AUTOR: Michel Houellebecq
PIERWSZE WYDANIE: Francja, 2005
WYDAWNICTWO: W.A.B.
ROK WYDANIA: 2006
STRON: 460
OCENA: 2/5
W książce mamy trzech narratorów, każdy z nich ma na imię Daniel i to samo DNA, z tym że Daniel1 jest nam mniej więcej współczesny, a Daniel 24 i Daniel25 żyją w odległej przyszłości, dwa tysiące lat po nas i są czymś w rodzaju klonów pierwowzoru.
Daniel1 jest francuskim komikiem, znanym (na tyle, że np. w hotelach traktowany jest jak VIP) i w związku z tym bardzo dobrze opłacanym. W średnim wieku (39 lat), ale w świetnej formie fizycznej; u szczytu kariery. Nawiasem mówiąc te jego skecze czy filmy śmieszyć mogły tylko publiczność o bardzo szczególnym poczuciu humoru, mnie zupełnie obcym. Dotyczyły zawsze tematów kontrowersyjnych - m. in. religii (wszystkich), kazirodztwa, relacji damsko - męskich, pedofilii, konfliktu na Bliskim Wschodzie... Cóż, wiele o nich pewnie można by powiedzieć, ale na pewno nie to, że były wysublimowane.
Daniel1 bardzo poważnie podchodził do swojej pracy, ale jeszcze poważniej traktował seks, który dla niego stanowił najważniejszy sens i cel istnienia. Miał wiele kobiet (nawet jedną żonę), dwie z nich kochał, ale zdecydowaną większość traktował przedmiotowo. Co więcej, siebie na ogół też. Dlatego w miarę upływu czasu, kiedy to jego możliwości fizyczne (ale przecież nie chęci) się pogarszały, przestał też tworzyć, a w końcu się załamał.
(...) jesteśmy przede wszystkim, głównie i prawie wyłącznie, ciałami, stan naszego ciała stanowi prawdziwe wyjaśnienie większości naszych pojęć intelektualnych i moralnych. [str. 206]Bał się starości, zniedołężnienia, bezradności, współczucia i pogardy ze strony młodszych.
Cielesność młodych, z pewnością najbardziej godna pożądania ze wszystkiego, co świat mógł zaoferować, była zarezerwowana wyłącznie dla młodych, przeznaczeniem starych było pracować i cierpieć. Taki był prawdziwy sens m i ę d z y p o k o l e n i o w e j s o l i d a r n o ś c i: zasadzał się po prostu na holokauście każdej kolejnej generacji na rzecz tej, która miała ją zastąpić, holokauście okrutnym, rozciągniętym w czasie, nieprzynoszącym żadnego pocieszenia, żadnej otuchy, żadnego wynagrodzenia, zarówno materialnego, jak uczuciowego. [str. 371]
Po opisaniu sfery zawodowej i seksualnej naszego bohatera czas na duchową. Co prawda trochę trudno powiedzieć, żeby taką posiadał. Owszem, miał uczucia, nawet wierzył w miłość, niekiedy trochę pofilozofował (konkluzja tych rozmyślań zawsze miała wiele wspólnego z fizjologią). Daniel1 był ateistą, ale przypadkowo związał się z sektą Elohim. Nazwa ta oznaczała istoty z planety Elohim, które kiedyś stworzyły ludzkość i miały kiedyś powrócić, aby swych wiernych wyznawców nagrodzić nieśmiertelnością. Członkowie sekty finansowali bardzo zaawansowane badania naukowe nad możliwością stworzenia, na podstawie próbki DNA, kopii, następcy człowieka, z pominięciem fazy dzieciństwa i wczesnej młodości, od razu dorosłego osobnika. Daniel1 w żadnych kosmitów nie wierzył, ale DNA i pieniądze elohimitom zostawił (i nie tylko on). Po ok. 300 latach "wyprodukowano" pierwszych neoludzi, m.in.Daniela2, a potem kolejnych.
Przed samobójstwem Daniel1 napisał swoją "opowieść życia", z którą zapoznawali się jego następcy i opatrywali komentarzem. Relacje Daniela1 i Daniela24 dzieli ok. 2000 lat. W międzyczasie miały miejsce rewolucje obyczajowe, religijne, polityczne, konflikty nuklearne i katastrofy ekologiczne. I degradacja naszego gatunku. Zwykli ludzie przetrwali, ale przypominali nas jedynie budową ciała. Byli nieliczni, bardzo prymitywni, nie potrafili nawet mówić, polowali i kopulowali, nic więcej. I bali się neoludzi. Ci mieli nieco inną budowę fizyczną niż my, odżywali się solami morskimi i wodą. Mieszkali w domach lub mieszkaniach, odizolowanych od świata zewnętrznego. Kiedy umierali na ich miejsce w ciągu jednej nocy dostarczano następcę. Komunikowali się z innymi nieoludźmi za pośrednictwem czegoś w rodzaju internetu; trudne, ale możliwe były też spotkania osobiste. Ich egzystencja była szalenie nudna, ale właściwie im to (do czasu) nie przeszkadzało - byli wyprani z uczuć, nie potrafili się śmiać ani płakać, nie potrafili zrozumieć, czym jest miłość. Mieli po prostu czekać na nadejście Przyszłych. Neoludzie nie musieli podejmować żadnych decyzji, w Ośrodku Centralnym przygotowano katalog pozytywnych instrukcji. Indywidualne zachowanie (...) powinno stać się "równie przewidywalne jak funkcjonowanie lodówki". [str. 424] Ale czasami ktoś się wyłamywał, opuszczał bezpieczną przystań i wyruszał na poszukiwanie wrażeń, emocji, uczuć opisanych przez jego protoplastę.
Występują w tej powieści pewne elementy SF, ale nie o tym jest ta książka. Przede wszystkim autor opisuje (właśnie opisuje, nie widzę tu krytyki, tylko stwierdzenie faktów) postępujący materializm ludzkości, kult pieniędzy, młodości, konsumpcji i seksu. I straszy nas konsekwencjami, wieszczy zagładę ludzkości. Bohater, Daniel1, jest antypatyczny i żałosny, opisy jego życia erotycznego dość dokładne; wizja przyszłości naszego gatunku mnie nie przekonała, zresztą jest ona tylko lekko zarysowana w komentarzach Daniela24 i Daniela25. Książka, mam wrażenie, pomyślana jako przygnębiający komentarz do naszej współczesności mnie pozostawiła obojętną.
"Przygnębiający komentarz do naszej współczesności" - to delikatnie powiedziane. Mnie niestety "Możliwość wyspy" nie pozostawiła obojętną. Taka wizja wydała mi się przerażająca do tego stopnia, że nie chcę o tej książce pamiętać. Nawet nie byłam w stanie o niej napisać. Tym bardziej podoba mi się Twoja recenzja.
OdpowiedzUsuńmnie recenzja się nie podoba, ale nie bierz tego do siebie. ja wyciągnąłem zupełnie inne wnioski, i się po prostu z Twoim zdaniem nie zgadzam. Przychylam się do agatoris, pozostanie obojętnym po przeczytaniu możliwości wyspy jest dla mnie wyczynem niepojętym.
OdpowiedzUsuńMam dość konserwatywne upodobania czytelnicze i może - częściowo - dlatego proza Houellebecqa mi nie odpowiada. "Możliwość wyspy" uważam za przerost kontrowersji nad treścią. Pozostałam obojętna, bo autor nie powiedział w tej powieści niczego nowego - o tym, że ludzie jako gatunek źle skończą, wiadomo od dawna.
OdpowiedzUsuń