Impresje

sobota, 6 listopada 2010

Targi

Wybrałam się dzisiaj na Targi książki w Krakowie po dwóch latach nieobecności. Organizacja nieco się poprawiła, ale pewne rzeczy będą się chyba zawsze powtarzać: tłumy, zaduch i prawie zupełny brak sensownych rabatów.

Jestem osobą raczej drobną i niewielką, toteż trudno mi się było przepychać między tymi wszystkimi ludźmi. Alejki między stoiskami wydawały się całkiem szerokie, ale jeśli w jakimś miejscu podpisywał książki znany pisarz, to niestety kolejka blokowała prawie całe przejście. Chyba nie da się skutecznie rozwiązać tego problemu. 

Wybraliśmy się na spotkanie w sali seminaryjnej, w którym uczestniczyli Jacek Dukaj, Inga Iwasiów oraz Jarosław Lipszyc. Ależ w tym pomieszczeniu było duszno! Dobrze, że wzięłam coś do picia.

Rozmawiano o roli oraz wpływie nowych mediów i nośników na proces tworzenia literatury i na jej odbiór. Jacek Dukaj powiedział ciekawą rzecz: literatura XIX-wieczna pełna była rozbudowanych opisów, ponieważ ówczesny przeciętny czytelnik nie mógł z innych źródeł dowiedzieć się, jak wyglądało jakieś miasto czy krajobraz na innym kontynencie, w jaki sposób tam się ubierano, jak mieszkano itd. Natomiast dziś, w dobie kina, telewizji, internetu, wiemy mniej więcej, jak się żyje nawet w odległych krainach, a jeśli nie wiemy, to w ciągu kilku minut możemy to sprawdzić. I przydługawe opisy stają się zbędne, chyba że chodzi o przedstawienie świata wymyślonego przez autora. Niby to wszystko oczywiste, ale jakoś nigdy o tym nie pomyślałam.
Jarosław Lipszyc podkreślał, że obecne zmiany są niskopoziomowe, tzn. że w powstanie internetu jest o wiele mniej znaczące niż samo upowszechnienie się pisma tysiące lat temu. Stwierdził też, że autorzy muszą brać pod uwagę zmiany zachodzące w czytelnikach. Podobno korzystanie z nowych mediów (zwłaszcza internetu) zmienia nam nieco budowę mózgu (to chyba jakieś uproszczenie?) i inaczej odbieramy i analizujemy dostarczone nam treści. Zdaniem Lipszyca książka w formie papierowej raczej nie zniknie, stanie się natomiast produktem niszowym.
Dukaj stwierdził, że wszystkie opowieści i tak są linearne i to się raczej nie zmieni, choćby jakaś historia była pokazywana w czterech wymiarach.

Inga Iwasiów zwróciła uwagę na to, że przechowywanie tekstów na komputerze utrudnia jej ich przeszukiwanie, trudno jej znaleźć jakieś stare wersje swoich utworów itd. No cóż, może powinna się nieco podszkolić w tym zakresie. Tu Lipszyc stwierdził, że dyski twarde są stosunkowo nietrwałym nośnikiem informacji (tak jakby papier była niepalny i niezatapialny), zwłaszcza w porównaniu do kamienia (ironia?).
Iwasiów zauważyła, że rola i pozycja pisarza bardzo się zmieniły. Informacje, jakich dostarcza nam autor książki, my, czytelnicy, możemy w każdej chwili skonfrontować z innymi źródłami. Użytkownik internetu może łatwo dowiedzieć się o pisarzu wielu rzeczy, niekoniecznie związanych z literaturą, zwłaszcza że autorzy często prowadzą blogi albo mają swoje strony. Recenzje książek ukazują się błyskawicznie, w dodatku rośnie rola nieprofesjonalnych krytyków internetowych.
Dukaj stwierdził, że obecnie każdy z nas (i pisarze też) zdobywa informacje w sposób zupełnie odmienny niż to się jeszcze niedawno działo. Nie przekopujemy się przez stos książek w czytelni czy bibliotece, tylko klikamy na kolejne linki znalezione w internecie. Potem bardzo trudno przypomnieć sobie, skąd co wzięliśmy, co nas zainspirowało.
Nie było jakiegoś podsumowania dyskusji, ostatecznych wniosków - cała rozmowa trwała niecałą godzinę, więc trudno się dziwić. Oczywiście przytoczyłam tylko jej część, tak, jak ją zapamiętałam.

Teraz o rabatach. Przeważnie wynosiły 10%, znacznie rzadziej 20%, a już zupełnym ewenementem było 25% - np. na stoisku Prószyński i S-ka i na stoisku księgarni Matras, ale akurat nic mnie tam nie zainteresowało. Wydawało mi się, że wydawnictwa jadą na targi, żeby się promować, ale chyba jednak chodzi głównie o pieniądze. Nie krytykuję tego, tak to już jest. Po prostu dopiero teraz zdałam sobie z tego sprawę.

Jacek Dukaj
Pokręciliśmy się trochę, P. wziął sobie autograf od Dukaja i tyle. Ja tam łowczynią autografów nie jestem, w każdym razie nie na takich imprezach. Miło by było mieć podpisany egzemplarz lubianej książki lubianego autora, o ile działoby się to jakoś bardziej indywidualnie, np. po rozmowie z nim albo po wymianie korespondencji, choćby mailowej. A tak hurtem to nie dla mnie.
Widziałam jeszcze Romę Ligocką, Wojciecha Cejrowskiego, Władysława Bartoszewskiego, Marlenę de Blasi (chyba).

Byłam wykończona tymi tłumami i zaduchem, a w dodatku nic sobie nie kupiłam, więc po powrocie do domu zjadłam pół czekolady. Przed przyszłorocznymi targami powinnam przeczytać powyższe i rozsądnie zostać w domu.


Jeffrey Archer
Za to wczoraj wpadliśmy sobie do empiku (nie na zakupy oczywiście, chciałam pooglądać książki) i przypadkowo trafiliśmy na spotkanie z Jeffreyem Archerem. Nie czytałam żadnej jego książki, ale postanowiłam obejrzeć sobie z bliska poczytnego autora. Powiedział, że nie uważa się za pisarza, ale za opowiadacza historii (storyteller). Zależy mu na tym, żeby czytelnik po prostu przewracał kolejne kartki, tzn. (jak rozumiem), żeby czytanie sprawiało mu przyjemność. Brzmi zachęcająco.
Archer promował nowy zbiór opowiadań "Ale to nie wszystko", opowiedział również o książce, nad którą obecnie pracuje. Właściwie chodzi o pięcioczęściowy cykl, kronikę rodziny Cliftonów, a każdy tom ma obejmować 20 lat ich historii, poczynając od roku 1920. Wtedy to w ubogiej rodzinie dokera rodzi się chłopiec obdarzony talentem w dziedzinie śpiewu. Dzięki niemu awansuje społecznie, zaczyna studia w Oxfordzie i wtedy właśnie wybucha II wojna światowa.
Widać było, że Archer lubi robić wrażenie, ale spotkanie wypadło całkiem sympatycznie. Z drugiej strony trzeba jednak pamiętać, że ów pan ma i drugie oblicze (skandale finansowe i obyczajowe, o czym można przeczytać np. tutaj).


A tak  z zupełnie innej beczki... Zauważyliśmy wczoraj, że to oświetlenie jest chyba gazowe.

Sukiennice

12 komentarzy:

  1. :) Uff, czuję ulgę, że nie jestem jakimś dziwolągiem. Pojechaliśmy na targi trochę za późno,najbardziej chciałam zobaczyć wspominaną konferencję z Dukajem (notabene ta uwaga Lipszyca o budowie mózgu to najwyraźniej niedokładne wspomnienie tekstu Dukaja o zgooglowanym mózgu), ale nie dałam rady. Nie znoszę tłumu i niestety bawiłam się kiepsko,a też myślałam o targach bardziej jako o święcie maniaków czytania, niż o akcji marketingowej "kup dużo i wcale nie tanio" jakimi się okazały :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Myślałam, że oferta i rabaty dużo lepsze:/

    OdpowiedzUsuń
  3. Tradycyjnie chyba już bardziej kiermasz niż festiwal :-)

    OdpowiedzUsuń
  4. Droga Autorko relacji - nie chodzi o to, że Inga Iwasiów nie umie znaleźć własnego tekstu w komputerze, lecz o to, ze technologie są nietrwałe, nawet nie wiemy jak bardzo i nośniki sprzed 10 lat nie dają się odtwarzać. Część świata niknie, książki paradoksalnie najwolniej.

    OdpowiedzUsuń
  5. Sesolello, jeśli nawet jesteśmy dziwolągami, to w każdym razie razem raźniej:). Mnie tłum sam w sobie nie przeszkadza, dopóki nie wchodzimy ze sobą w bezpośrednią interakcję, ale ciągłe poszturchiwanie trochę mnie męczy.
    Domyślam się, że chodzi Ci o ten tekst w Tygodniku Powszechnym? Być może jednak pan Lipszyc przeczytał o tym w innym miejscu, sporo się na ten temat teraz mówi.

    Aneto, oferta ofertą, pod tym względem źle nie było, natomiast rabaty mnie rozczarowały. Można kupić książki taniej przez internet i odebrać je w centrum Krakowa, w dodatku nie płacąc za wstęp na targi.

    Krzysztofie, tak właśnie było, tylko że nie chciałam o tej tradycji pamiętać. W przyszłym roku przeczytam ten tekst, nie będę się wygłupiać i zostanę w domu:).

    Anonimowy Gościu, nie twierdzę, że dosłownie przytoczyłam wypowiedzi uczestników rozmowy, ale uważam, że sens wypowiedzi pani Iwasiów był właśnie taki, jak to opisałam. Natomiast zgadzam się z resztą Twojego komentarza.

    OdpowiedzUsuń
  6. Targi stały się po prostu imprezą nastawioną na zysk. Może zawsze tak było, nie wiem, ale pamiętam jak byłam 3 lata temu - nie zwróciłam uwagi na jakieś większe rabaty. Może na stoisku Rebisa i Muzy, która wtedy była. Nie rajcuje mnie również sterczenie w kolejkach po autografy, ani jakieś fotografowanie. Chciałoby się chłonąć atmosferę, ale niespecjalnie w tym zgiełku, tłumie, duchocie da się cokolwiek chłonąć, o ile ona w ogole jeszcze istnieje. W Warszawie jest już też podobnie. Ostatnio stoisko Muzy było tak beznadziejnie zrobione, wszystkie książki w gablotach szklanych, odgrodzone od ludzi. Najfajniej było na Czarnym, gdzie aż książek brakło :)
    Ale też tłumy, ciasno, duszno. Cóż. taki "urok" takich imprez. Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  7. Taki już urok targów, można popsioczyć, ale trudno się powstrzymać i nie pójść, jeśli się ma okazję. Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  8. Tyle wspaniałych osób, a mnie nie mogło tam być...

    OdpowiedzUsuń
  9. Mary, jakiejś szczególnej atmosfery nie zauważyłam. Tzn. wiesz: jeśli ktoś działa w tej branży i ma znajomych na każdym stoisku, to może i dobrze się bawił, natomiast taka przeciętna czytelniczka jak ja, o ile nie jest łowczynią autografów, właściwie niewiele stamtąd wynosi. To oczywiście moja subiektywna opinia, wielu osobom się podobało.
    Również pozdrawiam:)

    Lilithin, ja jednak zamierzam się powstrzymywać, przynajmniej dopóki targi książki będą się odbywały w dotychczasowej formule. Zdecyduję się na tego rodzaju eskapadę tylko dla jakiegoś ciekawego spotkania, na pewno nie z powodu zakupów.

    Meme, fakt, czego jak czego, ale osób tam nie brakowało...

    OdpowiedzUsuń
  10. Zdecydowanie mocne łokcie to atut jeśli chodzi o wyprawę na Targi.
    Ekwipunek niezbędny to także lekki, niezbyt ciepły strój, wygodne buty oraz rozsądna torba, bo ciężko nosić wszystkie nabytki w rękach.

    Ja również w tym roku byłam i muszę przyznać, że organizacja nic się nie zmieniła, tłum powiększył znacznie i co gorsza mniej interesujących autorów, a Ci którzy się ostali mieli najczęściej spotkania w tych samych godzinach.

    Nie przeszkodziło mi to jednak przyciągnąć do domu niewielkiego stosu.

    Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  11. "Dukaj stwierdził, że obecnie każdy z nas (i pisarze też) zdobywa informacje w sposób zupełnie odmienny niż to się jeszcze niedawno działo. Nie przekopujemy się przez stos książek w czytelni czy bibliotece, tylko klikamy na kolejne linki znalezione w internecie. Potem bardzo trudno przypomnieć sobie, skąd co wzięliśmy, co nas zainspirowało."

    Ciekawe spostrzeżenie, choć niby oczywiste. Faktycznie - co chwila można znaleźć jakiś fantastyczny cytat, przeklejany ze strony na stronę, bądź jakieś źródło inspiracji. Po chwili nie wiadomo już, skąd wziął się impuls. Stąd chyba coraz częstszy zwyczaj tworzenia podstron na blogach, albo notatek na dysku, w których zbiera się właśnie takie ciekawe fragmenty wraz ze źródłem.

    A i pomysł Archera - pięciotomowa saga pokazująca życie rok po roku - brzmi fantastycznie. Ciekaw jestem, jak wyjdzie realizacja pomysłu. :)

    OdpowiedzUsuń
  12. Claudette, ja chyba wolę kupować przez internet. Nie, nie jestem jednostką aspołeczną, ale tłumów nie lubię.

    Również pozdrawiam:)

    Mateuszu, myślę, że trudniej przypomnieć sobie źródło inspiracji, niż np. cytat, który odnajdujemy w kilka sekund za pomocą google i cudzysłowów. Wydaje mi się, że poważniejszy jest inny problem - czasami trudno ocenić wiarygodność danej strony czy portalu. Nawet to, że dana informacja znajduje się w kilku niezależnych od siebie miejscach, nie gwarantuje, że jest ona prawdziwa, w 100% poprawna. Co gorsza - nawet w gazetach czy niektórych książkach można czasami znaleźć zupełne bzdury.

    Nie wiem, czego się spodziewać po Archerze, bo jeszcze żadnej jego powieści nie czytałam.

    OdpowiedzUsuń

"Błogosławieni, którzy nie mając nic do powiedzenia, nie ubierają tego w słowa". Z drugiej strony lubię meandrujące dyskusje, więc komentarze nie na temat również są tu mile widziane;).

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.