Impresje

czwartek, 11 marca 2010

GUBERNATOR

Tytuł: Gubernator (All the King's Men)
Autor: Robert Penn Warren
Pierwsze wydanie: 1946
Tłumaczenie: Bronisław Zieliński

Dom Wydawniczy Rebis
ISBN: 83-7120-639-9
Stron: 538

Ocena: 3+/5

To jest historia parobka. Historia chama ze wsi, z przeproszeniem takiego samego jak wy wszyscy. Właśnie takiego jak wy. Dorastał on jak każdy inny na piaszczystych drogach i nad strumieniami na farmie na północy stanu. (...) Wiedział, co to znaczy wstawać przed świtem, czuć, jak krowie łajno włazi między palce stóp, karmić bydło, obrządzać je i doić przed śniadaniem, żeby o wschodzie słońca ruszyć piechotą do odległej o sześć mil, jednoizbowej, ciasnej szkoły. Wiedział, co to jest płacić wysokie podatki za tę rozklekotaną ruderę szkolną i za te wypłukane, gliniaste drogi, po których chodził albo na których łamał osie wozu czy zrywał nogi mułom. (...) Rozumiał, że jeżeli chce coś zrobić, musi to zrobić sam. (...) Nie będę wam tu kłamał. Nie zaczął od myślenia o wszystkich innych parobkach i o tym, jakie to cuda dla nich zdziała. Zaczął od myślenia o sobie samym, ale po drodze coś mu przyszło do głowy. Że nie będzie mógł zrobić czegoś tylko dla siebie, a nie dla innych, albo czegoś dla siebie bez pomocy innych. Że musi to być albo dla wszystkich razem, albo dla nikogo. To mu właśnie przyszło do głowy. [str. 118-119]
Tym parobkiem był Willie Stark, który kilka lat po wygłoszeniu powyższego przemówienia został gubernatorem jednego z południowych stanów USA. Powszechnie uważano go za cynicznego populistę, który dla osiągnięcia swoich celów nie cofa się przed korupcją, szantażem i zastraszaniem politycznych przeciwników. Z drugiej strony zdobył bardzo dużą popularność wśród uboższych wyborców - Willie mógł sobie nie być ideałem, ale budował drogi, szkoły i szpitale, a pieniądze na te inwestycje czerpał z opodatkowania wielkich koncernów działających na terenie stanu.    
Robert Penn Warren pokazał w swej powieści, co się dzieje z uczciwym człowiekiem, popularnym społecznikiem, kiedy weźmie się za politykę: albo będzie marionetką w rękach bardziej doświadczonych graczy, albo przejmie ich metody. Tylko w tym drugim przypadku będzie miał szansę spełnić wyborcze obietnice: żeby osiągnąć idealistyczne cele, musi najpierw zostać twardym realistą, pobrudzić sobie ręce. Willie pojął to dość szybko. 

Ale gubernator Stark to nie jedyny bohater tej powieści, na co wskazuje oryginalny tytuł: "All the King's Men". Poznajemy też najbliższe otoczenie Szefa - jego współpracowników, współtwórców jego sukcesu. Jednym z nich jest narrator - Jack Burden. On też uważał siebie za idealistę, co sprowadzało się do tego, że trzymał się zasady: "Czego nie wiesz, to cię nie boli, bo nie jest rzeczywiste". [str. 46] Robił, co mu kazano, nie wnikając w szczegóły. Przez większość życia wierzył, że wszystko jest dziełem przypadku, więc pozostaje tylko płynąć z prądem. 
Jack przeplata opowieść o kulisach władzy filozofowaniem i opowieściami o swoim prywatnym życiu. Dzięki nim dość dobrze wczułam  się w klimat Południa USA lat dwudziestych i trzydziestych, nawet mimo zimowej pogody za oknem. 

Przy tworzeniu postaci Willie'ego Starka autor niewątpliwie inspirował się autentycznym politykiem, gubernatorem Luizjany i senatorem, Huey Longiem (1893-1935). Życiorysy obu tych postaci w wielu punktach się pokrywają. I choć nie można powiedzieć, że powieść Roberta Penn Warrena jest oparta na faktach, to jednak czytelnik odnosi wrażenie, że wydarzenia tam opisane są bardzo prawdopodobne, że tak właśnie wygląda walka polityczna. 
***
Losy Willie'ego Starka i Jacka Burdena to jednak tylko pretekst do wygłoszenia pewnych uniwersalnych, moralnych prawd, zgodnie z którymi "po trupach" nie wolno dążyć nawet do szlachetnych celów, bo jeśli nawet zostaną one osiągnięte, to zawsze kosztem jednostek, a często kosztem realistycznych idealistów. 

Trudno się z tym nie zgodzić, ale czasami zastanawiam się, czy nie przydałoby się w naszym kraju paru polityków, których sumienie nie jest do końca czyste, ale którzy naprawdę coś dla zwykłych obywateli robią. Nawet niech trochę się przy tym wzbogacą. Przecież i tak zawsze ktoś na tym zarabia. 
 ***
Początek powieści nieco mnie irytował, a to ze względu na język, jakim posługiwali się bohaterowie. Jack, który studiował kiedyś historię i Willie, który zdał kiedyś egzamin prawniczy, mówili gwarą pasującą może do prowincjonalnego baru, a nie do stanowego Kapitolu. Ale potem przypomniały mi się stenogramy z rozmów polityków opublikowane z okazji tzw. afery hazardowej... i uznałam, że styl wypowiedzi książkowych postaci jest może nawet za bardzo wysublimowany. 

Jack jako narrator moim zdaniem zbyt często popada w dygresje o charakterze ogólnym, filozoficznym, w ogóle nie związane z fabułą. Poza tym nie wszystkie, niekiedy dość rozwlekłe metafory, wydały mi się trafne. Ale gdy się już przywyknie do stylu autora, książkę czyta się naprawdę dobrze - czytelnik ma okazję zajrzeć za kulisy władzy, co zawsze interesuje zwykłych śmiertelników, i podumać trochę o naszej rodzimej scenie politycznej.

Myślę, że warto przeczytać tę powieść, a już koniecznie wtedy, gdy pisze się coś na temat motywu władzy w literaturze. Robert Penn Warren otrzymał za nią Nagrodę Pulitzera.

Ciekawostka: oryginalny tytuł książki ma swoje źródło w rymowance

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

"Błogosławieni, którzy nie mając nic do powiedzenia, nie ubierają tego w słowa". Z drugiej strony lubię meandrujące dyskusje, więc komentarze nie na temat również są tu mile widziane;).

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.