Impresje

środa, 16 marca 2011

NIE OPUSZCZAJ MNIE

Tytuł: Nie opuszczaj mnie (Never Let Me Go)
Autor: Kazuo Ishiguro
Pierwsze wydanie: 2005
Tłumaczenie: Andrzej Szulc
Wydawnictwo Albatros Andrzej Kuryłowicz
ISBN: 978-83-7359-502-6
Stron: 320

Ocena: 4-/5

Kilka lat temu kupiłam tę książkę siostrze; nie pamiętam już, z jakiej okazji, ale na pewno przypomniałam sobie o niej w ostatniej chwili i dlatego wybrałam coś niemal na chybił trafił. Niedawno obejrzałam film zrealizowany na podstawie tej powieści, kilka rzeczy nie dawało mi jednak spokoju i postanowiłam poszukać wyjaśnień w pierwowzorze. Nie znalazłam ich tam, ale nie żałuję czasu poświęconego książce Kazuo Ishiguro. Mimo że znałam fabułę (film oddaje ją bardzo wiernie), to jednak powieść mnie wciągnęła, chyba dlatego, że liczą się tu przede wszystkim emocje.

Wydarzenia tu opisane mają miejsce w Anglii, pod koniec XX wieku. Kathy, Ruth i Tommy mieszkają i uczą się w Hailsham - szkole z internatem, w której duży nacisk kładzie się na rozwijanie u podopiecznych kreatywności i zdrowy tryb życia. Budynek otoczony jest dużym ogrodem, dzieci nie mogą zapuszczać się poza jego granice, ale też odnosi się wrażenie, że w ogóle nie czują takiej potrzeby. Właściwie już od pierwszych stron (a w filmie - od pierwszych scen) zaczynamy podejrzewać, że coś jest nie tak. (Spokojnie - tym razem spoilery będą dopiero w drugiej częsci wpisu;)).

Kluczowa w tej książce jest warstwa psychologiczna. Sądzę, że Ishiguro z dużą przenikliwością i empatią opisał zachowanie dzieci w grupie: proces wyłaniania się przywódców, kozłów ofiarnych, powstawanie hermetycznych podgrupek, obawę jednostek przed odróżnianiem się od większości, potrzebę akceptacji. 
Narratorką jest trzydziestojednoletnia Kathy i to ona snuje opowieść o tym, jak przez lata pobytu w Hailsham i po opuszczeniu szkoły rozwijały i zwijały się relacje między nią, Ruth i Tommym. Kathy zdaje sobie sprawę z tego, że za kilka miesięcy jej życie diametralnie się zmieni, i chyba próbuje się do tego przygotować porządkując wspomnienia. A może snuje je, żeby nie myśleć o tym, co ją czeka? Jest osobą wrażliwą, a jednocześnie racjonalnie myślącą i opanowaną - analizuje dawne emocje, ale ich ponownie nie przeżywa, stąd styl zastosowany przez autora jest bardzo oszczędny, uwzględniając okoliczności można nawet powiedzieć, że jest lodowaty. I bardzo dobrze, bo choć historia jest bardzo smutna, Ishiguro uniknął ckliwości, której ja nie lubię (i która jemu też jest chyba zupełnie obca:)). 

Poniżej pojawią się spoilery (również w komentarzach), więc w tym miejscu małe podsumowanie dla osób, które ich nie lubią. Uważam, że warto przeczytać tę książkę - wciąga, wzrusza i daje do myślenia. 

***

W trakcie seansu nie mogłam zrozumieć, dlaczego dawcy nie próbują uciekać, dlaczego żadne z nich nie popełniło samobójstwa albo nie szkodziło sobie w jakiś sposób tak, żeby ich organy nie nadawały się do przeszczepu. Dlaczego byli tacy bierni, dlaczego bez słowa sprzeciwu akceptowali swoją żałosną sytuację? Myślałam, że jest to wyjaśnione w książce, i właśnie dlatego po nią sięgnęłam, ale nie dowiedziałam się niestety niczego nowego. Taka postawa dawców wydaje mi się niezrozumiała i nielogiczna, stąd ten minus w ocenie. 
Zastanawiam się, czy te niejasności nie miały uczynić powieści bardziej uniwersalną, ale jeśli tak, to co właściwie Ishiguro ma na myśli? Przewiduje problemy, jakie zrodzi w przyszłości niczym nieograniczony rozwój medycyny? Zastanawia się nad istotą człowieczeństwa i definicją istoty ludzkiej?

A może to powieść o obojętności? Przeciętnego człowieka obchodzi przede wszystkim on sam i jego najbliższa rodzina (przy czym zdrowie jest, jak wiadomo, najważniejsze). My, obywatele krajów rozwiniętych codziennie kupujemy rzeczy wyprodukowane w przedsiębiorstwach, w których nie przestrzega się praw pracowniczych, ani nawet praw człowieka. Czy kiedy wkładamy nowe ubranie, korzystamy z najnowocześniejszego tabletu albo kupujemy dziecku zabawkę, myślimy o robotnikach, którzy wyprodukowali te wszystkie rzeczy pracując w skandalicznie złych warunkach i za skandalicznie małe pieniądze? Bardzo rzadko. To się dzieje gdzieś daleko, w Azji, tam to normalne.
Koncerny medialne próbują mimo wszystko grać na naszych emocjach, informując codziennie o co najmniej kilku tragediach, z czasem jednak nawet najbardziej dramatyczne doniesienia powszednieją i przyciągają tyle uwagi, co wiadomości o kłótniach polityków. Nawet jeśli coś dotrze do naszej świadomości, nawet jeśli poczujemy się trochę winni, zawstydzeni swoją biernością i obojętnością, to i tak szybko przechodzimy nad tym do porządku dziennego, no bo co właściwie możemy zrobić, co poradzić?
Kiedy kogoś wykorzystujemy albo krzywdzimy, próbujemy to zwykle jakoś usprawiedliwić, przerzucić winę na ofiarę. W powieści Ishiguro ofiarami są klony, ale w podobnej sytuacji znajdowały się i wciąż znajdują inne grupy, z pseudoracjonalnych powodów uznane za gorsze od większości społeczeństwa. Hitlerowcy potrzebowali więcej "przestrzeni życiowej", więc by ją zdobyć, atakowali sąsiednie kraje, zamieszkiwane - ich zdaniem - przez podludzi, których trzeba się było pozbyć tak, jak dokuczliwych insektów. W epoce wielkich odkryć geograficznych i później podbijano nowe lądy dla korzyści terytorialnych i ekonomicznych, ale nazywało się to niesieniem kaganka oświaty i cywilizacji nieokrzesanym i brutalnym barbarzyńcom. Kobiety od tysięcy lat są wykorzystywane przez mężczyzn, co uzasadnia się tym, że są słabszą płcią, że do pewnych czynności są stworzone, że w wielu dziedzinach nigdy nie dorównają mężczyznom; zastanawiano się nawet, czy kobieta jest człowiekiem (więcej na ten temat w książce "Gorsza płeć" Marii Boguckiej).

Sprzeciw wobec dyskryminacji albo wręcz eksterminacji jest zwykle słabo słyszany, lekceważony, ośmieszany.


To oczywiście tylko jedna z możliwych interpretacji tej powieści. Ciekawa jestem innych, ale większość recenzentów unika spoilerów i o takich rzeczach nie pisze.

7 komentarzy:

  1. Filmu jeszcze nie widziałem (jestem go bardzo ciekawy, bo recenzje ma skrajne), a książkę czytałem już parę lat temu, ale pamiętam, że bardzo byłem zaskoczony, gdy gdzieś tak po stu stronach lektury wychodziła prawda na temat postaci i ich szkoły. Ten efekt zaskoczenia jest jednym z lepszych w tej powieści i sądzę, że ci, którzy zabierają się do lektury wiedząc o co chodzi w całej historii, wiele tracą.

    Co do braku buntu - ja to zrozumiałem w ten sposób, że to kwestia specyficznego wychowania. Przecież wychowują się w zasadzie odcięci do świata i nauczani, że taki, a nie inny jest sens ich życia, a ofiara z niego to największy zaszczyt itd. Nie znają chyba nawet pojęcia buntu, wolności, samostanowienia. Tak przynajmniej to pamiętam. Jeśli tak na to spojrzeć, to książka staje się też ciekawą wypowiedzią na temat wychowania oraz obecności tych wartości w naszym życiu.

    OdpowiedzUsuń
  2. Mnie się ten film nawet podobał, nie jest to arcydzieło, ale jest niezły.
    Również uważam, że efekt zaskoczenia jest tu bardzo ważny i dlatego, wyjątkowo, wyraźnie oddzieliłam część wpisu zawierającą spoilery. Wydaje mi się jednak, że dużo wcześniej można się zorientować, o co chodzi:).

    Nie zgodzę się z Tobą co do ich wychowania. Kładziono nacisk na kreatywność, rozwijano zdolności artystyczne dzieci, co - jak sądzę - wyklucza jednoczesne niwelowanie ich indywidualizmu. Jeszcze w szkole mieli zajęcia z literatury (przerabiali m.in. Szekspira), potem w Chałupach dyskutowali przy śniadaniu o Kafce i o Picassie, oglądali telewizję, stykali się ze zwykłymi ludźmi. Cokolwiek by im wmówiono w Hailsham kiedy byli dziećmi, nie mogło aż tak wpłynąć na ich postawy w dorosłym życiu. Możliwe, że coś im poprzestawiano w mózgach, ale nic na to nie wskazuje, zresztą za bardzo spłycałoby to tę książkę.

    Mnie się wydaje, że skłonność do buntu i kontestacji to naturalna cecha ludzka, a oni wszyscy byli ludźmi.

    OdpowiedzUsuń
  3. Czeka na mnie zarówno film jak i książka, więc nie czytałam drugiej części wpisu. Pewnie nie wytrzymam i najpierw obejrzę film, ale widzę, że Ty jakoś źle na tym nie wyszłaś to i ja jakiejś może zbrodni wielkiej nie popełnię ;]

    OdpowiedzUsuń
  4. Wydaje mi się, że akurat w tym konkretnym przypadku kolejność nie ma znaczenia, bo fabuła odgrywa w tej powieści rolę trzecioplanową. Kluczowe są, jak wspomniałam, emocje.

    Nie uważam oglądania ekranizacji przed przeczytaniem książki za zbrodnię. Cóż w tym złego? Oczywiście jeśli zaczyna się od filmu, to bohaterów książki zawsze będziemy sobie wyobrażać jako podobnych do grających ich aktorów, ale to przecież drobiazg.

    Traktuję filmy oparte na książkach jako jedną z możliwych interpretacji danego utworu stworzoną przez scenarzystów, reżysera, scenografów itd. Lubię porównywać swoje wizje z cudzymi, zwłaszcza że wyobraźni przestrzennej nie mam nawet za grosz, więc obraz widziany w kinie czy na monitorze uzupełnia wrażenia wyciągnięte z lektury.

    OdpowiedzUsuń
  5. zbrodnia to nie jest na pewno, ale jednak wolę najpierw czytać, potem oglądać. nie lubię, jak mi ktoś wcześniej pokaże, jak wyglądają bohaterowie,wolę sobie ich sama wyobrazić. czytałam ostatnio 'jeden dzień' i na okładce przeczytałam że główną bohaterkę zagra Anne Hathaway, i potem obojętnie co autor pisał o mimice i wyglądzie bohaterki, i tak widziałam Anne H. i to było męczące. btw ekranizacji (ale 'okruchów dnia') fajny wycinek z wywiadu z Ishiguro http://porzadekalfabetyczny.blox.pl/2010/11/Id-think-that-a-door-in-the-room-was-in-the-wrong.html

    OdpowiedzUsuń
  6. Ja też nie uważam obejrzenia ekranizacji przed przeczytaniem lektury za grzech ;) Tak miałam z "Pokutą", "Przedwiośniem", "Władcą Pierścieni" i czułam, że odbieram książkę pełniej i dokładniej po poprzednim zapoznaniu się z filmem. Jednak wielu ( nie wiem nawet czy nie większość ) czytelników uważa taką kolejność za zbrodnię ;)
    Ja też nie posiadam daru wyobraźni przestrzennej, więc obrazy filmowe mi pomagają uporządkować sobie trochę ten literacki świat ;)

    Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  7. porzadek_alfabetyczny, mnie to nie przeszkadza. Zresztą nawet jeśli najpierw przeczytam książkę, a dopiero potem obejrzę film, to i tak po jakimś czasie wyobrażam sobie bohaterów z twarzami aktorów.

    "Okruchy dnia" to świetny film, pod pewnymi względami lepszy nawet niż książka. Wyobrażam sobie, że każdemu autorowi, którego utwór jest przenoszony na ekran, wciąż się wydaje, że wszystko jest nie tak:).

    Judyto, ja też najpierw obejrzałam "Pokutę" i zachęciło mnie to do zakupu książki. Cóż z tego, że nie przepadam za Keirą Knightley? ;)
    Również pozdrawiam:).

    OdpowiedzUsuń

"Błogosławieni, którzy nie mając nic do powiedzenia, nie ubierają tego w słowa". Z drugiej strony lubię meandrujące dyskusje, więc komentarze nie na temat również są tu mile widziane;).

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.