Nie mam jakoś ostatnio głowy do pisania o przeczytanych już książkach, więc tym razem krótko na temat zastępczy. Przypadkowo odwiedziłam blog osoby, która na innym blogu pozostawiła wyjątkowo idiotyczny komentarz. Złota myśl Coelho w nagłówku tej strony skłoniłaby mnie do natychmiastowej ewakuacji, ale mój wzrok zatrzymał się jeszcze na frazie "zakręty losu", która od razu skojarzyła mi się z traumą, którą do dziś odczuwam po lekturze powieści Agnieszki Lingas-Łoniewskiej o takim właśnie tytule. Niestety autorka napisała dwa kolejne tomy tego okropieństwa, a wydawnictwo Novae Res przygotowało z tej okazji nową szatę graficzną, wspólną dla całej trylogii. Dobrą stroną tych okładek (zresztą jedyną) jest to, że bez owijania w bawełnę informują, co jest w środku.
Ale okładki to jeszcze nic w porównaniu z plakatem reklamującym ten cykl. Można go sobie obejrzeć np. na blogu Agnieszki Lingas-Łoniewskiej oraz na stronach wielu admiratorów jej "twórczości", a imię ich Legion, niestety. I nawet nie chodzi tu o tego półnagiego pana, ale o cytat z recenzji Leny, który wydawnictwo zamieściło na samej górze, a który brzmi: "wyzwoliła we mnie wodze najskrytszych fantazji". Czy naprawdę nikt w Novae Res nie potrafi posługiwać się językiem polskim?
Grafomanka w grafomańskim stylu poleca książkę grafomanki. I tak to się kręci. Swoją cegiełkę podaje również Anna Klejzerowicz, być może w imię zawodowej solidarności. Czytałam dosyć pochlebne recenzje niektórych jej utworów, ale skoro rekomenduje innym powieści Lingas-Łoniewskiej, to podejrzewam, że z jej własnymi musi być coś nie tak.
Grafomanka w grafomańskim stylu poleca książkę grafomanki. I tak to się kręci. Swoją cegiełkę podaje również Anna Klejzerowicz, być może w imię zawodowej solidarności. Czytałam dosyć pochlebne recenzje niektórych jej utworów, ale skoro rekomenduje innym powieści Lingas-Łoniewskiej, to podejrzewam, że z jej własnymi musi być coś nie tak.
O jasna cholera, wytłuszczony przez Ciebie cytat sprawił, że mało nie spadłam z krzesła (z czego sama pani Lena pewnie by się ucieszyła, bo znielubiła mnie, odkąd zwróciłam uwagę na jej recenzję, odnoszącą się do książki, której nawet nie przeczytała).
OdpowiedzUsuńCo do całej sprawy - cóż, trudno traktować poważnie 'pisarzy', publikujących u takich wydawców, którzy wydają byle co, skoro autor imprezę współfinansuje. A co za tym idzie - trudno oczekiwać od takiego wydawnictwa, że wynajmie dobrych redaktorów. Stąd mamy takie 'kwiatki' na rynku :) Na szczęście w żadnej księgarni czy bibliotece tych książek nie widziałam, więc chyba daleko nie docierają.
Nie wiem, czy akurat Agnieszka Lingas-Łoniewska współfinansuje wydawanie swoich książek, ale mnie się podoba idea publikowania na własny koszt, choć czasami oznacza to wydobycie się na światło dzienne czegoś takiego jak "Zakręty losu". Wielu znanych i uznanych dziś autorów przez lata spotykało się niechęcią tradycyjnych wydawców i można sobie tylko wyobrażać, ilu zdolnych pisarzy odesłano z kwitkiem i ostatecznie zniechęcono do tworzenia literatury.
UsuńSęk w tym, że dobre książki stanowią ledwie ułamek publikacji wydawanych własnym sumptem, więc na ogół sięgam raczej po literaturę z tradycyjnych wydawnictw, bo prawdopodobieństwo, że trafię na coś czytalnego, jest jednak wtedy znacznie większe.
Muszę Cię zmartwić, Klaudyno: w mojej bibliotece są dwa dzieła Lingas-Łoniewskiej i oba cieszą się niestety sporą popularnością.
Jasne, jest to bardzo mądra idea - to prawda, że nawet najlepszym bywało trudno znaleźć wydawcę i czasem współfinansowanie jest jedyną słuszną metodą. Tyle tylko, że jeszcze w NR nie znalazłam żadnej naprawdę dobrej książki. Dwie dosyć przyjemne i całe mnóstwo przeciętnych i słabych. Trudno więc traktować mi poważnie kogokolwiek, kto ram wydaje.
UsuńO widzisz, moja biblioteka jakaś biedna w takim razie :(
W każdym razie ja żadnej z takich osób z góry nie skreślam:).
UsuńBrawo, wchodzę na blog A. L-Ł i absolutnie nie znajduję dla siebie nic. Okładki tandetne i dla napalonych nastolatek. W ogóle mnie nie zachęcają. Na szczęście widzę, że nie jestem jedyna. Wiele osób piszących książki i jakimś cudem je wydających w ogóle nie powinno wyciągać z szuflady swoich wypracowań. Teraz pisać każdy może i byle tandeta zostaje wydana. Pytanie: po co? Skoro żadnych wartości to to, oprócz przyjemności, ze sobą nie niesie. Widocznie mamy inne potrzeby i nadajemy na innych falach. Ja takim koszmarkom też mówię stanowcze nie!
OdpowiedzUsuńA ja uważam, ze to dobrze, że każdy może - choćby za własne pieniądze - publikować własną twórczość. Martwi mnie tylko, że niektóre z tych książek, te napisane wyjątkowo źle, podobają się tak wielu osobom.
UsuńMartwi, ale nie dziwi. Forma przekazywania przez media informacji i promowany przez nie poziom rozrywki sprawia, że wielu ludzi oczekuje od literatury tego samego, tej samej tandety. Jest popyt, jest i podaż. (Na zbliżony temat - tabloidyzacja mediów, umysł tabloidowy - pisze w najnowszej "Polityce" Mariusz Janicki).
Wiesz, Matyldo, jeśli czytanie jakiejś książki sprawia mi przyjemność, choćby dlatego, że fabuła jest bardzo wciągająca, to to już bardzo dużo.
Sądząc po plakacie, trylogia jest o chippendales'ach, tak?;)
OdpowiedzUsuńNadałby sie na reklamę mojej osiedlowej siłowni "Pyton". Tyle, że jest w stylistyce lekko metroseksualnej, więc nie wiem, czy chłopcy z miasta by to łyknęłi.
UsuńPyton? Hm, oryginalna nazwa jak na siłownię.;)
UsuńJakiej tam metro? Przecież facet ma niewydepilowane pachy. Maczyzm w pełnej krasie :)
UsuńIza, "Pyton"? :))))
UsuńPrzypomniało mi się, że miałam w LO koleżankę, która operowała nazwą "pytong" i teraz ze słownika slangu widzę, że takie słowo faktycznie istnieje... o_O
Anno, kiedy pisałam o tym, że okładki w niezawoalowany sposób informują, co jest w środku, miałam na myśli nie tyle tego pana, co wylewający się z nich kicz.
UsuńZgadzam się z Bazylem co do sfotografowanego pana:).
Pytony duszą swoje ofiary. Być może właściciele siłowni chcą zasugerować, że pewna (duża) liczba wykupionych u nich karnetów sprawi, że ich klient też posiadzie taką umiejętność.
@Futbolowa, ale wiesz, że wprowadzając do tej wymiany zdań "pytonga", możesz spowodować nagły dryf w stronę, równie hołubionej przez damską część populacji, pozycji, czyli "50 twarzy Greya" :P
Usuń@Elenoir
UsuńPrzecież wiem.;)
To jednak z moich licznych wad: wiele rzeczy biorę zbyt dosłownie:).
UsuńCzy to znaczy, że jesteś śmiertelnie poważna?;)
UsuńNiestety, na ogół tak:(.
UsuńElenoir,
OdpowiedzUsuńale ten cytat jest bardzo nośny marketingowo :) Co w nim złego widzisz?
Niestrudzona jesteś, zaraz znowu będziemy się przerzucać "grafomanami" / "bufonami". Ot, prawa rynku i pewnie zdajesz sobie sprawę, że takimi notkami część ludzi zachęcisz :)
"Zakręty losu" to kompletnie nie nasza grupa wiekowa i estetyka no i trza się z tym pogodzić :) Na osłodę zawsze możemy pooglądać plakat. Mnie tam się podoba :D Ech, rozmarzyłem się...
@Iza
+1 za dobry zmysł marketingowy ;)
Pierwsze pytanie uznałam za retoryczne:).
UsuńWiem, że mój wpis nic nie da, ale po prostu musiałam dać wyraz swojemu oburzeniu:). Widziałam już ten plakat na kilku blogach, ale nie zauważyłam, żeby ktoś zwrócił uwagę na błąd Leny. Zresztą nie zrobiło tego ani wydawnictwo, ani autorka.
Nie nasza grupa wiekowa, powiadasz? Wydaje mi się, że się mylisz. "Zakręty losu" wypożyczyłam w bibliotece dla dorosłych i na postawie liczby pieczątek w tej książce mogę Cię zapewnić, że cieszy się sporą popularnością. Zresztą kiedy stoję czasem w kolejce w wypożyczalni, to widzę, że romansidła tego złego i najgorszego sortu wypożyczają osoby od dawna już dorosłe, a nie niewyżyte gimnazjalistki:).
Nie sądzę, żeby moje notki zachęciły kogoś do kupowania takich książek. Ci nieliczni, którzy zaglądają na mój blog, mają raczej inne upodobania czytelnicze:).
Być może ja jestem jakąś aberracją (mój P. tak twierdzi), bo mnie się ten plakat nie podoba w ogóle:).
Widzisz, Twoje audytorium owszem, wręcz sobie "puszcza wodze fantazji" i to wcale nie takim subtelnym, jakie podobno wywołuje przytaczana książka ;) Ale są Ci przypadkowi i oni już mogą sprawdzić o co tyle zamieszania/radości ;)
UsuńA Lenie daj się uczyć na błędach, podobno to najskuteczniejsza forma nauki ;D
Oj, jesteś aberracją, może to Ci jeszcze w tej notce przypomni jakaś dobra duszyczka anonimowa ;D
Przypadkiem trafiają na mój blog osoby szukające informacji o Tudorach albo o teatrze elżbietańskim - większość z nich zapewne dlatego, że musi napisać wypracowanie na ten temat:). Jeśli potrafią czytać ze zrozumieniem, to po inkryminowane powieści nie sięgną.
UsuńLena pisze tak, jak pisała, w każdym razie w tym akurat wpisie chciałam napiętnować raczej Novae Res.
Złe książki były zawsze i zawsze będę. To nie jest problemem, problemem są tabuny internetowych krytyków, którzy daliby sobie ręce odciąć, że to wszystko to są wspaniałe powieści opisującej okruchy życia itp. To oni - w moim odczuciu - stanowią problem, bo zaciemniają obraz, co jest dobrą literaturą, a co jest złą literaturą. Przy czym rozumiem, że w ocenie dobrej/złej lit. mogą być różne kryteria i ostatecznie komuś to się może podobać, ale wtedy trzeba mieć na tyle świadomości recenzenckiej, żeby nie opisywać tego jako dzieło objawione, ale jako dzieło objawione w ramach jakiegoś gatunku. Tudzież jeszcze uczciwiej: obśmiać trochę format, ale jednocześnie pochwalić, bo mimo wszystko ten format się lubi, ale ma się świadomość jego ograniczeń i schematów. Tylko, że te tabuny recenzentów zazwyczaj tych ograniczeń i schematów nie kumają.
OdpowiedzUsuńMhm.. nie wiem, czy nie zamotałem.
Nie, nie zamotałeś, wydaje mi się, że rozumiem Twoją wypowiedź.
UsuńW internecie każdy ma prawo pisać i publikować, również amatorzy tandety. I bardzo dobrze - z tym się chyba zgadzamy? Zastanawiam się tylko, czy można jakoś dezawuować ich opinie i czy w ogóle trzeba, a jeśli tak, to kto i jak miałby to robić.
Dochodzę do wniosku, że to rzecz niewykonalna, zwłaszcza dopóki wydawnictwa będą napędzały to zjawisko przez masowe rozdawanie tzw. egzemplarzy recenzenckich. Nie twierdzę, że to źródło problemu, ale katalizator - na pewno.
Poza tym w naszej części blogosfery dominuje przekonanie, że wytykanie komuś - zwłaszcza innemu blogerowi - błędów jest w złym guście (o czym zresztą niedawno przekonałeś się na własnej skórze). Ba, wielu blogerów uważa, że nie wypada totalnie skrytykować żadnej książki, bo każda ma przecież swoje zalety, a poza tym można w ten sposób urazić uczucia autora, który przecież poświęcił tyle czasu na jej napisanie.
Jeśli takie poglądy będą się utrzymywać, to nie zmieni się nic i blogerzy piszący o książkach będą jako grupa nadal słusznie wyśmiewani w innych częściach internetu związanych z literaturą.
Bezpośrednie piętnowanie tandeciarzy byłoby najprostsze, ale przecież nikomu nie będzie się chciało tego robić systematycznie i na dłuższą metę, a poza tym dyskusje wygrywa najczęściej nie ten, który ma argumenty, tylko ten, kto dysponuje większym tupetem lub wręcz chamstwem. Poparcie kółek wzajemnej adoracji też nie jest tu bez znaczenia.
Lepszy skutek miałyby, jak sądzę, akcje pozytywne, promujące dobre blogi.
Warto, moim zdaniem, uważnie przejrzeć listę blogów, które polecamy na własnych stronach, i listę blogów, które obserwujemy.
Ciekawym pomysłem jest tzw. karnawał blogowy, który po raz pierwszy widziałam właśnie u Ciebie, Cedro, ale spotkałam się z tym też w innych miejscach. Osobom, które nie wiedzą, o co chodzi, wyjaśniam: karnawał blogowy to wpis publikowany na blogu zwykle pod koniec miesiąca, w którym to wpisie linkuje się do notek innych blogerów, które ostatnio szczególnie nas zainteresowały czy przypadły nam do gustu. W ten sposób promuje się strony warte, naszym zdaniem, uwagi.
Poza tym można od czasu do czasu poświęcić się i sięgnąć po jakieś dzieło wychwalane pod niebiosa (jak można przypuszczać - bezpodstawnie) przez wspomniane Legiony i opisać je tak, jak na to zasługuje. Może jednak rzeczowe argumenty do kogoś przemówią.
Czy Waszym zdaniem takie działania mają sens, czy mogą coś zmienić? A może macie ciekawsze pomysły?
Oczywiście nie ma się co oburzać na to, że internet jest dla wszystkich. Sami przecież z tego korzystamy. Natomiast problem zaczyna być w momencie, gdy dla wszystkich nie koniecznie oznacza różnorodności. To chyba jest jakaś polska właściwość tworzyć tak silne paradygmaty społeczne, że nagle okazuje się, że bardzo mało nam wolno. I to nawet wtedy gdy my sami, lud ;-), a nie oni, władza ;), ustalamy zasady. Tak właśnie jest w tym przypadku. Sami blogerzy uznali, że krytykować siebie nawzajem nie wypada. Ja tam uważam nie tylko, że wypada, ale i że nawet trzeba. W imię pluralizmu.
UsuńWydawnictwa wspierają tego typu poziom blogosfery, bo to jest dla niej wręcz idealna sytuacja. Ja tam ich nie obwiniam za bardzo, bo ostatecznie to firmy nastawione na zysk, a nie jakieś charytatywne instytucje. Standardy akurat realizują sami blogerzy, nikt im nic nie narzuca.
Co z tym można zrobić? Nie wiem, uważam, że trzeba burzyć beton. Pewnie fajnie by go było burzyć tylko promocją dobrych blogów, ale na mój gust bez negatywnych przykładów się nie obejdzie. Raz, że tych naprawdę dobrych blogów jest nie wiele. Choćby po to, żeby dla postronnego czytelnika stało się jasne, że blogi nie są jednorodne, że dzieje się na nich jakaś wymiana myśli. Ale do tego powinna być dyskusja, a dyskusji nie ma. Bo w dyskusji trzeba by się z kimś nie zgodzić, a to będzie źle widziane i po co komuś robić przykrość. I to jest dla mnie kwintesencja jakiejś pensjonarskości i tchórzostwa. Ktoś niżej nawet napisał, że jesteś odważna, bo narażasz się innym. Dla mnie to jest śmieszne, jak niewiele trzeba żeby być w blogosferze odważnym. Pewne rzeczy się niesamowicie zdezawuowały.
Ja jestem właściwie zdania, że blogosferę uratować może tylko konsekwentne ignorowanie pewnych zasad, które robią najwięcej szkody. Uważam, że należy komentować to co nam się na innych blogach nie podoba i podawać źródło. Oczywiście należy pilnować, aby krytyka była zawsze merytoryczna i podparta argumentami. To jest ważne, ale ważne jest w ogóle zabieranie głosu w różnych sprawach. Jeżeli ktoś napisał coś, co nas zdenerwowało, to mamy prawo odpowiedzieć na to i nie dajmy sobie wmówić, że lepiej jest siedzieć cicho, bo "jak ci się nie podoba, to nie czytaj" -> najbardziej debilny argument we wszechświecie!
Przyznam że sam blogi książkowe czytam właściwie tylko dla beki. Bo nie mam takich blogów, które by mnie ciekawiły. Z bardziej dojrzałymi tekstami. blogerów, którzy coś wiedzą, coś przeżyli i POTRAFIĄ pisać, mają wyraziste poglądy i pracują nad swoim pisaniem. Wiem, wiem.. marzenie ściętej głowy.
Przepraszam, że tak się rozpisałem.
Rozumiem, że na mój blog wpadłeś dziś przypadkiem;). A za rozpisywanie się nie przepraszaj - przecież o to właśnie chodzi.
UsuńZ tym brakiem dyskusji to jednak, moim zdaniem, przesadzasz. Fakt, nie ma ich zbyt wiele, ale powstają przecież takie inicjatywy jak Klub Czytelniczy na blogu Anny.
Trudno się spodziewać, że pod każdym wpisem będą się toczyć długie spory, zwłaszcza gdy traktuje on o książkach niezbyt popularnych, o których większość nie ma nic do powiedzenia.
Inaczej ma się sprawa z nowościami wydawniczymi - tu brak dyskusji mógłby dziwić, bo przecież niby "wszyscy" czytają te nowości na bieżąco (wpisy na wielu blogach o tym świadczą) i powinni mieć na ich temat dużo konstruktywnych uwag do przekazania. Mógłby dziwić, ale nie dziwi, bo kolejne przykazanie większości blogerów piszących o książkach to nie spoileruj.
Zasada ta ma źródło w samej koncepcji blogu o literaturze, której hołduje - znowu - większość: wpis ma zachęcać lub zniechęcać do przeczytania książki, nie ma na celu jej analizowania. A z ogólnikami trudno dyskutować.
Oczywiście, wiele książek nie jest w ogóle wartych analizowania, ale jednak o niektórych wypadałoby napisać szerzej, skoro już określa się swoje teksty mianem recenzji.
Ja poszłam chyba trochę na łatwiznę, bo od początku zastrzegłam, że piszę o wrażeniach z lektury. Czasem jest ich mniej, czasem więcej, płytsze, głębsze, różnie. Cóż, kiedy nie mam czasu na coś więcej. Czasu i kompetencji. Czy to mnie usprawiedliwia?;)
Wiesz, zastanawiałam się nad skutkami "negatywnych przykładów". Jasne, mają większą siłę rażenia, ale z drugiej strony wymagają wikłania się w długie dyskusje, po których i tak wszyscy pozostają przy swoim początkowym zdaniu. Mnie rzadko chce się w takie akcje angażować, poza sytuacjami, kiedy coś mnie naprawdę zbulwersuje.
Akurat moim skromnym zdaniem ten zlinkowany Klub czytelniczy to jaka parodia. Bardzo szkodliwy, bo utrwala stereotyp, że gadać o literaturze można tylko w belfersko-szkolnej oprawie. Zagadnienia jak z jakiegoś koszmaru maturzysty i bardzo, bardzo upupiające ewentualnych dyskutantów. Ale jak widzę po popularności zjawiska dyskutanci nic przeciwko temu nie mają. Czemu mnie to nie dziwi?
Usuń@co do Twojego ostatniego akapitu
to wikłanie się w takie dyskusje i analizowanie negatywnych przykładów, nie ma na celu nikogo przekonać do naszego zdania, ale pokazać pluralizm postaw (!) to jest sedno. Napisałem to wyżej problem blogosfery to nijakość i takasamość wszystkiego i całkowity brak pluralizmu. Ale wiem, że to nie jest przypadkowe. W Polsce nie lubi się pluralizmu, to czemu w polskiej blogosferze miałoby być inaczej. Jest Nudno!
Nie zgodzę się z Tobą. Nie twierdzę, że formuła zaproponowana przez Annę jest jedyną słuszną czy najlepszą możliwą, ale widocznie się sprawdza, skoro dyskutantów nie brakuje. Ja sama brałam w tym udział, jeśli akurat miałam czas, ale ani razu nie czułam się upupiona, zapewniam Cię:). Zresztą uczestnicy nie ograniczają się przecież do wypowiedzi na temat zagadnień zaproponowanych przez Annę - dyskusja często meandruje i zbacza, poza tym każdy może zadać własne pytanie.
UsuńRzadko się w internecie ostatnio udzielam, więc mogłam nie zauważyć, że gdzieś toczą się jakieś frenetyczne i ciekawe dyskusje o literaturze:). Jeśli masz na ten temat jakieś informacje, to będę wdzięczna za link.
Kiedy piszę tu o bologosferze, mam na myśli głównie tę książkową, bo na strony traktujące o czymś innym zaglądam teraz rzadko. Miałam kiedyś blog o sprawach światopoglądowych i polityce (to były czasy IV RP) i tam to się dopiero toczyły boje o wszystko. Bywało ostro, bo opinie były bardzo spolaryzowane.
Literatura nie wywołuje na ogół takich emocji, ale też nie posunęłabym się do stwierdzenia, że wśród blogerów piszących o książkach czy osób komentujących ich wpisy tak zupełnie brakuje pluralizmu. Może oryginalne opinie giną w morzu stylistycznego bełkotu, ale przecież są.
W jednym przyznam Ci natomiast rację - często wieje nudą:). Nawet chodzi mi po głowie taki jeden wredny pomysł, który może by sprowokował parę osób, ale nie wiem, czy chce mi się znowu użerać z ludźmi tylko po to, żeby zaznaczyć swoją odrębność:).
A ja się zgadzam z cedro. Klub czytelniczy to parodia, bo dyskutują w nim osoby, które ksiązki nie przeczytały albo przeczytały do połowy. Od czasu powstania klubu nie przybyła w nim ani jedna nowa gęba! (nowy dyskutant inaczej). Od początku te same kilka osób sie wypowiada, a niektore osoby po prostu odeszły. I dlatego chętniej zaglądam do klubu czytelniczego Kornwalii.
UsuńPZdr - G.
Klub czytelniczy to parodia, bo dyskutują w nim osoby, które ksiązki nie przeczytały albo przeczytały do połowy.
UsuńJakiś konkretny przykład?
W zdaniu trzecim napisałeś/aś po prostu nieprawdę. Poza tym przyznasz chyba, że w niewielu miejscach tak szeroko analizuje się poszczególne tytuły jak właśnie tam. Widziałeś/aś może tak długie dyskusje pod zwykłą blogową opinią?
~ Cedro
UsuńPiszesz: Akurat moim skromnym zdaniem ten zlinkowany Klub czytelniczy to jaka parodia. Mocne słowa. Jestem w klubie od samego początku i muszę Ci powiedzieć, że poczułam się dziwnie.
Według mnie upupiająco i szkodliwie robi się wtedy, kiedy ktoś, ledwie musnąwszy problem , feruje takie wyroki jak Ty.
Proponuję poczytać wybrane dyskusje klubowe - zauważysz w nich dziwne zjawisko: uczestnicy nie tylko rozmawiają o książkach, ale oprócz tego świetnie się bawią, co jest głównie zasługą Ani. Twoje słowa o "belfersko-szkolnej oprawie" świadczą o tym, że przypiąłeś klubowi etykietkę wiedząc o nim niewiele. Nie zauważyłeś też - o czym pisała już Elenoir - że w każdym poście wprowadzającym w dyskusję jest mowa o tym, że mile widziane są pytania samych uczestników. I oni je zadają.
Warto też sobie zadać pytanie: co sprawia, że ludzie o tak odmiennych gustach czytelniczych i zainteresowaniach co miesiąc poświęcają czas na przeczytanie zaproponowanej książki, choć toną we własnych lekturach, a potem o niej godzinami dyskutują ? Zamiast utrwalając narodowe stereotypy narzekać, że w polskiej blogosferze Jest Nudno!” można tak jak Ania zaproponować coś ciekawego.
Bardzo zachęcam Cię do udziału w którymś klubowym spotkaniu. Zapewniam, że recenzyjne monologowanie czy teoretyzowanie i szybowanie w bezkresach abstrakcji, a rozmowa o konkretnej książce prawie na żywo, to zupełnie inne doświadczenia. Zapraszamy do rozmowy i z góry dziękujemy za inspirujące przykłady nieupupiających pytań. :)
~ Anonimowy - G
UsuńDołączam się do pytania Elenoir i bardzo Cię proszę o zdradzenie magicznej metody wykrywania, czy ktoś przeczytał książkę? Oj, myślę, że kilkoro blogowych recenzentów w tej chwili zamarło z przerażenia. :)
Wcześniej była mowa o upupianiu, teraz o gębie. Gombrowicz wiecznie żywy. :)
Proponuję zaktualizować swoją wiedzę o klubie Ani - wbrew temu, co piszesz, nowe osoby przybyły.
Klub czytelniczy Kornwalii działał na trochę innych zasadach. Przy całym szacunku dla Kornwalii, którą lubię i cenię, odzew był zdecydowanie mniejszy. Zwróć uwagę na liczbę komentarzy. Był, bo klub chyba przestał istnieć.
I tradycyjnie zapraszam do udziału w którymś klubowym spotkaniu u Ani i zasianiu twórczego fermentu, za sprawą którego przestanie być parodią. :)
Ja się zwykle beztrosko przyznaję, że przeczytałem do połowy - tak jak Pestkę:)
UsuńMam wrażenie, że Anonimowej/Anonimowemu - G chodziło raczej nie o szczere deklaracje, a o to, że w dyskusji podstępnie uczestniczą osoby, które udają, że przeczytały książkę, a tak naprawdę nie miały jej w rękach. Pierre Bayard napisał nawet na ten temat esej pod tytułem "Jak rozmawiać o książkach których się nie czytało?". :)
Usuńpowiem tylko że dostałam na maila parę dni propozycję wklejenia na swój blogasek plakatu i info reklamowego o nowej książce / książkach ALŁ.
OdpowiedzUsuńNie pamiętam, czy cos odpisałam czy nie, ale generalnie smiać mi się zachciało.
A swoją notką Elenoir nabiłas tylko statystykę na blogu autorki :))
Jedni czytają Tołstoja, inni 50 twarzy Greya, a jeszcze inni ALŁ.
Ot. Ale fajnie że wyrażasz oburzenie. Odważnie.
Pozdrawiam
Ja bym na ten mail na pewno odpisała;). Co do statystyk, to przypuszczam, że blog Lingas-Łoniewskiej ma i tak całkiem niezłe i bez mojej pomocy:).
UsuńSpać mi się już chciało, kiedy powstawał ten wpis, ale się zawzięłam, bo nie rozumiem, jak wydawnictwo może promować jakąkolwiek książkę zwrotem tak niepoprawnym językowo. Robi w ten sposób krzywdę autorce powieści (co prawda podejrzewam, że w środku są podobne zdania, no chyba że tym razem zainwestowano w lepszą korektę), psuje sobie wizerunek, pokazuje, że nie liczy się z czytelnikami i promuje złe, ale pochlebne recenzje.
a może chodziło o wyzwolenie wodza??? ;))))))
OdpowiedzUsuńChyba wolę nie wiedzieć:).
UsuńNo i wyjaśnił się wpis Klaudyny na fejsbuku, całkiem przypadkiem:) Z panią ALŁ nie miałam przyjemności, dzięki Twojej notce wiem, że tek przyjemności nie będę miała. A blogiem Leny mnie zastrzeliłaś - przeczytałam jej "recenzję" i ... no właśnie i brak mi słów.
OdpowiedzUsuńCenię Cię bardzo za to, że masz odwagę pisać o grafomaństwie - do tego robisz to dobrze!
Pomysł karnawału blogowego BARDZO mi się podoba, w niemieckiej blogosferze istnieje podobny zwyczaj.
Pozdrawiam ciepło!
Nie wydaje mi się, żeby "odwaga" była tu właściwym słowem. Tak jak pisał Cedro - w blogosferze książkowej wystarczy być szczerym, żeby zostać uznanym za osobę "odważną".
UsuńRównież pozdrawiam:).
Tak zgadzam się, ale nie ograniczałabym tego tylko do blogosfery. W życiu też. Niestety.
UsuńMimo to, nazwę cię odważną!
Ale przecież za moje wypowiedzi nie grożą mi żadne reperkusje! Poza może ostracyzmem ze strony kilku osób, ale mam to w nosie, więc się nie liczy:).
UsuńNo właśnie poza ostracyzmem, który dobrze mieć w nosie, ale nie każdy potrafi:) Fajnie, że ty masz w nosie, bo wtedy mogę przytaknąć Twoim trafnym wypowiedziom.
UsuńObchodzą mnie opinie na mój temat wygłaszane przez osoby, które mnie w jakimś stopniu znają i które szanuję, choć niekoniecznie już lubię. Jeśli nawymyśla mi ktoś inny, to dość szybko przechodzę nad tym do porządku dziennego:).
UsuńKiedy po raz pierwszy przeczytałam gdzieś opinię, że książki pani Lingas-Łoniewskiej traktują o prawdziwym życiu (dosłownie: "są takie życiowe"), i kiedy raz po raz napotykam na to przekonanie wyrażane przez kolejne czytelniczki tych powiastek, osłupiałam i stan osłupienia już mnie nie opuścił. I albo ja najzwyczajniej w świecie wegetuję, albo pasjonatkom talentu pani Lingas-Łoniewskiej chronicznie zakłóca egzystencję coś, co psychologia nazywa "projekcją" lub "przeniesieniem".
OdpowiedzUsuńPodoba mi się perfekcja pani autorki w dopieszczaniu kółka admiratorów własnej twórczości: co książka, ten sam schemat fabularny. Zmieniają się jedynie imiona bohaterów i tytuły woluminów. I po cóż szanowni czytelnicy mają męczeńsko drżeć przed Niewiadomym w oczekiwaniu na kolejną powieść z życia wziętą i biczować się rozważaniami typu "podoła czy nie podoła", skoro Agnieszka Lingas-Łoniewska, boleśnie przejęta stanem serc i umysłów swojej czytelniczej trzódki, niczym Zawisza - nie zawiedzie nigdy?!
Życiowe. Chyba chodzi im o "Życie na gorąco".
UsuńA wiesz, ja nie mam do autorów powieści (celowo unikam tu słowa "pisarze") pretensji za to, że się powtarzają. Wiadomo, że ludzie najbardziej lubią to, co już znają. Skoro jakiś schemat sprzedał się nieźle, to czemu nie zarobić na nim jeszcze trochę? Wolałabym jednak, żeby nawet belenowele (od słowa "beletrystyka") wydawane były w języku polskim i żeby ich autorzy i odbiorcy przykładali do nich właściwą miarę.
Wybór cytatu na plakat reklamujący książkę faktycznie porażający i niestety bardzo dużo mówi o wydawnictwie, ale ja nie o tym, a nawet i nie o okładkach, które mnie odstraszają. Wiedziałaś, że czytanieszkodzi linkuje ten post jako recenzję "Zakrętów losu"? :)
OdpowiedzUsuńNie, ale dzięki za informację;)). Szkoda, że w praktyce nie są wierni swojemu hasłu, że czytanie nie szkodzi. Zwłaszcza - ze zrozumieniem.
UsuńElenoir, przepraszam za totalny off-topic, ale ja też uwielbiam Marina Marais! :)
OdpowiedzUsuńSzczerze mówiąc, usłyszałam o nim przypadkiem, już parę ładnych lat temu. Ktoś, kogo znałam wtedy z czatu na onecie (!), przysłał mi płytę CD z muzyką do "Wszystkich poranków świata". Bardzo mi się spodobała, choć na co dzień słucham zupełnie innych rzeczy. Trochę o tym kompozytorze ostatnio zapomniałam, ale akurat "La Rêveuse" kojarzy mi się z chłodnymi, deszczowymi, jesiennymi dniami, więc wystarczyło wyjrzeć za okno, żeby sobie o nim przypomnieć:).
UsuńTak mi się właśnie wydawało, że to za sprawą "Wszystkich poranków świata". :) Od dawna mam zamiar coś napisać na blogu o tej książce i filmie, ale mam wrażenie, że nie potrafię oddać swojego zachwytu słowami. Deszczowe skojarzenia jak najbardziej uzasadnione, to rzeczywiście jesienna muzyka. Jordi Savall był kilka razy w Polsce. Mam nadzieję, że kiedyś uda mi się zobaczyć i usłyszeć go na żywo.
UsuńTrafiłem na tego bloga, przeglądając internet i postanowiłem coś napisać. Otóż nie dziwię się, że ktoś, kto opisuje: "Przypadkiem trafiają na mój blog osoby szukające informacji o Tudorach albo o teatrze elżbietańskim" może nie gustować w tzw. literaturze kobiecej. Ale mnie martwi co innego - kto Wam, ludzie, dał prawo do oceniania, w jaki sposób ludzie chcą wydać swoje pieniądze na zwykłą rozrywkę, jaką dla większości stanowi beletrystyka? Większe autorytety, jak już jesteście tacy mądrzy to przytoczę np. Richard Rorty, dawno uznały, że literatura jest dla każdego i każdy powinien w niej znaleźć coś dla siebie. Kto Wam dał prawo ferować wyroki, co jest dobrą, a co złą literaturą? Przez takich jak Wy młodzież nie chce czytać książek, bo przecież to tylko "Słowacki wielkim poetą był", no może jeszcze paru innych i tylko PRAWDZIWĄ LITERATURĘ można czytać. Ludzie, trochę skromności i pokory. A moim zdaniem książka, o której gaworzycie (SIC!) ma estetyczne okładki - widziałem ją w Empiku - ma bardzo przyjemny materiał okładki, jest jakaś taka inna w dotyku, ciekawi mnie, co to jest. Widzę też chyba jeden problem, który Was trawi - o tej, jak Wy to zupełnie bez jadu piszecie "grafomance" co rusz pojawiają się informacje, a o Was nikt nic nie pisze, nie? No może czasem ktoś wejdzie spragniony informacji o Tudorach czy teatrze elżbietańskim... Hehehehe. Swoją drogą (a jestem z branży wydawniczej) ta Łoniewska nie może być chyba aż taką grafomanką, skoro została ambasadorem Targów Książki w Krakowie :) Trochę pokory literaturoznawcze pseudomądrale Wam życzę :)
OdpowiedzUsuńSwoją wypowiedzią tylko się Pan ośmieszył. Wartości merytorycznej nie ma ona właściwie żadnej, składa się głównie z wycieczek osobistych, co właściwie dyskredytuje Pana jako rozmówcę i dyskutanta. Poświęcę jednak swój czas i ustosunkuję się do niej, bo liczę na to, że moja odpowiedź powstrzyma innych przypadkowych gości przed wygłupieniem się w Pana stylu.
UsuńWygłasza Pan bardzo kategoryczne sądy o blogach, choć ich działania najwyraźniej Pan nie rozumie. Blog z definicji służy do wyrażania opinii na każdy temat, który interesuje blogera. Ja lubię czytać, więc piszę o książkach. W ramach wolności wypowiedzi i przekonań mogę oceniać literaturę według własnego gustu i nikogo nie muszę prosić o pozwolenie. Rzecz niby oczywista, okazuje się jednak, że nie dla wszystkich. Sugestia, że blogerzy piszący o książkach przyczyniają się do spadku czytelnictwa wśród młodzieży, jest po prostu bezpodstawna, a jako taka - żenująca.
Tegoroczne targi książki w Krakowie mają czterech ambasadorów, przy czym jeden został wybrany przez fanów targów na facebooku i jest to właśnie Agnieszka Lingas-Łoniewska. W głosowaniu wzięło udział 29 osób, z czego 20 osób zagłosowało właśnie na nią. Tak, to przesądza sprawę - musi być świetną pisarką.
Co do okładek, sama autorka nie jest do nich do końca przekonana, o czym pisała na swoim blogu. Zresztą estetyka to tutaj sprawa drugorzędna, w moim wpisie chodziło raczej o to, że wydawnictwo przygotowało plakat promujący trylogię i zamieściło na nim zdanie, które jest niepoprawne językowo. Może nie rażą Pana takie błędy, skoro - jak widać - sam Pan od nich nie stroni, mnie jednak one przeszkadzają.
Nie rozumiem, jaki związek dostrzega Pan między moim zainteresowaniem historią a stosunkiem do literatury kobiecej. Proszę też wskazać fragment mojego blogu, z którego wynika, że zależy mi na rozgłosie.
Dziękuję za życzenia. Ja również chciałabym czegoś Panu życzyć: nauczenia się czytania ze zrozumieniem. Bardzo przydatna umiejętność, zapewniam Pana.