; ślepy zapał dlatego, co nazywały swoim dziełem, posuwał się tak daleko, że za najmniejszym słówkiem, jakie ktoś ośmielił się rzec do mnie, partia świętoszek wyruszyła do boju z niecną potwarzą. Ten sam środek zjednał mi uznanie lwic, które, przekonane iż nie znajdą we mnie współzawodniczki, wzięły mnie za przedmiot swoich zachwytów, ilekroć chciały dowieść, że mówią źle nie o wszystkich kobietach.
   Mimo to poprzedni manewr ściągnął w mój dom armię wielbicieli. Nie chcąc ich zrażać, zarazem chcąc oszczędzać wierne protektorki, starałam się grać osobę skłonną poddać się uczuciu, lecz trudną w wyborze i opancerzoną przeciw miłostkom nadmierną delikatnością.     
   Wówczas zaczęłam na wielkiej scenie życia rozwijać zdobyte talenty. Pierwszym staraniem było zyskać sławę niezwyciężonej. Aby to osiągnąć, przyjmowałam jawnie zabiegi jedynie tych mężczyzn, którzy mi się nie podobali. Używałam ich skutecznie, aby zapewnić sobie honor zaszczytnej obrony, gdy równocześnie oddawałam się bez niebezpieczeństw wybranemu kochankowi. Jednakże moja udana lękliwość nigdy nie pozwalała mu widywać się ze mną w towarzystwie, toteż świat widział jeno wzdychających bez nadziei.
   Wiesz, jak szybko mam zwyczaj się namyślać, a to ponieważ spostrzegłam, że niemal zawsze właśnie te przedwstępne zabiegi zdradzają światu tajemnice kobiet. Mimo wszelkich starań, sposób i ton obejścia przed a po, jest zawsze nieco odmienny. Różnica ta nie ujdzie uwagi bystrego spostrzegacza; doszłam tedy, iż mniej jest niebezpieczne omylić się w wyborze niż się z nim zdradzić. Zyskuję przez to i tę korzyść, że usuwam prawdopodobieństwa, na podstawie których jedynie świat nas sądzi.
   Ostrożności te, jak również reguła, aby nigdy nie pisać, nigdy nie dawać w ręce dowodu ustępstwa, mogły by się wydać przesadne: mnie i to nie wystarczyło. Zapuściwszy się w głąb własnego serca śledziłam w nim serce drugich. Dojrzałam, iż każdy bez wyjątku kryje tam jakiś sekret, który pragnąłby za wszelką cenę osłonić. Prawdę tę, jak się zdaje, starożytność lepiej znała od nas, a historia Samsona jest może tylko jej sposobem. Naśladując Dalilę starałam się zawsze, jak ona, pochwycić tę doniosłą tajemnicę. Och, iluż Samsonów kędziory znalazły się pod mymi nożycami! Ci przestali być niebezpieczni, tych jednych pozwoliłam sobie upokorzyć niekiedy. Z innymi umiałam znaleźć inne sposoby: sztuka pchnięcia ich samych do niewierności, aby nie zdradzić się z odmianą własnego serca, udana przyjaźń, pozory zaufania, tu i ówdzie oddane przysługi, podsycanie w każdym tak pochlebnego mniemania, iż był mym jedynym kochankiem - oto środki, które zapewniły mi dyskrecję. Wreszcie gdy te sposoby zawodziły, umiałam, w przewidywaniu zerwania z mej strony zdusić zawczasu niebezpieczeństwo za pomocą ośmieszenia lub potwarzy.
   Patrzysz na mnie, widzisz, jak niezłomnie przestrzegam tych zasad: i ty wątpisz o mej przezorności! Zechciej sobie tedy przypomnieć czas swoich o mnie zabiegów: nigdy żaden hołd nie był mi tyle pochlebny; pragnęłam cię nim jeszcze cię poznałam. Olśniona twym rozgłosem, miałam uczucie, że brak mi ciebie dla mej chwały, pałałam niecierpliwością zmierzenia się z tobą. Mimo to gdybyś mnie chciał zgubić, jakież znalazłbyś sposoby? Gołosłowne zapewnienia, podejrzane już przez twą reputację; garść pozbawionych wszelkiego prawdopodobieństwa faktów, których wierna opowieść zdawałaby się zaczerpnięta z lichego romansu. To prawda, później odsłoniłam ci karty: ale wiesz, jakie interesy nas jednoczą i czy z nas dwojga mnie należało nazwać nieostrożną. Skoro raz zadałam sobie trud wyłożenia ci wszystkiego, chcę zrobić to dokładnie. Słyszę już, jak mówisz, że jestem co najmniej na łasce pokojówki. To prawda, ta dziewczyna nie znając tajemnicy mych uczuć i myśli posiada, bądź co bądź, sekret mego postępowania. Kiedy mi o tym wspomniałeś niegdyś, odpowiedziałam tylko, że jestem jej pewna. Odpowiedź ta wystarczyła ci widocznie wówczas, gdyż zwierzyłeś jej później wcale niebezpieczne tajemnice, i to bardzo osobiste. Ale teraz, kiedy nabiłeś sobie głowę Prevanem i straciłeś wszelki sąd o rzeczach, obawiam się, że już mi nie uwierzysz na słowo. Trzeba cię zatem pouczyć.
   Po pierwsze, jest moją mleczną siostrą: węzeł ten nam wydaje się niczym, lecz nie jest bez znaczenia dla ludzi jej stanu. Po drugie, posiadam jej tajemnicę, i więcej niż tajemnicę. Dziewczyna ta stała się w swoim czasie ofiarą nieopatrznej miłości i byłaby zgubiona, gdybym jej nie ocaliła. Rodzice jej, nieubłagani na punkcie honoru, chcieli po prostu ją zamknąć. Zwrócili się do mnie. W mgnieniu oka oceniłam, jakie korzyści mogę wyciągnąć z ich gniewu. Pochwaliłam zamiar, poczyniłam starania o dekret uwięzienia i zdobyłam go. Wówczas przerzuciłam się na drogę łagodności. Korzystając ze względów jakimi cieszyłam się u starego ministra, wyjednałam, aby zostawiono ten wyrok w moich rękach i aby mi dano swobodę zniszczenia go lub użycia, zależnie od dalszego prowadzenia się dziewczyny. Wie zatem, że jestem bezwzględną panią jej losu; gdyby zaś, co trudno przypuścić, te potężne środki nie zdołały zapewnić jej wierności, pojmujesz, do jakiego stopnia zdemaskowanie jej i oddanie w ręce sprawiedliwości osłabiłoby jej świadectwo.
   Do tych ostrożności, które uważam za zasadnicze, łączy się tysiąc innych, zależnie od miejsca i okoliczności, a kierowanych głębokim namysłem, który z czasem staje się przyzwyczajeniem. Wyliczanie byłoby zbyt uciążliwe; są to jednak wszystko rzeczy pierwszorzędnej wagi. Jeżeli zadasz sobie nieco trudu, możesz je sam z łatwością odtworzyć, zastanowiwszy się nad całością mego postępowania.
   I ty przypuszczasz, że po to dołożyłam tylu starań, aby nie zbierać owoców? Że wzniósłszy się dzięki wytężonej pracy tak wysoko nad poziom innych kobiet, zgodzę się później pełzać jak one między nierozwagą a tchórzostwem; że zwłaszcza mogę obawiać się jakiegoś mężczyzny do tego stopnia, aby widzieć ratunek jedynie w ucieczce? Nie, wicehrabio, nigdy! Zwyciężyć lub zginąć! Co do Prevana, chcę go mieć i będę miała; on chce rozgłosić i nie rozgłosi - oto w dwóch słowach historia naszego romansu. Do widzenia.
20 września 17**

Tytuł: Niebezpieczne związki
Autor: Pierre Choderlos de Laclos
Tłumaczenie: Tadeusz Boy-Żeleński
Pierwsze wydanie: 1782 

Zdjęcia: "Niebezpieczne związki", reż. Stephen Frears, Glen Close jako markiza de Merteuil oraz John Malkovich jako wicehrabia de Valmont

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

"Błogosławieni, którzy nie mając nic do powiedzenia, nie ubierają tego w słowa". Z drugiej strony lubię meandrujące dyskusje, więc komentarze nie na temat również są tu mile widziane;).

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.