Impresje

środa, 2 lutego 2011

STEPHEN KING NA WIELKIM EKRANIE

Tytuł: Stephen King na wielkim ekranie (Stephen King goes to the movies)
Autor: Stephen King
Tłumaczenie: Maciejka Mazan, Michał Wroczyński, Arkadiusz Nakoniecznik, Zbigniew A. Królicki

Wydawnictwo: Prószyński i S-ka
ISBN: 978-83-7648-096-1
Stron: 479


Pierwsze wydanie: Przyszedł czas na lżejszą lekturę, a omawiana tu książka była akurat pod ręką - wygrałam ją kiedyś w jakimś internetowym konkursie. Czytałam ledwie kilka utworów Stephena Kinga ("Carrie", "Smętarz dla zwierzaków", "Miasteczko Salem", "Cztery pory roku") i mniej lub bardziej, ale mi się podobały, zwłaszcza "Smętarz". Nie twierdzę, że ten autor ma jakiś szczególnie dobry styl - powiedziałabym, że co najwyżej średni (choć nie czytałam jego nowszych książek, może coś się zmieniło) - ale ja lubię taki trochę rozwlekły sposób opowiadania historii.

Zwykle tego nie robię, tym razem jednak zacytuję opis, jaki wydawnictwo zamieściło na skrzydełku okładki:
Po raz pierwszy zebrano w jednym tomie pięć słynnych opowiadań Stephena Kinga,
Co z tego, skoro - jak nawet zaznacza wydawnictwo - każde z nich ukazało się już wcześniej w innych zbiorach wydanych w Polsce? 80% z nich jest znane chyba tylko koneserom twórczości tego pisarza.
których ekranizacje zdobyły uznanie krytyków i milionów widzów na całym świecie.
"Skazani na Shawshank" - tu się zgodzę. Reszty adaptacji filmowych nie widziałam, ale sprawdziłam ich oceny na filmwebie i na imdb - od miażdżących po średnie.
Są to również ulubione filmy samego autora.
Taaak. Na ostatniej kartce, tuż przed spisem treści, podano tytuły dziesięciu adaptacji filmowych, które King ceni najbardziej. W owym spisie znajdują się tylko dwa spośród wydanych w tym zbiorze opowiadań: "1408" i "Skazani na Shawshank".
Przed każdym z tekstów czytelnik znajdzie krótki, fascynujący komentarz pisarza, osobisty i pełen informacji spoza planu filmowego.
Potwierdzam tylko, że teksty są krótkie, do półtorej strony. Odnoszę wrażenie, że ich na ich stworzenie King poświęcił co najwyżej pół godziny. Dowiadujemy się, która ekranizacja podobała mu się, a która nie. Tyle. 

Ja rozumiem, że w blurbach trochę się koloryzuje, ale wszystko powinno mieć swoje granice... 
Poszczególne opowiadania różnią się między sobą tematyką, długością i przede wszystkim - jakością, dlatego każde z nich omówię osobno.


1408  
40 stron, 2/5
Autor piszący o miejscach, w których rzekomo straszy, zamierza spędzić noc w podobno nawiedzanym pokoju hotelowym, choć kierownik hotelu na wszelkie sposoby próbuje go od tego odwieść. Pomysł niezbyt oryginalny nawet z punktu widzenia osoby rzadko sięgającej po horrory. Powiew niepokoju pojawia się, ale zbyt szybko znika.

Maglownica  
24 strony, 1/5 - spoiler!
Policjant i profesor języka angielskiego orientują się, że w pewnej maglownicy zagnieździła się siła nieczysta i próbują ją stamtąd wyegzorcyzmować. WTF?! Na szczęście to najkrótsze opowiadanie.

Serca Atlantydów  (Mali ludzie w żółtych płaszczach) 
255 stron, 3-/5
King informuje, że jest to część nieukończonej jeszcze (przynajmniej w chwili powstawania jego tekstu) powieści "The House of Benefit Street", trochę powiązanej z cyklem "Mroczna Wieża". 
Jedenastoletni Bobby zaprzyjaźnia się z nowym, ekscentrycznym sąsiadem, starszym już człowiekiem, Tedem Brautiganem. Ted wprowadza chłopca w świat prawdziwej literatury, a wkrótce proponuje mu też wakacyjną pracę - Bobby ma obserwować okolicę i donosić mu, gdy zauważy: małych ludzi w żółtych płaszczach, ogłoszenia o zaginionych zwierzakach przyklejone do góry nogami, ogony latawców zwisające z linii wysokiego napięcia itd. Dzieciak podejrzewa, że jego nowy znajomy zwariował, ale zbiera na rower, kasa mu się przyda, więc się zgadza. Oczywiście w końcu przekona się, że mali ludzie w żółtych płaszczach naprawdę istnieją i że trzeba się ich bać.
Dość ciekawa, nostalgiczna opowieść o dojrzewaniu u początku lat sześćdziesiątych na amerykańskiej prowincji. 

Skazani na Shawshank  
101 stron, 4/5
Najpierw widziałam bardzo dobrą adaptację w reżyserii Franka Darabonta (temu panu zbiór jest dedykowany), z Timem Robbinsem i Morganem Freemanem, potem przeczytałam to opowiadanie w zbiorze "Cztery pory roku". O czym to jest, każdy chyba wie. Oceniam ten utwór wysoko, bo chociaż nie jest to bardzo ambitna czy nawet bardzo dobra literatura, to pomysł jest świetny, a wykonanie poprawne. Wielu pisarzy ma problem z wymyśleniem po prostu (lub aż) ciekawej opowieści, więc jeśli już się komuś udaje, trzeba to docenić.

Dzieci kukurydzy  
36 stron  2+/5
Małżeństwo praktycznie w przededniu rozwodu wyrusza samochodem w podróż na zachodnie wybrzeże. Ma to być ostatnia próba uratowania związku. Gdzieś w Nebrasce opuszczają autostradę i kontynuują jazdę zwykłą drogą, biegnącą między rozległymi polami kukurydzy. Nie zdążą zahamować, kiedy na jezdnię wybiegnie nagle mały chłopiec. Mały chłopiec z poderżniętym gardłem. A potem bohaterowie trafiają do wyludnionego, na pierwszy rzut oka, miasteczka i wiadomo już, że happy end nie nastąpi. 
Klimat chwilami całkiem całkiem, ale w gruncie rzeczy...

18 komentarzy:

  1. Jako fance Kinga (pierwszorzędnego pisarza drugorzędnego) każde z tych opowiadań sprawiło mniejszą czy większą przyjemność, ale z ekranizacji pamiętam tylko "Skazanych..." (bdb) i "Dzieci kukurydzy" (klasyka). Ale moją ulubioną ekranizacją jest niezmiennie "Lśnienie"- genialny reżyser, któremu udało się wręcz pogłębić taki sobie horror.

    OdpowiedzUsuń
  2. "Pierwszorzędny pisarz drugorzędny" - czy to aby nie odnosiło się do Sienkiewicza?;) Właściwie dlaczego nie określać tak pewnej kategorii pisarzy niewybitnych, ale niezłych w jakiejś dziedzinie literatury.

    Myślę, że ocena horrorów czy thrillerów jest zawsze wyjątkowo subiektywna, bo każdy z nas boi się czegoś innego i to, co jednych przeraża, innych czasem śmieszy. Mnie np. ta "Maglownica" wydała się wyjątkowo głupia, zwłaszcza końcówka:).

    "Lśnienia" nie czytałam, ale film widziałam chyba ze trzy razy i za każdym mi się podobało. Natomiast tak na co dzień rzadko oglądam horrory.

    A tak w ogóle, to dwa pierwsze opowiadania czytałam bezpośrednio przed pójściem spać i miałam potem dziwny sen:). Normalnie mi się takie rzeczy nie śnią, więc przypuszczam, że mój mózg chciał się oczyścić z wrażeń i myśli, do których nie jest przyzwyczajony;).

    OdpowiedzUsuń
  3. Bardzo cenię Kinga, ale ten zbiór opowiadań to jednak wyciaganie na siły kasy. Wszystkie opowiadania były wydane już wcześniej, więc ... WTF ?? Ja tam nikomu pieniędzy nie zazdroszczę, ale bez przesady ( te biedne drzewa :P ).

    OdpowiedzUsuń
  4. "Myślę, że ocena horrorów czy thrillerów jest zawsze wyjątkowo subiektywna, bo każdy z nas boi się czegoś innego i to, co jednych przeraża, innych czasem śmieszy."

    A książek z innych gatunków już nie? Przecież każdą książkę oceniamy subiektywnie. W ogóle da się obiektywnie oceniać literaturę?

    A co do blurba, to trochę Cię nie rozumiem. Co miał tam wydawca napisać? "Że wiecie, drodzy czytelnicy, te opowiadania były już w Polsce publikowane, King machnął na szybko listę, ale nie pasowała do opowiadań ale już nic się z tym nie dało zrobić, a teksty przed opowiadaniami są nudne, ale amerykański wydawca zapłacić, my też, kupując prawa, wiec wydamy jak na zachodzie?" ;)

    Ten blurb i tak trzyma się całkiem dobrze, widziałem wiele gorszych, które dalece rozmijały się z tym co było w książce.

    OdpowiedzUsuń
  5. Judyto, "na siłę" to chyba nie - fani Kinga na pierwszy rzut oka potrafią na pewno ocenić wartość tego zbioru, a dla tych, którzy jego twórczości nie znają, opowiadania będą nowością.

    Maeg, oczywiście, wszystkie książki oceniamy subiektywnie, ale wydaje mi się, że w przypadku właśnie horrorów i thrillerów jesteśmy subiektywni bardziej niż zwykle. One mają nas przestraszyć, a nie porazić pięknem stylu (na ogół), więc ich autorzy próbują odwoływać się do naszych irracjonalnych lęków. Jeśli ktoś nie wierzy w istnienie duchów, wampirów i zombie, to opowieści o nich raczej go nie przestraszą, a co najwyżej rozśmieszą czy rozbawią. Ja się do takich właśnie osób zaliczam:). Natomiast panicznie boję się stawonogów i dlatego szczegółowy opis ataku wielkich pająków mógłby mnie przestraszyć, a już na pewno trochę zemdlić.

    Kryteria oceniania innego rodzaju literatury wydają mi się trochę bardziej obiektywne. W przypadku powieści psychologicznej ocenia się przede wszystkim wiarygodność postaci i konsekwencje w ich kreowaniu, w przypadku kryminału - logiczność intrygi, gdy chodzi o reportaż - znajomość tematu, bogactwo źródeł itd.
    Nasza ocena nadal jest subiektywna, ale oparta na bardziej racjonalnych przesłankach. Tak mi się wydaje.

    Co do blurbów - no co ja poradzę na to, że niektóre tak mnie irytują?:) Mają zachęcać do kupna książki, ale jeśli potencjalny konsument raz i drugi się na nich tak "przejedzie", to przestanie w ogóle zwracać na nie uwagę, a wydawnictwo trochę straci w jego oczach. Czy to ma sens?

    OdpowiedzUsuń
  6. Jak już wspomniałem, obiektywizm nie pasuje mi do literatury, bez względu na gatunek, konwencję czy cokolwiek innego. Nic na to nie poradzę, ale obiektywizm kojarzy mi się z jakąś odgórnie przyjętą normą, szablonem, który możesz przyłożyć do kryminału i na tej podstawie powiedzieć, że jest dobry. A przecież tak się nie da! Dla jednej osoby, intryga będzie niewiarygodna czy pozbawiona sensu, inna powie, że wcale nie i będą mogli się tak spierać do końca świata. A trzecia osoba powie, pal sześć intrygę, zobaczcie, jak świetnie odwzorowane są relacje między różnymi warstwami społecznymi. A jeszcze ktoś inny krzyknie, że liczy się tło, bardzo dobrze odwzorowane realia I to, komu my przyznamy rację, po czyjej stronie staniemy, zależeć będzie o naszych, subiektywnych, przekonań i oczekiwań. Bo przecież każdy ma swój bagaż doświadczeń i w ten sposób buduje swoje oczekiwania wobec danej książki. A przecież trudno znaleźć dwie osoby, które przeżyłyby dokładnie to samo.

    Oczywiście każdy gatunek ma swoją specyfikę, i to też zaważy na ocenie.

    Krótko, chodzi mi tylko o to, że subiektywizm nie jest czymś, co przy ocenie literatury, powinien zastąpić obiektywizm. Nudno wtedy by było, podobałyby się nam wszystkim te same książki, i te same uznawalibyśmy za słabe. Brrr, to dopiero jest horror. ;)

    Uwierz, że w tych wydawnictwach, mimo wszystko, nawet tego, że uważamy ich dzieła na dupkach za chybione, wiedzą co robią. No przynajmniej w większości przypadków. ;)

    OdpowiedzUsuń
  7. Oj, chyba troszkę się da obiektywnie ocenić literaturę, jej jakość przynajmniej, nie mówcie, że nie, bo inaczej cała dziedzina nauki legnie w gruzach;) Fabułę i jej części składowe owszem, oceniam subiektywnie.

    OdpowiedzUsuń
  8. Literaturoznawcy to zupełnie inna bajka, aż czasem naprawdę można się zdziwić ich „wyrokami”. Rozumiem jednak o co Ci chodzi i zgadzam się, że posiadają oni odpowiednie narzędzia do oceny tekstu, ale mi akurat chodziło o to jak oceniają książki zwykli czytelnicy. Sam się za takiego uważam i opierać się przy ocenianiu mogę jedynie na wcześniejszych doświadczeniach (lekturach chociażby).

    Przyznam się, że ciekawą kwestią jest też rozbieżność, jaką można zaobserwować między ocenami wydawanymi przez literaturoznawców, krytyków literackich i czytelników ale to już zupełnie inna historia i temat rzeka. ;)

    OdpowiedzUsuń
  9. Maeg, częściowo się z Tobą zgadzam, a częściowo nie. OK, każdy z nas jest inny, ale nie pochodzimy przecież z prawie siedmiu miliardów różnych wszechświatów. Nawiasem mówiąc większość Europejczyków to potomkowie zaledwie siedmiu kobiet (właśnie czytam coś popularnonaukowego;)). Sporo nas wszystkich łączy: podobne systemy wartości, podobne gusta. Gdyby tak nie było, to Ziemia byłaby pewnie pięknym miejscem, owszem, ale już bez nas:).

    Jesteśmy przystosowani do spostrzegania i analizowania zachowań i emocji innych osób, relacji między nimi. Myślę, że przekłada się to też na ocenę (z punktu widzenia logiki i moralności) postępowania postaci literackich, o ile bohaterami są ludzie żyjący w społeczeństwie podobnym do naszego. Jesteśmy jego częścią i znamy się na tym, dlatego sądzę, że większość czytelników podobnie oceni konstrukcję bohaterów danej powieści psychologicznej czy obyczajowej, przy czym nie utożsamiam oceny postaci z oceną całej książki.

    Rozpatrzmy kryminał. Na powieść tego rodzaju składa się: niecodzienna zbrodnia, zawiłe śledztwo i budzący sympatię (lub chociaż zainteresowanie) detektyw. Jeśli te trzy elementy są dobrze obmyślone (tzn. akcja rozwija się konsekwentnie, a realia opisane w książce nie mają absolutnie nic współnego z realiami pracy lokalnej policji), to “relacje między warstwami społęcznymi” stają się sprawą drugorzędną, a kryminał zyskuje sobie uznanie większości czytelników.

    Więcej osób czyta powieści obyczajowe, romanse i kryminały, niż horrory – to przynajmniej wynika z list bestsellerów. Wydaje mi się (choć to tylko moje gdybanie), że aby lubować się w tym rodzaju literatury, trzeba dysponować pewną wrażliwością. Oczywiście, są ludzie, którzy boją się wszystkiego I ich przerazi każdy horror. Większość boi się jednak trochę bardziej wybiórczo – jedni duchów, drudzy pająków, trzeci małych ciemnych pomieszczeń, czwarci kosmitów. Pisarz musi odwołać się do irracjonalnej części natury czytelnika. I dlatego uważam, że straszenie jest trudne.

    OdpowiedzUsuń
  10. Aj, aj chyba się nie rozumieliśmy ;)

    Zacznę od końca, nie chodziło mi na pewno o kwestie czy strasznie czytelnika jest trudne czy nie (na marginesie, ja mam problem z horrorami, ponieważ za każdym razem, gdy je czytam, nachodzi mnie myśl, że im mniej elementów gatunkowych pisarz włożył do swojej książki, tym jest ona lepsza). Nie twierdzę też, że każdy z nas to osobny świat, ale różnimy się na tyle, by tego hipotetycznego dobrze nakreślonego bohatera ocenić na różny sposób, jedni lubią, gdy taki bohater jest cyniczny i wtedy dopiero dokreślają go jako świetnie nakreślaną postać, wtedy wydaje im się realistyczna. Inni wręcz przeciwnie, szukają innych cech, a ta przykładowa może ich drażnić.

    „Rozpatrzmy kryminał. Na powieść tego rodzaju składa się: niecodzienna zbrodnia, zawiłe śledztwo i budzący sympatię (lub chociaż zainteresowanie) detektyw.”

    To weźmy jako przykład „Związek Żydowskich Policjantów” Chabona. Jest tam wszystko o czym piszesz, ale jeśli rozpatrywać tę powieść tylko na podstawie tych elementów, okaże się, że jest to bardzo przeciętny kryminał, ale książka Chabona zyskuje w tych elementach, które ty nazwałaś drugorzędnymi.

    „Sporo nas wszystkich łączy: podobne systemy wartości, podobne gusta.”

    Na pewno chciałaś powiedzieć, że większość z nas ma podobne gusta? :P Wątpię by nas, europejczyków, łączyły podobne gusta, w tym właśnie cały ambaras. Ale chodzi mi o to, że nawet ta krótka wymiana zdań, przynajmniej w mojej opini, pokazuje, jak różnie można spoglądać na literaturę. Ja sięgając po książkę, przede wszystkim oczekuje od niej dobrej opowieści, w drugiej kolejności zaczynam się przyglądać innym elementom.

    OdpowiedzUsuń
  11. Seso, od samych naszych stwierdzeń literaturoznawstwo raczej nie runie, spokojnie;).

    Maeg, mnie jest łatwiej zgodzić się z poglądami specjalistów co do klasyki niż co do literatury współczesnej. Odnoszę wrażenie, że ja cenię przede wszystkim (ale nie tylko) treść, a oni za bardzo skupiają się na formie i wymyślaniu błyskotliwych point do swoich recenzji.

    O rany, nie nadążam. Ten komentarz odnosi się do Twojego poprzedniego. Na resztę odpowiem może po kolacji;).

    OdpowiedzUsuń
  12. Zachwyca mnie fakt, że pod recenzją Stephena Kinga rozwija się dyskusja o literaturoznawstwie :) (Faktycznie, literaturoznawcy bardzo są ostrożnie w ocenianiu rzeczy nowych).

    OdpowiedzUsuń
  13. Seso, ja się na dyskusje o literaturoznawstwie nie porywam, ale Wy się nie krępujcie:) Mogę tylko powiedzieć, że często nie zgadzam się z profesjonalnymi recenzjami zamieszczanymi w prasie. Właściwie nie tyle się nie zgadzam, co mam inne zdanie niż krytycy. Może sięgam po niewłaściwie gazety:).

    Maeg, owszem, każdy czytelnik ma swoje upodobania, ale rodzajów owych upodobań (i rodzajów czytelników) nie ma nie wiadomo ile. Zbiór powodów, dla których dany bohater czy dana intryga może się komuś nie spodobać, nie jest nieskończony. Większość czytelników będzie kibicowała (nie z tym samym natężeniem, ale jednak) dzieczynce z zapałkami, a nie siostrom Kopciuszka i raczej detektywowi niż przestępcy, choć od tej reguły są wyjątki. To trochę tak jak z kolorami: każdy ubiera się inaczej, ale połączenie różowego i pomarańczowego nikomu się nie podoba, a małą czarną (ale już nie żółtą np.) uznaje się za odpowiedni strój na wiele okazji.

    Przeciętny polski czytelnik (nie wiem, jak to wygląda w Europie), takie odnoszę wrażenie, jest czytelnikiem jednego czy dwóch gatunków literatury (np. fantasy, romansów i obyczajówek, kryminałów i sensacji, tzw. literatury wysokiej itd.). Liczy się przede wszystkim gatunek, a takie kryteria jak logiczna fabuła czy interesujący bohaterowie są na drugim miejscu. Nie wiem, czy i Wy dochodzicie do podobnych wniosków obserwując, co czytają znajomi i rodzina. Oczywiście są książki, które trudno zmieścić w jednej tylko szufladce (np. tę powieść Chabona, której nie czytałam), ale w tej chwili uogólniam:).
    Wydaje mi się, że pewną rolę w tym ujednolicaniu preferencji/gustów może odgrywać sposób nauczania języka polskiego. Nigdy mnie nie uczono krytycznego podejścia do przerabianej lektury (co chyba widać w moich wpisach;)). Streszczaliśmy książkę, charakteryzowaliśmy bohaterów, pisaliśmy wypracowanie. Nie twierdzę, że to koniecznie wina nauczycieli, może programu, ale fakt jest faktem.

    Ja również lubię dobre opowieści, choć jeśli styl szwankuje, nie jestem w stanie zachwycać się fabułą.

    (Odpowiadam dopiero dziś, bo wczoraj po kolacji wzięłam się za oglądanie "Prawdziwego męstwa". O film mi chodzi;)).

    OdpowiedzUsuń
  14. Fakt, bo czasem czytając coś, wiem, że z jednej strony jest to napisane dobrze, ale z drugiej książka mi się nie podoba i jest to ocena indywidualna. Tak a propos tej lektury krytycznej to rola nauki j. polskiego w liceum jest inna w założeniach, tekst służy pewnym celom, jest narzędziem, o czym już od jakiegoś czasu intelektualiści krzyczą. Swego czasu na swoim blogu Jarosław Klejnocki proponował utworzenie 2 przedmiotów- języka polskiego i literatury, miałoby to sądzę sens.

    OdpowiedzUsuń
  15. Ja nie twierdzę, że każdy tekst przerabiany na polskim trzeba dogłębnie analizować, ale dlaczego nie uczy się młodzież np. krytykowania stylu Sienkiewicza, wytykania mu powtarzalności i nietrzymania się historycznych faktów? Przyznam, że ja tego pisarza lubię, za fabuły i niektórych bohaterów, ale niezmiennie śmiać mi się chce, kiedy czytam o żołnierzach, którzy nieustannie się modlą:). Może coś się w ciągu ostatniej dekady zmieniło i do twórczości Sienkiewicza nie podchodzi się już jak do narodowego skarbu, prawie na kolanach?

    "Tekst służy pewnym celom, jest narzędziem" - o rany, jeśli dzieci wciąż to słyszą w szkole, to wcale się nie dziwię, że czytelnictwo spada:). Skąd mają wiedzieć, że można czytać dla przyjemności?:)

    Pomysł pana Klejnockiego niezły, ale jakoś tego nie widzę w praktyce, tzn. wątpię, by decydentom zależało na wprowadzeniu nowego humanistycznego przedmiotu.

    OdpowiedzUsuń
  16. Ja nie mam kontaktu z przemysłem szkolnym, nie wiem, czy coś się zmieniło z Sienkiewiczem (w końcu ubóstwiał go ex- minister edukacji, który nie rozumiał Gombrowicza ;p) ale o tym narzędziu to raczej dzieciakom nie mówią. Po prostu o ile wiem w założeniach jest to tak zrobione, żeby nauczyć np. o tym jak wygląda groteska czy powieść historyczna i się coś wybiera, temu to z grubsza chyba służy, już nawet nie wspomnę czego wymaga nowa matura- masz dobrać klucz, a nie zastanawiać się, czy to jest dobrze napisane. Mam sfrustrowane koleżanki polonistki :) Szczerze- moja polonistka mówiła, że np. Kosiński to nie ma za dobrego stylu, ale to było jednak 10 lat temu na fakultecie humanistycznym :)

    OdpowiedzUsuń
  17. "Kryteria oceniania innego rodzaju literatury wydają mi się trochę bardziej obiektywne".

    he,he ... Elenoir to można by zadawać niegrzecznym dzieciom do przepisywania po sto razy w zeszycie.

    Generalnie uważam, że obiektywizm rozumiany jako neutralny, pozbawiony jakichkolwiek uprzedzeń racjonalizm nie istnieje. Wrażenie obiektywizmu jest w stanie stworzyć jedynie fakt posiadania podobnego kodu kulturowego wśród czytających, co sprawia wrażenie wspólnych i niezależnych, skoro doszło do nich tak wiele osób, sądów. W rzeczywistości jednak wydaje mi się to totalnym mitem. :-)

    Co do Kinga to ja dość radykalnie jestem na NIE! :-)

    OdpowiedzUsuń
  18. Seso, ja tam lubię i Gombrowicza, i Sienkiewicza, każdego z nich na swój sposób:).
    Wydaje mi się, że przy okazji omawiania powieści historycznej na przykładzie "Ogniem i mieczem" można napomknąć o jakości tej książki samej w sobie.
    Ze starej matury dostałam piątkę, ale z nową miałabym pewnie większe problemy. Podobno nowy system uczy czytania ze zrozumieniem, ale też przyzwyczaja do interpretowania tekstów w bardzo szablonowy sposób, zgodnie z osławionym "kluczem". Zgroza.

    A tak w ogóle to mam jakiś kompleks wobec humanistów tworzących blogi o książkach:). (Nie żebym miała umysł zupełnie ścisły, co to, to nie).

    cedro, może w cytowanym zdaniu powinnam napisać "mniej subiektywne" zamiast "bardziej obiektywne". Sens byłby ten sam, a nieporozumień byłoby mniej. Moja wina:).

    Podobny kod kulturowy, podobne zasady moralne, podobna edukacja, podobne doświadczenia skutkują, moim zdaniem, podobieństwem gustów. Nikt nie wykształca sobie swoich upodobań w próżni:).

    Wyobrażam sobie, że Tobie, koneserowi gatunku, mogą się powieści Kinga nie podobać, natomiast ja nie mogę ich porównać z innymi horrorami, więc może dlatego oceniam je wyżej?:)

    OdpowiedzUsuń

"Błogosławieni, którzy nie mając nic do powiedzenia, nie ubierają tego w słowa". Z drugiej strony lubię meandrujące dyskusje, więc komentarze nie na temat również są tu mile widziane;).

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.