Pierwsze wydanie: 2013 (chyba)
Autorka: Agnieszka Gromkowska-Melosik
Wydawnictwo: Oficyna Wydawnicza "Impuls"
ISBN: 978-83-7850-513-6
Stron: 191
Tak, tak, to kolejna książka o tym, jak w XIX wieku ciemiężono kobiety. Na tamtym etapie rozwoju ludzkości klasyczna metoda "za włosy i do jaskini" stała się już nieco zbyt kontrowersyjna (przynajmniej wobec białych kobiet z zamożnych warstw społeczeństwa), wymyślono więc nowe, ale cel pozostał ten sam: kobieta ma rodzić i wychowywać dzieci, ładnie wyglądać, sprzątać jaskinię, gotować - oczywiście najlepiej w milczeniu, no chyba że akurat postanowi wygłosić pean na cześć swego pana i władcy.
Naturalnie książka Agnieszki Gromkowskiej-Melosik wolna jest od zjadliwości, na jaką ja pozwoliłam sobie w poprzednim akapicie (i w następnych). Autorka jest profesorką UAM, tekst zawiera mnóstwo przypisów i bogatą bibliografię, więc polecam tę pozycję zwłaszcza niedowiarkom, którym się wydaje, że w epoce wiktoriańskiej (a także przed nią i po niej) kobiety tak się pchały do małżeństwa przede wszystkim z powodu swojego lenistwa intelektualnego, dla wygody i z pustoty, mimo że miały przecież wtedy tyle innych możliwości rozwoju osobistego i ścieżek kariery do wyboru.
Otóż nie miały. Przez wieki wmawiano kobietom, że są grzeszne, głupsze i gorsze, a potwierdzenie tego stanu rzeczy znaleziono w przełomowej (zbiorowej i wiele razy aktualizowanej) pracy naukowej pt. "Biblia". Postęp wcale nie poprawił statusu pań w społeczeństwie - to, co kiedyś uzasadniano grzechem pierworodnym Ewy, teraz podparto dodatkowo "osiągnięciami" dziewiętnastowiecznej medycyny, którą - nieprzypadkowo - zajmowali się wyłącznie mężczyźni. Nauka nigdy nie była i zapewne nigdy nie będzie zupełnie wolna od wpływu różnych ideologii, szkoda tylko, że zawsze dominują ideologie silniejszych grup społecznych.
Może na początek mały cytacik:
[...] zarówno w podręcznikach medycyny tego okresu, jak i w powszechnej popularnomedycznej świadomości społecznej dominowała teza, iż funkcja rozrodcza (stanowiąca przeznaczenie kobiety i drogę do "prawdziwej" kobiecości) wyznacza wszystkie zasady i procesy odnoszące się nie tylko do ciała, lecz także tożsamości kobiety. Uważano, że od początku dojrzewania płciowego aż po menopauzę kobieta jest "rządzona przez ekonomię macicy". W takim ujęciu funkcja rozrodcza wyznaczała seksualność kobiety, jej umysłowość, duchowość i emocje oraz jej wszelkie działania społeczne (które sprowadzały się głównie do prowadzenia domu i wychowywania dzieci).
Macica stanowiła w epoce wiktoriańskiej swoistą oś dyskursu kobiecości i macierzyństwa, przy czym medyczna i społeczna obsesja na jej temat prowadziła do pogłębiania redukcjonizmu w postrzeganiu kobiety (wyrazem tej obsesji niech będzie cytat z dzieła W. Tylera Smitha, który napisał: "Macica jest dla Rasy tym, czym serce jest dla Jednostki: to organ krążenia gatunku"). Jeden z dziewiętnastowiecznych lekarzy wyraził dominujące wówczas poglądy w tej kwestii w następujący sposób: "w trakcie tworzenia kobiety wzięto macicę i zbudowano wokół niej kobietę". [str. 35]
Zgroza. Po więcej zgrozy zapraszam do dwóch poprzednich wpisów.
Agnieszka Gromkowska-Melosik w swoich rozważaniach skupiła się na paniach z klasy średniej i wyższej. Na podstawie bogatego materiału źródłowego opisała metody i skutki uprzedmiotowiania kobiet, które sprowadzało się do tego, że wszystkie sfery ich życia: zdrowie, wygląd, ubiór, kształcenie, pozycja społeczna i ekonomiczna były podporządkowane wyższej konieczności przedłużenia gatunku.
Tak na marginesie: kolejne decyzje ministra zdrowia Konstantego Radziwiłła (np. o planowanym wprowadzeniu recept na tabletki "dzień po") i ich uzasadnienia każą mi się zastanowić, czy swego czasu nie odrzuciłam zbyt pochopnie wiary w reinkarnację i podróże w czasie. Pan Radziwiłł ma mentalność właściwą raczej medykom dziewiętnastowiecznym niż dwudziestopierwszowiecznym, więc mam co do niego pewne podejrzenia...
Wrócę jeszcze do książki. Autorka urozmaiciła omówienie niektórych zagadnień nawiązaniami do ówczesnego malarstwa - zabieg bardzo ciekawy i inspirujący. Od zawsze podziwiam osoby, które są w stanie tak wiele wyczytać ze statycznej sceny przedstawionej na obrazie. Oczywiście znajomość kontekstu na pewno pomaga;). Dzięki tej lekturze dowiedziałam się również, że królowa Wiktoria nie była taką kobietą, za jaką ją uważałam. W każdym razie podarowanie mężowi na urodziny takiego obrazu jak "Florinda" Winterhaltera uważam za pomysł osobliwy:). Po części prawdopodobnie dlatego, że myślę jednak kategoriami współczesnymi, które z kolei byłyby może niezrozumiałe dla wielu kobiet, o których pisze pani Gromkowska-Melosik.
Przypuszczam, że daleko nie wszystkie ówczesne panie czuły się ciemiężone, poniżane i ograniczane zasadami i przepisami wymyślonymi dla nich przez mężczyzn. Wiele zapewne znalazło szczęście w małżeństwie, macierzyństwie, satysfakcję związaną z zarządzaniem domem. Wiele z przyjemnością albo zadowoleniem nosiło ciasno sznurowane gorsety, bo te - mimo że niewygodne - pozwalały ukryć niejeden mankament figury. Wiele akceptowało swoją pozycję społeczną, zwłaszcza że często ich faktyczna rola w związku była znacznie ważniejsza niż się na pozór wydawało.
Kobieta epoki wiktoriańskiej mogła wieść całkiem przyjemne życie, o ile dopasowała się do wymagań stawianych jej przez środowisko i rodzinę, jeśli jednak nie chciała lub nie potrafiła znosić głupich ograniczeń, łatwo można ją było spacyfikować - niekiedy również przy udziale innych kobiet.
Agnieszka Gromkowska-Melosik nie napisała książki feminizmie, ale lektura tej pozycji pozwala zrozumieć, dlaczego taki ruch powstał. Natomiast czytanie aktualnej prasy uświadamia nam, że walka o równouprawnienie kobiet wcale się jeszcze nie zakończyła.
Świetny post :-). Z jednej strony temat bardzo interesujący, z drugiej - książka chyba z gatunku tych, co podnoszą włosy na głowie, co wnioskuję także po lekturze dwóch poprzednich wpisów. Czy Gromkowska-Melosik pisze dość przystępnie, czy jednak jest to bardziej hermetyczny język, jak na pracę naukową przystało?
OdpowiedzUsuńDzięki:).
UsuńMam za sobą już kilka książek na temat sytuacji kobiet w różnych okresach, m.in. "Gorszą płeć, "Kobietę w czasach katedr" czy "Sytuację kobiety w siedemnastowiecznej Francji i Polsce", a jednak pani Gromkowskiej-Melosik udało się mnie zaskoczyć. Pisze - moim zdaniem - bardzo przystępnie i ciekawie, jak się już przebrnie przez wstęp, który jest - jak to bywa w tego rodzaju publikacjach - nieco drętwy z punktu widzenia przeciętnego czytelnika. W każdym razie polecam:).
Mnie też ten post bardzo się podoba! Warto czytać takie pozycje, żeby pamiętać, jak daleką drogę musiały przejść kobiety, że walka o równouprawnienie się dla wielu nie skończyła i czym grozi powrót do przeszłości.
OdpowiedzUsuńWłaśnie. Najgorsze jest to, że nadal są miejsca na świecie, gdzie kobiety traktuje się o wiele gorzej niż w dziewiętnastowiecznej Europie. I właściwie nie można im jakoś realnie pomóc.
UsuńO, to na pewno bardzo interesująca pozycja! Z chęcią bym się z nią zapoznała. Szczególnie te odniesienia do malarstwa są intrygujące :)
OdpowiedzUsuńRzeczywiście. Ciekawe jest np. pokazanie stosunku ówczesnych lekarzy do pacjentów różnej płci na podstawie porównania dwóch obrazów: "The First Operation under Ether" Roberta C. Hinckleya i "Une leçon clinique à la Salpêtrière" André Brouilleta. Reprodukcje są czarno-białe, ale można znaleźć kolorowe w sieci.
UsuńGratuluję recenzji :)
OdpowiedzUsuńBoję się czytać takie książki, jakoś mnie odstręcza myśl, że zaleje mnie fala frustracji, a czy ja tego potrzebuję? Z drugiej stron czytam książki o ekonomii, polityce itp. i jednak dałam radę.
Mnie fala frustracji zalewa, kiedy widzę, jak niektóre środowiska katolickie i niektórzy politycy robią wiele, żeby za pomocą prawa unieważnić emancypację kobiet, o którą panie tak długo walczyły. Szlag mnie trafia, kiedy słyszę, jak wspomniane środowiska chcą w świeckim państwie narzucić wszystkim obywatelom swój ortodoksyjny, religijny światopogląd: np. zakazać wszystkim kobietom aborcji nawet jeśli ciąża jest wynikiem gwałtu, kazirodztwa lub wiąże się z poważną chorobą. I wszystko to bez oglądania się na konsekwencje dla ofiar takich przepisów. To jest po prostu obrzydliwe, oburzające i upokarzające.
UsuńSame here... :/
UsuńÀ propos oburzenia... Najciekawsze są komentarze dotyczące ruchu feministycznego jako zbiegowiska brzydkich bab, których nikt nie chce „przeruchać” i zbawiennego wpływu tzw. bolca na powrót kobiet do ich przyrodzonych obowiązków.
UsuńStaram się unikać miejsc, w których takie komentarze można przeczytać lub usłyszeć. Szkoda, że bycie idiotą nie jest karalne:(.
Usuń