Impresje

piątek, 12 marca 2010

Urzędowe ceny książek?

Słyszałam dzisiaj w radiu, że księgarze przygotowali i złożyli w Senacie społeczny projekt ustawy, zgodnie z którą np. w ciągu kilku miesięcy po premierze książki w każdym punkcie sprzedaży detalicznej musiałaby kosztować tyle samo. Chcą w ten sposób zapobiegać takim sytuacjom, jak ta:
Pod koniec stycznia premierę miała polska wersja najnowszej powieści Dana Browna "Zaginiony symbol". Poprzednich książek o przygodach profesora Langdona sprzedało się u nas kilkaset tysięcy egzemplarzy, dlatego księgarze szykowali się na sowite zyski.

Książka, której cenę wydawnictwo Sonia Braga sugerowało na 44,99 zł, w hurtowniach dostępna była po blisko 28 zł. Jednak już kilka dni po premierze pojawiła się w sieci supermarketów Biedronka za 25,99 zł. Szefowie księgarń uznali to za dumping i nieuczciwą konkurencję. A ponieważ ich zdaniem takie sytuacje zdarzają się bardzo często, stworzyli projekt ustawy wprowadzający stałą cenę na książki. [żródło: dziennik.pl]
A tutaj mamy oświadczenie wydawnictwa Sonia Draga.

Cóż, ja się na rynku księgarskim nie znam, nie wiem, jak się między sobą dzielą zyskiem wydawcy, hurtownie i detaliści. Mnie interesuje cena, jaką płaci końcowy odbiorca książki, czyli np. ja. Pocieszam się, że takie pomysły na pewno nie przejdą, zmowy cenowe są u nas zakazane, a na firmy z innych branż złapane na takim procederze nałożono duże kary finansowe.

Księgarze nie powinni się domagać specjalnego traktowania. Równie dobrze właściciele tradycyjnych cukierni mogliby zażądać, żeby w hipermarketach pączki kosztowały też 1,4 zł. Co najmniej.

Księgarzom na pewno jest teraz trudno - w dobie kryzysu, który zmusza do oszczędności, rezygnuje się często w pierwszym rzędzie z dostępu do tzw. kultury - książek, kina, teatru itd. Tam, gdzie jeszcze do niedawna była księgarnia, dziś znajduje się tzw. szmateks (przykład: Kraków, ul. Dunajewskiego). To przykre, ale business is business, life is brutal and full of zasadzkas (jak to się mówi tu i ówdzie).

Sporadycznie płacę za książkę cenę okładkową. Np. "Peanatema" Stephensona kosztuje teoretycznie 69 zł, ale ja zamówiłam ją na allegro, przejechałam się rowerem i odebrałam ją osobiście, płacąc niecałe 54 zł. Widać różnicę, prawda? Często robię też zakupy w dedalusie, czasami w antykwariacie. Nie lubię przepłacać, nie tylko za książki.

14 komentarzy:

  1. W Niemczech właśnie tak jest. Książki wszędzie kosztuja tyle samo, dla mnie super.

    OdpowiedzUsuń
  2. A dla mnie to wcale nie jest super. Z takiej sytuacji cieszyć się mogą tylko właściciele księgarń.
    Powszechnie ubolewa się nad spadkiem czytelnictwa w Polsce, a przecież spełnienie tego rodzaju postulatów tylko by ten proces pogłębiło.
    Poza tym państwo i urzędnicy powinni mieć jak najmniej do czynienia z jakąkolwiek gałęzią gospodarki. W ogóle odgórne ustalanie cen jakoś mi się źle kojarzy...

    OdpowiedzUsuń
  3. Dedalus ^^ Widzę, że kolejny blogger zajmujący się literaturą zna tę piekielną otchłań wciągającą kasę.

    Co zaś do zmowy księgarzy i jej nieprawdopodobności... nie był bym taki optymistyczny. Już jest na przykład umowa o wydawaniu tytułów - nowe czasopismo z branży fantasty (Fantasy&ScienceFiction), którego pierwszy numer ukazał się 2 tygodnie temu, wciąż jest niedostępne w sprzedaży innej niż prenumerata. Czemu? Bo Empik robi kłopoty i nie wykłada na ladę. A w związku z wewnętrzną umową firm - przez to nikt nie może sprzedawać tego czasopisma. Więc numery stoją w magazynach, a drugi numer już za 2 tygodnie...

    OdpowiedzUsuń
  4. Czytałam o tym w Dzienniku. Nie wiem, co o tym sądzić. I tak przepłacam i tak przepłacam. I tak płacimy potrójne podatki. Wszystko jest drogie. Więc chyba mi wszystko jedno.

    OdpowiedzUsuń
  5. Gdyby książki były tańsze to nie miałabym nic przeciwko, ale gdy prawie za każdą będę musiała płacić ich ulubione 39,99 lub 44,99 to chyba mnie szlag trafi :)

    OdpowiedzUsuń
  6. Ja się odzwyczaiłam od kupowania w Empiku, no chyba że już tak mnie rączka świerzbi, że nie mogę wytrzymać. Ale normalnie robię zakupy w internecie, w antykwariacie (też najczęściej internetowym) lub w Dedalusie. :) gdybym miała kupować po cenach okładkowych to bym była bankrutem totalnym.
    Moja ulubiona księgarnia: http://www.ksiegarniawarszawa.pl/ - polecam ją, bo jest TANIA, no i w Wawie można odebrać książki za darmo na miejscu.

    Ustalaniu jednolitych cen mówię nie! Im droższe książki tym mniej czytelników w końcu!

    OdpowiedzUsuń
  7. Niemieckie podejście nie jest złe. Oczywiście warunek jest jeden - ceny muszą być adekwatne do pensji (lub odwrotnie). Swoją drogą i tak każdy wydawca posługuje się "ustaloną ceną" drukowaną na okładce. W wersji "super liberalnej" takie coś też nie mogłoby funkcjonować.

    OdpowiedzUsuń
  8. Ja prawie nigdy nie płacę za książki tyle, ile wydrukowane mają na okładce - a kupuję dużo nowości. Multum zniżek, jakie posiadam w wydawnictwach i księgarniach internetowych, wreszcie allegro i sklepy z tanią książką pozwalają na takie radosne zakupy. Nie jest źle, ale u nas trzeba to sobie wypracować długotrwałymi zakupami w tych samych miejscach albo nieźle się oszukać. Daleko nam jeszcze np. do promocji angielskich, gdy niedługo po premierze książkę można tam kupić w normalnej księgarni za pół ceny! Ja cały czas miałem nadzieję, że i u nas wszystko dąży w tym kierunku, a tu się okazuje, że jest dokładnie na odwrót! Ech, szkoda gadać!

    OdpowiedzUsuń
  9. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  10. Liczba czytelników maleje a razem z nią nieproporcjonalnie rośnie majątek wydawnictw. Ustawa o jednakowych cenach miałaby sens gdyby książki były faktycznie tanie, a nie z przebitką 150%. Cena 4 książek z sagi Zmierzch, w twardej oprawie to ok.170zł zaś księgarz płaci jedynie 60 zł w hurtowni. Żaden z nich oczywiście nie zrezygnuje ze swojego zysku. Myślę, że ta ustawa jeszcze podwyższyłaby ceny książek w Polsce. Gdyby gwarantowała niskie ceny książek ludzie nie musieliby szukać w 55 księgarniach zanim w ogóle zdecydują się na zakup. Zyski rozłożyłyby się równomiernie i wszyscy byliby zadowoleni, księgarze z racji zarobków i czytelnicy z powodu niskich cen.

    OdpowiedzUsuń
  11. Mateuszu, ja się cieszę, że są takie księgarnie jak dedalus, które sprzedają to, co się nie sprzedało drożej gdzie indziej. Kupiłam tam sporo fajnych książek, niektóre za mniej niż połowę ceny okładkowej. Owszem, nowości tam może nie ma, ale ja i tak rzadko po nie sięgam.

    O empiku czytałam sporo nieprzyjemnych rzeczy, np. że za odpowiednie wyeksponowanie książki na półce każe sobie słono płacić. Hipermarkety są za takie praktyki karane (choć podobno odbijają to sobie inaczej).

    Tucha, mnie też te ceny denerwują, zwłaszcza, gdy sztucznie się zwiększa objętość książki, żeby jej koszt jakoś uzasadnić. Wielki margines, wielka czcionka, wielka interlinia, kilka pustych kartek na końcu i na początku, i zamiast 200 stron jest 400, a cena wynosi 44,99 zamiast 20 zł.

    Lili, ja mam trochę daleko do Warszawy, ale kilka krakowskich adresów mogłabym też polecić. Może stworzę na ten temat jakiś post...

    Krzysztofie, na szczęście księgarnie nie muszą się do tych cen stosować. Na razie.

    snoopy, ja nie jestem zbyt wierną klientką, więc i takich zniżek nie mam:(

    Miss Jacobs, ja jestem jednak przeciwko wszelkim odgórnym uregulowaniom. Tylko wolna konkurencja może sprawić, że książki w Polsce będą tańsze.

    OdpowiedzUsuń
  12. Elenoir: Ja też się cieszę z istnienia tanich książek, szalenie. Niestety mój portfel nie odwzajemnia tej miłości ;)

    OdpowiedzUsuń
  13. trudno jets mi sie do tego ustosunkować, Z jednej strony zgadzam sie z rownym traktowaniem, dumpingiem i tym podobnymi, ale z drugiej strony, ksiazi sa tak strasznie drogie, ze nie wyobrazam sobie zeby wszedzie obowiazywaly tak wysokie ceny!

    OdpowiedzUsuń
  14. O tak! Powiększanie objętości książek, to już praktyka powszechna. Zresztą mam wrażenie, że też specjalnie drukują na grubym papierze, coby się tom grubszy wydał (wystarczy porównać 500 stron książki wydanej 10 lat temu i w tym roku, żeby zobaczyć różnice) i klient chętniej wydał te kilkadziesiąt złotych. A potem się nosi takie wielkie cegły, gdy można byłoby włożyć do torebki zgrabniejszy tomik, blah.

    OdpowiedzUsuń

"Błogosławieni, którzy nie mając nic do powiedzenia, nie ubierają tego w słowa". Z drugiej strony lubię meandrujące dyskusje, więc komentarze nie na temat również są tu mile widziane;).

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.