Impresje

poniedziałek, 21 marca 2011

NIEDZIELNY KLUB FILOZOFICZNY

Tytuł: Niedzielny Klub Filozoficzny (The Sunday Philosophy Club)
Autor: Alexander McCall Smith
Pierwsze wydanie: 2004
Tłumaczenie: Michał Juszkiewicz
Wydawnictwo: Prószyński i S-ka
ISBN: 83-7469-005-4
Stron: 232

Ocena: 2/5


Po "Ślepowidzeniu" Petera Wattsa potrzebowałam czegoś lżejszego, więc sięgnęłam po powieść, która miała być kryminałem. Sugerował to opis na okładce oraz dział biblioteki, z którego ją wypożyczyłam. Właściwie to szukałam pierwszego tomu "Kobiecej Agencji Detektywistycznej", z której to serii Alexander McCall Smith jest najbardziej znany, ale w końcu wzięłam co było. 

Owszem, wątek kryminalny w tej książce występuje, ale został zupełnie zmarginalizowany przez opowieści o tym, jacy to porządni ludzie mieszkają w Edynburgu, oraz przez refleksje głównej bohaterki na temat moralności, współczesnej obyczajowości, malarstwa i szkockiej poezji. Owa bohaterka, Isabel Dalhousie, to mniej więcej czterdziestoletnia filozofka, redaktorka naczelna "Przeglądu Etyki Stosowanej", pochodząca z zamożnej i szanowanej rodziny, raczej snobka. Ma za sobą bardzo nieudane małżeństwo, od lat pozostaje sama, więc trochę z dobrego serca, a trochę z nudów próbuje ingerować w życie swojej bratanicy i najlepszej przyjaciółki - Cat. 
Pewnego wieczoru Isabel wybiera się na koncert orkiestry symfonicznej, a kiedy opuszcza salę zauważa, jak z najwyższego balkonu spada jakiś młody człowiek i ginie na miejscu. Wszystko wskazuje na to, że był to po prostu nieszczęśliwy wypadek, ale Isabel cała ta sprawa nie dawała spokoju (nie chodziło o ciekawość, ale o jakiś wyimaginowany obowiązek moralny), więc postanawia wykorzystać swoje znajomości i przeprowadzić na własną rękę małe śledztwo. 

O owym wypadku dowiadujemy się już na pierwszej stronie, ale potem ten wątek na długo grzęźnie i przyspiesza dopiero pod koniec książki. Wynudziłam się bardzo. Ledwie zaczął się jakiś stosunkowo ciekawy dialog, szybko był przerywany dywagacjami Isabel. Nie twierdzę, że były głupie (ale trochę banalne - miejscami), uważam jednak, że było ich zdecydowanie za dużo, poza tym średnio pasowały do powieści reklamowanej jako kryminał.
Nie wiem, dlaczego książka nosi taki tytuł - Niedzielny Klub Filozoficzny, do którego należała Isabel, jest tu tylko mimochodem wspominany, ale ani razu się nie spotyka.

Może inne książki tego autora są lepsze, ale ta zaciekawić może tylko mieszkańców Edynburga i osoby interesujące się tym miastem. W Wikipedii wyczytałam, że to dopiero pierwsza z siedmiu powieści o Isabel Dalhousie, ale ja na pewno po kolejne nie sięgnę.


PS Na stronie 42 jest mowa o powieści "Mały lord" Francesa Hodgsona Burnetta. Hmm.....

11 komentarzy:

  1. Dość ciekawe zjawisko, że w książki kryminalne wdaje się coraz więcej pseudo-bełkotu.
    Książki tej, na szczęście nie miałam przyjemności przeczytać, ale coraz częściej wpadają mi w ręce tego typu pozycje ;]
    Tytuł ciekawy, ale skoro nie ma powiązania z treścią to nie rozumiem tego zabiegu;]
    Chyba jedynie, aby przyciągać biedne duszyczki, które muszą się męczyć tą prozą ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. No przecież autorka "Małego lorda" była facetem. Jak George Eliot i Curie-Skłodowska:P

    OdpowiedzUsuń
  3. To nie jest w zasadzie kryminał, tylko zestaw niezbyt głębokich mądrości życiowych.
    Podobnie jest zresztą w cyklu o Mma Ramotswe.

    OdpowiedzUsuń
  4. A już się bałam, że się nie poznałam na talencie tego pana;) Czytałam tylko Agencję Detektywistyczną i tak niedopracowana była, że mnie zniechęciła do kolejnych tomów.
    Z zaciekawieniem przeczytałam, że autor w 2003 r. został wybrany pisarzem roku. Hm...

    OdpowiedzUsuń
  5. biedronko, nie nazwałabym treści tej książki bełkotem, ale uważam, że jest po prostu źle napisana i źle skonstruowana.
    Kryminałów za dużo nie czytam, więc nie wiem, jakie dominują w nich trendy:). Nie twierdzę, że mają one być wyprane z wszelkich wstawek, które nie dotyczą intrygi czy zbrodni, po prostu wolę, gdy część obyczajowa jest wkomponowana w całość nieco subtelniej.

    zacofany.w.lekturze, i jak Kopernik - zapomniałeś o niej;).

    Izo, ech, skoro nawet seria, która w tytule ma agencję detektywistyczną, nie jest kryminałem, to ja już nic nie wiem...

    Anno, wypożyczyłam tę książkę, bo nie tak dawno temu czytałam na blogach chyba ze dwadzieścia pozytywnych recenzji innej powieści tego autora pt. "44 Scotland Street" i jej kontynuacji. Tym bardziej się rozczarowałam. McCall Smith publikuje kilka powieści rocznie i pewnie stąd to niedopracowanie.

    OdpowiedzUsuń
  6. @Elenoir: Nie zapomniałem, chciałem uniknąć takiej oczywistej oczywistości;P

    OdpowiedzUsuń
  7. Widzę, że będę w mniejszości (czyli w pojedynkę), ale dla mnie książka McCall Smith'a była lekturą bardzo odprężającą - chodzi mi konkretnie o "Kobiecą agencję...". Niespieszna, dryfująca tu i ówdzie i ciepła historia. Bez wielkich śledztw co prawda, ale za to ciekawa ze względu na obyczajowość i egzotyczne tło czyli Botswanę. Afryka, jak się okazało, ma różne oblicza, nie tylko te tragiczne i przygnębiające.

    OdpowiedzUsuń
  8. @maiooffka

    Naprawdę dowiedziałaś się czegoś o obyczajowości Bostwany z Agencji...? Nic mi nie przychodzi do głowy. Najbardziej utkwiła mi w pamięci niechlujność autora, który momentami chyba zapomniał, że o czymś wcześniej już pisał, albo wręcz przeciwnie;)
    Ale ciepełko było, przyznaję. I nie myślę tu o temp. otoczenia;)

    OdpowiedzUsuń
  9. Aniu,
    Pewnie okaże się, że byłam wielkim ignorantem, ale wcześniej nie byłam świadoma, że Botswana żyje z diamentów, dzięki którym państwo zapewnia import jedzenia czy leków (epidemia HIV/AIDS leczona jest w ramach opieki zdrowotnej). I że główne zajęcie ludzi to hodowla zwierząt (sprzedaż stada Mma Ramotswy był bardzo odważnym krokiem z jej strony). I że jest to tak stabilny region kontynentu, dośc samorządny i zadbany, gdzie analfabetyzm jest zaskakująco niski, a o obsadzaniu stanowisk faktycznie decyduje wykształcenie i wiedza. Jak w książce McCall Smitha, państwo stawia na drobnych przedsiębiorców i fachowców. Nie taką Afrykę znam z reportaży czy telewizji. W książce była też oczywiście lokalna kuchnia i zwyczaje towarzyskie. Dla mnie to wszystko tam było.

    Nie zauważyłam tej niechlujności przyznam się. Były jakieś powtórzenia bezsensowne? Musiałabym przeczytać raz jeszcze pewnie :)

    OdpowiedzUsuń
  10. @maiooffka

    Widzę, że wiele ciekawych spraw wychwyciłaś. Przypomniało mi się teraz: autor był tak zafascynowany Botswaną, że m.in. dlatego chciał w jakiś sposób dać wyraz swojej sympatii w książce. Co do analfabetyzmu, to z ciekawości sprawdzę. Od siebie dorzucę, że mają tam ciekawą odmianę agatu (o nazwie Botswana właśnie) i jeśli ktoś chce udać się na prawdziwe safari, to ponoć tylko w Botswanie;)

    Bezsensowne nie były, ale od kryminałów wymagam dokładności;)

    OdpowiedzUsuń
  11. Aniu,
    Ja dość szybko zweryfikowałam swoje oczekiwania wobec domniemanego kryminału - czytało się na tyle przyjemnie, a wydawcy potrafią tak niewydarzone łatki przypinać książkom, że odpuściłam sobie doszukiwania się wielkich sensacji. I pozwoliłam autorowi beztrosko gawędzić o życiu w Botswanie :)
    A samą Botswanę aż sprawdziłam po lekturze, gdyż wydała mi się zbyt wyidealizowana i podkolorowana jak na tamte rejony. A jednak to zaskakujący kraj, przełamujący trochę wyobrażenie o niespokojnych i wynędzniałych państwach Afryki. Są problemy oczywiście, ale w miarę typowe dla wszystkich krajów.

    PS. Chyba mam jakiś naszyjnik z takich agatów, ale nie wiedziałam, że to Botswana! :)

    OdpowiedzUsuń

"Błogosławieni, którzy nie mając nic do powiedzenia, nie ubierają tego w słowa". Z drugiej strony lubię meandrujące dyskusje, więc komentarze nie na temat również są tu mile widziane;).

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.