Impresje

piątek, 13 stycznia 2012

CZŁOWIEK Z WYSOKIEGO ZAMKU

Tytuł: Człowiek z Wysokiego Zamku (The Man in the High Castle)
Pierwsze wydanie: 1962
Autor: Philip K. Dick
Tłumacz: Lech Jęczmyk

Wydawnictwo: Rebis
ISBN: 978-83-7510-568-1
Stron: 330

Ocena: 4-/5





SPOILERY   SPOILERY   SPOILERY


To niemal moje pierwsze bezpośrednie spotkanie z twórczością Dicka, więc nie wiedziałam, czego się spodziewać, ale oświecenie nastąpiło już po przeczytaniu połowy wstępu autorstwa Macieja Parowskiego, który zrelacjonował z grubsza treść książki, odbierając tym samym Dickowi możliwość zaskoczenia czytelniczki. Uważam, że ten tekst powinien stanowić raczej epilog niż wstęp, ale P. stwierdził, że to wydanie kolekcjonerskie, przeznaczone dla tych, którzy i tak już tę książkę dobrze znają, więc nie powinnam mieć do nikogo pretensji. Pozostanę przy swoim zdaniu. 

Tekst Parowskiego zirytował mnie jeszcze z innych względów, o czym później, i przyczynił się do tego, że do samej powieści podeszłam z rezerwą, która nie opuściła mnie przez większość lektury. Dowiedziałam się z niego, że Dick
Wielokrotnie radził się "I-cing", uczynił ją generatorem rozwiązań fabularnych i znaczącym bohaterem powieści. Później publicznie deklarował wdzięczność Księdze, ale zdarzało mu się pomstować na "I-cing", że zamiast jednoznacznego zakończenia podsunęła mu otwarte. [str. 10, "Wszechświaty w szopie" Macieja Parowskiego]
I rzeczywiście: kilkoro bohaterów niemal nie rozstaje się z Księgą przemian, szukają w niej objaśnienia teraźniejszości i wróżb co do przyszłości. I to wszystko jest napisane bardzo serio, co jeszcze potęguje śmieszność ich postępowania. W każdym razie w mojej opinii.

Akcja powieści toczy się mniej więcej w 1962 roku, ale w świecie, w którym Niemcy i Japonia wygrały wojnę i podzieliły się strefami wpływów. Niemcy osuszyli Morze Śródziemne, Słowian przepędzili do Azji (czyli wg Dicka - na Ukrainę), wymordowali prawie całą ludność Afryki, zbombardowali i zajęli wschodnią część USA i zaczynają kolonizować kosmos. Są opętani szalonymi ideami i nikt nie może ich powstrzymać przed ich realizacją. Z kolei Japończycy na terenach przez siebie okupowanych wprowadzili swój system społeczny i prawny, a biali, którzy chcieli coś osiągnąć, musieli przejąć również ich sposób bycia i światopogląd.
W rzeczywistości ci wszyscy, którzy nie byli ani Niemcami, ani Japończykami, nie liczyli się w ogóle. I musieli jakoś z tym żyć.

Pewną pociechę niosła im popularna, zakazana w strefie niemieckiej, powieść pt. "Utyje szarańcza", w której przedstawiono alternatywną wizję świata, w którym wojnę wygrały Wielka Brytania i USA. Jej autor, Hawthorne Abendsen, napisał ową książkę według wskazówek I-cing. Oczywiście. A na końcu okazało się, że Księga Przemian pokierowała w ten sposób fabułą, ponieważ tak naprawdę Japonia i Niemcy przegrały wojnę. Przynajmniej tak twierdziła sama Księga. Nie, motyw wróżbiarski nie spodobał mi się wcale.

Zainteresowało mnie za to coś innego: przekonanie większości bohaterów powieści, że wszystko kryje w sobie jakieś znaczenie, przesłanie; że wszystko ma jakiś sens albo przynajmniej uzasadnienie; że musi je mieć. Klucz do interpretacji symboli kryje się np. w I-cing, wystarczy tylko odpwiednio odczytać heksagramy.

Ja takiej wiary nie mam, dlatego wzruszył mnie zagubiony pan Tagomi usiłujący dostrzec w kawałku metalu nową Drogę, którą teraz powinien podążyć. Wzruszył mnie tak, jak przed paru laty widok starszej pani próbującej dostać się schodami ruchomymi prowadzącymi w dół na górną płytę dworca autobusowego w Krakowie.
Naturalnie w powieści jego wysiłki nie były nadaremne, bo Dick pozwolił mu zajrzeć do innego - prawdziwego? - świata, ale pan Tagomi nie był w stanie przyjąć jego istnienia do świadomości i złożył to wszystko na karb omamów wzrokowych. No cóż, czasami zaślepienie niesie pewną ulgę.

Podzielam zdanie innego bohatera książki, Wyndama-Matsona, że przedmioty są tylko przedmiotami i same z siebie nic nie znaczą - to my dorabiamy do nich symbolikę, dostrzegamy w nich to, co chcemy. Takie podejście jest oczywiście bardzo racjonalne, ale czasami odbiera egzystencji nieco uroku. Branie rzeczy takimi, jakie są, bywa zwyczajnie nudne.

Wykreowana przez Dicka wizja świata podzielonego między Niemców i Japończyków nie wydaje mi się przekonująca. Nawet napędzani chorą ideologią hitlerowcy nie zdołaliby w tak krótkim czasie rozwinąć programu lotów międzyplanetarnych. W ogóle nie wierzę w to, że dałoby się w tamtych czasach podzielić świat między dwie nacje na lata i że podbite ludy  byłyby wobec najeźdźców tak całkowicie bezsilne. Oraz w to, że tak szybko przejęłyby tak dużo z ich światopoglądu i kultury.

Nie udała się też Dickowi, oczywiście moim zdaniem, postać Juliany - ani przez chwilę nie sądziłam, że czytam o kimś, kto jest podobno taki niezwykły. Zrekompensowali mi to pan Tagomi i Robert Childan - wprawdzie duchowe rozterki pierwszego z nich są mi całkowicie obce (przyznaję się - jestem płytka;)), podobnie jak drobiazgowe analizy stosunków między tym drugim i jego klientami, ale jednak obaj mnie zaintrygowali.

"Człowiek z Wysokiego Zamku" nie wywarł na mnie Bóg wie jakiego wrażenia, nie jako całość, bo podobały mi się, nawet bardzo, wymienione już części składowe powieści, dlatego zadziwiło mnie niezmiernie porównanie przez Macieja Parowskiego ukazania się polskiego przekładu tej książki z festiwalem Solidarności i Noblem dla Miłosza. To chyba jednak nie ta skala.
Ale powieść polecam i sama zamierzam sięgnąć po inne utwory Dicka.

***

Książka jest bardzo ładnie wydana, ale naprawdę nie rozumiem, do czego odnoszą się ilustracje Wojciecha Siudmaka. Na pewno nie do jej treści.

21 komentarzy:

  1. Dick, dla mnie to pisarz kultowy. Skoro zamierzasz sięgać po inne jego utwory to polecam: VALIS, Czy androidy śnią o elektrycznych owcach (aka Bladerunner) oraz Ubik.
    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Na pewno sięgnę po "Czy androidy...". Spodobała mi się ekranizacja i zamierzam sprawdzić, jak bardzo różni się od książki (podobno bardzo).
      Również pozdrawiam:).

      Usuń
  2. Nie czytuje fantastyki, dlatego raczej spasuję :-(

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wszakże Piter moja niewiedza przy Twojej, doprowadza mnie do wstydu.

      Wybacz Elenoir, ale i we mnie budzi się czasem polactwo, kiedy widzę, że ktoś na "blogu książkowym" ma problem ze zrozumieniem słów (czytaj: czytaniem). Musiałem se odreagować...

      Usuń
    2. Wybaczam:).

      Przyzwyczaiłam się już, że ludzie komentują wpisy, które tylko pobieżnie przejrzeli albo nawet takie, których w ogóle nie przeczytali.

      Usuń
  3. Również mam w planach książkę Dicka, ale na mojej półce czeka
    ,,Blade Runner. Czy androidy marzą o elektrycznych owcach?''

    Nie spodziewam się po tej literaturze nie wiadomo jakich wrażeń duchowo- artystycznych. Wiedząc jednak, że twój gust literacki jest wysublimowany, po przeczytaniu tej recenzji myślę, że ten autor mnie nie zawiedzie :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zaprzeczam, jakoby mój gust był wysublimowany:))). Wydaje mi się, że warto choć jedną książkę Dicka przeczytać - w końcu to już klasyka. "Człowiek z Wysokiego Zamku" to miejscami przeciętna powieść, ale ma bardzo dobre momenty, a rozdział 14 spodobał mi się baaardzo,

      Usuń
  4. Dla mnie Dick, a właściwie jego książki, mają bardzo szczególną właściwość. Czytam, podobają mi się, a potem je zapominam, starannie. To bardzo interesująca cecha i dość niespotykana :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przeczytałam dopiero jedną jego powieść, ale za to dwa razy, więc myślę, że o niej tak łatwo nie zapomnę:).

      Usuń
  5. Dziękuję za tę recenzję. Czytałem już sporo książek Dicka, ale "Wysokiego zamku" jeszcze nie. Według mnie najlepszą jego książką jest "Trzy stygmaty Palmera Eldritcha" a potem "Ubik". Oczywiście każdy odbiera inaczej. Pisał bardzo dobre książki, ale też wiele gniotów na zamówienie dla pieniędzy na życie. do tych kilku wybitnych dorzuciłbym jeszcze trylogię "Valis", "Czy androidy marzą o ..." oraz "Płyńcie łzy moje rzekł policjant". Dick nie pisze jakimś wysublimowanym lub pięknym językiem, ale bardzo umiejętnie wpływa na czytelnika. I co należy dodać wszystkie kilkadziesiąt książek jest o tym samym, całe życie pisał jedną powieść. Polecam też biografię Lawrence'a Sutina "Boże inwazje Philipa K.Dicka".

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hmm... nie nazwałabym tego ani żadnego innego mojego wpisu recenzją.

      Biografię Dicka pewnie kiedyś przeczytam, to i owo już o tym pisarzu słyszałam, ale nie nastawiło mnie to do niego zbyt pozytywnie - nie znoszę paranoików.
      Nie wiem, co rozumiesz przez jego "wpływanie na czytelnika". Mogę tylko powiedzieć, że mnie rozdział 14 oczarował:).

      Usuń
    2. Jak w takim razie to co napisałaś nazwać, garścią luźnych refleksji lekko zachaczających o temat?:)
      Miałem na myśli grę na emocjach czytelnika, najlepszym przykladem jest tutaj "Płyńcie łzy moje..." i "Czy androidy..."

      Usuń
    3. "Jak w takim razie to co napisałaś nazwać, garścią luźnych refleksji lekko zachaczających o temat?:)"

      Właśnie tak.

      Usuń
  6. Lubię Dicka, chociaż już minęło sporo czasu od momentu kiedy go czytywałam. Tej książki akurat nie udało mi się przeczytać, chociaż mam gdzies na półce stare wydanie. Pamiętam, że bardzo podobal mi się "Ubik", "Przez ciemne zwierciadło", "Trzy stygmaty Palmera Eldritcha", "Płyńcie łzy moje rzekł policjant".... Niedawno odswieżyłam sobie "Kosmiczne marionetki".
    Warto sięgać po jego książki.
    Nie jest to jakis inteligentny komentarz :) ale po Twojej recenzji na pewno wygrzebię z półki "Człowieka z wysokiego zamku" - mam ochotę ostatnio na jakies poważniejsze książki, które dają impuls do uruchomienia zwojów mózgowych, muszę trochę odpocząć od kryminałów.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tobie i Zbyszekspirowi spodobały się, jak widzę, te same tytuły. W takim razie, kiedy zdecyduję się na kolejną powieść Dicka, wybiorę którąś z zaproponowanych przez Was:).

      Kończę właśnie "Diabły z Loudun" i mam ochotę na coś lekkiego - na półce czeka na mnie "Tajemniczy ogród":).
      Kryminały nie są chyba takimi "odmóżdżaczami"? Trzeba czasami trochę pomyśleć, zanim się wykoncypuje, kto zabił.

      Usuń
  7. Dziękuję, Alicjo, za komplement. I za zaproszenie. Nie mam żadnych sugestii co do Twojego blogu, bo jeszcze prawie nic tam nie ma. W każdym razie chyba nie jestem docelowym odbiorcą tych treści.

    OdpowiedzUsuń
  8. Elenoir
    masz rację, przy kryminałach też można pogłówkować, ale generalnie mam ochotę na cos poważniejszego. Tylko ciągle czegos niedosyt, a to czas, a to ochota... pół zycia praca zabiera, jak mnie to wnerwia...

    OdpowiedzUsuń
  9. a i tutaj drogi recenzencie nie masz racji, że Niemcy nie mogły wygrać wojny i podzielić świat między siebie i Japonię przy biernej postawie ludów podbitych. Właściwie chyba nie rozumiesz książki. Gdyby Niemcy zdobyli broń atomową, to świat by miał problem i to prawdziwy, a wtedy byłyby zagłady Stalina, Roosevelt'a i innych... Dlatego ciesz, się że Niemcy nie zdobyły broni atomowej, jedna bomba zrzucona powiedzmy na Waszyngton lub Boston zmieniłaby bieg historii...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Po ponad czterech latach od lektury nie pamiętam już, czy była tam mowa o bombie atomowej, nie wydaje mi się, ale uważam też, że akurat taktyka wojskowa czy elementy uzbrojenia uczestników wojny to tylko techniczne szczegóły. Ta książka jest o czymś zupełnie innym.

      Usuń

"Błogosławieni, którzy nie mając nic do powiedzenia, nie ubierają tego w słowa". Z drugiej strony lubię meandrujące dyskusje, więc komentarze nie na temat również są tu mile widziane;).

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.