Źródło cytatu: "Ludzie gościńca w XVII-XVIII w." Bohdana Baranowskiego, Wydawnictwo Łódzkie 1986 r., str. 218-220
A wreszcie na gościniec zbiegały brzemienne dziewczyny, które rodząc nieślubne dziecko skazywała się na surowe kary, a także na pośmiewisko całej społeczności miejskiej lub wiejskiej. W tamtych czasach nieślubna matka narażona była na różnego rodzaju szykany ze strony swego środowiska. Niekiedy sądy małych miasteczek wymierzały nawet surowe kary niezamężnym kobietom, które urodziły dziecko. W r. 1745 w Uniejowie przed sądem miejskim rozpatrywana była sprawa o „[...] niecnoty płodzące białogłowy, jako to Grzelina wdowa, Katarzyna dziewka i Jadwiga dziewka, które wszystkie trzy spłodziły dzieci źle poczęte [...] Więc miasto, a bardziej urząd, zachodząc dalszym niecnotom i obrazy Pana Boga, ażeby te niecnotliwe akcyje więcej nie bywały [...] naznacza sąd dekretem swoim kary, aby każda wzięła na 3 rogach pod ratuszem plag po 15 pomiatałkami i wieńce słomiane, aby na głowach swoich miały przy wygnaniu z miasta Katarzyna i Jadwiga, Grzelicha zaś aby przed nimi szła z [...] świecą zapaloną w ręku niosąc za miasto, a to na ukaranie im i inszym“.
Niekiedy zdarzało się, że nieślubna matka ponosiła karę nawet wówczas, gdy była ofiarą zgwałcenia. W r. 1761 sąd miejski Uniejowa rozpatrywał sprawę młodej dziewczyny, która urodziła nieślubne dziecko. Dziewczyna tłumaczyła się, „iż nie z woli i chuci swojej cielesnej obciążona została i płód ten na świat wydała [...], ale z napaści w drodze przejeżdżających 2 ludzi do chorągwi w brzezinie za Dominikowicami gwałtem zniewolona będąc w płód zaszła i w ciąży została“. Sąd jednak, ponieważ w odpowiednim czasie nie złożyła skargi o zgwałcenie, wymierzył jej grzywnę pieniężną oraz niewysoką karę pozbawienia wolności.
Rzadkie były wypadki, aby życie nieślubnej matki ułożyło się zupełnie dobrze. Natomiast obawa przed publicznym wymiarem kary, urąganiem i pośmiewiskiem gawiedzi powodowała, że biedna, wystraszona dziewczyna decydowała się niekiedy na zbrodniczy czyn dzieciobójstwa. W dzisiejszym prawie karnym dzieciobójstwem nazywa się przestępstwo polegające na umyślnym zabiciu dziecka przez matkę przy porodzie. Tymczasem w dawnej Polsce pod dzieciobójstwo podciągane były często sprawy o sztuczne spędzenie płodu lub o zabicie dziecka w łonie matki. W wymiarze zaś kary sądy miejskie, których kompetencji podlegały także w znacznej części tego rodzaju sprawy wiejskie, brały przykład z okrutnych wzorów niemieckich. Dla kobiety obwinionej o dzieciobójstwo przewidywana tam była kara polegająca na zakopaniu żywcem i przebiciu palem. Przy okolicznościach łagodzących kara ta mogła być zamieniona na utopienie. Jednak w wypadkach specjalnie ciężkich kobieta miała być przed śmiercią jeszcze targana rozpalonymi kleszczami. Wielokroć wydawany drukiem komentarz Groickiego, który niejednokrotnie w sądach miejskich miał moc obowiązującą, stwierdzał: „Białogłowa, jeśli by która płód swój, który by już żywy był, a członki na nim było rozeznać, zabiła, według obyczaju ma żywo być zakopana, a palem przebita“ lub „może być utopiona“.
Większe miasta rygorystycznie stosowały zasadę Groickiego i skazywały dziewczynę, której dowiedziono dzieciobójstwo, na zasypanie ziemią i, co nie zawsze było stosowane, na przebicie palem. W mniejszych miastach sądy również najczęściej wydawały wyroki śmierci przez zasypywanie żywcem i przebicie palem lub ścięcie mieczem. Niejednokrotnie zdarzały się wypadki, że wyrok wydany przez sąd miejski na dzieciobójczynię był łagodzony po prostu ze względów oszczędnościowych. Sądy małych miasteczek nie dysponowały własnym katem, a sprowadzanie „mistrza sprawiedliwości“ z innego miasta było dość kosztowne. Dlatego też, by „nie narażać się na ekspens“, surowe wyroki już po wydaniu były łagodzone i dzieciobójczyniom darowywano życie, wyganiając je jednak z miasteczka.
Sprawy o dzieciobójstwo z terenu wsi w zasadzie podlegały kompetencji sądów miejskich. Do zbadania tego rodzaju spraw, co bardzo często połączone było z torturami, oraz do wykonania wyroku potrzebny był kat. Nic więc dziwnego, że oskarżoną trzeba było oddawać do najbliższego sądu miejskiego lub sprowadzać kata na miejsce zbrodni. Samorząd co najwyżej przeprowadzał na miejscu badania świadków lub gdy oskarżona zbiegła, nakazywał jej schwytanie. Zeznania dzieciobójczyń wyraźnie wskazują, że na przestępstwo takie decydowały się nieszczęśliwe dziewczęta przeważnie pod wpływem lęku. Bały narazić się na pośmiewisko i prześladowanie ze strony otoczenia. Wyrobnica Agnieszka ze wsi Lasek, badana przez sąd miejski uniejowski w r. 1727, pytana: „Jeżeli to dziecię swoim umysłem zamordowała, zeznała: żem dla wstydu i bojaźni“. Maryjanna Urbanka, wyrobnica z dóbr starosty Konarskiego, badana przez sąd miejski brzeźnicki w r. 1779, też podawała: „Boby mi beło wstyd [...] Pójdę na Jasną Górę na rozgrzeszenie, jak sobie zarobię po jesień, a jeżeli mię nie rozgrzeszą, to pójdę na Kalwaryją, chociaż o proszonym chlebie“. Nie czas już jednak było iść prosić o rozgrzeszenie, gdyż wyrok sądu skazywał ją na śmierć.
Niekiedy jednak zarówno pan wsi, jak i samorząd wiejski nie chcieli się narażać na dość wysokie koszty, związane z oddaniem sprawy przed sąd miejski. Tak sądom, jak i katowi trzeba było płacić znaczne sumy, które nie zawsze dało się ściągnąć z oskarżonej lub jej rodziny. Nic więc dziwnego, że istniały tendencje oszczędnościowe, polegające na wymierzeniu kary za tego rodzaju przestępstwa we własnym zakresie. Haur zamieścił w swym dziele specjalny rozdział pod tytułem Sądy wiejskie, rozpatrujący sprawy, które powinni ziemianie oddawać do sądów grodzkich lub miejskich. Wymienia on więc w jednym rzędzie morderstwa, podpalenia, fałszowanie monet, czary, cudzołóstwo, a także sługę, który się na pana porwał i dzieciobójczynię. Dalej jednak, w ustępie Niewiasta, gdyby płód umyślnie straciła, dawał praktyczną radę, aby właściciel wsi, który nie chce łożyć wielkich kosztów na sąd miejski i kata, przepuścił dzieciobójczynię przez rózgi i wygnał ze wsi na stałe. Dlatego też z pewnością sporo wałęsających się po gościńcach kobiet stanowiły zbiegłe czy też wypędzone dzieciobójczynie wiejskie.
Emilia Krakowska jako Jagna w "Chłopach" |
Jagna powinna się obrazić, za zamieszczenie jej zdjęcia w takim kontekście - przecież żaden sąd jej nie skazał tylko sąsiedzi wymierzyli "sprawiedliwość" i to nie za dzieciobójstwo czy choćby urodzenie nieślubnego dziecka ale za, powiedzmy, mało stabilne życie erotyczne.
OdpowiedzUsuńW książce, którą cytuję, były też fragmenty o cudzołożnicach, które karano czasami właśnie tak jak Jagnę, mimo że akcja "Chłopów" toczy się w drugiej połowie XIX wieku, a książka dotyczy sytuacji w XVII i XVIII stuleciu. Wkleiłam zdjęcie akurat tej postaci, bo chciałam jakoś zilustrować wpis, a nie znalazłam niczego bardziej odpowiedniego.
UsuńDo niedawna na wsi zmiany następowały bardzo powoli. Pozwolę sobie na skrajny przykład czy może anegdotę. W sierpniu byłam w Biskupinie, gdzie oglądałam rekonstrukcję tzw. "długiego domu" sprzed około 6 tysięcy lat. Wewnątrz takiego lokum były m.in. podłużne jamy wykopane w ziemi, w których przechowywano zapasy jedzenia. Kilka miesięcy temu rozmawiałam z rodzicami o tym, jak przechowywano jedzenie na wsi przed elektryfikacją i lodówkami. Do miejscowości, z której pochodzi tata, prąd doprowadzono dopiero w połowie lat sześćdziesiątych. Do początku lat dziewięćdziesiątych stał tam na podwórzu drewniany dom, kryty jeszcze strzechą, bez piwnicy i bez fundamentów. Przez środek domu biegła sień. W jej kącie - jak twierdzi tata - była dawniej wykopana dziura przykrywana klapą, w której przechowywano jedzenie, które szybko mogło się zepsuć. Kiedy zobaczyłam te jamy w Biskupinie, od razu pomyślałam sobie, że życie moich wcale nie bardzo dalekich przodków było pod wieloma względami podobne do warunków z okresu neolitu.
Ja z kolei pamiętam przy domu moich pradziadków loszek, który także w lecie pełnił rolę lodówki, używany jeszcze pod koniec XX w. Z tego rodzaju anegdotek: znajomi kupili dom na wsi na Dolnym Śląsku, w którym po wypędzeniu Niemców mieszkali repatrianci z Kresów. Wśród pozostawianych przez sprzedających ruchomości znajdowała się drewniana łopata do pieca chlebowego, ponieważ w domu nie było takiego pieca spytali się sprzedających po co im ta łopata - usłyszeli w odpowiedzi, że wystawia się ją na dwór w czasie burzy by łapała pioruny...
OdpowiedzUsuńZaprawdę, silna musiała być ich wiara, zwłaszcza że przecież z oczywistych względów na pewno nigdy nie zaobserwowali starcia łopaty z piorunem, bo gdyby do niego doszło, to byłoby po łopacie. Sama nie wiem, czy takie sytuacje bardziej mnie śmieszą czy przerażają.
UsuńZ Baranowskim ostatni raz miałem do czynienia podczas studiów, a jak widzę warto byłoby odświeżyć :) A sytuacja samotnej matki nawet we współczesnej wsi łatwa nie jest.
OdpowiedzUsuńA ja nigdy wcześniej o tym autorze nie słyszałam:). Kupiłam jego książkę na Allegro od sprzedawcy, od którego kupowałam coś zupełnie innego, też za parę złotych:). Zaintrygowała mnie tematyka.
UsuńZerknęłam na listę książek tego autora i oooo, jedną bym sobie przekartkowała.
OdpowiedzUsuńA ja nawet więcej niż jedną:). Interesująco wypada też bibliografia "Ludzi gościńca".
Usuń