Autor: WOODY ALLEN
Pierwsze wydanie: 2007
Wydawnictwo: Rebis
Rok: 2008
Stron: 184
Ocena: 2/5
Zbiór 18 opowiadań Woody'ego Allena, niektóre były wcześniej publikowane w New Yorkerze. Na ogół podobają mi się jego filmy (przynajmniej te, które oglądałam), ale ta książka nie za bardzo.
Bohaterowie są trochę podobni do postaci, które Allen gra w swoich filmach - zagubieni, nieporadni, naiwni, absurdalni. Przeważnie są też narratorami, na kilkunastu stronach snują opis swoich nieszczęść. Przy okazji autor porusza różne tematy - ezoteryka, snobizm, remont mieszkania, trudy życia początkujących aktorów i ambitnych pisarzy, edukacja dzieci - i różnie mu to wychodzi.
Nie wiem, może ja mam jakieś osobliwe poczucie humoru, ale większość tych opowiastek wcale mnie nie śmieszyła, a kilka wręcz niemożebnie znudziło. Powodów może być kilka. Po pierwsze, na pewno nie wszystkie smaczki mogłam wyłapać, zwłaszcza w utworach dotyczących produkcji filmu - może są trochę hermetyczne. Po drugie, dopiero po przeczytaniu ostatniego opowiadania zauważyłam, że na końcu znajdują się objaśnienia niektórych nazw własnych i krótkie informacje o wspomnianych w książce osobach, które pomogłyby lepiej zrozumieć zamysł autora, gdyby można było się z nimi zapoznać w trakcie czytania. No ale cóż, skoro w tekście nie ma żadnych gwiazdek, numerków, odsyłaczy na koniec książki... Nie każdy zaczyna lekturę od jej końca. Po trzecie, historyjki Allena mogły mi się nie podobać, bo są (w większości) kiepskie.
Oczywiście łatwiej krytykować niż chwalić, ale i na trochę uznania wspaniałomyślnie się zdobędę:)
Spodobało mi się opowiadanie "Wymarsz na Parnas" (piąte w tym zbiorze). Narrator w młodości był przemocą niemal wysyłany na letnie obozy dla młodzieży, których szczerze nienawidził. Przeglądając (już jako dorosły człowiek) "The New York Magazine" natknął się na ogłoszenie o obozie filmowym. Pod jego wpływem wyobraził sobie jak mogłaby wyglądać korespondencja między organizatorem obozu a ojcem chłopca, który podczas pobytu u państwa Varnishke nakręcił film. Poważna firma chce kupić prawa do rozpowszechniania obrazu, z tym ze negatyw znajduje się w posiadaniu państwa Varnishke, którzy domagają się udziału w zyskach. Panowie przechodzą od pozornych uprzejmości, poprzez poważne groźby i straszenie sądem, aż do wymuszonego okolicznościami porozumienia. Nie jest to może humor najwyższych lotów, ale opowiadanie wyszło z tego całkiem zgrabne i przyjemne.
Zabawna wydała mi się również historyjka pt. "Odmowa", o tym, jak to nieprzyjęcie synka państwa Ivanovich do "bezwzględnie najlepszego przedszkola na całym Manhattanie" zrujnowało życie całej rodziny do tego stopnia, że wylądowali w schronisku dla bezdomnych, podobnie jak wielu ludzi w ich sytuacji.
Trzecie opowiadanie, które mi się spodobało nosi tytuł "Superstruna". Wydaje mi się, że w tym utworze Allen podśmiewa się trochę z interpretacji artykułów naukowych przez zwykłych zjadaczy chleba, z udawania erudyty śledzącego z zapartym tchem doniesienia z tak przecież wszystkich pochłaniających dziedzin jak fizyka, astronomia...
"Big bang, czarne dziury i zupa pierwotna pojawiają się co wtorek w dziale naukowym "Timesa", na skutek czego moja pojmowanie ogólnej teorii względności i mechaniki kwantowej dorównuje pojmowaniu tych zagadnień przez Einsteina - ściślej: Einsteina Moomjy'ego, sprzedawcę dywanów. Jak mogłem nie wiedzieć, że we wszechświecie istnieją rzeczy rzędu "długości Plancka", liczące sobie jedną milionową jednej miliardowej części miliardowej części miliardowej części centymetra? Wyobraźcie sobie, jak trudno znaleźć takie maleństwo, kiedy upadnie na podłogę w ciemnej sali teatralnej." [str. 135]
"Obudziłem się w piątek, a ponieważ wszechświat się rozszerza, znalezienie szlafroka zajęło mi więcej czasu niż zwykle". [str. 136]
Najbardziej podoba mi się pierwsze zdanie tego opowiadania:
"Ogromnie mi ulżyło na myśl, że wszechświat jest nareszcie poznawalny. Zaczynałem przypuszczać, że on to ja". [str. 135]
Obecnie wiele osób szeroko wypowiada się np. na temat globalnego ocieplenia, rzucając naukowymi terminami zaczerpniętymi z prasy czy tv, a przecież tak naprawdę nie mają pojęcia, o czym mówią, bo żeby takie pojęcie mieć trzeba być specjalistą z wieloletnim doświadczeniem i szeroką wiedzą. Takie zachowanie śmieszy mnie albo drażni, w zależności od mojego nastroju.
W innych opowiadaniach też można wyłowić kilka zabawnych cytatów, ale tak naprawdę za dobre uważam te trzy. Z osiemnastu. Co chyba nie wymaga już dodatkowego komentarza.
u mnie na półce czeka "Obrona Szaleństwa", która chyba będzie lepsza bo to zbiór esei, już po pierwszej stronie widzę, że będzie też skarbnicą cytatów :)
OdpowiedzUsuńWidziałam to nawet dzisiaj w bibliotece, ale nie lubię czytać pod rząd dwóch książek tego samego pisarza, a poza tym "Czysta anarchia" trochę mnie rozczarowała.
OdpowiedzUsuńŚwietna rzecz. Często wracam do "Czystej anarchii".
OdpowiedzUsuńBardzo fajnie napisane. Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńSzczerze mówiąc, to po prawie jedenastu latach niczego z tej lektury już nie pamiętam, więc była to prawdopodobnie jedna z tych książek do przeczytania i zapomnienia. Właściwie większość literatury tylko do tego się nadaje :|
UsuńRównież pozdrawiam:)
Bardzo interesujące. Pozdrawiam serdecznie.
OdpowiedzUsuńBardzo fajnie napisane. Jestem pod wrażeniem i pozdrawiam.
OdpowiedzUsuńŚwietnie napisany artykuł. Mam nadzieję, że będzie ich więcej.
OdpowiedzUsuń