AUTOR: Neal Stephenson
PIERWSZE WYDANIE: 1992
WYDAWNICTWO: Zysk i S-ka
ROK: 1999
STRON: 494
OCENA: 4-/5
Wizytówka głównego bohatera tej powieści przedstawia go tak: HIRO PROTAGONISTA/ Ostatni z wolnych hakerów/ Najlepszy szermierz na świecie/ Współpracownik Centralnej Korporacji Wywiadowczej/ Specjalność: wywiad programowy/ (muzyka, filmy & mikrokody).
Ma ok. 30 lat, ciemną karnację, skośne oczy, dredy i dwa samurajskie miecze; no i oczywiście przeważnie ma przy sobie komputer. Przede wszystkim jest hakerem, ale ponieważ brzydzi się pracą w korporacji, a o pracę dla freelancera trudno, imał się już bardzo różnych zajęć: był kapralem w Państwowych Siłach Bezpieczeństwa Wolnych Farm, dowozicielatorem w Pizza CosaNostra SA, by ostatecznie skupić się na zbieraniu danych dla CKW w nadziei, że komuś się przydadzą i że mu za nie zapłaci.
Najpierw trochę o cyrkumstancjach. Akcja rozgrywa się na samym początku XXI w., w świecie bardzo różniącym się od naszego. Przede wszystkim panuje pełny libertarianizm (a nawet anarchokapitalizm), państwa, również mocarstwa jak USA czy Rosja, właściwie przestały istnieć, niemal wszystko jest sprywatyzowane (nawet armie czy policja), a większość firm (np. pizzerie czy więzienia) działają na zasadzie franczyzy. Mało kto mieszka w mieście, większość preferuje tzw. burbklawy - tego terminu autor nie wyjaśnia, ale chodzi mniej więcej o spore enklawy, z których każda rządziła się odrębnymi, własnymi zasadami, np. mogła zakazać wstępu na jej teren osobom danej rasy, jeśli mieszkańcy tak sobie zażyczyli.
Miejsce akcji to przede wszystkim okolice Los Angeles i Metawers. Metawers to czarna kula, na obwodzie (65 536 km) której znajduje się Ulica - najdroższa i najbardziej zatłoczona część wirtualnej rzeczywistości. Kojarzy mi się przede wszystkim z bardzo zaawansowanym Second Life'em. Wygląda to tak: włącza się komputer lub publiczny terminal, zakłada specjalne gogle i materializuje pod postacią awatara w Metawersie, we własnym domu/biurze (jeśli się je posiada) lub ogólnodostępnym porcie. Awatar tworzy się samemu lub kupuje, jego jakość przekłada się na status użytkownika w cyberprzestrzeni, bo świadczy o jego statusie w rzeczywistości. Do Metawersu wchodzi się dla rozrywki, aby spotkać się tam ze znajomymi albo partnerami biznesowymi czy klientami.
Przechodzę do fabuły. Generalnie jest dość skomplikowana i dopiero na końcu tak naprawdę dowiadujemy się, o co chodzi. Nie chcę spoilerować, więc napiszę, co się dzieje na początku. Hiro jest winny Mafii pieniądze, więc w Metawersie szuka informacji i plotek, na których mógłby zarobić. Spotyka tam swoją byłą dziewczynę, Juanitę Martinez, która ostrzega go przed nowym narkotykiem o nazwie Zamieć. Ostrzegała przed nim również swojego byłego męża, Da5ida (przyjaciela i byłego pracodawcę Hiro), ale on jej nie posłuchał. Pojawił się przed nim awatar (oczywiście goła baba), coś mu szepnął do ucha i wyświetlił na trzymanym przez siebie zwoju setki tysięcy zer i jedynek, czyli mnóstwo informacji podanych w systemie binarnym, tkwiącym podobno w głębokich strukturach mózgu każdego hakera. Da5id dostał zapaści i chyba już nigdy nie przyszedł do siebie.
Hiro postanowił wyjaśnić, co się stało z jego przyjacielem. Pomagają mu w tym program Bibliotekarz, który szpera dla niego w ogromnych zasobach CKW, informacje od Juanity oraz od D.U., a nawet Mafia. Przeszkadza mu natomiast Kruk, Aleut, były harpunnik, jeżdżący na ogromnym harleyu, posługujący się szklanymi nożami (bynajmniej nie w celach kulinarnych), wożący ze sobą bombę wodorową, ukradzioną z rosyjskiej łodzi podwodnej, którą chce zrzucić na Amerykę.
Zanim poznamy wyjaśnienie całej tej historii dowiemy się sporo o mitologii sumeryjskiej, biblijnej opowieści o wieży Babel i glosolalii.
Inni bohaterowie. Hiro jest głównym bohaterem, ale nie jedynym. Oprócz Juanity i Kruka mamy tu jeszcze bardzo sympatyczną postać D.U., 15letniej Kurierki, która jeździ na zaawansowanej technologicznie deskorolce i rozwozi przesyłki podczepiając się do pędzących samochodów. Stała się ulubienicą Wujka Enzo, szefa Mafii. Jest też L. Bob Rife, niemal światowy monopolista na rynku telewizji kablowej i sieci światłowodowej, inwestujący ogromne pieniądze w archeologię i zielonoświątkowców.
Podsumowanie. Myślę, że autor dobrze się bawił przy pisaniu tej książki. Mnie też wciągnęła, choć w tych mitach na trochę utknęłam. Rozczarowało mnie nieco zakończenie. Nie chcę go mimo wszystko zdradzać, więc napiszę tylko, że L. Bob Rife zastosował środki niewspółmierne, moim zdaniem, do założonych celów. Podobno ta powieść jest pastiszem cyberpunku. Nie mnie o tym sądzić, bo przeczytałam do tej pory tylko jedną książkę zaliczającą się do tego gatunku ("Neuromancer" Williama Gibsona). Gdyby nie zakończenie i trochę pokrętnie przytoczone mity oceniłabym "Zamieć" na 4. Mimo wszystko to w sumie fajna książka. Doskonale nadaje się na prezent dla nastoletnich chłopców interesujących się informatyką.
To druga powieść Stephensona, jaką przeczytałam. Pierwszą był "Cykl barokowy". Poszukam jeszcze "Diamentowego wieku" i "Cryptonomiconu". A już w tym miesiącu w Polsce ukaże się jego najnowsza książka pt. "Peanatema".
Zapraszam do zapoznania się z początkowymi rozdziałami powieści.
INNE TAKIE
Tytuł. Oczywiście nie chodzi o zamieć jako zjawisko pogodowe, a o "śnieżenie", jakie pojawia się na monitorze po totalnej awarii systemu (może i coś takiego występowało w 1992 r., ale ja wtedy komputera na oczy nie widziałam, więc nie wiem).
Ziemia. Hiro ma w swoim biurze w Metawersie Ziemię - interfejs do oglądania bardzo dokładnych zdjęć satelitarnych globu. Tu miałam dwa skojarzenia - z globusem Wolanda z "Mistrza i Małgorzaty" i z Google Earth.
Komputer. Lubię porównywać proroctwa/wyobrażenia pisarzy na temat rozwoju technologii z rzeczywistością. Jeśli są jakoś strawnie podane. Hiro korzystał, jak sądzę, z laptopa. W środku komputera znajdowały się 3 lasery: czerwony, zielony i niebieski, z których to barw można wygenerować wszystkie inne. Za pośrednictwem specjalnej soczewki wąski promień światła kierowany był na gogle Hiro, który otrzymywał w ten sposób trójwymiarowy, ruchomy obraz o wysokiej rozdzielczości, uzupełniony cyfrowym dźwiękiem stereo w słuchawkach.
Brandy. Posłużę się cytatem. " Kiedy białe, nie najbogatsze licealistki wybierają się na randkę w Metawersie, nieodmiennie biegną do działu gier komputerowych najbliższego supersamu i kupują egzemplarz Brandy. Użytkowniczka Brandy ma do wyboru trzy rozmiary biustu: niemożliwy, nieprawdopodobny i absurdalny. Dalej, stosunkowo ograniczony repertuar min: milutką i nadąsaną; milutką i zagniewaną; zuchwałą i zaciekawioną; uśmiechniętą i wrażliwą; milutką i nieobecną. [str. 44-45] Naturalnie chodzi o awatar. Wśród hakerów zdecydowanie dominowali (ilościowo) mężczyźni.
Humor. Człowiek - dopóki nie skończy dwudziestu pięciu lat - często myśli sobie, że gdyby nie splot okoliczności, to zostałby najbardziej zajebistym skurwysynem na świecie. Że też nie wpadłem na to - myśli - żeby przenieść się do klasztoru w Chinach i przez dziesięć lat uczyć się wytrwale wschodnich sztuk walki. Że też kolumbijscy baronowie narkotykowi - myśli dalej - nie wykończyli mojej rodziny, bo wtedy mógłbym przysiąc im zemstę, że też nie zapadłem na śmiertelną chorobę - marzy - i nie został mi rok życia, bo wtedy mógłbym poświęcić się zwalczaniu ulicznej przestępczości. Że też nie rzuciłem szkoły - konkluduje - i nie pielęgnowałem w sobie zajebistości...
Hiro też tak myślał, dopóki nie spotkał Kruka. W pewnym bardzo konkretnym sensie spotkanie z Krukiem pozbawiło go złudzeń. Teraz nie musi się martwić, że nie został najbardziej zajebistym skurwysynem na świecie. Ta rola jest już zajęta. Jej ukoronowaniem - tym, co stawia prawdziwe, mistrzowskie "zajebiste skurwysyństwo/" poza zasięgiem maluczkich - jest posiadanie bomby wodorowej. Gdyby nie bomba wodorowa, człowiek wciąż mógłby aspirować do tego i owego. Może znalazłby jakąś piętę achillesową Kruka? Może coś by podpatrzył, gdzieś się wślizgnął, podrzucił świnię i wyciął numer? Ale nuklearny parasol Kruka stawia tytuł poza zasięgiem.
No i dobrze. Czasami wystarczy być małym skurwysynkiem. Znać swoje ograniczenia. Zadowalać się tym, co się ma. [str. 284]
Tłumaczenie. Nie czytałam książki w oryginale, ale chyba nie było tam porównania do bitwy pod Grunwaldem i nie przypuszczam, żeby Stephenson choćby zająknął się o ogródkach jordanowskich.
I to niby prosta recenzja w stylu "nie podobało/podobało mi się, bo..."?:-P Nie jesteś tak entuzjastyczna w ocenie jak ninedin, chociaż Twoja recenzja jest szersza i opisuje więcej o samej książce, ale upewniłaś mnie, że książkę wypada przeczytać i zrobię to... jak znajdę na nią wolną chwilę:/
OdpowiedzUsuńJa generalnie rzadko bywam entuzjastyczna w ocenie czegokolwiek i trzeba to brać pod uwagę przy czytaniu mojej pisaniny, ale "Zamieć" Stephensona na pewno warto przeczytać, dla swojej własnej przyjemności.
OdpowiedzUsuńNigdy nie czytałam SF, a teraz muszę przyznać, że może niesłusznie lata już temu przekreśliłam cały ten gatunek.
Dobrze wiedzieć, będę pamiętać:-) Też do niedawna nie sięgałam po ten gatunek, a teraz często mnie kusi. To podobno naturalna droga;-)
OdpowiedzUsuńOdkryłem właśnie Twojego bloga szukając czegoś tam o książce (w której akurat dotarłem do 200 strony) i recenzja zachęciła mnie do zRSSowania bloga:) To chyba dobrze wyraża jak mi się podobała:) Pozdrawiam
OdpowiedzUsuń...jak mi się podobała recenzja, oczywiście, bo książka póki co nie daje mi wytchnienia na tyle by mieć o niej inną opinię niż 'wciągająca'.
OdpowiedzUsuńNo to miło mi bardzo:)
OdpowiedzUsuńTo "najlżejsza" książka Stephensona, jaką czytałam. Gdzieś na tym blogu pisałam jeszcze o "Diamentowym wieku", a "Peanatema" czeka już na naszej półce.