Impresje

czwartek, 19 listopada 2009

DIAMENTOWY WIEK


Tytuł: Diamentowy wiek
Autor: Neal Stephenson
Pierwsze wydanie: 1995

Wydawnictwo: Zysk i S-ka
Rok: 1997
Stron: 555
Ocena: 3/5

Można nie lubić książek Stephensona, ale nie można nie doceniać rozmachu kreowanych przez niego rzeczywistości. Ich struktura jest zawsze bardzo dobrze przemyślana, każdy detal jest dopracowany. Nie inaczej jest w "Diamentowym wieku". Czego jak czego, ale detali jest tu mnóstwo, za to fabuły jakby mniej.

Już pierwsze zdanie sugeruje, że nie jest to powieść, której akcja rozgrywa się współcześnie. "Dzwony świętego Marka biły z wysoka kuranty, gdy Pączek podjechał na łyżworolkach pod salon fikacji, aby znowelizować czaszkolet". Od razu wyjaśniam: chodzi o "nanokalibrową wyrzutnię pocisków", umieszczaną w czole. Mamy więc drugą połowę XXI wieku, prawdopodobnie ostatnie ćwierćwiecze, nie potrafię tego bardziej doprecyzować. Państwa, a nawet  franszulaty znane z wcześniejszej "Zamieci", nie istnieją. Większość ludzi dla własnego bezpieczeństwa przyłącza się do jakiejś gromady/plemienia.
Istnieje ich mnóstwo, ale trzy największe zdecydowanie dominują - są to Neowiktorianie (Nowa Atlantyda, generalnie ludzie anglojęzyczni), Nippon (Japończycy) i Han (Chińczycy). Przystąpienie do gromady jest zupełnie dobrowolne, ale przyjęcie nowego członka może być uzależnione od jego rasy, religii, wyznawanego systemu wartości albo zgody na wykonywanie pewnych prac.
Enklawy poszczególnych gromad istniały na całym świecie. Ich członkowie nie czuli się związani z konkretnym kawałkiem kontynentu - enklawa danej gromady na każdym kontynencie wyglądała podobnie. Łączyło ich za to poczucie bezpieczeństwa, bo wiedzieli, że na swoich współplemieńcach mogli polegać. Wyznawali te same wartości i trzymali się razem.

W dziedzinie nanotechnologii dokonał się tak ogromny postęp, że trudno było wyprodukować przedmioty cięższe od powietrza. Każdy miał w domu Kompilator Materii, który (jeśli potrafiło się go odpowiednio zaprogramować, co nie było takie łatwe, gdy chodziło o bardziej skomplikowane rzeczy), mógł stworzyć niemal wszystko, łącznie z jedzeniem i wodą. Nie trzeba już było produkować żywności w tradycyjny sposób i nikt nie był głodny, o ile miał dostęp do KaeMu. W miastach publiczne kompilatory były ogólnie dostępne; po prostu za bardziej wymyślne przedmioty dodatkowo się płaciło. Kompilatory działały dzięki zasilaczom, a te były produkowane, a co za tym idzie w pewnym stopniu kontrolowane, przez Wików (czyli Neowiktorian). Chińczycy nigdy nie pogodzili się z ich dominacją i dążyli do wynalezienia nowej technologii, która zastąpiłaby KaeMy, technologii "nasienia". Nie zrozumiałam dokładnie, jak by to miało działać, ale każdy uzyskałby dostęp do "nasion", z których mógłby stworzyć praktycznie wszystko, i to bez umiejętności programowania. Dom, żywność, broń, wszystko. Trzeba przyznać, że Chińczycy dążyli do swego celu bardzo oryginalną drogą. Z kolei Wiktorianie za wszelką cenę próbowali ich powstrzymać.

Główni bohaterowie "Diamentowego wieku" odgrywali w tym konflikcie znaczącą rolę, choć nie zawsze robili to świadomie  i dobrowolnie. Oboje mieszkali w pobliżu Szanghaju, choć w zupełnie odmiennych klawach (czyli enklawach). Nellodee (Nell) miała kilka lat, była biedna, mieszkała w Wynajętej Ziemi, z bratem, matką i jej kolejnymi kochankami. John Percival Hackworth był stosunkowo zamożnym artifexem (czyli trochę ważniejszym inżynierem) i mieszkał wraz z żoną i córką Fioną w klawie Nowej Atlantydy. Choć powodziło mu się całkiem nieźle, dla córki pragnął czegoś więcej i aby to osiągnąć, nie cofnął się przed popełnieniem przestępstwa. Nowa Atlantyda była monarchią, a pozycję dominującą w towarzystwie i w biznesie zajmowali arystokraci. Fiona, mimo że nie była mniej inteligentna niż księżniczki i hrabianki, otrzymywała jednak zupełnie inne wychowanie, od dziecka uczono ją myśleć o sobie jako o kimś gorszym niż one.
Hackworth sądził, że znalazł na to sposób. Wcześniej dość przypadkowo zawarł znajomość z lordem Finkle-McGraw, który był nie tylko arystokratą, ale i wybitnym naukowcem, a poza tym ekscentrykiem. Lord poprosił go o współpracę przy projekcie Ilustrowanego lekcyjonarza każdej młodej damy. Nie odpowiadał mu współczesny system edukacji, do którego za kilka lat miała być wtłoczona jego wnuczka. Lekcyjonarz miał być uzupełnieniem szkolnych zajęć. Ta książka nie była, jakby się mogło wydawać, wnikliwym opisem skomplikowanych reguł savoir-vivre'u, ale interaktywnym podręcznikiem, dostosowującym się na bieżąco do potrzeb i możliwości konkretnej dziewczynki. Mogła ona rozmawiać z książką, zadawać jej pytania, z czasem "przenosiła się" do wykreowanego tam świata, aby zmierzyć się z określonymi problemami lub rozwiązywać zagadki. Lord Finkle-McGraw finansował cały projekt, a jego jedyną beneficjentką miała być jego wnuczka. Ale Hackworth postanowił skompilować kopię dla Fiony, przy czym, aby pozostało to tajemnicą, nie mógł się obyć bez pomocy tajemniczego dra X (Chińczyka), co, jak się potem okazało, miało decydujący wpływ na losy wielu osób, m.in. Nell. Przypadkowo otrzymała ona jeden z egzemplarzy Lekcyjonarza. Część rozdziałów "Diamentowego wieku" zawiera opis jej edukacji. Bardzo osobliwej, trzeba to przyznać, obejmującej nauki tzw. wschodnich sztuk walki oraz zrozumienie działania maszyny Turinga.

Generalnie, moim zdaniem, w książce nie dzieje się zbyt wiele. Większość z tych ponad pięciuset stron zajmują opisy - rzeczywistości, urządzeń, ich działania, gromad itd. Pod koniec akcja nagle przyspiesza i zmierza w kierunku w żaden sposób nie zasugerowanym wcześniej przez autora. Zdaje się, że akurat zakończenia nie są mocną stroną Stephensona. Za fabułę dałabym 2, za wykreowany świat 4, więc ostatecznie oceniłam tę książkę na 3. Tyle samo dałam "Zamieci", choć w sumie podobała mi się bardziej. Była bardziej "rozrywkowa", zabawna, więcej się działo, bohaterowie byli sympatyczniejsi. "Diamentowy wiek" został opublikowany po 3 latach od ukazania się "Zamieci" i w tej kolejności należałoby te powieści czytać. Jeśli ta pierwsza książka była postcyberpunkowa, to ta jest chyba postpostcyberpunkowa. W "Zamieci" z tego gatunku Stephenson trochę podkpiwał, tu jedyny typowy cyberpunkowy bohater (Pączek) ginie głupio na samym początku. Istnieje też teoria, że przełożona szkoły, do której uczęszczała Nell, panna Matheson, nobliwa wiktoriańska starsza pani, to dawna D.U. z "Zamieci". Jeśli tak, to była to bardzo radykalna metamorfoza. Polecam tę książkę szczególnie osobom lubiącym SF, nie zachwyciła mnie, ale w wielu miejscach zainteresowała. W 1996 otrzymała nagrodę Hugo i Locus.

Początek powieści można przeczytać np. w Esensji. Kilka ciekawostek (m.in. znaczenie tytułu) można znaleźć na wikipedii.

Na koniec niech mi będzie wolno w kilku słowach wyrazić ubolewanie wobec kompletnej indolencji umysłowej autora (nie dopuszczam do siebie myśli, że mogłaby to być kobieta) tekstu na tylnej stronie okładki, w którym Lekcyjonarz określono jako "interaktywne urządzenie pomagające kobietom myśleć". Co za bezprzykładna bezczelność!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

"Błogosławieni, którzy nie mając nic do powiedzenia, nie ubierają tego w słowa". Z drugiej strony lubię meandrujące dyskusje, więc komentarze nie na temat również są tu mile widziane;).

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.