Impresje

sobota, 19 lutego 2011

MARSZ POLONIA

Tytuł: Marsz Polonia
Autor: Jerzy Pilch
Pierwsze wydanie: 2008

Wydawnictwo: Świat Książki
Seria: Nowa proza polska
Okładka: Małgorzata Karkowska (reprodukcja obrazu Bronisława Wojciecha Linkego "Czerwony autobus")
ISBN: 978-83-247-1161-1
Stron: 190

Ocena: 3+/5

Narratorem powieści jest alter ego Jerzego Pilcha, z całym charakterystycznym dla niego sztafażem, mamy tu więc i dzieciństwo w luterańskiej Wiśle, i młodość w peerelowskim Krakowie i dojrzałość przy ul. Hożej w Warszawie, i niezmienny sentyment dla Cracovii, i autoironię, za którą zawsze tego autora ceniłam. Postaci fikcyjnej nie należy jednak utożsamiać z rzeczywistą - Pilch próbuje zapobiec temu na przykład informując, że narrator obchodzi urodziny 15 sierpnia, podczas gdy autor (sprawdziłam w sieci) przyszedł na świat 10 dnia tego miesiąca (i chyba w innym roku). 

Początek powieści traktuje o sprawach dla obu panów nadrzędnych (choć może to tylko taka wieloletnia poza), czyli o nałogach i o kobietach, ale wiek i zdrowie już nie te, więc hektolitry wódy zostały zastąpione deserami czekoladowymi, a o paniach narrator tylko opowiada. 
Z okazji pięćdziesiątych urodzin postanowił uwieść "inteligentną, szczupłą i mierzącą najmniej metr siedemdziesiąt dziewczynę lekko przed trzydziestką" [str. 7]. Koniecznie nieznajomą, żeby poprzeczki nie zawieszać sobie zbyt nisko i żeby jeszcze raz sprawdzić się jako mężczyzna. 
Jakoś zaraz po pięćdziesiątce czas teraźniejszy przestał istnieć, miesiące, które dawniej składały się z czterech tygodni - teraz trwały kilka godzin. Zaczął się pęd niewiarygodny, w listopadzie czerwiec był za pasem, w czerwcu - grudzień. Ledwo przechodził Nowy Rok, była Wielkanoc; lipcowe upały zwiastowały lutowe śniegi; wodór nie nadążał za węglem, węgiel za azotem, azot za tlenem; każdego ranka budziłem się ze ściśniętym sercem i absolutną pewnością, że obojętnie, ile jeszcze będę żył: rok, dwa, dziesięć, czterdzieści, sześćdziesiąt, sto, sto pięćdziesiąt pięć - obojętnie ile - śmierć i tak jest tuż-tuż. Miałem wrażenie, że przepaliły się we mnie jakieś bezpieczniki teraźniejszości, że wysiadły mi węzły chłonne czasu, że tajemnicza choroba trawi przysadkę albo inny gruczoł odpowiadający za doznawanie istniejącej chwili.
Stąd szalona pogoń za babami? Chwila rozpinania bluzki na czyichś stromych piersiach jaka jest, taka jest, ale nie jest chwilą strachu przed śmiercią. Wszystkie pozostałe - tak. (Śmierć w trakcie i z powodu rozpinania bluzki to jest - ma się rozumieć - inny ład metafizyczny). [str. 79]
Choć wymowa i klimat powieści nie są wcale jednoznacznie ponure, to motyw przemijania, śmiertelności, zwątpienia przewija się raz po raz. Pozwolę sobie na jeszcze jeden cytat, choć mi tu kiedyś wypomniano, że to nudne, zbędne i niepotrzebnie wydłuża post;). Co z tego, ja to lubię.
Jak się przez całe życie odskakiwało od zwierzęcości, jak się przez lata bydlęcość maskowało, jak się własne oczy mydliło wynalazkami skarpet zimowych, rur odpływowych, foteli rozkładanych, młynków do kawy, papieru toaletowego, papierosów z filtrem, latarni morskich, pończoch nylonowych, piór wiecznych i kulkowych, miliardem innych pomysłów, jak się całe życie istnienie układu krwionośnego, oddechowego, a zwłaszcza wydalniczego boskością, anielskością oraz nawet jednym ścięgnem niezanieczyszczoną duchowością  zagłuszało - umierać trudno. Ciężko stać nad własnym psującym się mięsem, ciężko stać nad grobem, do którego w ozdobnej skrzyni spuszczono naszą padlinę. [str. 125]
Ten wątek rozumiem, taki sposób myślenia jest mi bliski, natomiast po kilkudziesięciu stronach typowych pilchowych wynurzeń zaczęły się schody, strome i pod górkę. Wkroczyłam w sferę symboli, alegorii, aluzji, niedomówień, umowności, a na tego rodzaju literackim gruncie czuję się raczej niepewnie
Otóż narrator otrzymuje zaproszenie na przyjęcie mające się odbyć w podwarszawskiej posiadłości niejakiego Beniamina Bezetznego, którego biografia ma wiele cech wspólnych z życiorysem Jerzego Urbana (tak, tego), a pewne jego... umiejętności wskazują na pokrewieństwo z Wolandem albo innym jeszcze Szatanem. Srebrny autokar zabierał zaproszonych gości spod PKiN w stronę Limbowic. (Miejscowość taka - sprawdziłam - nie istnieje, czy zatem - skoro już wśród symboli się obracamy - nie należy kojarzyć jej nazwy z Bronowicami i z limbo, częścią piekła, w której według katolików przebywały osoby zmarłe przed zmartwychwstaniem Jezusa oraz w której przebywają zmarłe, lecz nieochrzczone dzieci obciążone grzechem pierworodnym? Jeśli tak, to - być może - pod grzech pierworodny można by podstawić polskość, którą my, "genetyczni" Polacy, jesteśmy od urodzenia, a właściwie od poczęcia obciążeni? Tylko kto miałby nas od niej zbawić? Zresztą po co - Polacy lubią się umartwiać i cierpieć. Chyba się trochę pogubiłam; tak to jest z metaforami).

(Uprzedzam - dalej są spoilery).

Do osławionej posiadłości Bezetznego pielgrzymują szeroko, bardzo szeroko rozumiane elity: Ślepy Generał (Jaruzelski), Matka Polska, maoista - towarzysz Garstka (podobno chodzi o Kazimierza Mijala), stary poeta (Miłosz), klasyk polskiej szkoły filmowej (?), Król Strzelców Mundialu (?), Redaktor Naczelny (?), sławni kompozytorzy, rzeźbiarze, aktorzy, drugorzędna piosenkarka z pierwszorzędnym biustem (?), ostatni I Sekretarz PZPR (Rakowski), Legendarny Działacz Solidarności (?), były premier Jaroszewicz wraz z żoną, Facet oblepiony fotografiami zmarłych w niewyjaśnionych okolicznościach księży, Szlachciura, sobowtóry znanych osób - żyjących i wręcz przeciwnie. Zbiegli się wszyscy, bo coś wisiało w powietrzu, coś się w piwnicach Bezetznego podobno obudziło.

Gospodarz oraz wąskie grono gości ukonstytuowali się jako Pierwsza Reprezentacja i zebrali na naradę. Sytuacja była poważna. Polska jest wolna i niepodległa, nie ma zaborców, okupantów i nawet komunizm upadł. Polacy zostali zostawieni sami sobie, a znani są ze skłonności do autodestrukcji. Zacząć się może od wyrżnięcia w pień elit, na czym się skończy - któż zgadnie. "Lud się burzy. Sprawiedliwi uciemiężone głowy podnoszą. Emisariusze krążą. Zły czas nadchodzi. Szczególnie dla balowiczów" [str. 70-71]. "My jesteśmy mieszańce, kosmopolici, zbieranina, w sumie - Wieża Babel. Oni są naród, jedność, ocalenie, czyli Arka" (Noego - przyp. E.) [str. 157].
Posiadłość Bezetznego to swego rodzaju enklawa - on sąsiaduje z Polską, od której dzieli go bardzo wyraźna granica - granica śmiechu. No i ten trup w piwnicy, którym Bezetzny Polaków straszy - może Pyjas, może Popiełuszko, może syn Bolesława Piaseckiego, może Walenty Badylak, może... ? Nie wie nikt. Sęk w tym, że gdyby którykolwiek z nich nagle ożył, lud zwątpiłby - być może - w słuszność pozbycia się poprzedniego ustroju, w słuszność istnienia obecnego, w nasze narodowe mity, w ideę buntu, którą wypijamy z mlekiem naszych Matek Polek. W ideę polskości? Aby tej herezji zapobiec, przywódcy prawdziwych Polaków naród do powstania podburzają i obmyślają, jakby tego trupa, jeśli trupem nie jest, zabić na amen i szantażowi Bezetznego więcej nie ulegać.

Bezkrwawe rewolucje przejadły się narodowi, naród chce rzezi, co mu tam - wszak kto ginie z imieniem Ojczyzny na ustach, ten prosto do nieba oraz na pomniki i karty podręczników wędruje, jakkolwiek bezsensowna byłaby jego śmierć. Rzezi nie można powstrzymać, można ją jednak odwlec. Ulubioną - zaraz po wojnach i powstaniach - rozrywką Polaków jest piłka nożna, więc Bezetzny proponuje, by spór rozstrzygnąć za pomocą meczu między Wieżą Babel i Arką Noego.

Narrator grał, oczywiście, w tej pierwszej drużynie, ale że zwykle żył na pograniczu tych dwóch światów, np. lokalnych meneli kilkoma złotymi systematycznie wspomagając i czekoladą domowej produkcji się zachwycając, to i ci z Arki Noego chcieli go do swoich celów wykorzystać. Wcale się nie dziwię, że w końcu postanowił uciec im wszystkim.

***
(Koniec spoilerów).

To streszczenie, ale bardziej wstęp do interpretacji, której do tej pory na ogół tu na blogu unikałam, ale w poprzednim poście obiecałam sobie, że to się zmieni:). 
Wspomogę się trochę rozmową Jerzego Pilcha z Henrykiem Pomorskim, która ukazała się w 2008 roku w Wysokich Obcasach i w której autor mówi:
Cała ta książka jest - ta tonacja w wielu miejscach się powtarza - o niebezpieczeństwach, a może zaletach nadmierności. Bez przerwy jest u nas nadmierność - nadmierność katolików albo nadmierność moich współbraci, albo nadmierność kibiców, albo nadmierność tropicieli prawdy, albo nadmierność fałszerzy dziejów, albo nadmierność znawców wszystkiego, albo nadmierność żałobników, albo nadmierność nieboszczyków, albo nadmierność mediów.
Ostatnio jeszcze nam się nieboszczyków, żałobników i znawców namnożyło, a końca tej paranoi nie widać - wszak 10 kwietnia i 1 maja blisko, znów będziemy czcić martwych, zapominając o żywych. Czytałam, że poziom wód gruntowych jest bardzo wysoki i w związku z tym kolejna wielka powódź jest bardzo prawdopodobna, może politycy na tym się powinni skupić zamiast walczyć o pole position na mszach, cmentarzach i przed kamerami.

We wspomnianym wywiadzie Jerzy Pilch zaprzecza, by jego powieść była diagnozą społeczną, polityczną czy jakąkolwiek. "Marsz Polonia" ma być po prostu alegorią Polski. Polski podzielonej na dwa obozy: elity (bardzo szeroko rozumiane) i lud. Elity budują pałace, zamki i balują, lud oddaje się naszej polskiej, folklorystycznej odmianie katolicyzmu, robi tradycyjne przetwory na zimę i krzywym okiem spogląda na beneficjentów niedawnych przemian ustrojowych, których uważa - bez wyjątków - za komunistów. Czy tak jest rzeczywiście? Może Pilch nieco przesadził, ale jednak ubiegłoroczne wydarzenia na Krakowskim Przedmieściu wskazują, że nie tak bardzo. Polska chyba po wsze czasy pozostanie krainą groteski, paradoksów, absurdów, mitów, szaleństw, przedziwnych podziałów. Taka rzeczywistość czasami mierzi i uwiera, ale może też fascynować. I myślę, że z tej fascynacji powstała ta powieść.

Nie jestem wielką znawczynią prozy Jerzego Pilcha, bo to dopiero druga jego książka, którą przeczytałam, ale styl tego autora rozpoznaję natychmiast dzięki lekturze jego felietonów w Polityce (dawniej tam były publikowane). Niektóre fragmenty tej powieści, zwłaszcza autobiograficzne, mogłyby równie dobrze znaleźć się w dzienniku, który od około roku ukazuje się w Przekroju. Jeśli lubi się styl tego pisarza, to "Marsz Polonia" czyta się łatwo i przyjemnie, sporo tu też pilchowego poczucia humoru, choć wspomniane aluzje i symbole mogą przysporzyć pewnych problemów. Nadal nie wiem, kim była Hermina, Czarna Fiakierka i ten kot-przewodnik (ktoś pomoże?). Musiałam czasami poszperać w sieci, żeby rozpoznać jakieś znane postacie, tu niewymienione z nazwiska; osoby bardzo młode mogą ich w ogóle nie skojarzyć i trochę inaczej, choć bardziej zgodnie z intencją autora, odczytać tę powieść.

Dlaczego oceniłam książkę na 3+? Bo w sumie podobała mi się, ale nie aż tak bardzo. Wydaje mi się, że całość wypadłaby lepiej w krótszym niż ta powieść opowiadaniu. Postulowałabym więcej fantasmagorii, narastająca fantasmagorię, a mniej publicystyki.
Wstawek autobiograficznych było tu zbyt dużo, a nie wszystkie były uzasadnione fabularnie, choćby opis siódmych urodzin autora - sam w sobie ciekawy, wzruszający nawet, ale jednak w tym miejscu zbędny. "Moja literatura jest radością sprawianą moim przodkom - niczym więcej" [str. 54]. Wypadałoby jednak trochę częściej myśleć i o czytelnikach, proszę pana:).
Być może oceniłabym tę powieść wyżej, gdybym zdołała wyłapać wszystkie aluzje do przeróżnych dzieł literackich i do istniejących osób. Lepiej bym się wtedy bawiła.

Na koniec, zamiast podsumowania pozwolę sobie na jeszcze jeden cytat (nie chciało mi się przepisywać, stąd ten skan): rozmowa narratora ze starym poetą, czyli Czesławem Miłoszem:


[str, 110-111]

15 komentarzy:

  1. Jak sama wskazujesz, pilchowa proza jest niczym innym jak określeniem zdradzającym, że jest to pisarz nieprzeciętny, a zarazem piszącym prawie że niezmiennie od lat na ten swój ironiczny, trochę autobiograficzny sposób. Cytatów mnóstwo, a więc domyślam się, że mogło się spodobać ;-)

    OdpowiedzUsuń
  2. Pilcha uwielbiam, ale tej powieści chyba nie zrozumiałam;) Nie spodobała mi się, a początek był taki obiecujący. Okładka za to była świetna;)

    Ostatnio w bibliotece zauważyłam tę książkę w formie audiobooka czytanego przez samego autora, może się skuszę;)

    A czytasz Pilchowe felietony w Przekroju? Czasami to prawdziwe perły;)

    OdpowiedzUsuń
  3. Krzysztofie, niektóre fragmenty podobały mi się bardzo, lubię styl tego pisarza, natomiast całość miejscami trochę zgrzytała.

    Anno, nie wiem, czy ja tę powieść dobrze zrozumiałam:). Swoją interpretację przedstawiłam wyżej, może ktoś mnie poprawi:).

    Może nie spodobała Ci się, bo nastawiłaś się na typowe dla tego autora wynurzenia? Audiobook zapowiada się ciekawie, może pomóc w interpretacji powieści.

    Czytam teksty Pilcha w Przekroju, co prawda tylko w wersji internetowej:).

    OdpowiedzUsuń
  4. Z tego wszystkiego przejrzałam kilka Pilchowych felietonów w wyd. książkowym. Te stare wcale nie smakują źle;)
    Czytanie w wersji internetowej to nie grzech, a czasem jedyna możliwość;) Przyznaję, że wolę jednak wersję papierową.

    Przypomniało mi się, że kot kojarzył mi się z bułhakowskim Behemotem.

    Masz rację, chyba faktycznie nastawiłam się na tematykę damsko-męską, stąd moje rozczarowanie przeważającym wątkiem politycznym.

    OdpowiedzUsuń
  5. czytałam 'marsz polonia' jakiś czas temu, ostatnio 'wąż w kaplicy'. alegoria Polski, książka o Polsce. efekt? przez jakiś czas unikać będę książek które próbują ogarnąć duże tematy. albo one nie dają rady, albo ja. nawet jeśli wyjaśni się wszystkie znaki zapytania z 'marszu', to co? uniesie ci się kącik ust, powiesz aha i tyle. przynajmniej ja tak mam. te aluzje do prawdziwych osób, uogólnienia na temat naszego społeczeństwa.. wszystko to wydaje mi się takie doraźne i do zapomnienia. ok, są w tej książce fragmenty naprawdę dobre- tak jak ten o Miłoszu który wkleiłaś. ale i tak po tej książce postanowiłam odpocząć od Pilcha. ale dziś marudzę... po prostu wolę takie książki jak 'Lubiewo' 'Achtung! Banditen!' czy "Kieszonkowy atlas kobiet', których autorzy przyglądają się maleńkiemu, konkretnemu kawałkowi Polski, bo to budzi moje emocje.

    OdpowiedzUsuń
  6. Anno, jeśli książka (lub też inny tekst) jest dobra, to rodzaj nośnika jest mi zupełnie obojętny; maksymalnie przyciemniam monitor i delektuję się lekturą z komputera. Jeśli natomiast książkę mam w formacie epub (tak to się chyba nazywa) pożyczam od P. telefon, przyciemniam wyświetlacz i wykładam się na łóżku.

    Mnie ten kot kojarzył się trochę z Wergiliuszem, który oprowadzał Dantego po piekle (podobno - nie czytałam jeszcze "Boskiej komedii"). Wydaje mi się (upewnić się nie mogę, bo oddałam książkę do biblioteki), że Hermina nazwała go Humphreyem (po naszemu - Onufrym), które to imię kojarzy mi się wyłącznie z dwiema osobami - Bogartem i Zagłobą. Poza tym ten kot był chudy, a Behemot raczej przeciwnie.

    porzadek_alfabetyczny, no, ja za "Węża w kaplicy" się raczej nie wezmę, bo moje jedyne dotychczasowe spotkanie z twórczością Tomasza Piątka nie było zbyt udane.

    Przyznam, że takie próby opisania świata czy też państwa czasami mnie ciekawią (jeśli mam akurat odpowiedni humor). Pilch tą powieścią kontynuuje jedną z naszych narodowych tradycji literackich:). Wydaje mi się jednak, że masz rację - owa mnogość aluzji kiedyś się zemści i uczyni tę książkę za kilkanaście czy kilkadziesiąt lat zupełnie nieczytelną.

    Mimo wszystko ja aluzje uwielbiam, choć preferuję te literackie, nie personalne. Uważam, że ich dostrzeżenie i zrozumienie ma bardzo duży wpływ na ogólny odbiór książki. Mamy tu np. odniesienie do "Potopu" Sienkiewicza - rozbawił mnie ten fragment, a gdybym nie czytała tej części Trylogii kilka razy, to zupełnie inaczej odczytałabym tę scenę.

    Wszystkie wymienione przez Ciebie powieści mam zamiar przeczytać. Kiedyś:). Ludzkie dramaty chyba rzeczywiście mocniej się prezentują w kameralnej atmosferze, ale fantasmagorie potrzebują zwykle przestrzeni... np. 312 tysięcy kilometrów kwadratowych;).

    OdpowiedzUsuń
  7. Chyba za stara jestem na takie wynalazki;) Albo uzależniona od zapachu farby drukarskiej;)

    OdpowiedzUsuń
  8. przeczytałam dziś we wprost wywiad z Chwinem o jego nowej książce. i znowu metraż będzie potrzebny, nie wiem czy aż 312 tysięcy kilometrów kwadratowych ale sporo:)

    co do wynalazków to na nie-papierze czytam szybciej i mniej uważnie, i to chyba ostatnia rzecz która mnie powstrzymuje przed kupieniem kindle'a (kindle'i?)

    OdpowiedzUsuń
  9. Anno, co Ty opowiadasz?!;) Nie wiem, ile masz lat, ale chyba nie dużo więcej niż ja, a ja bynajmniej staro nie czuję;).
    Szczerze mówiąc, to ja tego upodobania do zapachu farby drukarskiej nigdy chyba nie zrozumiem:).

    porzadek_alfabetyczny, przypomniałaś mi o Chwinie, czytałam właściwie tylko "Hanemanna", chyba jeszcze przed potopem. Powinnam częściej sięgać po współczesną polską prozę.

    Coś w tym jest. Czytanie na komputerze jest trudniejsze, zwłaszcza gdy ma się niewygodne krzesło;). Z drugiej strony można sobie ustawić dogodny dla siebie rozmiar czcionki. E-czytniki to jednak coś innego - miałam kiedyś jeden w rękach (chyba empikowy OYO): był lekki, więc można się z nim wyłożyć wygodnie na łóżku, e-papier też wydał mi się bardzo przyjazny, w sumie fajna sprawa.

    OdpowiedzUsuń
  10. nie wiem czy to jeszcze mile widziane meandry, czy już mielizny, ale mnie bardziej kręci klej niż farba:) książki z wydawnictwa literackiego na przykład mają taki zapach, że decyduję, co kupić zanim wejdę do księgarni, bo jak już powącham to nie chcę odłożyć, a jakoś się bronić muszę

    OdpowiedzUsuń
  11. Ja kupuję na ogół przez internet, więc tym bardziej takich pokus nie odczuwam. No ale ja jestem zmutowanym molem książkowym;).

    Mielizny też są OK! Wstawiłam ten tekst, bo zauważyłam, że jest taka opcja w bloggerze i chciałam ją wypróbować:).

    OdpowiedzUsuń
  12. Nie rozumiem Pilcha. Ten surrealizm jest ponad moje siły...Nawet d skupienia się chęci brak :P

    OdpowiedzUsuń
  13. Ja też zwykle surrealizmu i innych realizmów magicznych w literaturze unikam, ale dla Pilcha zrobiłam wyjątek:).

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To nie realizm magiczny :)jeśli już, to faktycznie nieco naciągany surrealizm; najbardziej adekwatnym określeniem -izmów tej powieści to oniryzm.

      Usuń
    2. Niewykluczone, że masz rację:).

      Usuń

"Błogosławieni, którzy nie mając nic do powiedzenia, nie ubierają tego w słowa". Z drugiej strony lubię meandrujące dyskusje, więc komentarze nie na temat również są tu mile widziane;).

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.