Impresje

poniedziałek, 13 września 2010

BAUDOLINO

Tytuł: Baudolino
Autor: Umberto Eco
Pierwsze wydanie: 2000
Tłumaczenie: Adam Szymanowski
Wydawnictwo: Noir Sur Blanc
ISBN: 83-884559-17-1
Stron: 514

Ocena: 3+/5

Szczerze mówiąc jeśli zachwyci mnie jakaś książka danego autora/autorki, boję się później sięgnąć po inne jego/jej utwory, żeby się nie rozczarować; zwykle oczekuje się przecież kolejnego arcydzieła, a rzadko się je otrzymuje. "Imię róży" od kilkunastu już lat należy do moich ulubionych książek i chętnie do tej powieści powracam od czasu do czasu, ale dopiero teraz odważyłam się poszerzyć moją znajomość twórczości Umberto Eco. Wybór padł, bardzo przypadkowo, na "Baudolino".

Już z pierwszego zdania dowiedziałam się, że autor ponownie umieścił akcję w realiach średniowiecznych, a konkretniej: w drugiej połowie XII wieku. Właściwie można się było spodziewać, że Eco jeszcze wróci do tej epoki w innej swojej książce. W Dopiskach na marginesie "Imienia róży" cytował swoją wcześniejszą wypowiedź:

"Jakkolwiek by na to patrzeć, urodziłem się, by badać i penetrować symboliczne lasy zamieszkane przez jednorożce i gryfony, przyrównując strzeliste i solidne konstrukcje katedr  do egzegetycznej zręczności, jaka kryje się w tetragonalnych formułach Summulae, wałęsając się między Słomianą ulicą* a cysterskimi nawami, uprzejmie rozprawiając z uczonymi i pysznymi kluniackimi mnichami, pod okiem opasłego i racjonalistycznego Akwinaty, kuszony przez Honoriusza Augustodunensisa i przez jego fantastyczne geografie, w których objaśniane jest jednocześnie, quare in pueritia coitus non contingat**, jak dociera się do Zagubionej Wyspy i jak się chwyta bazyliszka, będąc wyposażonym jedynie w kieszonkowe lusterko i niewzruszoną wiarę w Bestiariusz. (...)
Tak więc średniowiecze pozostało jeśli nie moim zawodem, to moim hobby i stałą pokusą, i widzę je wyraźnie we wszystkich sprawach, którymi się zajmuję i które na średniowieczne nie wyglądają, a jednak takimi właśnie są".
* Dante Alighieri, Boska Komedia, Raj, pieśń X, w.137
**Dlaczego w dzieciństwie niemożliwe jest obcowanie cielesne (łac.).
["Imię róży", Kolekcja Gazety Wyborczej, str. 506-507]
Oczywiście ja nie czytałam żadnego dzieła owego Honoriusza Augustodunensisa, ale już na podstawie tych kilku zdań można się zorientować, że "Baudolino" bardzo przypomina jego twórczość, zwłaszcza pod względem zgromadzenia w jednym tomiszczu mnóstwa bardzo różnorodnych wątków, w tym przypadku: krucjat, dziejów Fryderyka Barbarossy, lokalnych wojenek w północnych Włoszech, a nie zabrakło też historii Świętego Graala, Całunu Turyńskiego i listu księdza Jana. W pewnym momencie pojawia się też, a jakże, bazyliszek, który zostaje zabity, oczywiście, za pomocą lusterka... Umberto Eco popisuje się tutaj swoją wiedzą i erudycją, toteż nie-mediewiści dostrzegą tylko niewielką część aluzji i odniesień, literackich i historycznych. W dodatku narratorem powieści jest tytułowy Baudolino, który sam o sobie mówi, że jest wielkim kłamcą; dlatego też laikowi trudno tu niekiedy zauważyć, czy mówi on o faktach historycznych, czy możne znowu zmyśla. Postanowiłam się tym jednak nie przejmować, toteż książkę tę czytało mi się bardzo przyjemnie.

***

Ów Baudolino urodził się mniej więcej w 1142 roku w okolicy Alessandrii, zanim jeszcze to miasteczko powstało. (Tam przyszedł na świat również Umberto Eco). Chłopiec był utrapieniem swojego ojca, bo zamiast pracować w gospodarstwie wciąż sobie coś wyobrażał i w końcu sam już nie wiedział, co z tego było prawdą, a co ułudą. Zwłaszcza że inni często wierzyli w te jego zmyślenia, może dlatego, że zwykle przynosiło to im jakąś korzyść. Więc i on zaczynał w nie wierzyć.
W każdym razie przypadkowo uraczył jedną ze swoich "wizji" cesarza Świętego Królestwa Rzymskiego, Fryderyka Barbarossę, który od tej pory opiekował się chłopcem i traktował go bardziej jak syna niż sługę. Baudolino odpłacał mu za to lojalnością i miłością, udzielając swemu ojcu, jak go nazywał, wielu cennych rad. Towarzyszył Fryderykowi na dworze i na polach bitewnych, pobierał nauki w Paryżu. Kiedy cesarz umarł w podejrzanych okolicznościach, Baudolino wraz z poznanymi we Francji towarzyszami wyruszył na poszukiwanie legendarnego królestwa równie legendarnego księdza Jana.
W tamtych czasach uważano, że kraina ta znajduje się gdzieś w Indiach albo w Afryce i że stamtąd właśnie przybyli do Betlejem z okazji narodzin Mesjasza magowie, czyli Mędrcy ze Wschodu, którzy byli przodkami księdza Jana. Wuj cesarza, biskup Otton, zachęcał wcześniej Fryderyka do tej wyprawy i przykazał to czynić też Baudolinowi, który miał na cesarza spory wpływ. Wobec tego Baudolino stworzył wraz z kilkoma paryskimi przyjaciółmi list rzekomo adresowany przez księdza Jana do Fryderyka, w którym zaprasza go do odwiedzenia swego królestwa. Z tym że list, przed jego ogłoszeniem, przechwycił szpieg z Bizancjum i wkrótce ukazała się jego kopia, w której ksiądz Jan zapraszał do siebie bizantyńskiego cesarza...
Po śmierci Ottona i Fryderyka Baudolino postanowił, dla uczczenia pamięci obu swoich protektorów, kontynuować tę misję. Problem polegał jednak na tym, że jedynym konkretnym dowodem na istnienie krainy księdza Jana był ów list, a reszta skąpych informacji opierała się na plotkach i niezbyt wiarygodnych przekazach. Mimo wszystko Baudolino wraz z jedenastoma towarzyszami wyruszył na poszukiwanie królestwa, które praktycznie sam wymyślił, kierując się przy tym mapą Kosmasa, według której Ziemia była prostokątem ze wszystkich stron otoczonym oceanem, z wyrastającą na północy górą, za którą w nocy chowało się słońce...
A jednak wszyscy uczestnicy wyprawy wierzyli, że jej cel faktycznie istnieje, choć każdy z nich spodziewał się po niej czegoś innego. Co mogło się kryć na krańcach Ziemi?

Baudolino opowiada swoje dzieje Niketasowi Choniatesowi, wysokiemu urzędnikowi cesarstwa bizantyńskiego, którego ratuje z rąk krzyżowców plądrujących i niszczących Konstantynopol w 1204 roku. Niketas nie do końca wierzy w te historie i trudno mu się dziwić.

***   ***   ***
Książka liczy sobie około 500 stron, więc przedstawiłam tutaj tylko przybliżony zarys części fabuły. Jak widać, choć akcja powieści toczy się w średniowieczu, "Baudolino" bardzo się od "Imienia róży" różni, o czym mówi sam Umberto Eco w wywiadzie udzielonym Laurze Lilli:
Umberto Eco: The Rose told of the monastic world and the church’s internal disputes. This one speaks of the lay world, of Federico Barbarossa’s imperial court. In fact, Baudolino is adopted at age 13 by Federico, and lives with him through all the clashes between Empire and Comuni, the battle of Legnano, the Third Crusade (to which he pushes him) and so on. The Rose is cultured, this one is working class. The Rose is high style, this one is low style. The language is that of the peasants of the era or the Parisian students that speak like thieves. No Latin, except for some words.
Ja dostrzegam jeszcze więcej różnic. Przede wszystkim brakuje tutaj równie wyrazistych bohaterów, jak np. Wilhelm z Baskerville czy Jorge z Burgos. W "Imieniu róży" wątek "kryminalny" był właściwie poboczny, ale jakoś spinał fabułę i trochę poskramiał wylewność autora. Tutaj... dzieje się mnóstwo, tylko trudno dociec, ku czemu to wszystko zmierza. Nie powiem, czytałam z zainteresowaniem i przyjemnością, no ale ja akurat lubię rozwlekłe historie; i z rozbawieniem - opisy tworzenia relikwii stanowiły znakomitą pożywkę dla moich areligijnych przekonań:) W ogóle sporo tu humoru, może niezbyt wyrafinowanego, ale śmiałam się w trakcie lektury. Dużo tu też różnego rodzaju narracji i konwencji - od powieści łotrzykowskiej po wykłady z gnostyckiej filozofii. Eco bliski jest  chyba jednak kryminał, bo pod koniec książki mamy scenę jakby wprost przeniesioną z Agathy Christie - wszyscy podejrzani o zabicie Fryderyka zgromadzeni są w jednym miejscu, a winny zostaje wskazany metodą dedukcji.

Odnoszę wrażenie, że Umberto Eco napisał tę powieść przede wszystkim dla własnej przyjemności płynącej z opisywania wydarzeń, które dzieją się w jego ulubionej epoce. W ostatnim rozdziale Niketas zastanawia się, czy uwzględnić opowieści Baudolina w swojej Historii Bizancjum. Przyjaciel mu to odradza, bo mogłoby to zachęcić przyszłych czytelników do podobnych straceńczych wypraw.
- Nie myśl, żeś na tym świecie jedynym spisującym historie. Prędzej czy później jedną z nich zapragnie opowiedzieć jakiś łgarz, większy nawet niż Baudolino. [str. 512]
Czyżby Eco siebie miał tu na myśli?:)

***
Myślę, że jest to książka mniej udana niż "Imię róży", co jednak nie oznacza, że nie warto jej przeczytać. Owszem, polecam, zwłaszcza miłośnikom i znawcom średniowiecza. Chyba kiedyś jeszcze do niej wrócę, może po tym, jak zapoznam się bliżej z historią krucjat i dziejami Fryderyka Barbarossy.

***
I jeszcze jeden cytat:
- Baudolinie - powtarzał cesarz - jesteś urodzonym łgarzem.
- Czemu mówisz taką rzecz, panie?
- Bo jest wedle prawdy. Nie myśl jednak, że ci to wyrzucam. Jeśli chcesz zostać człowiekiem pióra i pisać kiedyś Historie, musisz także kłamać i wymyślać opowieści, inaczej twoja Historia byłaby nudna. Trzeba jednak zachować umiar. Świat potępia łgarzy, którzy ciągle łżą, nawet w rzeczach błahych, nagradza zaś poetów, którzy łżą tylko w sprawach największej wagi. [str. 49]

8 komentarzy:

  1. Mnie "Baudolino" mocno rozczarowało (czytałam tę książkę jakiś czas po "Wahadle"). Wydała mi się nierówna: fragmenty umiejscowione w średniowiecznej Europie bardzo przyjemnie napisane, ale wątek podróży bohatera totalnie mi wszystko rozbił. Czułam jakby to były dwie różne książki. Oczywiście pozostawał dobry styl Eco, który wiele wynagradzał. :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Rozumiem, że "Wahadło Foucaulta" bardziej Ci się podobało?
    Wątek podróży do krainy księdza Jana może trochę konsternować:) Zastanawiałam się, dlaczego Eco tak właśnie tę wyprawę przedstawił. Może po prostu chciał umieścić swoich bohaterów w świecie widywanym tylko w bajecznie kolorowych i przedziwnych marginaliach wiekowych woluminów; pobawić się założeniem na chwilę, że takie krainy jednak istniały gdzieś na Wschodzie? A może to miała być jakaś skomplikowana alegoria albo metafora, której sensu ja nie pojęłam?
    Tak czy owak, ta wizja podobałaby mi się o wiele bardziej bez tych hypatii - ten wątek był moim zdaniem zupełnie niepotrzebny.

    OdpowiedzUsuń
  3. Powiem szczerze że ja przez "Imię rózy" nie przebrnęłam. Zdecydowanie lepiej przemawia do mnie film. Nie wiem może czytałam ta książkę w nieodpowiednim okresie życia, albo po prostu jest dla mnie za ciężka.. Nie wiem. Bo tematyka jak najbardziej mi pasuje. Niestety nic innego Eco nie czytałam i jakoś mnie nie ciągnie :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Czasami jakaś powieść lub autor nam po prostu nie podchodzą i już, trudno nawet powiedzieć dlaczego. Jak wspomniałam "Imię róży" to jedna z moich ulubionych książek i myślę, że warto dać jej jeszcze jedną szansę; powinna się sprawdzić jako lektura na długie jesienne wieczory. Na mnie największe wrażenie wywarła próba (moim zdaniem - udana) pokazania sposobu myślenia średniowiecznych mnichów.

    OdpowiedzUsuń
  5. Chociaż nabyłam w ramach kolekcji GW "Imię róży", to do dzisiaj jej nie przeczytałam. Nie wiem skąd ten opór, ale czasem metka "cudu literatury" przeszkadza niż zachęca. Ale kiedyś nadrobię. Za to "Baudolino" czytałam z przyjemnością, właściwie wsiąkłam tę wariacką opowieść. Poza tym fakt, że została pożyczona znacząco wpłynął na motywację do nauki. Wszak własne zazwyczaj czyta się na końcu.

    OdpowiedzUsuń
  6. Ja mam właściwie dwa wydania - takie kieszonkowe PIW i właśnie to z GW. Zaletą tego drugiego jest umieszczenie tłumaczenia łacińskich (przeważnie) zwrotów na dole strony, na której się pojawiły, a nie na końcu książki jak to jest w przypadku PIW. Wadą - to, że moim zdaniem brakuje tam co najmniej jednego zdania w jednym z dialogów.

    Zgadza się - swoje czyta się na końcu. Nie przeczytałam wszystkich książek, które mam, a ciągle coś sobie przynoszę z biblioteki...

    OdpowiedzUsuń
  7. Baudolino porzuciłam po kilkudziesięciu stronach, natomiast polecam Wahadło, choć na początku wydaje się ciężkie. To taki leksykon sztandarowych teorii spiskowych, niemożliwie zakręcony, po którym już nie ma się ochoty na żadnego Dana browna i jego klony))).

    OdpowiedzUsuń
  8. Zamierzam kiedyś sięgnąć i po "Wahadło...", ale nie lubię czytać w krótkim czasie kilku książek tego samego autora (chyba że to jakaś wciągająca seria, cykl lub saga).
    Przeczytałam kiedyś "Kod Leonarda da Vinci" i nie powiem, wciągająca lektura, ale styl był okropny, więc na żadną inną jego książkę już się nie skusiłam.
    Pozdrawiam:)

    OdpowiedzUsuń

"Błogosławieni, którzy nie mając nic do powiedzenia, nie ubierają tego w słowa". Z drugiej strony lubię meandrujące dyskusje, więc komentarze nie na temat również są tu mile widziane;).

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.