Impresje

niedziela, 14 marca 2010

Wilkołak


Za horrorami właściwie nie przepadam i na ten właśnie film wybrałam się do kina trochę przypadkiem. Napiszę może tak: chociaż plakat przypomina ten reklamujący "Zmierzch" (zaznaczam, że oba plakaty mi się podobają), to film "Wilkołak" nie jest żadnym tam romansem grozy dla nastolatek. Już po seansie dowiedziałam się, że jest to remake filmu o tym samym tytule z 1941 r. i to wiele wyjaśnia. Tu nie idealizuje się potworów, choć taki trend obowiązuje obecnie np. przy produkcji filmów o wampirach. Podczas pełni postać grana przez Benicio Del Toro fizycznie i psychicznie zamienia się w prawdziwą bestię, bez żadnych wydumanych problemów egzystencjalnych. Jego "działalność" jest pokazana bardzo dosłownie - w niektórych scenach wszędzie walają się jelita i inne części ciała. Twórcom filmu udało się wykreować odpowiedni klimat, aktorzy wypadli całkiem nieźle, szkoda tylko, że scenariusz był niedopracowany, a fabuła bardzo przewidywalna. Można obejrzeć, ale niekoniecznie

Dalsza część wpisu zawiera spoilery.

Dwa największe zarzuty pod adresem scenarzystów (albo osób zajmujących się montażem, nie wiem) dotyczą początku filmu i jego końcówki.

Przede wszystkim zaraz po scenie, w której Ben Talbot zostaje zaatakowany, powinna nastąpić rozmowa sir Johna Talbota i Gwen. Wyobrażam ją sobie mniej więcej tak:
Jest wczesny ranek, następnego dnia po napaści. Pogoda jest jak zwykle okropna (mgła i nieustający deszcz bębniący o szyby), więc w jadalni w rezydencji sir Johna palą się świece. Gwen zeszła na dół znacznie wcześniej niż zwykle, ponieważ od pokojówki dowiedziała się, że jej narzeczony jeszcze nie powrócił z wczorajszej wizyty w obozie Cyganów. Do śniadania pozostało jeszcze dużo czasu. Przysuwa fotel do kominka i zajmuje się robótką, aby choć trochę uspokoić skołatane nerwy. Co pewien czas przerywa pracę i nasłuchuje tętentu kopyt na podjeździe, ale Ben nie wraca.

W pewnym momencie Gwen ma nieprzyjemne uczucie, że jest obserwowana. Rozgląda się trochę nerwowo po rozległym i mrocznym pomieszczeniu (nie wszędzie dociera światło świec) i zauważa stojącego w drzwiach sir Johna, który wpatruje się w nią z zagadkowym wyrazem twarzy - mruży oczy tak, jakby oceniał wartość jej sukni, a jednocześnie uśmiecha się trochę kpiąco. Trwa to jeszcze kilka sekund, choć musiał zauważyć, że Gwen mu się przygląda i że się boi - coś podświadomie przeczuwa czy może obawia się złych wieści o Benie?

Dziewczyna rzeczywiście czuje się nieco nieswojo, ale wrażenie to nie opuszcza jej od początku pobytu w Blackmoore, więc nie łączy go z osobą przyszłego teścia. Gwałtownie wstaje i pyta, czy jej narzeczony już powrócił, czy coś już wiadomo. Sir John podchodzi do niej, obejmuje dłońmi jej dłonie, wygłasza standardową formułkę o przedsięwzięciu wszelkich możliwych środków i wymienia prawdopodobne i racjonalne przyczyny przedłużającej się nieobecności Bena. Gwen uważnie go słucha, a jednocześnie zauważa głębokie zadrapania na rękach sir Johna. On podąża za jej wzrokiem, ale niczego nie wyjaśnia; krótko informuje ją, że przyłączy się do poszukiwań i wychodzi, nie dając jej szansy nagabywania go w tej sprawie. W drzwiach przystaje, odwraca się i rzuca się jeszcze jedno krótkie, dziwne spojrzenie. Po chwili słychać, jak w hallu rozkazuje powiadomić stajennego, żeby natychmiast przygotował jego konia.

Tak to sobie wyobraziłam zaraz po wyjściu z kina i tego mi bardzo brakowało w filmie. Oczywiście scena ta trwałaby krócej niż się czyta ten mój opis, ale uzasadniałaby późniejsze działania sir Johna i jego nagłą zazdrość o Gwen. Zazdrość tak silną, że powodowany nią nie zawahał się zabić dwóch swoich synów (Lawrence'a też by rozszarpał, gdyby go nie powstrzymano i gdyby się nie obronił).

Pomysł na zakończenie filmu mnie się podobał (odrobinę przypominał mi "Draculę" Coppoli) - po tym, co wcześniej zobaczyliśmy na ekranie happy end byłby nie na miejscu. Myślę jednak, że dałoby się z tego wykrzesać znacznie więcej dramatyzmu, a tak to końcówka wypadła trochę blado.

Szkoda, że fabuła była taka schematyczna - oczywiście Lawrence musiał pojechać do obozu Cyganów akurat podczas pełni, oczywiście musiał się ni z tego ni z owego zakochać w Gwen (choć był znanym aktorem i mógł przebierać w kobietach), oczywiście ona musiała zakochać się w nim i oczywiście jej miłości nie stłumiło to, że Lawrence raz w miesiącu morduje w okrutny sposób co najmniej kilkanaście osób. Itd.

Przemiana w wilkołaka była pokazana całkiem nieźle, ale w jej efekcie Lawrence wyglądał trochę jak Chewbacca z "Gwiezdnych wojen", tyle że nie był rudy. I ruszał się jakoś dziwnie, wcale nie po wilczemu. Zbędne wydały mi się sceny pokazujące w przyspieszeniu przybywanie lub ubywanie księżyca i to "podwajanie" postaci - skoro autorzy filmu zdecydowali się już na realizację klasycznego filmu grozy rodem z lat 40-tych ubiegłego wieku, to takie tricki mogli sobie darować. No i co to był za Gollumowaty stwór pojawiający się w niektórych scenach?!

Myślę, że mimo tych scenariuszowych braków Benicio Del Toro dobrze poradził sobie z rolą Lawrence'a, podobał mi się Hugo Weaving jako detektyw ze Scotland Yardu, również postaci grane przez Emily Blunt i Geraldine Chaplin wypadły wiarygodnie. Ale czy Anthony Hopkins naprawdę nie mógł zachowywać się trochę bardziej demonicznie? Przecież wiemy, że potrafi.

Uważam, że nieco zmarnowano potencjał, który tkwił w tej historii.

8 komentarzy:

  1. Czułam się jakbym słuchała mojej przyjaciółki kilka dni temu, miała prawie identyczne odczucia:)

    OdpowiedzUsuń
  2. Podobne zdanie wyniosłem z seansu (no, może trochę bardziej krytyczne). Film w porządku, ale niczym nie zachwyca - przewidywalny strasznie, w niewielu miejscach straszący, wygląd wilkołaków tłumaczy jedynie słowo "remake", a ilości błędów nie tłumaczy nic (choćby przeskakująca z ramienia na ramię rana po ugryzieniu u Benita). Poza tym z trailerów spodziewałem się świata, trochę jak w Holmesie - barwnej, brudnej anglii. W Wilkołaku były czarnobiałe, czyste uliczki. To trochę, w moim odczuciu, zepsuło świat miasta.
    Dałbym 3 i raczej nie zachęcał na pójście.

    OdpowiedzUsuń
  3. Uuuu, a ja mam tak wielkie oczekiwania wobec tego filmu :/ Nie czytałam dokładnie Twojej recenzji (dzięki za ostrzeżenie o spoilerach). No nic, przejdę się i tak, ale już jestem mniej entuzjastycznie nastawiona :(
    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  4. Tucha, no niestety nie roszczę sobie pretensji do bycia oryginalną;) Trudno wystawić temu filmowi jakąś wysoką ocenę.

    Mateuszu, ja tzw. błędów filmowych jakoś prawie nigdy nie zauważam, dopóki ktoś mi ich nie wskaże, więc mnie nie irytowały:) Nastawiam się raczej na wychwycenie ogólnej atmosfery "dzieła". Ale skoro nawet ja dostrzegłam niekonsekwencje w scenariuszu, to musiałby być poważne...
    Jak myślisz, co to był za stwór, który zwidywał się Lawrence'owi? Ten przypominający jedno ze stadiów Golluma z "Powrotu króla".

    sheila, całkiem niezły trailer składa, niestety, obietnice bez pokrycia.
    Również pozdrawiam;)

    OdpowiedzUsuń
  5. Jak dla mnie to była metafora zezwierzęconego człowieka, tak jak gollum był zezwierzęconym, wypaczonym hobbitem. Z tym, że powód tutaj był oczywiście bardziej przeklęty.

    Ale to tylko takie gdybanie.

    Zdecydowanie czekam na Piratów z Karaibów 4 i Holmesa 2 ;)

    OdpowiedzUsuń
  6. Pewnie można to i tak interpretować, ale moim zdaniem metafora ta była całkowicie zbędna, bo mniej więcej raz w miesiącu Lawrence rzeczywiście zmieniał się w bestię. W sytuacji, w której pod nogami walają się jelita, wszelkie inne zabiegi artystyczne mające obrazować jego zezwierzęcenie stają się, moim zdaniem, dużą przesadą.

    Co do "Piratów" - pierwsza część bardzo mi się podobała (zwłaszcza Depp i Rush!), druga była niezła, ale trzecia... wydała mi się nieporozumieniem, którego realizację uzasadniała jedynie pazerność producentów. Może jeszcze w 3D to nakręcą? No ale podobno w kinach mają też pokazywać przerobionego na 3D "Titanica", więc wszystko jest możliwe...

    "Holmes 2" brzmi już lepiej. Może HBO albo Showtime zrobią z tego wysokobudżetowy serial? Myślę, że mógłby być świetny.

    OdpowiedzUsuń
  7. Byleby nie 3D... Piraci się bronią genialną (najlepszą moim zdaniem) grą Deppa. A 4 część ma być wątkiem Sparrowa i Barbarrosy, bez pary młodej, więc może być ciekawie.

    Holmes - Jak dla mnie to nowy, lepiej zrobiony James Bond w znacznie ładniejszej scenerii. No i znowu, aktor gra cudownie Sherlocka.

    OdpowiedzUsuń
  8. Moim zdaniem co najmniej jedna istotna rzecz odróżnia filmy o Bondzie i o Sherlocku Holmesie (te klasyczne i te nowsze): stosunek głównego bohatera do kobiet i vice versa. Irene Adler nie wzdycha co 5 minut "och, Sherlock!" i nie jest jego niewolnicą (obejrzałam ostatnio "Pozdrowienia z Moskwy" i okazało się to dla mnie niemal traumatycznym przeżyciem).

    OdpowiedzUsuń

"Błogosławieni, którzy nie mając nic do powiedzenia, nie ubierają tego w słowa". Z drugiej strony lubię meandrujące dyskusje, więc komentarze nie na temat również są tu mile widziane;).

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.