Impresje

sobota, 18 kwietnia 2015

DZIEWCZYNA Z KAMIENIA

Tytuł: Dziewczyna z Kamienia
Pierwsze wydanie: 2015
Autorka: Izabella Cywińska

Wydawnictwo: Agora
ISBN: 978-83-268-1394-8
Stron: 456


Życie każdego osiemdziesięciolatka to potencjalnie dobry materiał na interesującą autobiografię, a w przypadku urodzonej w 1935 roku pani Cywińskiej dobry podwójnie, bo jej zapiski dotyczą trzech różnych epok widzianych oczyma postaci nietuzinkowej, obracającej się wśród ówczesnych celebrytów, ale i rozsądnej. Zapewne trudno oprzeć się w takich razach pokusie wystąpienia wobec młodszych pokoleń w roli autorytetu, ale pani Cywińskiej to się udało. Miała do dyspozycji wiele póz: artystki, opozycjonistki, polityczki, potomkini arystokracji, ale w "Dziewczynie z Kamienia" napisała po prostu o sobie, i to w sposób zaskakująco bezpretensjonalny (ludzi kultury zawsze podejrzewałam o przerośnięte ego).

Jest znana przede wszystkim jako reżyserka, głównie teatralna, i sporo miejsca poświęciła tu kulisom swojego zawodu, ale ja po tę książkę sięgnęłam raczej na fali wspomnianego w poprzednim wpisie zainteresowania "prześnioną rewolucją" (akurat pani Izabella niczego nie prześniła - jej dawny, bezpieczny świat ziemiańskiego dworu zawalił się z hukiem). Poza tym kojarzyłam autorkę z powtarzanego do niedawna na TVP Historia Dziennika Telewizyjnego z okresu transformacji - była wtedy ministrem kultury i sztuki w rządzie Mazowieckiego. Początkowo wcale nie byłam ciekawa fragmentów dotyczących życia zawodowego pani Cywińskiej, liczyłam właśnie na opowieść o tym, jak dziewczynka wychowywana w cieplarnianych warunkach poradziła sobie w powojennej, niezwykle trudnej dla wszystkich rzeczywistości.

W jej rodzinie kontynuowano pewien model wychowania i tradycje właściwe tej sferze, ale poza domem musiała ukrywać swoje pochodzenie i wtapiać się w dołującą szarzyznę i siermiężność. Łatwo w tych warunkach popaść w jakieś schizofreniczne rozdwojenie i/lub snobizm, ale Cywińską uchroniła przed tym jej naturalna skłonność do przekory i zdrowy rozsądek. W domu chwaliła ludową sprawiedliwość i krytykowała sanację, a wśród rówieśników stawała się "wojującą antyzetempówką". Nie idealizowała swojej klasy i najbliższych, wręcz przeciwnie nawet, potrafiła też dostrzec racje drugiej strony. Czasy były ciężkie, ale ona była młoda. 
   Nasza młodość, smak epoki: czuliśmy się równi i wolni. W młodości i zabawie. Nie było żadnej szansy na poprawienie standardu życia, podniesienie go na odrobinę wyższy poziom niż ten, który osiągnęli już wszyscy dookoła. A więc nie było komu zazdrościć, zawiść była zbędna. Forsa? Potrzebowaliśmy jej tylko na przeżycie, Nikt nie gromadził kapitału na potem. Byle do jutra! Ta egzystencjalna "urawniłowka" dla nas, młodych, miała swoje zalety. Wielu z nas się uczyło. Nasza "humanistyczna nauka" była w tym okresie, podobnie jak dziś, całkiem bezinteresowna, bo nie dawała żadnej gwarancji na przyszłość. Wynikała z prostej ciekawości świata. I z chęci zrozumienia go. [str. 199]
Coś za coś. Dziś może nikt już nie podróżuje pociągiem na półce bagażowej, kiedy nie stać go na bilet, a zakup tenisówek nie stanowi żadnego problemu, ale za to na takie luźne podejście do pieniędzy mało kto może sobie pozwolić.

Zapewne i współczesny teatr różni się diametralnie od tego, który pani Cywińska współtworzyła jako reżyserka i dyrektorka. Przyznaję, że ta dziedzina kultury w ogóle mnie nie interesuje, a jednak opisy teatralnego światka wydały mi się egzotycznie atrakcyjne: mozolna praca z tekstem, próby od rana do nocy, posiadówki w domu aktora, dyskusje w zespole i z widzami, kolektyw, który z czasem zawsze dzielił się na jakieś zwalczające się wzajemnie koterie. I to przekonanie, że poprzez sztukę można zmienić jeśli nie świat, to chociaż widzów.
W sztuce mamy wobec widzów pewne obowiązki: pokazywać im nieśmiertelność politycznego szaleństwa i demaskować kłamstwo, które przebiera się za prawdę. [str. 294]
Może. Może w czasach cenzury i autocenzury to rzeczywiście działało i działa: widzowie wyłapują każdą aluzję i są za nią wdzięczni artyście, ale kiedy w kranach popłynie już ciepła woda, a w sklepie będzie można wybierać spośród kilkudziesięciu rodzajów kawy, oddziaływanie sztuki jakby słabnie. Nie samym sushi żyje współczesny człowiek, owszem, ale rzadko chodzi do teatru po katharsis.

Władze komunistyczne najwyraźniej podzielały wiarę artystów w ich siłę oddziaływania na masy, bo panią Cywińską w czasie stanu wojennego internowano za jej teatr polityczny, czego - jak pisze autorka - później bardzo jej zazdroszczono. Internowany, czyli znaczący, groźny dla Systemu. Jarosław Kaczyński do dziś ma żal do SB, że wprawdzie go aresztowano, ale jeszcze tego samego dnia wypuszczono.

À propos radykałów. Książki takie jak "Dziewczyna z Kamienia" trochę odczarowują stereotypowe myślenie o PRL, które skupia się zwykle na wydarzeniach politycznych, ale też trochę stygmatyzuje wszystkich, którzy wtedy żyli: albo współpracowali z aparatem przymusu i czerpali z tego korzyści, albo działali w opozycji i klepali biedę, albo stali w kolejkach po ocet i już na nic innego nie mieli czasu. A przecież i wówczas ludzie normalnie pracowali, uczyli się, zawiązywali przyjaźnie, żenili się, zdradzali, rozwodzili. Niektórzy za cenę pewnych ustępstw i kompromisów mogli realizować się pełniej niż by to było możliwe w obecnym ustroju. Inni ustępować nie chcieli lub nie mogli i różnie się to kończyło. Taki Hłasko na przykład, rówieśnik pani Cywińskiej. Gdyby dekada Gierka zaczęła się trochę wcześniej, może by nie wyjechał, a przynajmniej może mógłby wrócić; może jego losy potoczyłyby się inaczej, może dziś czytalibyśmy i jego świeżo wydaną autobiografię - oj, działoby się... Pani Cywińskiej udało się uniknąć taniej sensacji, kiedy opisywała różne znane osoby od strony prywatnej. Pewne informacje były dla mnie zaskoczeniem, np. fakt, że Tadeusz Łomnicki był w KC PZPR. Jeden fragment, w którym autorka przytoczyła opowieść znajomego o jego erotycznych ekscesach za granicą, wydał mi się niepotrzebny, wręcz nieelegancki, nawet mimo tego, że ta osoba od ćwierćwiecza nie żyje.

Pani Cywińska bardzo ciekawie pisze również o realizacji "Kochanków z Marony" i dwóch części serialu "Boże podszewka", który jakoś mi umknął. Drugi - jak to się obecnie mówi - sezon emitowano w czasach, kiedy nie miałam telewizora, a pierwszy, kiedy miałam piętnaście lat i strasznie konserwatywne poglądy i chyba zraził mnie naturalizm niektórych scen, więc poprzestałam na pierwszym odcinku. Teraz na pewno inaczej odebrałabym tę produkcję. Skoro nawet Jego Eminencji kardynałowi Macharskiemu tak się spodobało, że aż zadzwonił w tej sprawie do reżyserki jak tylko skończył oglądać, o godzinie dwudziestej trzeciej... W każdym razie mam zamiar przeczytać powieść Teresy Lubkiewicz-Urbanowicz, na podstawie której serial zrealizowano.

"Dziewczyna z Kamienia" jest bardzo fajnie wydana i nie piszę tego tylko dlatego, że dostałam ją za darmo od Agory:). Zawiera mnóstwo zdjęć z prywatnych albumów, fotosów z przedstawień i filmów. Najczęściej przedstawiają one autorkę, jej rodzinę, znajomych, współpracowników, ale czasami też miejsca i przedmioty dla niej ważne.
Wspomnienia układają się na ogół chronologicznie, niekiedy tylko autorka pewne wątki dociąga do czasów współczesnych.
Tylko to co najmniej dwukrotne (tyle przyuważyłam) niepoprawne użycie partykuły "żeśmy"... "Z Grabowskim bardzo żeśmy się przyjaźniły" [str. 44]. Ja wiem, że mnóstwo osób tak mówi, mnie samej to się zdarza, bo ciągle tę formę słyszę, nawet w radiu, ale w druku wygląda to fatalnie. 

Mimo kilku drobnych zgrzytów książkę czytało mi się dobrze, również dlatego, że światopogląd pani Cywińskiej jest bardzo zbliżony do mojego. Autorka bardzo ładnie napisała między innymi o patriotyzmie, może przed zbliżającymi się wyborami przytoczę ten fragment - będzie bardzo aktualny.

2 komentarze:

  1. Dzięki za polecenie książki.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Myślę, że warto. W "Dziewczynie z Kamienia" jest sporo takich obyczajowych szczególików, scenek, które bardzo ubarwiają tę opowieść. Jakoś tak zapadł mi w pamięć opis stryjka autorki, który przed wojną posiadał i zarządzał majątkiem ziemskim - po wojnie mu go oczywiście odebrano, nie mógł tam nawet pojechać, ale nadal pracowicie nim gospodarował - na papierze; planował uprawy, obliczał zyski... Smutne. Z drugiej strony ja, wywodząca się z uciskanych, wykorzystywanych i przez wieki utrzymywanych w ciemnocie chłopów, nie mogę aż tak bardzo współczuć ziemianom i arystokratom, którzy nagle musieli się nauczyć, jak to jest, kiedy przestało się należeć do warstwy uprzywilejowanej. Tego rodzaju książki czytam zawsze z mieszanymi uczuciami.

      Usuń

"Błogosławieni, którzy nie mając nic do powiedzenia, nie ubierają tego w słowa". Z drugiej strony lubię meandrujące dyskusje, więc komentarze nie na temat również są tu mile widziane;).

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.