Tytuł: Europa - niedokończona przygoda (Europe An Unfinished Adventure)
Autor: Zygmunt BaumanPierwsze wydanie: 2004
Tłumaczenie: Tomasz Kunz
Wydawnictwo Literackie
ISBN: 83-08-03702-X
Stron: 215
Ocena: 4/5
Wypożyczyłam sobie tę książkę jako kontynuację "Strzelb, zarazków i maszyn" Jareda Diamonda. Diamond dowodził w swej książce, że decydujący wpływ na tempo oraz sposób rozwoju społeczeństw zamieszkujących różne kontynenty miały, ogólnie mówiąc, lokalne warunki geograficzne. Miażdżąca przewaga Europejczyków (zwłaszcza militarna) w epoce wielkich odkryć geograficznych nie była, jego zdaniem, przypadkowa, ale jej źródłem nie były jakieś wyjątkowe przymioty intelektualne naszych przodków, lecz czynniki środowiskowe, które stworzyły im lepsze "startowe" możliwości niż mieszkańcom Australii, Afryki, Ameryk i większej części Azji.
Wówczas, w XV-XVI wieku, rozpoczęła się ekspansja Europejczyków, europejskiego stylu życia i systemu wartości we wszystkich możliwych kierunkach. Bardzo długo "cywilizowany" równało się "europejski" lub "zgodny z europejskimi standardami". Ostatnio to się zmienia. Powstaje pytanie: co dalej?
Zygmunt Bauman, znany i uznany socjolog i filozof, próbuje odpowiedzieć na to pytanie w tej właśnie książce.
Zaczęłam ją czytać chyba w lipcu, a skończyłam dopiero przedwczoraj. Jest bardzo przystępnie napisana, a jej lektura nie sprawia problemów nawet osobie, która z socjologią nie ma na co dzień nic wspólnego (mówię tu choćby o sobie;)). Skąd zatem ta zwłoka? Otóż zirytowało mnie nieco przedstawione na pierwszych stronach jakieś takie idealistyczne pojmowanie naszego kontynentu, jako misji, oraz opisywanie pierwszych eksporterów europejskości jako wędrowców, "awanturników", poszukiwaczy przygód, niespokojne duchy. Przecież to byli najpierw: żołnierze, kupcy i księża, działający w imieniu i na rzecz europejskich monarchii i organizacji handlowych, a potem: nadwyżki z przeludnionej Europy, szukające szczęścia i chleba poza jej granicami. Z zastanymi w nowym miejscu autochtonami, ich stylem życia i tradycjami, z tamtejszym środowiskiem naturalnym jedni i drudzy robili, co chcieli. Zyski w dużej części transferowano do Europy. No i gdzie ta szlachetna misja?
W dalszej części książki autor uzasadnia i rozwija swoje stanowisko, pisze również o ciemnej stronie podbojów, ale początek mnie trochę zdenerwował i zniechęcił. W ostatnich dniach jednak się przemogłam (zresztą muszę to w końcu odnieść do biblioteki) i dokończyłam lekturę. I bardzo dobrze, bo okazała się naprawdę ciekawa. Nie wszystkie poglądy i tezy autora trafiają mi do przekonania, niemniej jednak książka ta wręcz zmusza do refleksji. Kursywą oznaczyłam moje własne "przemyślenia".
Zdaniem Zygmunta Baumana dominującą rolę we współczesnym świecie odgrywają eksterytorialny, globalny kapitał oraz rządy, które legitymizują swą władzę bazując na poczuciu zagrożenia swych obywateli, a nawet to poczucie wytwarzają.
Owi kapitaliści od kilkudziesięciu już lat na wszelkie sposoby dyskredytują ideę i zalety państwa opiekuńczego, które zaspokaja podstawowe potrzeby swoich obywateli w zakresie bezpieczeństwa ekonomicznego i socjalnego, choć towarzyszy temu rozbudowana biurokracja i mała elastyczność gospodarki. Model ten dominował w powojennej Europie (Zachodniej) przez trzydzieści lat i był czymś pośrednim, jakby buforem, między krwiożerczym kapitalizmem i demokracją ludową zza żelaznej kurtyny.
Od lat siedemdziesiątych postępuje liberalizacja i wpływ państwa na gospodarkę wciąż maleje. Rządy stały się petentami, którzy płaszczą się przed właścicielami kapitałów, aby zechcieli zainwestować je w danym kraju.
Ponieważ nie mogą już zapewnić obywatelom bezpieczeństwa socjalnego (niskie podatki powodują, że ich na to nie stać, a zyski kapitalistów transferowane są bez przeszkód za granicę), uzasadniają swoją niezbędność w inny sposób.
Oczywiście i terroryzm, i imigracja zarobkowa istnieją, ale we współczesnym globalnym świecie nie można się od nich skutecznie i na długo odgrodzić, nawet naszpikowanymi aparaturą granicami. To są problemy, które należy rozwiązywać, a nie ignorować. I to właśnie Europa powinna wskazać drogę.
Dygresja. Coraz bardziej ogranicza się naszą prywatność w imię bezpieczeństwa i walki z przestępczością i terroryzmem, m.in. wprowadzając uwłaczające godności człowieka procedury na lotniskach, instalując kamery gdzie popadnie. Kiedy idę na zakupy do lokalnego supermarketu, mijam po drodze co najmniej pięć tego typu urządzeń, a przecież w sklepie kolejne sprawdzają, czy aby nie kradnę. (Tymczasem ostatnio to Carrefour próbował mnie oszukać na 55 gr, ale mu się nie udało;)).
Zanim uzyskamy w urzędzie czy gdziekolwiek jakąś informację czy pomoc, musimy podać milion danych na swój temat. Wszędzie trzeba się rejestrować, opowiadać, identyfikować.
Wielu osobom to wszystko się podoba. Czują się dzięki temu bezpieczniej. Czy rzeczywiście są bezpieczniejsi? Wątpię.
Przychodzi mi do głowy jeszcze jedna myśl: politycy nie powinni się dziwić, że jeśli zdarzy się jakaś katastrofa czy kryzys, obywatele ich właśnie za to obwiniają. W końcu wciąż prężą muskuły w telewizji, robią groźne miny, pozują na mężów opatrznościowych i zbawców narodu polskiego... w takim razie i powódź powinni powstrzymać.
Dlaczego to Europa miałaby odegrać tak doniosłą rolę? Może dlatego, że aktualne imperium, czyli Stany Zjednoczone się do tego nie nadają. Są zbyt zapatrzone w swój potencjał militarny. Nie potrafią, bo nie muszą negocjować. Po co tracić czas, skoro prawie każdy konflikt można po prostu spacyfikować?
Natomiast my, Europejczycy, przerobiliśmy już chyba wszystko - wojny, nacjonalizmy, totalitaryzmy, waśnie religijne, niewolnictwo, kapitalizm, socjalizm, państwo opiekuńcze, międzynarodowe wspólnoty gospodarcze. Te doświadczenia nauczyły nas tolerancji wobec Innych, sztuki negocjacji i zawierania kompromisów, choćby wyjściowe stanowiska były skrajnie odmienne. Potrafimy przyznać się do swoich błędów, jest w nas gotowość do ciągłej weryfikacji naszych ocen i sądów. Wszystko to składa się na naszą europejską tożsamość.
Utopia, prawda? Ale
Kryzys, jak każdy kryzys, kiedyś minie. Warto się może wówczas zastanowić, co może zrobić Europa dla rozwiązania problemów, trapiących inne rejony świata. To leży i w naszym interesie.
Niezbędne byłoby również przestawienie się z myślenia i działania w interesie narodowym na kierowanie się dobrem całej ludzkości. To trudne, bo o ile ludzie są w stanie pogodzić się z pewnymi ograniczeniami, wyrzeczeniami czy uciążliwościami ze względu na innych członków swojej grupy (etnicznej czy wyznaniowej), to niełatwo ich przekonać do poświęcania się dla obcych, których na oczy nie widzieli. Autor wierzy, że nie jest to niemożliwe - w końcu nie tak dawno nauczono nas bycia narodem, więc musi istnieć sposób, byśmy w przyszłości uznali się za obywateli świata. Płaszczyzną globalnego porozumienia może być powszechna zgoda co do tego, że prawa człowieka są uniwersalne i niezbywalne pod każdą szerokością geograficzną.
Misją Europy jest nieustanne dążenie do uczynienia świata miejscem przyjaznym, solidarnym, tolerancyjnym i otwartym dla każdego oraz zachęcanie do tego innych. Nie wiadomo, jak to osiągnąć, ale, choćby metodą prób i błędów, do takiego celu trzeba zmierzać.
Tylko czy po tym wszystkim, co Europa zrobiła światu, ktoś jeszcze uwierzy w nasze dobre intencje?
Myślę, że nawet największych niedowiarków przekonałoby np. zniesienie dopłat dla rolników, limitów produkcji i ceł na żywność. Nie wydaje mi się, żeby do tego doszło w najbliższych dziesięcioleciach.
***
Zdaniem Zygmunta Baumana dominującą rolę we współczesnym świecie odgrywają eksterytorialny, globalny kapitał oraz rządy, które legitymizują swą władzę bazując na poczuciu zagrożenia swych obywateli, a nawet to poczucie wytwarzają.
Owi kapitaliści od kilkudziesięciu już lat na wszelkie sposoby dyskredytują ideę i zalety państwa opiekuńczego, które zaspokaja podstawowe potrzeby swoich obywateli w zakresie bezpieczeństwa ekonomicznego i socjalnego, choć towarzyszy temu rozbudowana biurokracja i mała elastyczność gospodarki. Model ten dominował w powojennej Europie (Zachodniej) przez trzydzieści lat i był czymś pośrednim, jakby buforem, między krwiożerczym kapitalizmem i demokracją ludową zza żelaznej kurtyny.
Od lat siedemdziesiątych postępuje liberalizacja i wpływ państwa na gospodarkę wciąż maleje. Rządy stały się petentami, którzy płaszczą się przed właścicielami kapitałów, aby zechcieli zainwestować je w danym kraju.
Ponieważ nie mogą już zapewnić obywatelom bezpieczeństwa socjalnego (niskie podatki powodują, że ich na to nie stać, a zyski kapitalistów transferowane są bez przeszkód za granicę), uzasadniają swoją niezbędność w inny sposób.
Rządzący muszą najpierw stworzyć "kapitał strachu", by móc się przypodobać poddanym i zdobyć ich przywiązanie, okazując stanowczość w sprawach, które napawają ich lękiem. Jeśli władze chcą zachować kontrolę nad ludźmi, muszą sprawić, by s t a l i s i ę i p o z o s t a l i bezbronni i niepewni. [str. 129]
Poziom społecznego niepokoju zależy dziś bardziej od tych, którzy walczą z terroryzmem niż od samych terrorystów. [str. 183]O wiele łatwiej wmówić ludziom, że tylko państwo może ich skutecznie ochronić przed wciąż narastającym zagrożeniem ze strony terrorystów oraz podejrzanych i potencjalnie niebezpiecznych imigrantów, którzy tylko czyhają na ich miejsca pracy i zaplecze socjalne, niż przeciwdziałać wykluczeniu społecznemu dużych grup obywateli. Łatwiej roztaczać mgliste wizje niż zrobić coś konkretnego.
Oczywiście i terroryzm, i imigracja zarobkowa istnieją, ale we współczesnym globalnym świecie nie można się od nich skutecznie i na długo odgrodzić, nawet naszpikowanymi aparaturą granicami. To są problemy, które należy rozwiązywać, a nie ignorować. I to właśnie Europa powinna wskazać drogę.
Dygresja. Coraz bardziej ogranicza się naszą prywatność w imię bezpieczeństwa i walki z przestępczością i terroryzmem, m.in. wprowadzając uwłaczające godności człowieka procedury na lotniskach, instalując kamery gdzie popadnie. Kiedy idę na zakupy do lokalnego supermarketu, mijam po drodze co najmniej pięć tego typu urządzeń, a przecież w sklepie kolejne sprawdzają, czy aby nie kradnę. (Tymczasem ostatnio to Carrefour próbował mnie oszukać na 55 gr, ale mu się nie udało;)).
Zanim uzyskamy w urzędzie czy gdziekolwiek jakąś informację czy pomoc, musimy podać milion danych na swój temat. Wszędzie trzeba się rejestrować, opowiadać, identyfikować.
Wielu osobom to wszystko się podoba. Czują się dzięki temu bezpieczniej. Czy rzeczywiście są bezpieczniejsi? Wątpię.
Przychodzi mi do głowy jeszcze jedna myśl: politycy nie powinni się dziwić, że jeśli zdarzy się jakaś katastrofa czy kryzys, obywatele ich właśnie za to obwiniają. W końcu wciąż prężą muskuły w telewizji, robią groźne miny, pozują na mężów opatrznościowych i zbawców narodu polskiego... w takim razie i powódź powinni powstrzymać.
Dlaczego to Europa miałaby odegrać tak doniosłą rolę? Może dlatego, że aktualne imperium, czyli Stany Zjednoczone się do tego nie nadają. Są zbyt zapatrzone w swój potencjał militarny. Nie potrafią, bo nie muszą negocjować. Po co tracić czas, skoro prawie każdy konflikt można po prostu spacyfikować?
Natomiast my, Europejczycy, przerobiliśmy już chyba wszystko - wojny, nacjonalizmy, totalitaryzmy, waśnie religijne, niewolnictwo, kapitalizm, socjalizm, państwo opiekuńcze, międzynarodowe wspólnoty gospodarcze. Te doświadczenia nauczyły nas tolerancji wobec Innych, sztuki negocjacji i zawierania kompromisów, choćby wyjściowe stanowiska były skrajnie odmienne. Potrafimy przyznać się do swoich błędów, jest w nas gotowość do ciągłej weryfikacji naszych ocen i sądów. Wszystko to składa się na naszą europejską tożsamość.
Utopia, prawda? Ale
"europejska tożsamość" była utopią na wszystkich etapach jej historii. Niewykluczone, że jedynym stałym elementem czyniącym z europejskiej historii logiczną i w ostatecznym efekcie spójną opowieść był właśnie duch utopii, określający istotę jej tożsamości, tożsamości zawsze jeszcze-nie-gotowej, drażniąco nieuchwytnej i notorycznie sprzecznej z aktualną rzeczywistością. Życie Europy toczyło się zawsze w przestrzeni, które rozciąga się między tym, co jest, a tym, co być powinno, i właśnie dlatego musiało to być, i rzeczywiście było, życie pełne nieustannych eksperymentów i przygód. Dziś także Europa przebywa w takiej przestrzeni - między gościnną i "przyjazną dla użytkowników" planetą, pragnącą zapewnić godne życie wszystkim swoim mieszkańcom, a planetą pogłębiających się nierówności, plemiennych waśni i podziałów, coraz mniej nadającą się do zamieszkania. [str. 57-58]W 2004 roku, kiedy książka ta ukazała się po raz pierwszy, można było mieć nadzieję, że będziemy dążyć do urzeczywistnienia tej pierwszej wizji. Dziś, w czasach kryzysu Europejczycy znów myślą przede wszystkim o sobie, raczej krótkoterminowo, bez globalnych wizji. Czy można nas za to winić? Zapewne tak, jeśli, jak Zygmunt Bauman, naszemu kontynentowi przypisuje się odpowiedzialność za przyszłe losy świata. Ale z drugiej strony - czy ktoś, USA czy Chiny, ma nasze dobro na uwadze? Wątpię. Ja uważam, że każdy ma prawdo do troszczenia się przede wszystkim o siebie, a dopiero w następnej kolejności o resztę ludzkości.
Kryzys, jak każdy kryzys, kiedyś minie. Warto się może wówczas zastanowić, co może zrobić Europa dla rozwiązania problemów, trapiących inne rejony świata. To leży i w naszym interesie.
Żadne państwo, choćby najlepiej uzbrojone, najbardziej stanowcze i nieustępliwe, nie jest dziś w stanie bronić wybranych wartości na swojej ziemi, jeśli odwraca się plecami do marzeń i pragnień ludzi znajdujących się po drugiej stronie granicy. [str. 53]Zdaniem Baumana Europa powinna nauczyć świat dialogu i umiejętności rozwiązywania konfliktów (wynikających ze sprzecznych interesów) na gruncie instytucjonalnym, a nie wojskowym. Jak podkreśla autor trudno na tym etapie powiedzieć, jakiego rodzaju miałyby to być instytucje, w każdym razie z pewnością nie wystarczy po prostu powiększyć urzędy obecnie funkcjonujące w państwach narodowych.
Niezbędne byłoby również przestawienie się z myślenia i działania w interesie narodowym na kierowanie się dobrem całej ludzkości. To trudne, bo o ile ludzie są w stanie pogodzić się z pewnymi ograniczeniami, wyrzeczeniami czy uciążliwościami ze względu na innych członków swojej grupy (etnicznej czy wyznaniowej), to niełatwo ich przekonać do poświęcania się dla obcych, których na oczy nie widzieli. Autor wierzy, że nie jest to niemożliwe - w końcu nie tak dawno nauczono nas bycia narodem, więc musi istnieć sposób, byśmy w przyszłości uznali się za obywateli świata. Płaszczyzną globalnego porozumienia może być powszechna zgoda co do tego, że prawa człowieka są uniwersalne i niezbywalne pod każdą szerokością geograficzną.
Misją Europy jest nieustanne dążenie do uczynienia świata miejscem przyjaznym, solidarnym, tolerancyjnym i otwartym dla każdego oraz zachęcanie do tego innych. Nie wiadomo, jak to osiągnąć, ale, choćby metodą prób i błędów, do takiego celu trzeba zmierzać.
*** *** ***
Tylko czy po tym wszystkim, co Europa zrobiła światu, ktoś jeszcze uwierzy w nasze dobre intencje?
Myślę, że nawet największych niedowiarków przekonałoby np. zniesienie dopłat dla rolników, limitów produkcji i ceł na żywność. Nie wydaje mi się, żeby do tego doszło w najbliższych dziesięcioleciach.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
"Błogosławieni, którzy nie mając nic do powiedzenia, nie ubierają tego w słowa". Z drugiej strony lubię meandrujące dyskusje, więc komentarze nie na temat również są tu mile widziane;).
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.