Tytuł: Tuwim. Wylękniony bluźnierca
Autor: Mariusz Urbanek
Pierwsze wydanie: 2013
Wydawnictwo: Iskry
ISBN: 9788324403271
Stron: 340
Czytanie biografii pisarza skutkuje często tym, że ocena jego twórczości staje się po takiej lekturze jeszcze mniej obiektywna niż wcześniej. Zwłaszcza kiedy odkrywamy, że lubiany czy choćby tylko (lub aż) szanowany przez nas autor miał kilka nieprzyjemnych przywar. Może lepiej z góry zakładać, że literaci to co do jednego hipokryci i łajdacy, a co najmniej alkoholicy, potem można się już tylko - z rzadka - przyjemnie rozczarować.
Zanim wzięłam się za książkę Mariusza Urbanka niewiele wiedziałam o Tuwimie jako pisarzu, a już niemal zupełnie nic o nim jako człowieku, więc i moje rozczarowanie nie było zbyt duże.
Owszem, znałam kiedyś na pamięć jego wiersze dla dzieci, wiedziałam, że (nieco zmodyfikowany) fragment jego "Kwiatów polskich" śpiewa Ewa Demarczyk w "Grande Valse Brillante". Nie miałam pojęcia, że to jego słowa interpretuje Hanka Ordonówna w "Miłość ci wszystko wybaczy", a Niemen we "Wspomnieniu". Ceniłam Tuwima za wiersz "Do prostego człowieka", który jest świetną odtrutką na "patriotyczne" i "narodowe" wzmożenie wylewające się najpierw na ulicę, a potem z mediów przy okazji różnych świąt państwowych. "Rżnij karabinem w bruk ulicy" - świetna fraza, co jeszcze lepiej słychać np. w interpretacji Akurat. W szkole przerabialiśmy kilka wierszy (m.in. "Mieszkańców"), we własnym zakresie przeczytałam też wtedy "Bal w Operze", chyba za wcześnie, a w ubiegłym roku próbowałam przebrnąć przez "Kwiaty polskie", które jednak zupełnie mi nie podeszły Może dlatego, że nie wyłapywałam wątków autobiograficznych, ale najpewniej dlatego, że przyziemny ze mnie człek, który lepiej reaguje na prozę.
Kiedy jednak pojawiła się możliwość przeczytania biografii Tuwima, w dodatku za darmo (od BookSenso), to wahałam się tylko chwilę. Nie tyle zainteresował mnie nagle sam Tuwim, ile raczej Tuwim jako artysta, który żył w ciekawych czasach, w okresie poważnych zmian politycznych i społecznych. Urodził się w 1894 roku w aromantycznie fabrycznej Łodzi w rodzinie zasymilowanych Żydów, najwięcej tworzył i najbardziej błyszczał w rozedrganym dwudziestoleciu międzywojennym, a po wojnie wrócił do Polski, żeby zostać nadwornym poetą nowej władzy. Zmarł pod koniec 1953 roku i, jak pisze Urbanek, "nie dostał od losu szansy wytłumaczenia się z wielu słów, które napisał w ciągu ostatnich lat życia". Kto wie, może i on dokonałby podobnej wolty co Jerzy Andrzejewski?
Biografia skonstruowana jest klasycznie, czyli po kolei: urodził się, wychował, uczył, zaczął pisać itd., bez fabularyzowania, którego bardzo nie lubię, i prawie bez odautorskich komentarzy, które pojawiły się dopiero w części dotyczącej postępowania Tuwima po powrocie do Polski po wojnie.
Odniosłam wrażenie, że Urbanek, może nawet nieświadomie, próbuje nie tyle usprawiedliwić, co raczej wytłumaczyć... sama nie wiem, jak to nazwać - głupotę, naiwność, materializm i interesowność Tuwima? Złośliwy kontestator złej literatury i ludzkiej głupoty z czasów kawiarni "Pod Picadorem" po wojnie gorliwie przyklaskiwał przemówieniom komunistycznych aparatczyków - nie rozumiem, jak do tego doszło, nie rozstrzygnął tego autor biografii, nie pojmowali nawet przyjaciele poety. Nie przekonuje mnie supozycja, że Tuwim postępował w ten sposób, żeby spłacić dług zaciągnięty u Bieruta, który na prośbę poety ułaskawił Jerzego Kozarzewskiego i jego towarzyszy. Można być zmuszonym do tworzenia wiernopoddańczych wierszy, ale chyba nie do jeżdżenia limuzyną z szoferem.
W ogóle to nawrócenie Tuwima na komunizm jest o tyle dziwne, że przed wojną, owszem, wyśmiewał się z burżujów i fabrykantów, ale z prostym człowiekiem bynajmniej się nie bratał, a nawet podlizywał się sanacji. Nie wiem, może te wahnięcia światopoglądowe były w jakimś stopniu wynikiem problemów zdrowotnych poety, m.in. agorafobii.
Cóż, trudne to były czasy, o których ja mogę mieć co najwyżej wyobrażenie, bo przecież nie pojęcie, ale naprawdę zachodzę w głowę, jak inteligentny człowiek może sądzić, że komunizm jest jedyną właściwą odpowiedzią na faszyzm i antysemityzm, zwłaszcza jeśli ma okazję osobiście mu się przyjrzeć (być może okna w warszawskiej kamienicy i podwarszawskiej willi wypaczały obraz?)
Zostawmy te ponure rozważania. Najprzyjemniej czytało mi się o Tuwimie przedwojennym, na przykład o jego pasjach bibliofilskich. Kiedy coś szczególnie go zainteresowało, na przykład diabły czy szczury, zbierał na ten temat wszystkie możliwe publikacje, w czym pomagali mu zresztą znajomi, przyjaciele, księgarze, handlarze starzyzną. Niedawno Iskry wznowiły jego pracę pt. "Czary i czarty polskie oraz Wypisy czarnoksięskie i Czarna msza".
Wyobrażam sobie, co czuł Tuwim, kiedy się dowiedział, że całe jego zbiory uległy zniszczeniu podczas wojny.
Tuwim jak tlenu potrzebował towarzystwa ludzi swojego pokroju. Urbanek opisał jego przyjaźnie, zwłaszcza z kolegami po piórze, zaskakująco mało miejsca poświęcił natomiast żonie poety - Stefanii, mimo że to była podobno taka wielka miłość. Ciekawa jestem, czy choćby raz pozwolono jej przycupnąć na brzeżku krzesła przy słynnym stoliku w Ziemiańskiej. Czy może była tylko muzą domowych pieleszy?
Wcześniej jeszcze, 29 listopada 1918 roku (równo dziewięćdziesiąt pięć lat temu!), w Warszawie otworzyła swe podwoje "Kawiarnia pod Picadorem", której Tuwim był współzałożycielem i której działalność przysporzyła mu dużej popularności. Pisze o tym miejscu Andrzej Makowiecki w "Warszawskich kawiarniach literackich" - stosowny fragment dostępny jest na histmag.org. Polecam zwłaszcza lekturę cytowanego tam regulaminu i cennika dla gości. Mieli tupet ci poeci:).
Urbanek przedstawił Tuwima jako człowieka w gruncie rzeczy sympatycznego, uczynnego, ale mnie ujęła przede wszystkim bezkompromisowość poety - jeśli chciał coś skrytykować, to robił to celnie, dosadnie i w dodatku mową wiązaną. Jechał tak samo ostro po Żydach, jak i po nie-Żydach, a jego ofiary nie pozostawały mu dłużne, choć pluły z mniejszą finezją. (Nawiasem mówiąc, kiedy czyta się o dwudziestoleciu międzywojennym, to poziom debaty publicznej wydaje się dużo groszy nawet od obecnego - wspominał o tym choćby Boy w swoich felietonach). Zresztą Tuwim czuł się przede wszystkim Polakiem i chociaż był raczej niewierzący, to za pierwsze zarobione na korepetycjach pieniądze kupił choinkę, a i znacznie później chętnie łamał się opłatkiem - jak na Polaka, jego zdaniem, przystało.
Książka Mariusza Urbanka nie jest może jakąś szczególnie porywającą lekturą, autor nie zaraża czytelników swoim entuzjazmem do opisywanej postaci, bo go w ogóle nie okazuje, rzecz jest napisana raczej chłodno (to nie zarzut, a spostrzeżenie), ale jest tu wszystko, co przeciętny czytelnik chciałby o życiu Tuwima wiedzieć. Autor nie rozwodzi się na temat twórczości poety, przytacza jednak okoliczności związane z powstawaniem i publikacją kluczowych utworów (ileż się musiał Tuwim natłumaczyć z wiersza "Do prostego człowieka").
Swoją pracę Urbanek oparł na bogatej bibliografii (m.in. wspomnieniach wielu osób znających Tuwima), którą zamieścił na końcu książki obok kalendarium życia poety i rozmowy z adoptowaną po wojnie przez Tuwimów Ewą Tuwim-Woźniak. W ostatnim rozdziale opisał również wpływ twórczości Tuwima na polską kulturę, popkulturę, a nawet politykę, przytoczył też kilka aforyzmów autorstwa poety, m.in.:
Myślę, że wielu znajomym Tuwima zrobiło się po jego śmierci i nudno, i smutno. Choć nie wszystkim.
Mijający już powoli rok 2013 jest rokiem Tuwima - 27 grudnia minie sześćdziesiąta rocznica jego śmierci. Może z tej okazji warto sięgnąć po jakiś tomik? Wszyscy znamy jego utwory napisane dla dzieci, część jego twórczości przeznaczona dla dorosłych nie powinna nas rozczarować.
Autor: Mariusz Urbanek
Pierwsze wydanie: 2013
Wydawnictwo: Iskry
ISBN: 9788324403271
Stron: 340
Czytanie biografii pisarza skutkuje często tym, że ocena jego twórczości staje się po takiej lekturze jeszcze mniej obiektywna niż wcześniej. Zwłaszcza kiedy odkrywamy, że lubiany czy choćby tylko (lub aż) szanowany przez nas autor miał kilka nieprzyjemnych przywar. Może lepiej z góry zakładać, że literaci to co do jednego hipokryci i łajdacy, a co najmniej alkoholicy, potem można się już tylko - z rzadka - przyjemnie rozczarować.
Zanim wzięłam się za książkę Mariusza Urbanka niewiele wiedziałam o Tuwimie jako pisarzu, a już niemal zupełnie nic o nim jako człowieku, więc i moje rozczarowanie nie było zbyt duże.
Owszem, znałam kiedyś na pamięć jego wiersze dla dzieci, wiedziałam, że (nieco zmodyfikowany) fragment jego "Kwiatów polskich" śpiewa Ewa Demarczyk w "Grande Valse Brillante". Nie miałam pojęcia, że to jego słowa interpretuje Hanka Ordonówna w "Miłość ci wszystko wybaczy", a Niemen we "Wspomnieniu". Ceniłam Tuwima za wiersz "Do prostego człowieka", który jest świetną odtrutką na "patriotyczne" i "narodowe" wzmożenie wylewające się najpierw na ulicę, a potem z mediów przy okazji różnych świąt państwowych. "Rżnij karabinem w bruk ulicy" - świetna fraza, co jeszcze lepiej słychać np. w interpretacji Akurat. W szkole przerabialiśmy kilka wierszy (m.in. "Mieszkańców"), we własnym zakresie przeczytałam też wtedy "Bal w Operze", chyba za wcześnie, a w ubiegłym roku próbowałam przebrnąć przez "Kwiaty polskie", które jednak zupełnie mi nie podeszły Może dlatego, że nie wyłapywałam wątków autobiograficznych, ale najpewniej dlatego, że przyziemny ze mnie człek, który lepiej reaguje na prozę.
Kiedy jednak pojawiła się możliwość przeczytania biografii Tuwima, w dodatku za darmo (od BookSenso), to wahałam się tylko chwilę. Nie tyle zainteresował mnie nagle sam Tuwim, ile raczej Tuwim jako artysta, który żył w ciekawych czasach, w okresie poważnych zmian politycznych i społecznych. Urodził się w 1894 roku w aromantycznie fabrycznej Łodzi w rodzinie zasymilowanych Żydów, najwięcej tworzył i najbardziej błyszczał w rozedrganym dwudziestoleciu międzywojennym, a po wojnie wrócił do Polski, żeby zostać nadwornym poetą nowej władzy. Zmarł pod koniec 1953 roku i, jak pisze Urbanek, "nie dostał od losu szansy wytłumaczenia się z wielu słów, które napisał w ciągu ostatnich lat życia". Kto wie, może i on dokonałby podobnej wolty co Jerzy Andrzejewski?
Biografia skonstruowana jest klasycznie, czyli po kolei: urodził się, wychował, uczył, zaczął pisać itd., bez fabularyzowania, którego bardzo nie lubię, i prawie bez odautorskich komentarzy, które pojawiły się dopiero w części dotyczącej postępowania Tuwima po powrocie do Polski po wojnie.
Odniosłam wrażenie, że Urbanek, może nawet nieświadomie, próbuje nie tyle usprawiedliwić, co raczej wytłumaczyć... sama nie wiem, jak to nazwać - głupotę, naiwność, materializm i interesowność Tuwima? Złośliwy kontestator złej literatury i ludzkiej głupoty z czasów kawiarni "Pod Picadorem" po wojnie gorliwie przyklaskiwał przemówieniom komunistycznych aparatczyków - nie rozumiem, jak do tego doszło, nie rozstrzygnął tego autor biografii, nie pojmowali nawet przyjaciele poety. Nie przekonuje mnie supozycja, że Tuwim postępował w ten sposób, żeby spłacić dług zaciągnięty u Bieruta, który na prośbę poety ułaskawił Jerzego Kozarzewskiego i jego towarzyszy. Można być zmuszonym do tworzenia wiernopoddańczych wierszy, ale chyba nie do jeżdżenia limuzyną z szoferem.
W ogóle to nawrócenie Tuwima na komunizm jest o tyle dziwne, że przed wojną, owszem, wyśmiewał się z burżujów i fabrykantów, ale z prostym człowiekiem bynajmniej się nie bratał, a nawet podlizywał się sanacji. Nie wiem, może te wahnięcia światopoglądowe były w jakimś stopniu wynikiem problemów zdrowotnych poety, m.in. agorafobii.
Cóż, trudne to były czasy, o których ja mogę mieć co najwyżej wyobrażenie, bo przecież nie pojęcie, ale naprawdę zachodzę w głowę, jak inteligentny człowiek może sądzić, że komunizm jest jedyną właściwą odpowiedzią na faszyzm i antysemityzm, zwłaszcza jeśli ma okazję osobiście mu się przyjrzeć (być może okna w warszawskiej kamienicy i podwarszawskiej willi wypaczały obraz?)
Zostawmy te ponure rozważania. Najprzyjemniej czytało mi się o Tuwimie przedwojennym, na przykład o jego pasjach bibliofilskich. Kiedy coś szczególnie go zainteresowało, na przykład diabły czy szczury, zbierał na ten temat wszystkie możliwe publikacje, w czym pomagali mu zresztą znajomi, przyjaciele, księgarze, handlarze starzyzną. Niedawno Iskry wznowiły jego pracę pt. "Czary i czarty polskie oraz Wypisy czarnoksięskie i Czarna msza".
Wyobrażam sobie, co czuł Tuwim, kiedy się dowiedział, że całe jego zbiory uległy zniszczeniu podczas wojny.
Wszystko trafiało na biurko poety. Wiadomo było, że kto jak kto, ale on doceni, spojrzy pożądliwym okiem, zakocha się od pierwszego wejrzenia w druku, na który nikt inny nie zwróciłby uwagi. A przede wszystkim od niego uda się wyciągnąć więcej, niż ktokolwiek inny gotów był zapłacić, gdyby oczywiście w ogóle znalazł się ktoś, kto chciałby na podobną rzecz wydać pieniądze. "Wlazł po uszy w bibliofilstwo, ale pasjonowała go treść samej broszury jarmarcznej, rarytas grafomański, a nie tylko samo kolekcjonerstwo" - wspominał przyjaciela Antoni Słonimski.
(...)
Kolekcja ku rozpaczy Stefanii Tuwimowej rozrastała się w postępie geometrycznym. Najgorsze chwile przeżywała, gdy mąż chciał pochwalić się innemu kolekcjonerowi jakąś szczególnie cenną zdobyczą. Najpierw próbował odnaleźć druk w wiklinowym koszu na brudną bieliznę, gdzie gromadził "papiórki" (najbardziej szmatławe, pokątne ulotki, karteluszki i wycinki), których na półkach ustawić się nie dało. Następnie "zaczynało się rozgrzebywanie i wybebeszanie tego, co się tam znajdowało" - wspominał wizyty u poety Józef Chudek. Układał "skarby" na podłodze w przedpokoju, potem jednego pokoju i kolejnych. Mieszkanie Tuwimów po każdej takiej wizycie wyglądało jak jaskinia Platona, na ścianie której pojawiają się cienie rzeczywistości, pisał Chudek. [str. 76-79]
Tuwim jak tlenu potrzebował towarzystwa ludzi swojego pokroju. Urbanek opisał jego przyjaźnie, zwłaszcza z kolegami po piórze, zaskakująco mało miejsca poświęcił natomiast żonie poety - Stefanii, mimo że to była podobno taka wielka miłość. Ciekawa jestem, czy choćby raz pozwolono jej przycupnąć na brzeżku krzesła przy słynnym stoliku w Ziemiańskiej. Czy może była tylko muzą domowych pieleszy?
Wcześniej jeszcze, 29 listopada 1918 roku (równo dziewięćdziesiąt pięć lat temu!), w Warszawie otworzyła swe podwoje "Kawiarnia pod Picadorem", której Tuwim był współzałożycielem i której działalność przysporzyła mu dużej popularności. Pisze o tym miejscu Andrzej Makowiecki w "Warszawskich kawiarniach literackich" - stosowny fragment dostępny jest na histmag.org. Polecam zwłaszcza lekturę cytowanego tam regulaminu i cennika dla gości. Mieli tupet ci poeci:).
Urbanek przedstawił Tuwima jako człowieka w gruncie rzeczy sympatycznego, uczynnego, ale mnie ujęła przede wszystkim bezkompromisowość poety - jeśli chciał coś skrytykować, to robił to celnie, dosadnie i w dodatku mową wiązaną. Jechał tak samo ostro po Żydach, jak i po nie-Żydach, a jego ofiary nie pozostawały mu dłużne, choć pluły z mniejszą finezją. (Nawiasem mówiąc, kiedy czyta się o dwudziestoleciu międzywojennym, to poziom debaty publicznej wydaje się dużo groszy nawet od obecnego - wspominał o tym choćby Boy w swoich felietonach). Zresztą Tuwim czuł się przede wszystkim Polakiem i chociaż był raczej niewierzący, to za pierwsze zarobione na korepetycjach pieniądze kupił choinkę, a i znacznie później chętnie łamał się opłatkiem - jak na Polaka, jego zdaniem, przystało.
Książka Mariusza Urbanka nie jest może jakąś szczególnie porywającą lekturą, autor nie zaraża czytelników swoim entuzjazmem do opisywanej postaci, bo go w ogóle nie okazuje, rzecz jest napisana raczej chłodno (to nie zarzut, a spostrzeżenie), ale jest tu wszystko, co przeciętny czytelnik chciałby o życiu Tuwima wiedzieć. Autor nie rozwodzi się na temat twórczości poety, przytacza jednak okoliczności związane z powstawaniem i publikacją kluczowych utworów (ileż się musiał Tuwim natłumaczyć z wiersza "Do prostego człowieka").
Swoją pracę Urbanek oparł na bogatej bibliografii (m.in. wspomnieniach wielu osób znających Tuwima), którą zamieścił na końcu książki obok kalendarium życia poety i rozmowy z adoptowaną po wojnie przez Tuwimów Ewą Tuwim-Woźniak. W ostatnim rozdziale opisał również wpływ twórczości Tuwima na polską kulturę, popkulturę, a nawet politykę, przytoczył też kilka aforyzmów autorstwa poety, m.in.:
W mowie pewnych ludzi słychać błędy ortograficzne.
Ci, którzy przemawiają w imieniu Boga, powinni pokazać listy uwierzytelniające.
Filantrop to człowiek, który publicznie zwraca bliźniemu drobną cząstkę tego, co mu ukradł prywatnie.
Żyj tak, aby Twoim znajomym zrobiło się nudno, gdy umrzesz.
Myślę, że wielu znajomym Tuwima zrobiło się po jego śmierci i nudno, i smutno. Choć nie wszystkim.
Mijający już powoli rok 2013 jest rokiem Tuwima - 27 grudnia minie sześćdziesiąta rocznica jego śmierci. Może z tej okazji warto sięgnąć po jakiś tomik? Wszyscy znamy jego utwory napisane dla dzieci, część jego twórczości przeznaczona dla dorosłych nie powinna nas rozczarować.
Niedawno czytałam Legion i tam również pojawili się bohaterowie, którzy wierzyli w komunizm i Związek Radziecki. Można się zastanawiać, jak to jest możliwe, ale pamiętajmy, że ci ludzie wtedy nie wiedzieli tego, co my dzisiaj. Z ich perspektywy, w ich czasach komunizm mógł wydawać się całkiem dobrym rozwiązaniem, pomijając kwestie prania mózgów.
OdpowiedzUsuńPo prostu nie rozumiem, jak taka iluzja mogła utrzymać się dłużej niż rok czy dwa u osoby inteligentnej, oczytanej i bywałej. A jednak się utrzymywała, wiem o tym - po prostu wyrażam swoje prywatne zdziwienie.
UsuńCzy czytałaś może "Zniewolony umysł" Miłosza? Książka jest znakomitą próbą odpowiedzi na pytanie, jak to możliwe, że tylu polskich intelektualistów tak ochoczo przyjmowało po wojnie komunizm.
OdpowiedzUsuńTak, czytałam kiedyś, ale to zjawisko jest bardziej akceptowalne, kiedy myślimy o pewnym zbiorze, intelektualistach, a kiedy zastanawiamy się, jak to możliwe, że autor "Lokomotywy"... Poza tym nie mogę się oprzeć wrażeniu, że Tuwim wrócił do Polski nie tylko dlatego, że była jego ojczyzną, ale też dla prestiżu i pieniędzy, których w Stanach tak mu skąpiono.
UsuńMimo wszystko zostawił po sobie kawał świetnej literatury - dla mnie to się przede wszystkim dzisiaj liczy.
Mhm, możliwe, że akurat do Tuwima "Zniewolony umysł" mniej się odnosi, nie pamiętam zresztą, żeby Miłosz go tam gdziekolwiek przywoływał z nazwiska.
UsuńW "Zniewolonym umyśle" akurat nazwisk było jak na lekarstwo:).
UsuńOwszem. :) W sumie chyba tylko te cztery powierzchownie zakamuflowane (Alfa, Beta itd.).
UsuńMnie trochę niepokoi częstotliwość pojawiania się kolejnych dzieł pana Urbanka. Nie jestem pewna, czy w tak krótkim czasie można faktycznie zgłębić życie i twórczość kilku, mocno od siebie różnych, literatów i wyciągnąć jakiekolwiek sensowne wnioski.
OdpowiedzUsuńPoza tym w pełni zgadzam się z tym, co napisałaś w komentarzu wyżej - jakie to ma znaczenie co robił i dlaczego, skoro napisał tyle świetnych rzeczy?
Znaczenie ma, ale czasami można je pominąć.
UsuńZdaje się, że Mariusz Urbanek zgłębił życie i twórczość Tuwima nieco wcześniej, bo już w 2004 roku wydał jego biografię. Ciekawa jestem, czy te książki czymś się między sobą różnią. Oprócz tytułu i wywiadu z panią Ewą Tuwim-Woźniak. Widziałam we wspomnianej bibliografii tę pozycję, ale sądziłam wcześniej, że był to może tylko jakiś felieton albo szkic.